Anna Siudak – wiersze

0
319
Janusz Hankowski

“Umarł”

  Nie wyzwoliłeś nas jednak,
  Siedzimy dalej,
zapluci w ludzkie twarze.

GMO rozrywa nasze umysły.
Twitter zalewa nas od nadmiaru
plotek i komentarzy.
 
Ciężarna głowa musi
pracować coraz więcej.

 Sztuczna kawa, która nie koi.
 Twoje serce, które
już dawno się zatrzymało.


“Dotknąć ziemi”

Modlitwa.
Zaraz skończą i
wyciągną niedopalonego peta.
Ksiądz się spyta czy mają ogień.

Ksiądz się pyta
jak długo ta pani jeszcze zamierza klęczeć,
dlaczego ta spódnica taka krótka
 i ile ostatnio pani dała.

Tamta w rogu
 kiwa na mnie, że tak nie wypada.
Staję zawsze za filarem,
bo mi wstyd.

Nie siebie.

Zapłodnione komórki jajowe
aż się proszą,
żeby ktoś powiedział
kto jest ich ojcem.


“Mechanika być”

Przez okno wyrażam siebie.
Jestem bezpieczna,
siedząc nadal w swoim pokoju.
Cztery ściany i on.
Laptop na kolanach
zamiast twojej głowy.
Piszę.

Jak długo można pisać?
Jestem bezpieczna.
Przekładam kolejne spotkanie.
Przeglądam kolejne strony.
 Jednominutowe filmy.
Na dłuższe brak mi cierpliwości.
Piszę.

Rzygać mi się chce
kolejnym ustanowionym prawem
do zadawania bólu. Skóra pęka.
Krople opadaja na dno szklanki.
 Wypijam wszystko.
 Sączę po kolei zmysły, o których.
 zapominam coraz częsciej.

Ciebie i wszystko co mi jest potrzebne
 do nazwania mnie człowiekiem.


„Kolorowe ptaki”


Wczoraj wydawało mi się,
że jestem brzydka.

Wszystko sobie ułożyłam:
     jasne włosy ciemna skóra,
 ograniczona widoczność,
 sztuczne rzęsy wplątane
w sztuczne włosy,
klej na paznokciach
 i glina między ustami.
Przytłumione jęki, wstrzykiwane
 jednorazowo co kilka miesięcy.

Słaba jakość. Rozmycie.

Ty mi powiedziałeś,
 że jestem piękna.

Świat, który się nie kończy
 i opinie jak gówno zjadane
każdego dnia.
Zatrute jak sztuczna opalenizna
i jedzenie fabryczne.


“Źródła”

Usta wysychają.
Posmaruję kremem.
     Usta wyschły od nadmiaru słów
niepotrzebnych.
Skojarzenia jednorodne.
Poprawne słowa, które wyszły już z obiegu.


„Obca”

 Nierozpoczęte wątki, które
rozpruwają nas od środka.
 Niewyjaśnione funkcje, które
powtarzane są codziennie.
Nieistniejące rachunki za prąd.

 Niewykluczone,
 że dziś wstanę lewą nogą.
Czy to wszystko przekreśla? 
Czy już nie mogę
starać się o status uchodźcy?

Jestem uchodźcą.


„Rudowłosy kot”

 Inne koty, dwudzieste. Dwudzieste
    i pierwsze. Za krótkie. Monodram.
Siła przekazu,  która nie pozwala
dotrwać do końca.
 Walka i krzyk – tyle z nas pozostanie.

  Rozwalmy to wszystko i pójdźmy za kraty sąsiedztwa!

Urodziłam się wczoraj.
 Z tego co pamiętam,
miałam rude włosy. Podobno.
Byłam ostatnią z osób,
 które mogłyby cię oskarżyć o rasizm.

Urodziłam się w zeszłym roku.
Nie uznawaj mojego grzechu za winę.
Chciałam odegrać swoją rolę.
Zostawiłam ślady.
Wielkie i nagie,
które wystają gdzieś poza nami.

Zostawiłam ślad,
bo przecież tak wypada.
Teraz jestem czysta.
Jak twoje rude włosy.
Których nie dotykam.


“Widziałam”

Spustoszone czaszki od nadmiaru wrażeń. Sprzedaż
 ciał za dwa funty na godzinę. Wyparty bezsens
codziennością duszną i śmierdzącą alkoholem.
Kalectwo spowodowane brakiem siebie. Bezbożnego
grzesznika co o rękę wołał. Prosił na chleb, mówiąc:
Any spare change?
Jak miałam mu dać,
skoro jestem dla niego faking polisz?

 Widziałam.

 Obdartych ze skóry.  Ludzkie mordy uwikłane
w niezliczone procesy. Szemrane interesy
załatwiane w trakcie niedzielnej mszy. Dorobek życia.
 Fałszywe uśmiechy w przeliczeniu na walutę.
 Wypruwane żyły dla cyferek na ścianie.

Widziałam.

Umysły, które po dwóch tygodniach zapomniały
języka w gębie, nie pamiętając skąd przyszły.
Rozkładające się małżeństwa i płacz dziecka.
Niedojrzałe dzieci, uciekające przed wojną.
Podobno wojny nie ma.

Zbyt wiele, a może wystarczająco.

Wyłączam telewizor, a ty masz mnie w dupie,
mówiąc że to szansa.  To przecież wykracza
 poza obszar twojego podwórka.
A ja widziałam.  Moje pokolenie.


„Nie-brak”

Co jest gorsze: nie widzieć czy
 nie słyszeć? Każdy z nas
(nawet nie mówiąc o tym głośno)
 pyta o to czasem. Co jest gorsze:
brak chleba  czy brak snu?

Co bardziej uderza: ceny czy mentalność?
Niezrozumienie czy sytuacja na
 rynku pracy? Brak świeżej ryby nad
Bałtykiem czy zimne spojrzenia znad
najnowszych ajfonów? Równouprawnienie,
które sięga do sytuacji kiedy muszę
przepuścić mężczyznę w drzwiach
 (i tak zarobię mniej od niego)
czy kolejna apka zmieniająca wygląd skóry?
Niezgoda w narodzie czy chleb coraz
bardziej sztuczny?

Co bardziej mnie uderza kiedy idę ulicą,
nie patrząc na ciebie bo się boję cholernie,
że nie odwzajemnisz spojrzenia?
Każdego dnia omijam cię szerokim łukiem,
jakbym się bała prosić o kolejną szansę.


“Ostatnia”

    Przechodzę od jednego okna
    do drugiego. Brak widoku.
    Dostaję maila po tytułem:
    “ostatnia szansa na miłość”.
     Kolejnej już nie będzie?

Brak tlenu. Duszę się sobą
i istnieniem tylko wirtualnym.
Puste okno. Dzisiaj nie wyjdę.
      Dzisiaj zostanę.

       Kolejny dzień. Kolejny miesiąc. Kolejny rok.
       Zostanę. Nie wrócę. Nie wrócę, bo się boję.
       Nie wrócę, bo mam pusty portfel.
       Nie wrócę, bo nie mogę.
       Zostanę.


“Filantropi bycia”

Filantropi burzy i umysłu.
Zachwiana gospodarka,
spędzona noc.

Skóra odchodzi od piór.
 Delikatność splata się
z wątłą i już niejednolita masą.

Wszystko jest masą,
która pozwala na
wybrnięcie jednostki z pułapki
 bycia po prostu sobą.

Bywa się resztą.
 Oddaną za majątek.
Wypłatą miesięczną i gotówką,
którą oddaje się do depozytu.

 Bywa się porannym tchnieniem
i wieczornym bezdechem.
 Bywa się też nienarodzonym
i wtedy pojawia się problem.

Bywa się chętnym
i bezustannie pruderyjnym.
Bywa się niechętnym
 i melancholijnym.

 
“Kolejka porcelanowych głów”

Wrzucone w porcelanę, skrzywione
głowy obojętne na resztę świata, która
miała za chwilę runąć. Każdy ma
swoją wojnę. Swoje getto,
z którego nie ma już wyjścia.

Władza w naszych rękach.
 W naszych gettach. W glinianych
 skałach objęci dumą.

Wszystko można sprzedać. Wszystko
 można kupić. Wszystkiemu
można się zdziwić. A potem wypić
ich zdrowie. Na koniec. Zawsze na koniec.
 Kolejki. Tej niepoprawnej. Niepełnosprawnej,
 bo jakże niezgrabnej.

Z wysokości wołaliśmy do ciebie. 
Na zdrowie.
Bo ono najważniejsze.
Poza miłością, której i tak wypić się nie da.
Wszystko na sprzedaż.
A szczególnie ona.

“Za”

Za dużo:
soli, kawy i cukru.
Za mało:
ludzkiej twarzy i zarysu płomieni.
Zbyt często:
wojny i niewdzięcznej prawdy.
Za rzadko:
zdrowych warzyw, wartości (tych chociaż udawanych).

Zerwij kwiat paproci,
a uleci z ciebie życie.

“City”

Kraj, którego nie ma. Miasto,
które nie śpi. Społeczeństwo,
które nigdy się nie wybudzi.
Miasto gniewu. Miasto ran.
Miasto grzechu. Społeczeństwo
zdziwienia. Miasto łączy. Miasto dzieli.
Podobno. Moje miasto śmierci.


“Pamięć”

Są kwiaty,
które już dawno zmieniły kolor.
 Są krzywdy,
o których nie zapomnimy.

 Jest tak,
że dzieje się pustka.
 I są ci,
o których mówi się: pomarli.

Jest tak,
że kiedy dzieje się pustka
zostają tylko ci,
 o których nie da się zapomnieć.

Pozostają oczy puste i głębokie.


“Cichy karnawał”

Nie oglądaj się za siebie.
 Trzy razy powtórzyła zanim
jeszcze zabrano ją do dziwnego pokoju, którego
 nie dało się w żaden sposób określić.
Zamknięta w czterech ścianach, próbowała
oddychać przez dziwnie wyglądający inhalator.
Tak skończyła się bajka o pięknym królestwie.
Zaczął się cichy karnawał.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko