Piotr Wojciechowski – MARZENIA O SZKOLE I STRAJKU

0
605

Czytam w prasie o zapowiadanym strajku nauczycieli, o już podjętym strajku okupacyjnym. O planowanej głodówce w kuratorium. Pierwszym i naturalnym odruchem człowieka pióra czytającego takie teksty jest myśl – nic w tej sprawie zmienić nie mogę, mój głos nie będzie słyszalny. I druga myśl – wątpliwe, czy jako pisarz w tej sprawie powinienem się odzywać. Pensje nauczycieli stały się jednym z argumentów w walce politycznej. Wyraźnie też widać, że strajk staje się częścią kampanii wyborczych, które z bliskiej przyszłości przetoczą się nad nami jako potrójne tsunami propagandowe. A mnie się podoba taka wizja kultury, która tworzy z niej miejsce rozmowy, nie ring bokserski.

Można jednak spytać – czy ja nie mam swojego zdania na temat strajku i kryzysu? Mam się tu zatrzymać na progu, schować do kieszeni myślenie profesjonalne i obywatelskie? Przecież wiem, że powszechność i jakość czytelnictwa zależy od edukacyjnej i wychowawczej sprawności szkół. Wiem też, że od szkół zależy także kapitał społeczny kraju, kapitał kulturowy kraju, a w rezultacie byt i bezpieczeństwo Polski.

Nic nie jest proste. Wolałbym aby strajku nie było, ale nie mam prawa odmawiać nikomu prawa do strajku. Nie mam też prawa zapomnieć o tym, że prawa człowieka nie są ideą z różowej chmurki, że ktoś za nie musi płacić. Zawsze, nie ma tu darmochy. A do tego każde prawo jednostki oznacza umniejszenie praw wspólnoty. Za nauczycielskie prawa do strajku zapłacą uczniowie i ich rodzice – czasowym ograniczeniem prawa do nauki, czasowym ograniczeniem bezpieczeństwa młodocianych.

Jednocześnie jednak – jestem po stronie strajkujących. Mam jakieś nadzieje związane z tym, że ten strajk będzie kryzysem o zasięgu ogólnospołecznym, wyważeniem drzwi, które dawno powinny być otwarte. Chciałbym tedy, aby zapowiadany strajk nauczycieli objawił się jako sytuacja graniczna, aby można było powiedzieć – odtąd myślenie o szkole staje się imperatywem, potrzebą chwili i potrzebą czasu.

Nauczyciele idą do strajku z wyraźnie artykułowanymi żądaniami ekonomicznymi, z niezbyt maskowanym programem politycznym także – z zamiarem potępienia i odwrócenia reformy szkolnej dokonanej przez rząd. Alarmuje jednak fakt, że tak mało słyszy się o koncepcji takiej szkoły, o którą trzeba się upomnieć w imię dobra uczniów, w imię rzeczywistych potrzeb kraju. Nie dotarły do mnie głosy o tym, że nauczyciele z jednego czy drugiego związku mają gotowe listy postulatów, albo dokument zawierający spójny obraz polskiej szkoły. Nie słyszałem, aby działały jakieś grupy dyskusyjne, aby współpracowały z istniejącymi już grupami ekspertów od spraw społecznych jak choćby Laboratorium Więzi czy Klub Jagielloński. Nie słychać głosów stawiających pytania o sens dalszego funkcjonowania Karty Nauczyciela, dokumentu który w wielu wypadków uniemożliwia działania reformatorskie i próby autorskich eksperymentów szkolnych. Według niektórych ta sama Karta daje zbyt wiele władzy dyrektorom szkół, O Karcie Nauczyciela mówią dobrze i źle, powstała w 1982 roku, w sytuacji specyficznej i niestabilnej. Chcą ją zmienić i nauczyciele, i samorządy. Jest niekonstytucyjna, wyłącza z gwarancji i przywilejów nauczycieli szkół niepaństwowych. Nie jest „korporacyjna”, bo jest elementem prawa państwowego, a nie regulacją wewnętrzną jakiejś korporacji, jest jednak prawem tworzącym swoistą korporację z grupy nauczycieli, którzy z Karty korzystają.

I tu znowu muszę sam sobie odpowiedzieć – dlaczego ze środowisk nauczycielskich nie zrodziła się jakaś społeczność dyskutująca, propagująca projekty, prezentująca wizję lepszej szkoły. Oni są w swojej większości zapędzeni gonitwą za groszem, zmęczeni, przeciążeni. W czasie weekendów i urlopów odchorowują przepracowanie Nawet gdy po sukcesie strajku złapią oddech – pewnie nie od razu potrafią skrzyknąć się do wspólnego myślenia.

Według mnie właśnie dlatego celem powinno być nie tylko przywrócenie godnej pozycji społecznej nauczycielom, pozycji wyrażonej wysokimi zarobkami, pomocą w sprawach mieszkań i ustawicznego kształcenia. Celem powinno być także zbudowanie takich mechanizmów prawno-społecznych, które umożliwiałyby eliminowanie z zawodu osób o zbyt niskich kwalifikacjach, osób o niewłaściwym stosunku do uczniów.

Jeśli idzie o sprawy ekonomiczne, zmiany powinny pójść dalej niż proponowana podwyżka tysiąca złotych. Uważam za pożyteczne zwrócenie się do wzoru sprzed lat, do ustawy rządowej o uposażeniu funkcjonariuszy państwowych i wojska z 9 października 1923 roku wydrukowanej w Dzienniku Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej nr. 116 z 15 listopada 1923 roku. Postulat zrównania pensji nauczycielskich i oficerskich powinien być częścią programu odnowy, zapewne także punktem startowym ciągu działań naprawczych.

Wiadomo, że bez radykalnej poprawy sytuacji bytowej nauczycieli, szkół się nie naprawi. Wiadomo też, że budowa „mapy drogowej” pokazującej, jak dochodzić do właściwego stanu, nie byłaby łatwa, musiałaby angażować praktyków i naukowców. A przecież marzyłaby się mi w mojej wizji potrzeba społecznej mobilizacji wokół działania władz centralnych i samorządowych, wokół postawy organizacji związkowych nauczycieli. A tymczasem nie raz słyszałem, jak marnie układa się relacja między rodzicami i szkołą. Znam wiele opowieści o tym, że rodzice potrafią nauczycielom okazać pogardę, zachowywać się wobec nich grubiańsko i agresywnie. Jaką to wielką pracę wychowawczą i popularyzatorską należałby wykonać, aby społeczeństwo nastawione na konsumpcję i podzielone politycznie skupiło się wokół hipotezy, że dobra szkoła jest możliwa w epoce smartfonu. Jakiej to trzeba by rozumnej perswazji, aby uwierzono, że dobra szkoła rządzona przez otoczonych szacunkiem nauczycieli przyniosłaby poprawę jakości życia wszystkim w przeciągu kilku lat. Zyskaliby pracownicy i przedsiębiorcy, metropolie i prowincja. Wszędzie rodzą się dzieci, wszędzie idą do szkoły. Przyszła Polska nie rodzi się na konwencjach partii, ona powstaje w szkołach.

Musiałoby się pojawić powszechne zrozumienie tej prostej zależności, aby można było liczyć na to, że wywalczone jakieś tam podwyżki płac wsparte zostaną akcją mediów odbudowującą autorytet nauczycieli, podkreślającą ich rolę społeczną i godność nauczycielskiego powołania. W takiej akcji media powinny pokazywać wspaniałych pedagogów i wzorowo prowadzone szkoły, a politycy wszystkich opcji powinni wspierać najlepszych nauczycieli systemem nagród i odznaczeń.

Tak sobie snuję marzenia, ale w pewnym sensie czuję się uprawniony. Uczę studentów od 25 lat. Wiem jacy maturzyści przychodzą na uczelnie. Mam w rodzinie trzy pokolenia nauczycieli, moja córka jest nauczycielką w różnych szkołach od kilkunastu lat, a nie znam nikogo, kto traktowałby swój zawód równie serio. Może więc uprawniony jestem, gdy piętrzę postulaty, co są jak groch o ścianę.

A tymczasem strajk szkolny już niedługo. Istnieje niewątpliwa i pilna potrzeba społecznego zainteresowania tym strajkiem, potrzeba nie tylko wymiany opinii, ale też działań na rzecz uchronienia dzieci i młodzieży przed wszelkimi złymi skutkami tego strajku – przed chaosem organizacyjnym, przed wciąganiem nieletnich do atmosfery walki i podejrzeń, przed zagrożeniami ze strony tych, którzy będą chcieli wykorzystać sytuację. Istnieje potrzeba, a ja niestety, nie widzę możliwości takiego „społecznego zainteresowania”, które dałoby się oddzielić od zgiełku partyjnych potyczek, nie widzę innych możliwości działań na rzecz dzieci i młodzieży, jak te, które mogą im zapewnić rodziny i środowiska rodzicielskie. Myślę sobie o znanych mi środowiskach – o działającym przy kilkunastu parafiach Przymierzu Rodzin i o Sekcji Rodzin KIK – i nie widzę, aby nawet one mogły zrobić coś konkretnego, poza „samopomocą rodzicielską”. Może więc z tego, co tu napisałem, da się wyciągnąć jeden tylko wniosek – polityka staje się żywiołem i trzeba z nią postępować jak z innymi żywiołami. Postępować z nimi, jak postępujemy z ogniem, z wodą, huraganem, lawiną.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko