Jan Tulik – ocean nigdy nie znika

0
604
Jan Tulik


„Wizję lokalną” Andrzeja Kosmowskiego*) rozpoczyna dwuwiersz, bez tytułu, który może służyć za wyjątkowo adekwatne wobec całego zbioru jego wierszy motto:

nad głową obojętne milczenie gwiazd
nieprzetłumaczalne na żadne języki ziemi

Pewnie nic nie zdarza się przypadkiem, każde zdarzenie, także intelektualne, ma swe źródło, jakąś przyczynę, często nie zdajemy sobie nawet sprawy w jakim momencie naszego życia owa przyczyna zaistniała. Miniatura ta to jakby osobna, autorska wersja paradygmatu Immanuela Kanta, gwiazdy nade mną, prawo moralne we mnie. Nasuwa się tu na myśl wyznanie ks. Profesora Hellera, który w Lublinie po wykładach późnym wieczorem czekając na autobus kontemplował gwiazdy i sam sobie „odpowiedział”: przecież ktoś musiał stworzyć te piksele”.
Przywołuję powyższe skojarzenia, gdyż na dalszych kartach tego tomu spotkamy wiele akcentów kosmologicznych, 
W poprzednim tomie „Atlantyk jest wszędzie” (SDK, Warszawa 2016) Kosmowski w wielu wierszach przywołuje dalekie podróże, przestrzeń oceanów, Atlantyku.  Tu także przepływają niezmierzone przestrzenia zbudowane z fal, z groźnego, choć niejednokrotnie fascynującego żywiołu. Oczywiście nie ma to wiele wspólnego z wątkami marynistycznymi, to poezja akwatyczna (dla przypomnienia Mistrza – Piotra Kuncewicza praca doktorska „Wątki akwatyczne w poezji Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej”). Poezja żywiołu obmywającego nasz glob, poezja „samotności”, jaką definiował Rainer Maria Rilke w wierszu pod takim właśnie tytułem (w tłumaczeniu Mieczysława Jastruna); Samotność jest jak deszcz. Z morza w przestworze / wznosi się ku wieczorom nad równin bezdroże – mówi autor „Sonetów do Orfeusza”. Lecz tamta samotność dotyczy tych, których ciała nic nie znalazły w sobie. Tu jest inaczej, ta samotność to wspominanie oddalającego się domu, to tęsknota dryfująca w niby określoną choćby biletem, dal.  Twórca „Elegii Duinejskich” (Adam Pomorski, inny, bardzo staranny tłumacz Rilkego, nazywa „elegie…,” duińskimi, wszak ich zamysł powstał w Duino). Tak czy inaczej Kosmowski wskazuje na stan ludzkiej samotności wywołanej odosobnieniem – odcięciem od błogiego świata przez żywioły. To nieograniczona, niedająca się ujarzmić siła wód, stanowi niewidzialny szlaban, ową czerwoną linię, za którą albo już nie ma nic, albo stawia człowieka wobec nicości.
Andrzej Kosmowski z wielką konsekwencją akcentowania wagi nieobliczalnej przestrzeni przypomina czytelnikowi, że ta bolesna przestrzeń powoduje stopienia się człowieka z żywiołem, ciało zwolna stawało się oceanem – jak powiada w innym wierszu opisującym bezkres. 
Wyraziście formułuje ten stan w wierszu „już wiem”. Gorzko powiada autor tomu „Gdzie jest ta mgła” (Iskry, 1982), a raczej wyznaje jak człowiek wyzbyty nadziei: 

już wiem nie ma ucieczki
ocean nigdy nie znika 
jest zawsze pewnie i dyskretnie w pobliżu
i jakby co żadne wyniosłe klify
ni przemyślne falochrony
nie powstrzymują jego zagniewanych wód 

niespiesznie fala za falą
słowo za słowem
zbliżamy się do wieczności
    

Czy bezkres łudzi nas oddalającym się wiecznie horyzontem? Chyba takim tropem należy podążać za sugestiami autora, Tym bardziej, że nakłania nas do takich tropów ostatnia linijka: zbliżamy się do wieczności.  Wygląda na to, że nasz czas to jeszcze nie wieczność. Czyżby? Poeta chciałby utwierdzić nas w nadziei, że wieczność dopiero nastąpi, obecna chwila to pewna pauza, może to „szczelina czasu”, czerpana i innych wymiarów? Nie mamy żadnego narzędzia, by temu przeczyć. Inaczej interpretowana będzie kwestia czasu w wierszu „wulkan albo wizja lokalna”. Podmiot liryczny wyznaje:

doczołgałem się  tutaj
(…)
doczołgałem się
zobaczyłem
i chyba już wiem

chyba

Bohater ten jakby doświadczył minionego świata, powiada:

w sumie nieważne
czy to co wyleje się z ognistych  czeluści
przeistoczy się w pył grzebiący pompeje
lub  w bazaltowe cuda wysp szczęśliwych

Czy to oryginalna mutacja rezygnacji? Z czego? Może przeświadczenie o wiedzy o świecie, który nie potrafi autorowi tej myśli zaprzeczyć. Triada:

doczołgałem się
zobaczyłem
i chyba już wiem

dałaby się paralelnie zrównoważyć klasyczną wersją:
„veni, vidi, vici” Juliusza Cezara, czyli przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem.
Lecz wiersz kończy – jednak! – klauzula zwątpienia: chyba. Więc żadne dochodzenie do granic, do ściany pewności, nie może być pewnikiem. Wszystko w Czasie pozostaje otwarte, aż do kresu. Czy nawet i ten kres jest dla człowieka pewnikiem?
Tom „Wizja lokalna” uhonorowany Złotym Piórem – Nagrodą POEZJI dzisiaj podczas Światowych Dni Poezji pod auspicjami UNESCO 2018 – jest poniekąd kontynuacją poprzedniego zbioru – jak już akcentowano, lecz i krokiem – w dal? Wzwyż? A co z wierszami nowymi, które czytamy w witrynie „wiersze tygodnia” na łamach pisarze.pl – a to także kontynuacja myśli tego poety… A zatem to autor stanowczy w swych założeniach estetycznych, konsekwentny w sferze jego filozoficznej myśli. 
A oto jedna z kategorii tej filozofii ciągi skojarzeń, strumienie asocjacji. Okazuje się, że każde zdarzenie, każda rzecz czy zjawisko rodzą jakby nowe pojęcie. Oto wiersz „fundament”:
litera O
nicość obrębiona czarnym kordonkiem

litera O
jedyny wspólny element
wszystkich znanych mi
alfabetów
                    języków
                                     narzeczy

widać
wszystkie ludy świata
miały
          mają
                     i mieć będą
kłopoty
z sensem istnienia

i pomyśleć
że na tak wątłym fundamencie
powstała dumna wspólnota
zwana ludzkością 

strach obrębiony czarnym kordonkiem
litera O

O – otóż to. Początek i koniec – O to nicość obrębiona kordonkiem a w ostatecznym rozrachunku to strach obrębiony kordonkiem, czyli O. Czy ta litera to profil doskonałości kuli? Czy też zamknięty krąg naszych utrapień, naszej niedoskonałości, by wyjść poza granice okręgu. Ale nadziemską siłą przekraczając szczelny krąg, dokąd będziemy zdążać?  Może obecność poza zakresem okręgu stanie się nową formą uwięzienia? Czy to ludzki „zaświat”? w którym czytamy:
niby śpię
a nad głową poczerniała deska
i tak kusi zagmatwaną czarną różą
sękiem
tajemniczym martwym sercem drzewa

Dziwny rodzaj klaustrofobii; przeczucie obecności w trumnie, a to  dość zajmujące życie po życiu. Thanatos zawisa w przestrzeniach świata i wszechświata. Wiersz „turbulencja czyli krótki kurs umierania” jawi się jako reminiscencja lotniczej podróży, przecież gdy w czasie turbulencji nastąpi  jeszcze jeden wstrząs / i świat zwala się na prawe skrzydło. Tak mogłoby wyglądać błyskawiczne żegnanie się ze światem.

Symbolem, może w unikalnej formie emanacją płynności czasu jak wody, jest ocean. Nieskończona suma wód i mgieł, z których wysączą się kiedyś krople, na powrót będą napełniać ocean. Nieustannie, także nocą, co oczywiste. A „brakteat księżyca cierpi w samotności” – już tytułem ów brakteat, cienka aluminiowa blaszka księżyca, niczym moneta bita jednostronnie (jakiś prawieczny denar?) ewokuje kontemplacyjne maksymy, nad burymi wodami Atlantyku; i te refleksje:jak zwykle chciałbym czuć trochę mniej / jak zwykle chciałbym wiedzieć nieco więcej.

Bohater liryczny wiersza „plaża” kontempluje sens leżenia pod jednym słońcem, nieustannie w obecności wody, wciąż morza. Podobnie jak rozważa w utworze „Kąty Rybackie – sztorm i po sztormie” przemijalność, właściwie, całego wszechświata. Zatem musi dotyczyć tak „mizernej” cząstki jak oceany w wierszu „rdza i sól”:

pustoszeją nasze oceany
kolejne statki nikną w czeluściach
mrocznych zamkniętych portów
(…)
rdza i sól / osiada na burtach pamięci

Czyli – panta rhei – zdaje się powtórzyć echem za dawnym wielkim umysłem. Wszystko płynie. W wierszu „Ponta da Garajau, Madeira  1” również mamy nieustanną przemienność czasu. i stajemy onieśmieleni / wsłuchując się w transową pieśń oceanu. Bo to przecież zetknięcie się żywiołu z żywiołem naszego umysłu: tylko my i Atlantyk / tylko my i niespokojny oddech metafizycznej głębi. Choć z tych fal wynurza się pewna realistyczna opowieść. Oto nad oceanem na Maderze mężczyzna czyta w oryginale jerofiejewa […]bryza łagodnie buszuje […] i z zaciekawieniem  targa stronice książki. Emigrant z Rosji? Autor sugeruje rozwiązanie:

najwyraźniej  ocean
też chętnie wybrałby się
elektriczką do pietuszek

I powraca mroczny czas, gdy czytało Się Jerofiejewa „Moskwa – Pietuszki” ukradkiem, bo z drugiego obiegu pożyczony. Powraca zgrzyt szyn prowadzących do podmoskiewskiej Pietuszek. I potem chrapliwy, bo bez strun głosowych, ale pogodny głos samego pisarza.

Czy to nie akwatyczna autobiografia Andrzeja Kosmowskiego? Nie sposób wycofać i takiej sugestii. Jego zbiór wierszy „Atlantyk jest wszędzie (SDK 2016) w pewien sposób wskazuje, że tamten Atlantyk wezbrał, przelał się kolejny, niniejszy tom.

Oceaniczna przestrzeń, nieustająca woda, która przecież przenika w każdą szczelinę poniżej jej powierzchni. To także cokół na zbudowanie innych teorii autorskiej autobiografii. Nieustanne podróże. I próba powrotu „do siebie”. Do mitycznej Itaki. Czy także do Penelopy? Zapewne także, lecz chyba nie tylko. Chodzi o niemożliwy powrót do minionych zdarzeń. Wzruszający wiersz „w radomsku po latach” ewokuje okres, kiedy to autor w tytułowym Radomsku bywał, z tym miastem niejako współpracował. To miasteczko w którym bracia różewicze poznawali / pierwsze  znaki  w alfabecie sztuki. I miejsce pracy, ongiś fabryki mebli, które teraz pokrywa kilkuhektarowa plantacja / wrotyczy i nawłoci. Miasteczko wspominające wiedeńczyka Michaela Thoneta, którego gięte meble trafiały na europejskie rynki i – zawładnęły Rosją. Bo wienska miebiel / dotarła do azjatyckich krańców imperiów. Ido takiej Itaki nie ma powrotu. Po prostu „wszystko zniknęło”, powiada inny wiersz; kurtyna opadła.
Poeta dramatycznie przestrzega, siebie samego przede wszystkim w wierszu: „nie wracaj do Itaki”. Nie tylko do takiej Itaki, ale też:

nie wracaj do Itaki
     nad brzeg ikwy
                do kutna

                                   nie wracaj do tej niezwykłej krainy
(…)                                  
nie wracaj do itaki
     nad brzeg ikwy
                do kutna

                              nieważne czy opuściłeś ją
                              jako zwycięzca czy wygnaniec


a jeżeli już musisz
                      nigdy nie przeglądaj się w oczach
                      swoich niegdysiejszych kolegów
                     dostrzeżesz w nich jedynie własną porażkę
                     wtedy
                                teraz
                                         zawsze

                
Poetycką kontynuacją powyższej wypowiedzi jest wiersz „powrót odysa –  kilka dni później”. A motyw ten trwa. Najnowsze wiersze Kosmowskiego, jak można przypuszczać po ich lekturze na portalu pisarze.pl (nr 3/19), są kontynuacją tamtych przemyśleń, niektóre ich tytuły także na to wskazują: „penelopa”, „ocean zdjął wiatr z moich żagli”.
Powroty to także te „sprzed wczoraj” jakby.  „Józek Grochowina” to wiersz – wspomnienie, wiersz epitafium.  Spokojne oblicze tego poety, niekiedy lekko przekreślający na skos uśmiech, oczy pełne pobłażliwości ale niekiedy i dobrodusznie ironicznego błysku – takiego go pamiętam. Kosmowski pewnie podobnie, skoro go często wspomina; prawie cię spotkałem / w piątek / na rynku starego miasta – zwierza się poeta Kosmowski, przywołuje obrazek z piwem, które w świeżo przyniesionym kuflu / przybierało dziecięcy grymas / wzburzonego morza  – jednak morza… na Starym Rynku!              
Pojawia się i inny poeta, chwała Bogu żyjący, w wierszu „wernisaż”. To wernisaż ale i spotkanie autorskie. I jak to podczas takiej imprezy gdzieś w kącie /dżentelmen z prowincji / w przyciasnym modnym garniturku / dyskretnie pyta / poetę wawrzkiewicza /czy reprezentuje / przemysł zbrojeniowy. A Poeta Wawrzkiewcz na takie dictum podpiera:
niestety tylko rozbrojeniowy
pada odpowiedź
Tym samym obraz ten wprowadza na podwoje sztuki muzę lżejszą. Choć to muza nostalgiczna chyba. W wierszu „ostatnia latarnia na naszej ulicy”. Czwarta nad ranem, pojawiają się w skołatanym mózgu wiersze, szemrzą pogłosy ballad Cohena, ich wersje w wykonaniu Macieja Zembatego i osobliwa hosanna:

ave leonard
ave zembaty
ave młodość

Ale strach zwany inaczej  przeznaczeniem / wytrwale pełznie zdradziecką ścieżką krwi. („zdradziecka ścieżka krwi”)

noc z boku na bok
już  żadnych papierów  przy łóżku

Przy łóżku przewija się wiele cierpkich obrazów,  las birnam zbliża się nieuchronnie „Edynburg” więc klęska jest nieuchronna, możemy się domyślać.; Lecz to nie katastroficzne wizje, to żywioły sprawiają, że myślimy jakże często o naszej kondycji, przywołując Kohelata – vanitas (Koh 1,2 BT). Nieodwracalność ludzkiego losu. Ale pomiędzy, jakby zatrzaśnięte w nawias, istniało i istnieje słoneczna pogoda, wernisaże i plaże. Bo ostatni wiersz („seans”), ostatnia linijka w tym zbiorze brzmi: za chwilę rozpocznie się spektakl.
Jan Tulik
………………………..
Andrzej Kosmowski „Wizja lokalna”, Wydawnictwo książkowe IBiS, Warszawa 2018 (Nagroda ‘Złote Pióro’, jednocześnie jest to nagroda za całokształt twórczości oznaczona cyklem POECI NIESTANDARDOWI – POEZJI dzisiaj).

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko