Wiersze Tygodnia – Benedykt Kozieł

0
700
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska


Zapis

Otwieram ciszę
w obłoku czasu
unosi się
niewypowiedziana przestrzeń
nabrzmiewa
w braku słów
zapis stanu

obecność


Idę w dzieciństwo

Idę w dzieciństwo
do sadu za domem
w śliwkowe gęstwiny
suszone owoce

idę przez pole
w obsiane zagony
wykopki za rowem
czubate piwnice
 
zasiadam w trawie
odnajduję smaki
drożdżówki na miedzy
koszyki kanapek

pod drogą granicą
w strumieniu pastwiska
pod lasem przy źródle
grzęznę słowem w drodze


Pamiętam

Pamiętam sad
zaplątany
w linie
piłkarskich boisk

pamiętam łąkę
pełną
lekkoatletycznych turniejów
wakacyjnych reprezentacji
Mielca Tarnobrzega Niekurzy

drzewa
przyglądały się
popisom
przesądzającym liczbom

wierzbowe oszczepy
sosnowe dyski
szybowały
w rekordy
sięgały
marzeń o zwycięstwie

nieustające zawody
przegrywały jedynie
z niepokojem żniw


Brzeg świata

Miałem kilka lat
z bezpiecznego podwórka
patrzyłem
w ścianę lasu
w brzeg świata

drzewa przemawiały
swoim horyzontem

w jasnych koronach
chciałem czytać
wypatrywane znaki
przeczuwane słowa

nie znałem alfabetu
pytałem tatę
co napisał las

prześwity nieba
zapisywały moją ciekawość


Dobrym duchom

Zatrzymany
w bezpiecznej drodze
branej odpowiedzialności

połamany
wypadkiem zdarzeń
zaistniałych
w precyzyjnym planie wspomnień

w otulonej  mgłą wyobraźni
nieprzewidywalności innych
szukam racji
nierozpoznanych znaków
niedomyślonych obrazów
nieodczytanych alfabetów

chęcią zrozumienia
dziękuję dobrym duchom


Czytam sonety

Na początku dnia
patrzę w okna

czytam zawieszone
w wyklejankach Jerzego Świątkowskiego
sonety Anny Błachuckiej

regularność formy
która chce być
konieczna i trudna
jak codzienność
upodabnia się
do kanonu
statystycznego rytmu słońca
dyktatu obrotu spraw

kawałki życia
sklejane kolorami kształtów
upadają pod krzyżem
przynoszą drugą rzeczywistość słowa

w uchylonych zasłonach
wirującej przestrzeni
szukam błękitu


W otwartym dniu

Obudził mnie deszcz

w otwartym dniu
wracałem
do jasności
ludzkiego wymiaru

czytałem
piłem samogon
malowałem obraz okna

świat rozbijał się
w milionach doskonałych kształtów
każdą kroplą deszczu

szukałem perspektywy

szedłem
między słowem a rzeczywistością
między zrozumieniem a Bogiem
w niemożliwe


Powroty

W swoim pokoju
bez zbędnych poprawności
syciłem się
świeżą bułką i pomidorem

soczystość barwy
i rozpoznawalność aromatu
przypomniały mi
obfitość podróży
sprzed lat

wracaliśmy z tatą
ze Staszowa

słońce
czekało nad horyzontem
las
otwierał powroty
konie
prowadziły pewnie

w koszach
bułek i pomidorów
wieźliśmy
niezapomniane smaki


Tulipany

  Bożenie Piaście

Ktoś
opowiadał mi ciebie

wychodziłaś
namalowanym obrazem
zdarzeniem
zapisanym słowem

więcej dowiadywałem się
niż doświadczałem

w uśmiechach zaproszeniach
szukałem przyzwolenia
na pokonywanie odległości

zostawałem
w oczekiwaniu akceptacji

nie wiedziałem
o twoim
szczególnym brataniu się
z miarą życia
z rzuconym ci wyzwaniem
zgadywania kresu

ostatnio
spotkaliśmy się
w Warszawie

nie zdecydowałaś się
mówić o moim jubileuszu
adorowania poezji

podarowałaś mi
swój obraz

jego tytuł
poznałem
po twojej śmierci
„białe tulipany przekwitły”


Na dworcu

Stoję
w zatrzymanym czasie
względności obrotu sfer
doświadczeniu iluzji zdarzeń

poranne dziewczyny
opowiadają
bohaterów wczorajszych spotkań
wracają
w spojrzenia uśmiechy wyobrażenia
rosną
w słowach

uruchomione zegary
otwierają miejsca
codziennej podróży

wiatr
strzępi języki
słupów ogłoszeniowych


Kalendarz

Dostałem kalendarz
na kolejny rok

przeglądam kartki
przyglądam się drodze

dni pracy
dni świętowania

w wytyczonym szlaku
giełdy pragnień
listy zleceń
otwarte udziały

akcje
Bożej koniunktury


Klucze

Idę
przez dzień
przez noc

ślady

jednakowo
niepewne
niejasne

trudne
do odczytania
do zapisania
 
patrzę na drogę
za mną
przede mną

klucze słów
lecą
płoszone życiem


Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko