Zbyszek – Ikona Kresowaty – ŻYCIE JEST CHAOSEM – TY JESTEŚ PORZĄDKIEM

0
670

(Rozmowa z ekofilozofem i rzeźbiarzem, byłym wykładowcą i naukowcem profesorem HENRYKIEM SKOLIMOWSKIM, który zmarł w ubiegłym roku. W kwietniu rocznica odejścia wybitnej osobowości wybitnego profesora, reformatora…)

Zbigniew Kresowaty: Jest pan głównym współtwórcą ekofilozofii ujętej w wielu pracach pisanych w języku angielskim i polskim, choćby tylko tu wymienić: „Medytacje o nędzach cywilizacji technicznej i o blaskach życia ludzkiego” (1979), „Zmierzch światopoglądu naukowego” (1974), „Nadzieja matką mądrych” (1992), „Filozofia żyjąca” z podtytułem „Ekofilozofia jako drzewo życia” (1993), „Technika a przeznaczenie człowieka” (1995), „Święte siedlisko człowieka” (1999), „Wizje nowego millenium” (1999); jest pan autorem dużej ilości esejów, zamieszczanych w różnych czasopismach. Natomiast o zmierzchu filozofii cywilizacji i o zmierzchu cywilizacji kultur zachodu napisano sporo prac, ponieważ rozwijały się jakby szybciej niż nasza, ze zrozumiałych względów, a więc pisał m.in. Florian Znaniecki, którego uwagi potwierdziła w pełni nasza współczesność. Postulaty o nieodzowności przebudowania wartości kultury były zasadne, ale na tych postulatach pozostawano. Pan w sytuacji powszechnej „bezwyjściowości” stworzył konkretne podstawy do tej przebudowy. Co w zasadzie stanowiło dla pana już w początkach lat 70. inspiracje do tego przedsięwzięcia?

Henryk Skolimowski: Paradoksalnie, co mnie obudziło, to fakt bycia w Ameryce — w tym największym, najpotężniejszym i najbardziej znaczącym kraju, który miał być wzorem dla wszystkich, który miał stworzyć tę nową „utopię”, nowe millenium, a my wszyscy w innych częściach świata mieliśmy niejako to naśladować i wzorować się, i iść za tym. Ale okazało się, że ta „utopia” załamała się właśnie najwcześniej w Stanach Zjednoczonych, wcześniej niż gdziekolwiek indziej. Obserwując to zjawisko, ten sen, szybko stwierdziłem, że wszystko, co było impulsywizmem, zostało zbudowane na niestabilnych fundamentach… Początkiem moich przemyśleń był wielki tryumf i wielkie załamanie się tej cywilizacji przemysłowej i materialistycznej — właśnie Stanów Zjednoczonych. Proces ten dane mi było oglądać z bliska, z bardzo bliska, w wielkim skupisku ludzi w Los Angeles, gdzie zamieszkiwałem, a był to okres wszelkich kontestacji, w tym i ruchu hippisów lub jak kto woli — ruchu hipisowskiego protestu. Były to lata 60. (dokładnie 67 i 68 rok). Rzecz w tym, że jako Europejczycy jesteśmy dobrze wychowani i akceptujemy dogmaty i wierzenia, który- mi nas karmią. Drugim paradoksem jest, że im bardziej wybitny uniwersytet, tym bardziej uwarunkowuje, lub mówiąc językiem Gombrowicza, bardziej „upupia” człowieka tak, że się nie patrzy poza mury tego królestwa intelektualnego, czy kulturalnego…

Z. K. Rozpoczął pan wykłady? Czy też były one później? Jak to się stało, że pana zainteresowania skierowały się w tamtą stronę? Gdzie dostrzegł pan ten fenomen, właśnie tutaj, czy dopiero tam za oceanem?

H.S – Robiłem pierwsze dwa fakultety w Polsce — pierwszy na Politechnice Warszawskiej, a drugi na Uniwersytecie Warszawskim. Na Uniwersytecie robiłem semantykę i logikę, po czym przeszedłem po tej znakomitej „stajni analitycznej” filozofii polskiej — oni nam dokładnie w głowach poukładali, że filozofia analityczna to jest najwyższy szczebel rozwoju racjonalności, oraz funkcjonalność to jest najwyższy szczebel rozwoju cywilizacji zachodniej. Cywilizacja Zachodnia to jest najwyższy szczyt rozwoju ludzkości. Tego się wyraźnie nie powiadało, ale to się akceptowało. A więc wracając do kwestii — po zrobieniu tych dwu stopni na Politechnice i magisterium z logiki — byłem niejako predysponowany, aby robić to i tę finezyjną pracę — czyli minimalistyczną filozofię analityczną i nie zawracać sobie głowy wielkimi sprawami. Potem robiłem doktorat w Oksfordzie — ta sama analityka i to samo ujęcie, że „mywiemy,co robimy”. To wszystko było dla mnie za małe. Stwierdziłem, że rzeczywistość jest inna od tej, którą nam sugerowano. Zacząłem się rozglądać i szukać. Stwierdziłem, że jest jakieś pęknięcie w całym naszym myśleniu zachodnim, amerykańskim, europejskim, polskim. Jakoś sobie wydedukowaliśmy, czy wydumaliśmy, że żyjemy w najlepszym ze światów. A tak nie jest. Doświadczenie egzystencjalne, jak również życie społeczne, mówi nam o czymś zupełnie innym. Nie jesteśmy w stanie tego doświadczenia głębiej zrozumieć, ponieważ to by wymagało zbyt głębokiego przemyślenia, zbyt głębokiego przeszufladkowania całego gmachu naszych wierzeń, jak również naruszenia całych fundamentów.

Z.K. Uważamy, że na to nie możemy sobie pozwolić, gdyż w ten sposób nasza cała identyczność byłaby zachwiana. Dlatego tak kroczymy półślepo uważając, że być może nie jest najlepiej, ale głębokie zmiany są nie do pomyślenia, a jak nawet do pomyślenia, to nie do dokonania, a jeśli nawet do dokonania — to jest pytanie: dlaczego właśnie ja mam za to cierpieć?

Czy te główne inspiracje przyszły właśnie w Ameryce, czy może jechał pan już przygotowany na skonfrontowanie swych wizji?

H.S. Nie tyle inspiracje, co konfrontacje. Jechałem tam jako nauczyciel akademicki z doktoratem z filozofii analitycznej z Oksfordu (z pewnym stażem), jechałem, żeby uczyć filozofii nauki i logiki, ale dość szybko się zorientowałem, że to wszystko, o czym im tam mówimy, że ta filozofia analityczna, ta higiena umysłu nauki (jeśli rozumiesz na czym polega nauka, rozumiesz na czym polega życie, to sobie je ułożysz) — że to były formułki bez pokrycia. Na swoim własnym życiu stwierdziłem, że w tym Los Angeles wszystko było znakomicie zorganizowane… ale dla samochodów, maszyn, nie człowieka! Los Angeles to jest przeogromna osada, pocięta wielkimi i szerokimi autostradami i wszystko co tam istniało zewnętrznie, było dla samochodów! Dla ludzi — nie! Nawet do tego stopnia, że niełatwo było spacerować po ulicach, a w porze wieczornej niedopuszczalne! — z wiadomych względów, czego nie będę tłumaczyć. W początkowym okresie mego pobytu zostałem sześciokrotnie „zaaresztowany” na ulicy za spacery po ulicach Los Angeles i Hollywood. Nie to, że oni (policja) miała jakieś pretensje — ale raczej perswadowali mi, że w takich miejscach nikt rozsądny nie chodzi po ulicach wieczorem i nocą, do czego byłem przyzwyczajony w Oksfordzie. I tu paradoks, przyjechałem do kraju wolności i nie miałem nawet prawa spacerować po ulicach! To tylko jeden z przykładów. Potem miałem wiele spotkań z młodymi ludźmi, którzy w efekcie różnych nie- możności zbuntowali się i powiedzieli, że to wszystko jest kłamstwem. Spoty- kałem się z różnymi ruchami, które mówiły, że trzeba zacząć inaczej. Spotkania z hippisami, z „dziećmi-kwiatami” były bardzo budujące i otwierające oczy.

Z.K. Czy chodziło o wojnę wietnamską już wtedy? Może czegoś nie rozumiem? Bo do Polski to przeciekało inaczej, jak widzę.

H.S. Nie, wojna wietnamska już była, ale ona nie grała jeszcze takiej roli pierwszorzędnej. Ruch hippisowski to był autentyczny protest młodych ludzi w imię życia nie zakłamanego, w imię ideałów, w imię prawdy. Pamiętam dokładnie to pytanie, które utkwiło mi na wiele lat: „Ty jesteś filozofem, wytłumacz nam w jakim punkcie zbłądziliśmy?” Było to takie niesłychane pytanie dla mnie, ponieważ wiadomo, że my, Europejczycy, nie błądzimy w tej materii, a jedynie idziemy za imperatywami cywilizacji, która jest najwspanialszą ze wszystkich.

Z.K. Wróćmy do pytania, które panu zadawano, jako niezależnemu autorytetowi i filozofowi — gdzie zbłądziliśmy? — zapytywano pana przy okazji spotkań z młodzieżą, głównie hippisowską. Gdzie zbłądziliśmy?

H.S. Pytanie potraktowałem bardzo poważnie. Profesorowie, moi przyjaciele, po- wiedzieli: to gówniarze! — na niczym się nie znają, nic nie studiowali, niech sobie Kanta poczytają! Wtedy będziemy z nimi rozmawiać… Bo to była jakby typowa akademicka arogancja. Ja powiedziałem — nie! — taka odpowiedź jest zbyt łatwa. Jest jakieś ostrze w tym pytaniu! Po głębszej analizie doszedłem do wniosku, że wiek XX jest konsekwencją wieku XIX; wiek XIX jest konsekwencją wieku XVIII; wiek XVIII jest konsekwencją wieku XVII. I tu dotarłem do sedna! Wiek XVII był tak wielki, jak był zgubny. Wiek XVII, z jego nowymi filozofiami, był radykalnym, nowym etapem w stosunku do poprzednich filozofii — średniowiecznej i nawet renesansowej. I tutaj właśnie zaczęły się te nowe koncepcje, że możemy świat zbawić przez ujarzmienie przyrody. A później przyszedł mit postępu. A z tego mitu wyrósł kult technologii i techniki, a co za tym idzie, kult wydajności. W tym pędzie po prostu zatraciliśmy sens życia!

Z.K. W wieku XIX i XX pojawia się wielu krytyków, którzy biją na alarm, że cała ta wspaniała cywilizacja pęka w szwach…

Kto to był, panie profesorze? — Znanieckiego wymieniłem.

H.S. Był też Oswald. On był jednym z tych wizjonerów i krytyków, który pokazał, że to, co widzimy na własne oczy, jest upadkiem cywilizacji zachodniej. Była też później znacząca publikacja Jurgena „Zapaść techniki” (The Faihreof Technology). Znana ta książka twierdzi, że budowaliśmy cywilizację na pękniętych fundamentach. Te krytyki na ogół akceptowałem jako ważne i celne. Jednak po czasie doszedłem do wniosku, że krytykami nie można budować nowej rzeczywistości. Postanowiłem zbudować alternatywę pozytywną, czyli nie tylko krytykować, ale zaproponować nową filozofię. Z tego impulsu wyrosła moja ekofilozofia, jako próba podania zarysu nowej wizji, nowego systemu myślenia; aby wyjść z błota i zapaści na twardą drogę. To była epopeja człowieka indywidualnego. Budując ten system muszę przyznać, że nie byłem do końca świadomy co robię i, że miał z tego powstać nowy system filozoficzny. Postanowiłem dla siebie, własnym kosztem znaleźć odpowiedzi na pytania, na które wybitni filozofowie i myśliciele nie mieli odpowiedzi. W tym czasie Ameryka była znakomita. Uważali, że mają odpowiedzi na wszystkie pytania. Okazało się niestety, że na głębsze pytanie filozoficzne nie mieli odpowiedzi. A często uda- wali, że mają! Taka była więc egzystencjalna przygoda jednego filozofa: jeśli oni nie są w stanie mi takich odpowiedzi dać — cóż — muszę je sam znaleźć i wyartykułować. Tak więc zaczynała się kształtować moja filozofia, z odwagą i bez względu na konsekwencje. Nigdy nie ma odpowiedzi najlepszych, ale pomyślałem, niech będą przynajmniej adekwatne i niech nie obrażają rozumu. A ponadto, niech mają respekt dla człowieka, respekt dla innego stworzenia, respekt dla piękności świata. Takie były pierwsze kroki do mojej filozofii.

Z.K. A jaka była dalsza droga?

H.S. Zaczęło się na dobre, kiedy zacząłem myśleć własnymi kategoriami, własnym językiem. Pierwszym sformułowaniem było, że Świat jest Sanktuarium — pod koniec lat siedemdziesiątych. Wtedy byłem już świadomy, że staram się ukształtować nową filozofię.  W roku 1981 ukazała się publikacja książkowa w języku angielskim. Był to volumin: „Eco-philosophy, designing new tactics for living(„Ekofilozofia, projektując nowe taktyki życia”). Sam tytuł i podtytuł są znaczące, wyraźnie mówią, o co mi chodzi. W tej książce dostrzegłem, że mam własną drogę i trzeba za tym światłem iść. Światłem tym było stwierdzenie, że świat jest sanktuarium — oczywiście konsekwencja jest natychmiastowa — że nie jest maszyną. Jeżeli patrzymy na świat z nowej perspektywy, to zmienia sie cała optyka…

Najpierw więc trzeba postrzegać siebie jako sanktuarium. Trzeba traktować siebie jako część sanktuarium. Traktujemy świat z pietyzmem, godnością i odpowiedzialnością — ale również siebie! Uważam, że ta droga może wyprowadzić nas z zapaści.

Z.K. Pozwoli pan, że wejdę w kontekst tej pana wypowiedzi: właśnie nadchodzi nowy czas określany mianem nowego millenium, okrągłe cyfry skłaniają do stawiania pytań. Jak odbudować prawidłowe wartości, lub jak naprowadzić już teraz na nie, co do nich dziś, w czasie rozterek i frustracji, zaliczyć? Tyle przecież zaprzepaściliśmy, zgubiliśmy na trwałe! Starożytnym Grekom, jak pan w publikacji pt. „Medytacje” twierdzi — na stworzenie wielkiego społeczeństwa opartego o duchowość i wielką kulturę, czyli tej najbliższej symbiozie przy- rody i natury, pozwoliły te wartości najbardziej uniwersalne — jak to pojmować? – Powtarzam — jak odbudować prawidłowo życie?

H.S. To się łączy z poprzednią moją wypowiedzią i to musi się łączyć. Z nowej metafory świata natychmiast wynikają nowe wartości. Jeśli sanktuarium, to nie eksploatacja, to nie rujnowanie — ale pietyzm, który jest zawsze charaktery- styczny dla każdego sanktuarium. Również odpowiedzialność, również postawa pasterza bytu; albo jakby to Kotarbiński powiedział — postawa „opiekuna spolegliwego”. Opiekuna, na którym można polegać. I tu natychmiast przedefiniowuje się całą naszą postawę do całego świata, jak również do świata przyrody. Gdy dokonamy zasadniczej zmiany naszej świadomości, to nie musimy walczyć o zachowanie każdego zagrożonego skrawka ziemi, strumyka czy lasu. Bo wtedy nasza postawa jest postawą odpowiedzialności. Nie będziemy po prostu niszczyli. Tak więc, jeśli sanktuarium, to odpowiedzialność, jak również postawa rewerencji. Rewerencje jako pietyzm! Unikam świadomie terminologii tradycyjnej, ponieważ ona jest obrośnięta pewnymi konotacjami. Rewerencje jako stan pietyzmu, graniczącego nawet z ubóstwieniem! — bez wchodzenia w religijne konteksty jakiejkolwiek religii. Zawsze starałem się, żeby filozofia ekologiczna miała walor nie tylko dla chrześcijaństwa, takiej czy innej jego odmiany, ale i żeby miała walory dla innych religii.

Z.K. Przepraszam panie profesorze, że znów wejdę w słowo: chodzi o problem odpowiedzialności, który pod koniec wieku jest jakby nieobecny; a poza tym mamy dziś takich świadomych barbarzyńców nie tylko kultury, ale jej całego sacrum, zapędzających nas wręcz po chamsku w swoje prawdy oparte na „religii posiadania”. A barbarzyńca to przede wszystkim człowiek, który niszczy po drodze nieświadomie wszystkie cnoty, w tym i intelektualne — to człowiek dziki i niewykształcony umysłowo — czy tak? Idzie on jakby na przełaj, na skróty — nasuwa się tu jako przykład książka Herberta o rozumieniu i pojmowaniu sztuki jako sanktuarium pt.„Barbarzyńca w ogrodzie”.Co pan może o tym zjawisku powiedzieć?

Barbarzyńca — jest to pewnego rodzaju zaćmienie umysłu. Sokrates uważał, że grzech to jest brak wiedzy! — to jest po prostu ignorancja. To, co widzę obecnie to jest po prostu powierzchowna wiedza, która uważa, że manipulacja jest największą sprawnością, czy zdolnością człowieka; uważa, że ci, co dobrze manipulują, są najbardziej inteligentni. To właśnie ignorancja wiedzie do zachowań, które na dłuższą metę są barbarzyńskie. Widzę to i spoglądam na cały spektakl z pewnym współczuciem. To nie są ludzie źli, ale zupełnie pozbawieni wrażliwości, są to ludzie otępieni, ofiary tej „najlepszej wiedzy”, która polega na manipulacji światem i innymi. To są właśnie te błędy, które popełniliśmy jako pokolenia już w XVII wieku! Aby je przezwyciężyć, musimy zmienić cały fundament, na którym nasza wiedza spoczywa, jak również wartości, które ona generuje.

– Ale wróćmy może do naszego sanktuarium. Do rewerencji i odpowiedzialności…

H.S. – A więc, rewerencja i odpowiedzialność. Jest to sprzężenie zwrotne. Odpowiedzialność jest konsekwencją rewerencji. Sama nie może polegać na słowach, ale na aktach odpowiedzialności. Najgłośniej głosujemy własnym życiem, zatem — odpowiedzialność za własne życie. Wobec tego — powrót do prostoty, do takiego prostego stylu życia, który nie zagraża innym i nie jest kosztem innych. Ta „orgia konsumpcji” czyni nas tylko pozornie szczęśliwymi, ponieważ po tej „orgii konsumpcji” zaczynają się różnego rodzaju terapie, które wy- naleźliśmy zastępczo… aby wyleczyć te niezamierzone konsekwencje konsumpcji. Właściwy styl życia, właściwa skromność, właściwy umiar. Czyli umiejętność życia małymi środkami. Tyle! Rzecz jest w tym, że stworzyliśmy cywilizację przesytu, który dokonuje się kosztem innych, bo dwa miliardy ludzi żyje poniżej tego, co uważamy za konieczne. Można pokazać, że są wartości, które nas łączą. One istnieją, lecz musimy je na nowo przemyśleć, sformułować i wprowadzić w życie. Jednym z walorów filozofii ekologicznej jest to, że ona drąży. Jest ona pługiem, który orze i odkłada na boki bruzdy…

Z.K. Orze, gdyż nie zgadza się na zatruty świat. Czyli „powiewnowegowiatru”, który ma na tyle siły, że te przeróżne zatrucia spycha na bok, starając się orzeźwić i budzić, bez jakiejkolwiek przemocy,

ale dodając sobie nadziei, jest możliwe życie i myśl, że szczęście nie jest chimerą, a przede wszystkim, że życie nie jest szpitalem dla umierających lub domem noclegowym dla ubogich. Tak! — zanikają wzorce — świat poprzez liczebność staje się anonimowy — jest duży przyrost naturalny mimo dużej umieralności. Wiemy również z pańskich teorii i badań, że sama nauka co jakiś czas weryfikuje swój kod — a gdzie jest ten kod, o ile jest taki? Jak można się o tym przekonać i jak to może wyglądać dla „zwykłegozjadaczachleba”? Być może tu jeszcze o coś innego chodzi w tej całej tajemnicy bytu.

H.S. Panie Zbyszku „Zwykłego zjadacza chleba” nie ma! Jesteśmy wszyscy „niezwykłymi zjadaczami chleba”! Ja mam wielki szacunek dla kondycji ludzkiej. Ale zostańmy na chwilę przy tym terminie powszechnym „zjadacza chleba”, ponieważ on wiele objaśnia i wiele też zaciemnia. Ci zjadacze chleba, to są niesłychanie skomplikowane zjawiska — to są cudowne zjawiska życia — nawet ci ludzie, którym się życie nie udało — uwarunkowane przeróżnymi determinacjami. Tam też jest ta iskra Boża! Istnieje możliwość rehabilitacji człowieka, możliwość podniesienia jego godności wyżej ku lepszemu, mimo tej ogromnej anonimowości, jak pan to określił. Życie może być piękne. I jest takie! – Ale trzeba znaleźć słowa, energię, żeby to zobaczyć we właściwym świetle. Cała cywilizacja się zagubiła. To fakt. Musimy ją odbudować. W Polsce odbudowaliśmy się materialnie. Ale ten skowyt egzystencjalny ciągle nas dręczy. Na Zachodzie mówi się: chcieliśmy prosperity, to ją mamy. I co dalej?

Z.K. – No właśnie — i co dalej?

H.S. — To jest naprawdę trudne pytanie! Na ogół ludzie, którzy rządzą tym światem i są u władzy, nie mogą sobie pozwolić na nową myśl i na wprowadzanie jej merytorycznie w życie — również i sami intelektualiści. Stworzyło się takie zaczadzone bajorko, które samo się nie może odczadzić, ani oczyścić. I właśnie dlatego trzeba, jeśli nie proroków to myślicieli, którzy potrafią pokierować myśl ku skutkowi. To co się już stało, stało się przez człowieka. I człowiek może to zmienić. Cała ewolucja jest jednym wielkim tryumfalnym marszem poprzez coraz to nowe formy świadomości, które zakwitają nowymi strukturami życia, sztuki, wierzeń i religii, jak również filozofii. Filozofia się nie skończyła. I człowiek się nie skończył. Poprzez nową filozofię możemy odbudować człowieka. Jesteśmy powołani nie tylko do zwykłego zjadania chleba. To są właśnie te wizje, te ideały, które mi przyświecają.

Z.K. – Tym czasem do natury człowieka weszły nowe wartości. Stworzono całkiem nowe pojęcia

– Powstaje coraz bardziej skomplikowana wiedza o świecie, który stwarzamy. Jak pan to postrzega?

H.S. Rzecz w tym, że stworzyliśmy takie wielkie środki do przetwarzania i ujarzmiania natury i jej kontroli, że uderzyło nam to do głowy i wciąż uważamy, że rozumieć — to kontrolować. A kontrolować to wyzyskiwać! To są te myśli, które nie były znane wcześniej. Jednym z tych, którzy się do tego przyczynili, był Franciszek Bacon w XVII wieku. On powiedział, że wiedza jest potęgą „scentiaestpotencia”, że musimy budować taką wiedzę, która nam potrafi ułatwić życie i która nam pozwoli ujarzmić naturę. Powiedział nawet wręcz, że musimy „gwałcić naturę”, aby nam odkryła swoje sekrety. A potem przyszli inni, którzy powiedzieli, że cały kosmos jest jedną wielką maszyną — Newton, Galileusz, na przykład. Galileusz powiedział, że cała wiedza polega na znalezieniu odpowiedniego języka do natury kosmosu. A tym językiem jest język matematyki. I od tego punktu następuje progresywne matematyzowanie wszelkich dziedzin wiedzy — najpierw w fizyce, potem w chemii, potem w biologii, następnie w socjologii i psychologii. Wszystko musi być wyrażone przez jakieś cyferki. A z tego stworzyły się patologie! — i kiepska świadomość mechanistyczno – kwantytatywna.

Z.K. Pragniemy coraz więcej poznać. Tworzy się cała religia posiadania nieba i ziemi — chcemy dotykać czegoś tajemniczego — zazwyczaj sami nie wiemy, czego. Według Pascala i Castanedy nie można zrozumieć na czym polega „Bycie” Tam, póki tam właśnie nie jesteśmy. Jednocześnie mamy świadomość upadku. Czy nie sądzi pan, że rozpad świata już dawno nastąpił? Czy jest to już tylko szukanie jakiegoś nowego wygodniejszego oparcia?

H.S. Tak! — ta cywilizacja już upadła. I ona o tym wie, ale jak dotąd nie wie, jak upaść. Cywilizacje posiadają pewien geniusz. Rozpadają się wtedy, gdy mają w co się rozpaść — w jakieś wały ochronne, które notabene są fragmentami nowej cywilizacji. Oczywiście to jest pogląd mniejszości — a pogląd większości jest taki, że będą nowe komputery i nowe technologie, które uratują świat w sposób jak u Lema, co jest dla mnie po prostu fantazją.

Z.K. Czy w tym momencie można by rozmawiać o Bogu, o sile nadprzyrodzonej, która jakby się nam oddaje, ale nie oddaje do końca tajemnicy… Na przykład plan Boży jawi się nam jednak jako obraz krwawej walki, którą toczymy z własnym przeznaczeniem idąc do Boga. Czyli niejako samego Boga i jego boskość wykupujemy sobie ofiarą. Stosujemy więc walki.

Za ich pomocą macamy, dotykamy tajemnicy, przyjmujemy prowokacyjne pozy, unicestwiamy się, żeby tylko ten Bóg ukazał swoje oblicze…

H.S. – Mój scenariusz jest mniej krwawy. Ja uważam, że praca duchowa jest cierni- sta, ale nie krwawa! – Uważam, że najgłębszą i najcenniejszą pracą jest praca nad sobą. Aby dotknąć sedna sprawy. Tak, uważam, że jednym z najważniejszych powodów kryzysu był i jest upadek ducha. Stało się to w ciągu ostatnich kilku stuleci, kiedy religia nie była w stanie przeciwstawić się agresywności i naporowi nauki, materializmowi, racjonalizmowi. Potem, kiedy autorytet Kościoła upadł, zamiast skoncentrować się na duchowym aspekcie, Kościół przekazał swą władzę nad duszami nauce i technice. A więc duchowość została wyparta na margines. Z tą duchowością łączy się pustka w życiu indywidualnym, pustka w sztuce. Jakakolwiek rekonstrukcja bez duchowości nie jest możliwa! Jestem przekonany, że trzecie millenium nie może być takie, jakie było drugie. Bo jeśli będzie podobne, to czwartego na pewno nie będzie. Rehabilitacja całej sfery ducha jest konieczna. Ale nie znaczy to rehabilitacji duchowości tradycyjnych religii.

Z.K. – Czy służy temu to, co robi teraz Ojciec Święty Jan PawełII — te gesty wyjścia w świat, do ludzi? – Sam ekumenizm, integracja i rozmowa ze wskazaniem na godność człowieka…

H.S. – To jest wspaniała robota. Ale w jakiś sposób hamowana przez innych w Kościele. Papież jedzie do Jerozolimy i modli się u „ściany płaczu”. Tym samym uznaje inne religie jako współważne. Kilka miesięcy potem jest ogłoszone Dictum w Watykanie — z jego wiedzą i błogosławieństwem. To Dictum powiada, że najważniejszą religią na świecie jest religia katolicka; ona jest jedynie praw- dziwa. To się zupełnie kłóci z ekumenizmem lub wygląda tak, jakby papież nie był panem w Watykanie. W trzecim millenium nie można ekskluzywnie wywyższać jednej religii ponad inne. Bo to jest zaproszenie do nowych wojen religijnych.

Z.K. Jest pan przyjacielem wielu osobistości, autorytetów, w tym i tych duchowych. Chciałem zapytać pana o kontakty i konfrontacje pańskich poczynań naukowych… Jest pan w bliskim kontakcie z przywódcą duchowym Tybetu Dalajlamą. Może zachce pan coś o tym powiedzieć? Skądinąd jest mi wiadomo, że jeździ pan tam i do Indii, wygłasza tam wykłady i nie tylko tam — bo i w Stanach Zjednoczonych… Na pewno czerpie pan z tych kultur dających wiele pod rozwagę filozoficzną. Na pewno frapuje pana osobowość Dalajlamy?

H.S. Miałem kilka osobistych, nie tyle audiencji, co dyskusji z Dalajlamą i czułem się w jego obecności znakomicie. Czułem się dobrze, bo były to dyskusje ludzi szukających. Gdybym był w Watykanie to takich dyskusji by nie było (tu uśmiecha się). To jedna, ważna uwaga! Dalajlama powiada: tak, jestem buddystą; podkreśla, że buddyzm oferuje wiele jego narodowi, a nawet światu; ale nie uważa, że jego religia jest najlepsza i nie uważa, że buddyzm jest religią dogodną dla wszystkich. To jest niezwykłe stwierdzenie, ponieważ zakłada ono, że są ludzie, którzy ze względu na ich predylekcje, świat, w którym się urodzili i kulturę, z której wyszli, mogą uznać inne religie za ważniejsze ponad tą, którą on głosi. To jest wielka pokora i wielkie umiłowanie ideałów innych religii. To jest nie tyle ujmujące, co inspirujące! Że jest tyle różnych dróg w szukaniu Boga, w szukaniu spełnienia duchowego, w szukaniu Boga wewnętrznego. I z tego też względu te dialogi się kontynuowały. Kontakty te utrzymuję. Moja przyjaźń i miłość do niego nakazuje, żeby obecnie zostawić go w spokoju. Bo jest wielce oblężony przez świat. Jest on dla mnie współczesnym świętym Franciszkiem. Żyje bardzo, bardzo skromnie. Niektórzy powiadają, że jest reinkarnacją Buddy. Nie chce się wierzyć, że człowiek tak wybitny i uczony może być tak prosty w swym życiu! Zasadą buddyzmu jest pomóc ludziom w samorealizacji. A przecież każdy z nas jest osobną istotą dążącą do swego szczęścia i urzeczywistnienia swych marzeń. To jest religia, która uważa, że nie ma zbawienia, jeśli dana istota nad sobą nie pracuje. Tu kryje się inne poczucie odpowiedzialności. W zasadach Karmy jest powiedziane, że na zbawienie trzeba sobie zasłużyć swoją własną pracą nad sobą. Jak mówił PascaliSpinoza, życie godne jest nagrodą samą w sobie. Buddyzm jest religią, która zmusza człowieka, żeby współdziałał z Bogiem, ponieważ człowiek jest cząstką jego natury. I te aspekty bardzo mnie zainspirowały w buddyzmie, również w hinduizmie, bo prowadzę dialog z hindusami.

Ale wracając jeszcze do Dalajlamy — była taka rozmowa między nami, kiedy on zapytał — jak to jest z tą ekologią, gdzie ona się ma lepiej, na Zachodzie czy na Wschodzie? To mnie trochę zaskoczyło (uśmiecha się). Powiedziałem mu mniej więcej tak: na Zachodzie, gdy jest już odkryta, my ją drążymy, ona się rozwija, czasem jak „słomiany ogień” i tak zostaje. Natomiast na Wschodzie idzie o wiele krnąbrniej, powoli, ale głębiej.

Z.K. Wobec tego, jak nieść ciężar tego świata? – Już w szóstym wieku przed Chrystusem Parmenides stawiał sobie pytanie: cóż mamy wybrać, ciężar czy lekkość? – Sam opowiedział się za lekkością, czy miał rację? Mnie też tu chodzi o sztukę, bo ona rozpromienia zagadnienie, ona też staje się wizerunkiem tej naszej kondycji. Na przykład w poezjach miłosnych wszystkich kobieta pragnie być obciążona brzemieniem męskiego ciała, pragnie dotykać; czy jest tak, że najcięższe brzemię, ból, jest obrazem najintensywniejszej części życia, bytu, a tym samym materii, która przylega do nas?

H.S. Ciężar, czy lekkość? — moja odpowiedź brzmi — ciężar z lekkością. Tak go nieść pięknie, aby mimo jego ciężkości nieść lekko. Ale trzeba do tego umiejętności… Znaleźć tę euforię, która nas poniesie mimo ciężaru.

H.S. To się gotowało w moim tyglu wewnętrznym, że tak powiem, przez wiele lat, i to ma związek z moją filozofią, ale naprawdę bardzo ogólny. Były zapożyczenia świadome i podświadome. Indyjski król Aszoka, który działał w trzecim wieku p.n.e. zainspirował mnie filarami czy też kolumnami mądrości. Sam on był zainspirowany buddyzmem. W różne zakątki swego imperium (abyłoogromne, jako że rozciągało się od Birmy po Afganistan) wysyłał swoich ludzi, aby wykuwali w kamieniu właśnie kolumny mądrości — z dobrą Dharmą — co można przetłumaczyć jako dobre prawo. Te kolumny przetrwały przez wszystkie wieki; w wieku XIX i XX odkryliśmy ich około trzydziestu. Mówił w prostym języku głębokie prawdy. To zainspirowało mnie, żeby wykuwać w kamieniu, a w przyszłości na kolumnach prawdy, które przetrwają do roku 5000. Cel tego jest dwojaki. Nasza cywilizacja produkuje niechlujnie i rzeczy bardzo nie- trwałe, zwykle plastikowe. Co po nas zostanie, to góry śmieci. Aby się temu przeciwstawić, rzeźbię w granicie i marmurze, który przetrwa ponad to wszystko, co cywilizacja plastiku zostawi po sobie. Ponadto nasza cywilizacja jest bardzo rozkojarzona, rozbełkotana, niekonkretna, nie dba o prawdę i o piękno. Chodzi o to, aby pozostał inny ślad po nas — nie tylko góry śmieci i bełkot. Dlatego wykuwam proste prawdy o filozoficznym charakterze. Ponadto moja rzeźba to powrót do prostoty, do esencji i do źródła, aby przeciwstawić się tym wygibasom, koturnom, zaplątaniu, które często bywa zakłamaniem. Powrót do źródła musi być powrotem do prostoty, do tego, co w nas najważniejsze. To stara się okazać moja rzeźba. Połączenie prostych prawd, chyba odwiecznych, ze szlachetnym kamieniem wydawało mi się dobrą kombinacją. To przetrwa — bo ludzie szukają przetrwania swoich wielkich idei w formach i materiale, które trwają. To jest w kontraście do obecnej kultury plastikowo-śmieciowej, która o nic nie dba i o nic się nie troszczy. Zadaniem kultury jest pozostawić po sobie trwały zapis wielkich zmagań człowieka z jego przeznaczeniem.

Z.K. Ogólnie wybrał pan, tak jak Pan Cogito, tę trudniejszą drogę. Iść, bo tak trzeba, pod prąd, iść za głosem serca… Wybrał pan też „ciężarzlekkością”, o czym wspominaliśmy. Taka właśnie estetyka pana nie opuszcza…

H.S. Właśnie — iść bo tak trzeba, z podniesioną głową, z gorącym sercem. Zawsze byłem zafascynowany sztuką i estetyką. Bardzo poważnie myślałem o pisaniu pracy magisterskiej u Tatarkiewicza, z którym pozostawałem w korespondencji do jego śmierci. Ostatecznie pisałem pracę u Kotarbińskiego. Ale sztuka nigdy mnie nie opuszczała. Będąc w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w Stanach Zjednoczonych stwierdziłem, że sztuka się zbanalizowała i zbrutalizowała. Spłycona sztuka odzwierciedlała spłycone i nierzadko zwulgaryzowane życie. To nie tędy droga, myślałem i ustosunkowałem się do tego fenomenu w mojej sztuce.

Z.K. Kończąc, chcę podziękować za tę wspaniałą rozmowę, jej logikę i siłę opartą o filozofię i ekofilozofię. To duży wkład ekofilozoficzny i moralny do naszego egzystowania w trzecim millenium. Cenne to i warte kontemplacji. Pewnych rzeczy naprawdę nie mogliśmy pomieścić z wiadomych przyczyn. Myślę, że znajdzie się jeszcze miejsce na omówienie niektórych pana rzeczy, choćby ostatniej pana książki, której należy szukać w księgarniach, a wiem, że szybko się rozchodzi — tytuł Wizje NowegoMillenium”, wydana w Krakowie, którą ogromnie polecam ją bardzo czytelnikom.

– rozmawiał Zbyszek – Ikona Kresowaty

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko