Już na samym wstępie sformułuję tezę, która będzie przyświecała mi podczas pisania niniejszego tekstu: z esejem i szkicem (literackim) jest źle i będzie coraz gorzej. I nie mam na myśli poziomu reprezentowanego przez obecnie pisane utwory należące do tych gatunków literackich. Nie podejmę też próby pisania na temat przewidywanego/możliwego poziomu szkiców i esejów, jakie zostaną kiedyś napisane. Jest ona bowiem z góry skazana na niepowodzenie. Choćby dlatego, że zbyt wiele jest niewiadomych, a ja nie posiadam, na szczęście bądź nieszczęście, zdolności profetycznych. Wprawdzie formułując taki, a nie inny tytuł niniejszego eseju, wyrażam jednak pewien optymizm. Wspominam bowiem o zagrożeniu wymarciem, a nie następującym właśnie wymieraniu. A to z tego względu, że moim zdaniem eseistyka (pod tym terminem kryje się zarówno esej jak i szkic) jeszcze przez jakiś czas będzie wzbogacana kolejnymi tekstami. Nie próbuję jednak określić ‒ z tych samych, co podane powyżej, powodów ‒ ile lat kryje się za określeniem „jakiś czas”. Ale jestem zdania, że jeżeli liczba publikowanych utworów tego typu nie będzie mniejsza, w co powątpiewam, to będą one miały jeszcze mniej czytelników niż obecnie. I właśnie w tym zmniejszającym się gronie czytelników upatruję zagrożenie, o którym mowa była powyżej i będzie poniżej. Tym bardziej, że zmniejszanie (się) nie może trwać wiecznie.
Miłośników eseistyki już teraz nie jest wielu. Dlaczego będzie ich, według mnie, jeszcze mniej? Ze względu na zmniejszające się grono potencjonalnych czytelników tego typu literatury. Tymi zaś są osoby interesujące się rozmaitymi dziedzinami humanistyki. Rzecz jednak w tym, że trudno zainteresować się nimi, a następnie owo zainteresowanie rozwijać, jeśli w szkołach średnich na przedmioty humanistyczne zwraca się mniejszą niż kiedyś uwagę, a niektóre kierunki humanistyczne, na tych czy innych wyższych uczelniach są likwidowane. Lecz jeśli nadal istnieją, to zmniejszeniu ulega liczba studentów na nich. A wszystko dlatego, że administracje: państwowa i samorządowa (różnych poziomów), jak też rozmaite służby, a także wspomniane szkolnictwo (może z wyłączeniem szkolnictwa podstawowego), wysyłają jednoznaczne sygnały: potrzebujemy przede wszystkim absolwentów kierunków niehumanistycznych, to znaczy technicznych i przyrodniczych. O gospodarce nie ma co wspominać, gdyż humanistyką interesowała się ona zawsze w bardzo niewielkim stopniu, a najpewniej w ogóle. Równocześnie kształci się specjalistów w bardzo wąskich, coraz węższych dziedzinach. Jakby tego było mało, coraz liczniejsze rzesze ludzi zajęte są zdobywaniem umiejętności praktycznych, takich jak, chociażby, pływanie, obsługa komputera, kierowanie samochodem. A także – utrzymaniem sprawności fizycznej, „rzeźbieniem” swego ciała itp. Natomiast poznanie np. doktryny stoików nie uchodzi za umiejętność takiego rodzaju (nie zgadzam się z tym). W głowach wymienionych powyżej osób, pytania w rodzaju: Skąd i ku czemu zmierza Świat, a z nim ja?, raczej nie zostaną sformułowane. Nie będą więc miały miejsca, z ich strony, próby odpowiedzi na nie. No chyba, że akurat będą oglądać film, właśnie film, który skłoni ich do zadania takiego typu pytań. Zdecydowanie bardziej można spodziewać się zapytań (nie będą one musiały być inspirowane ruchomymi obrazami) w rodzaju: Co chcę osiągnąć?/Co kolejnego posiąść?/Jaki kraj zobaczyć?/Potrawę jakiej egzotycznej kuchni zjeść na najbliższą kolację?
W takiej rzeczywistości filozofowie (miano to jest nadużywane, gdy obdarza się nim również historyków filozofii, kodyfikatorów, interpretatorów kierunków filozoficznych i poglądów konkretnych filozofów), historycy, znawcy mało popularnych języków, literaturoznawcy, teologowie itd. mogą jeszcze, i jedynie, liczyć na zatrudnienie w szkolnictwie (nie w każdym jego rodzaju i nie na każdym jego poziomie), jak też w instytucjach badawczych (w Polsce np. w instytutach działających w ramach PAN). Z tym, że jak wspomniałem wcześniej, zapotrzebowanie na nich, w przeciwieństwie do np. urzędników, informatyków, prawników, konstruktorów, jest coraz mniejsze (może więc należy cieszyć się z tego, że owo zapotrzebowanie wciąż jeszcze daje o sobie znać?). Cała bowiem sfera związana z rozwojem i funkcjonowaniem obecnej cywilizacji, w dominującej części mającej postać ekonomiczną czyli przeliczalną, systematycznie rozrasta się. Natomiast sfera związana z nieprzeliczalnością, systematycznie jest wypychana ze swych mateczników, chociażby z tych zajmowanych dotąd w świecie zachodnim przez religię, na obrzeża ludzkiej działalności, a następnie unicestwiana. A przez to kultura ‒ nie mam jednak na myśli popkultury, która ma się dobrze, będąc wyłącznie rozrywką ‒ ma coraz mniejszy zasięg oddziaływania.
*
Losu, który, moim zdaniem, już wkrótce może czekać esej i szkic, w żadnym razie nie będzie można porównywać z tym, co spotkało i spotyka, od około półwiecza, rozmaite gatunki poetyckie, czy ogólnie mówiąc: poezję. Z niezwykle popularnego rodzaju literackiego jej zasięg został bowiem ograniczony na Zachodzie (inne części Świata, jak na razie, zmierzają ku temu samemu), i to w stosunkowo krótkim czasie, różnym jednak w zależności od kraju, do kilku procent społeczeństw. Ale jednocześnie jest to „twarde czytelnicze jądro”, które tworzą zdeklarowani miłośnicy poezji, pośród których istotną część stanowią ‒ co wielokrotnie, często ze złośliwością, jest stwierdzane ‒ poeci i poetki. To jednak gwarantuje, że jeśli wiersze nie będą czytane, to przynajmniej nie zabraknie osób piszących je. Lecz esejów i szkiców, w przeciwieństwie do wierszy, nie pisze się nigdy – w przenośni i dosłownie – do szuflady. I to, mając na uwadze nie tylko treść niniejszego eseju, jest kwestią zasadniczą. Dlatego z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić , a może nawet zadeklarować z całą mocą, że utwory poetyckie, szczególnie te krótkie, liryczne, nadal będą powstawały, i to wcale nie w znikomych ilościach. A używając terminologii stosowanej przez organizacje zajmujące się ochroną przyrody, można stwierdzić tak oto: wprawdzie wiersze rzadziej niż kiedyś (np. 100 lat temu) są obserwowane we współczesnej przestrzeni publicznej (z cała pewnością, nie towarzyszy temu mniejsza liczba poetów i poetek), ale nie są zagrożona wymarciem. I wykorzystując tę samą terminologię powtórzę w tym miejscu moją tezę: esejowi, ale i szkicowi (literackiemu) grozi to samo, co np. nosorożcowi indyjskiemu. To mianowicie, że za jakiś czas zbiory esejów bądź szkiców, i to wyłącznie napisane i wydane przed wielu laty, będą dostępne jedynie w bibliotekach kolekcjonujących cymelia, tak jak tego ssaka będzie można oglądać wyłącznie w muzeach przyrodniczych: w postaci szkieletów bądź spreparowanych egzemplarzy. Obym jednak, i to w obu przypadkach, mylił się.
Mając na uwadze eseistykę, należy odwoływać się, z jednej strony do uczuciowości, jak i zmysłowości, stanowiących zresztą cechy charakterystyczne eseju i szkicu, jako gatunków literackich; będąc ich integralnymi, wręcz immanentnymi składnikami. Ale, z drugiej strony ‒ nie tracić z oczu jej kolejnego niezwykle istotnego składnika, jakim jest racjonalność. Nie tak jednak „skondensowana” i nie dominująca zdecydowanie, jak to jest w przypadku jakiejś pracy naukowej np. monografii, gdzie nie ma miejsca na sensualność i uczuciowość. W tym wypadku są one wręcz niepożądane. Eseistyka jest jednak czymś innym niż piśmiennictwo naukowe, również to popularno-naukowe. Także dlatego, że w jej przypadku, subiektywność jest jak najbardziej wskazana. A nieliczni ‒ nieliczni w porównaniu z autorami powieści, opowiadań, noweli, a nade wszystko, wierszy ‒ ludzie pióra piszący eseje i szkice, piszą je właśnie ze względu na reguły rządzące tymi gatunkami literackimi, które ich pociągają. Te zaś charakteryzują się również nie nazbyt wyraźnymi granicami oddzielającymi (szczególnie) esej od innych gatunków (nie tylko tych literackich, bo i np. prasowych). Czym jest esej i szkic nie będę już więcej wspominał, gdyż zakładam, najpewniej słusznie, że czytelnicy niniejszego eseju tematykę tę znają. Lecz teraz zamierzam bić na alarm; nie zaprzestając przy tym wychwalania eseju i szkicu, gdyż na to zdecydowanie zasługują.
*
O tym, że wspomniane środowiska mogące być, choćby potencjalnymi, odbiorcami eseistyki, ulegają zmniejszeniu (nie tylko w liczbach bezwzględnych, ale i procentowo) świadczy np. sytuacja w USA, gdzie pomiędzy latami 70. a 90. XX wieku, liczba studentów na kierunkach humanistycznych zmniejszyła się o połowę (w Europie dzieje się podobnie, z tym, że w poszczególnych krajach proces ów przebiega z różnym nasileniem). W rezultacie czego rzeczywistość oddala się coraz bardziej, przykładowo, od wymarzonego przez amerykańskich transcendentalistów (byli pośród nich autorzy esejów) wizerunku ich ojczyzny (w miejsce USA można wstawić bardzo wiele innych krajów). A ich marzeniem było, aby jak największą rolę odgrywali w niej obywatele, poeci (eseiści?), nauczyciele, a nie akcjonariusze, politycy, kupcy, księgowi itd.
Poczynając od swych początków w XVI w., esej zawsze był gatunkiem elitarnym. Ale mając na uwadze wzrost liczby osób posiadających średnie i wyższe wykształcenie (szczególnie jednak to drugie), jak najbardziej zasadnie, można było zakładać, że, powiedzmy, pod koniec XX w., zachowując wysokie ‒ obowiązujące nieodmiennie ‒ standardy dotyczące treści i formy, a równocześnie trafiając do zdecydowanie większej liczby odbiorców, stanie się gatunkiem (niemal) egalitarnym. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Jest na to bardzo wiele przykładów, przede wszystkim tych w postaci wielkości nakładów książek eseistycznych. Te zaś są znikome jeśli porównać je z np. powieściami. I to wcale nie z tymi, które przeszły „pisarski czyściec”, a których autorzy zostali uznani za prozatorskich tuzów wszechczasów, przykładem może być Fiodor Dostojewski. Podobnie, jeśli chodzi o nakłady książek, dzieje się z czasopismami zamieszczającymi eseje i szkice. Nie da ich się bowiem porównać z ilością egzemplarzy np. tygodników opiniotwórczych (nie wspominając o prasie brukowej), które w krótkich artykułach, w miarę przystępnie, omawiają kwestie polityczne czy gospodarcze.
Dzieje się tak najprawdopodobniej dlatego, że esej (zwłaszcza on), który jest pisany z subiektywnych powodów, często pod wpływem dużych emocji, poruszający nieograniczone tematy, ale oczywiście związane z kulturą (nie mogę sobie wyobrazić eseju bądź szkicu, a moja wyobraźnia nie zna granic, którego tematyką byłby jakiś model samochodu, jako on, samochód, czyli przedmiot/rzecz. Czym innym byłyby już np. emocje towarzyszące jego zakupowi), domaga się ustosunkowania, zajęcia stanowiska w ważnych dla człowieka, jak i dla ludzkości jako takiej, kwestiach np. moralnych. I w przeciwieństwie do, powiedzmy, W poszukiwaniu straconego czasu wymaga szerszej wiedzy; szerszej, gdyż w istotnej części „pochodzącej” spoza czytanego tekstu. Wiedzy, na którą, w zależności od eseju, składa się i historia starożytna, i ta bardziej współczesna, jak i historia filozofii, znajomość kanonu dzieł literackich, muzycznych, plastycznych itd. Wiedzy z konieczności dyletanckiej, bo nie sposób być znawcą wszystkiego, ale jednak wiedzy w miarę rozległej i pogłębionej. W jej ramach operują bowiem eseiści, i do niej się odwołują. A wyniki swych przemyśleń kierują do ludzi sobie podobnych. Ralph Waldo Emerson, nieformalny przywódca wspomnianych transcendentalistów, wiele dekad temu zadał następujące pytanie (niezmiennie aktualne):
„Cóż może powiedzieć Szekspir, jeśli nie przemawia do Szekspira będącego
w każdym z nas?”.
Odpowiedź na nie, była i jest oczywista.
Eseiści szukają więc bratnich i siostrzanych dusz, z którymi kontakty, za sprawą kolejnych tekstów, są racją ich istnienia. Tym bardziej teraz rozglądają się za nimi, gdy dusz tych nie jest wiele i, jak twierdzę, będzie ich jeszcze mniej (obym jednak, powtórzę, mylił się). Można powiedzieć, że chcą je policzyć, aby wiedzieć, na jak liczną publiczność mogą jeszcze liczyć. Bo bez niej ich pisanie, jak każde inne, nie będzie mieć sensu.
*
Esej i szkic są narzędziami przy pomocy, których niewielkie grupy ludzi od kilku wieków snują refleksje nad losem człowieka. Czemu towarzyszyły i wciąż towarzyszą próby odpowiedzi na pytania, które sobie stawiali bądź im zadawano. A esej, na co wskazuje francuskie źródłosłowie jego nazwy (essai – próba), zawsze jest próbą. Skoro zapytania dotyczące wspomnianej kwestii, nie będą formułowane, gdyż już teraz możemy obserwować dominujące zainteresowanie dla rozwiązywania doraźnych problemów, to gdyby nawet byli chętni do pisania esejów, to one, po prostu, nie będą potrzebne (w przeciwieństwie do pytań dotyczących rozwoju techniki). Zabraknie bowiem czytelników, nie tylko znających pewne terminy, ale wiedzących, co kryje się za takimi terminami i wyrażeniami, jak, na przykład, Olimp, stoicy, argonauci, Jan Chrzciciel, Marek Aureliusz, Wyznania św. Augustyna, tomizm, bitwa pod Chocimiem, Oświecenie, Pan Tadeusz… Nie znając bowiem ich znaczenia, nie będą w stanie, chociażby, powiązać ze sobą niektórych spośród nich. Za to coraz liczniejsze będą rzesze ludzi dysponujących powierzchowną, ale jednak, wiedzą dotyczącą techniki, ekonomii, gospodarki, medycyny, prawa. Tak więc publikacje w rodzaju rozmaitych poradników z tych właśnie dziedzin, będą mogły liczyć na jeszcze większe powodzenie. Ale w żadnym razie nie będzie dotyczyło to utworów traktujących o losie zbiorowości, którą tworzą pojedynczy ludzie. Także ci, którzy nie są świadomi współtworzenia tej wspólnoty. A jeśli nawet są, to wszystko to, co wynika ze współbycia w owej zbiorowości, jest im obojętne. Dlatego nie stawiają pytań jej dotyczących. A jeśli tego nie czynią, to i nie starają się na nie odpowiadać. No i koło się zamyka.
P. S.
Sytuacji eseju nie sprzyja też fakt (oddziałuje on negatywnie także na inne sfery), że coraz mniej ludzi czyta teksty dłuższe niż kilkustronicowe. Tak więc z poniższą diagnozą sformułowaną przez Stanisława Vincenza można tylko się zgodzić:
„Trudno sobie wyobrazić odrodzenie znaczenia książki, a zatem i pisarstwa
bez odrodzenia czytelnictwa” (O książkach i czytaniu).
__________________________________________________