Tamara Bołdak-Janowska – Fragment z nowego tomu: „Ridikjul. Elegie” 

0
5915


Ridikjul. Traktat o stanie świata
Jaka dłoń jest przepastna.
Ciągle coś w nią wrzaśniesz.
W niej mocy nie ma, jest tylko przepastna.
Krzyk bokami się wyrwie jak drzewo z pionu
i zwali bocznym ciężarem, znów do milczenia
przy powalonych kolanach,
Tęsknota głosu.
Nad idealnie okrągłym
beretem kawy. Albo podczas strzyżenia uszu sałacie.
A przy tej robocie krzyczący spomiędzy palców dziki konar
zostanie ścięty, Albo zrobi to ktoś bliski.
Dorastające dziecko.
Dojrzałe jak jaskinia w pąku, w drodze,
zaraz się otworzy pełnym okiem, pełnym świata,
fachowo włączy równinę wiadomości, wszystko zbierze, spędzi,
żeby obejrzeć ze wszystkich stron. I tę twoją drżącą
przy ustach rękę z tym samym drżeniem, ogarnie do szpiku,
i ze świeżym młodym znawstwem powie: to nic. To zupełnie nic.
Ty dobre dziecko. Ty złote moje.
Ty moje drżenie
znasz jak swoje.
+
Lecz dal i tak przybywa,
i sadzi w tobie współczesne drzewo nękania
stanem świata.
I na nowo wyrywa, co w gardle i tak pozostaje:
własny chropawy, trący splot lamentu korzeni o głos.
Twój głos jest martwy. Nie umiesz
opowiedzieć dali. Ona podłogę wygina
i wysila kroki na nieujeżdżonych grzbietach,
i słowa stają się jak rozdrapane.
Trzeba by jastrzębiem na temblakach wisieć,
czepić się nimi świętego czegoś, jeszcze wyżej. Czego?
Człowiek drąży coraz cieńsze studnie w głąb wszelkiej
rzeczy, i człowieka, żeby po ułamku włosa spuścić się
do boskich cząstek mrówki na dnie wysokiej zlepionej kaszy,
i gubi żywe dotąd słowa.
Wszystkie.
A mrówka sypie tarsusową drobiną, i to się zapada,
więc trzeba zajrzeć głębiej. Najważniejszy jest drobny
podstępny druk w umowach epoki. Tak śledząc,
tak ślepnąc, człowiek się zapada.
Jest też głuchy krzyk, patyk westchnienia, rodzaj wydechu.
Sięga i sięga krótkiej dali.
+
Globalne
dorosłe dziecko, jest gotowe, uruchomiło się
biegle przy ekranie, do granic wypełnionym
okiem osoby i maszyny.
Oczy wpatrzone, aż wystają wtyczkami poza kontynent.
Wytrzeszczony palec, jak otwarty szampan.
Szampańskie zdalne podstawianie nogi, żeby to tam, coś,
szumiąca sylwetka już bez szumiącego losu, ten cel, upadło
w głębokie plecy, w głębokie miękkie kolana,
w najgłębszą twarz ugiętej ziemi.
Ziemia czasem łyżką wyjada kość. Albo w niej – jak ty
w stojącej śmietanie – z łatwością własną dużą łyżką wyrżnie
krótkie schody z jamą.
Ale dorosłe nowe
dziecko, to mocna kość jeszcze,
prawie kulista, nos i kolano razem, tak się w smutku siedzi
lub we współczesnej chłodnej sprawności,
kulistą dłonią, z podkulonym kciukiem, uruchamia rozprysk
kulistych płaszczy i okrywa tłumy do kości,
i jasność się staje, i okrągła zdrowa kość widzi doskonale
stan twego globu:
To nic. To zupełnie nic. Światowej zupy bryzgi buraczane.
+
Dorosłe dziecko globu
raz na rok w globalne wakacje zwiędnie w więdnącym słowniku,
raczkując w raczkującym słowie, z uniesionym
uśmiechem, nie dość w świecie ustawnym,
więc odruchowo ukierunkowanym – otwarty rybi trójkąt z przednim
zębem, jak podczas obserwacji nieba z helikopterem.
Niekłopotliwe, w pełni zgodne z epoką.
Albo pośladek bardzo się cieszy, pełznąc po ogłuszonym
alfabecie, i choć napięty uśmiech, ten drugi, prawie psi,
z podkasanych majtek, już-już wciągniętych, jak i ten pierwszy,
nie przywołuje słów na pomoc, to
nareszcie jakaś mina, przedtem chowana w nienagannej
glazurze ubrania, jakby się przeciągała wbrew ogólnemu
skupieniu ciała przy ekranie,
tylko krawat nieznacznie ją krzywił
jak złamana czekolada: zapadające się lśnienie – tam gdzie serce.
Nareszcie chwila wczesnego dzieciństwa. Wychylenie
w świat ogromny, mętny, ciemny, pozbawiony komentarza,
To przyjemność znaleźć własny krok w chaosie,
własne bezszelestne obserwatorskie tup!
I nic nie jest domem, i domem jest wszystko,
i podwójna nić, równając szansę, ciasno splata biegnące naprzód
żyć i nie żyć.
Tup! Kocie podejście od tyłu do człowieka. Walnąć. Mocno chwycić
za ramię. Klepnąć dłonią po głowie. Nawet dla żartu.
A on przyklęknie, potknie się i okiem zmiele ogłupiałą
potylicę, tym wielkim okiem strachu, a jego cień już nosi okulary
w sterczące kucki, i odwróconą szczękę.
To dopiero epoka. Kontakt pierwszy
jest zwycięstwem.
+
Potem. Twoja noga czepia się ziemi jak ręka, i nie umie.
Potem,
potem. Twoja noga jak ręka czepia się ziemi,
i nie umiejąc, umie.
Potem,
potem,
potem. Ziemia cię nie oddaje. Nawet palca.
Już, teraz,
teraz, tę dal rozumiesz.
+
Globalna sylweta,
nasze globalne dziecko.  Nie rośnie, raz uruchomione,
na jeden raz – na całe życie tak gotowe,
znowu ciężko pochyla się
nad rosnącą zabawką, żeby jej ciężki płomień lekko, z taśmy,
barwnie podświetlał znikających ludzi.
To ładne i proste.
Sylweta zna się na animacji. Z twoich ust uczyni śmieszne dwie
dekoracyjne rybki. Złowiła zręcznie, pokaże na ekranie.
Cokolwiek powiesz, zostanie w rybkę zrobione. I ot.
Sylweta Milczenie snuje się nad globem w Pudełku
z licznym obrazkiem
wszystkich.
Dron nad tobą. Nisko, wychudzony.
Wpełza pod szary laminat chmury, stojącej jak trójnogi stół –  
na ręcznie namazanym lalala obok płynnego pysku buldoga,
i rozkurczonym topikiem z wypiętym odwłokiem zsuwa się
na twoje do góry spojrzenie z góry.
Zdaje się śmiać i chwiać. Zamiera. Tobą się zaciąga.
Sączy cię, pije. Nie jest niczyj. Ktoś nim patrzy.  Myślisz: palant.
Obserwujący to samo mruknie o tobie. Oto wiedza człowieka
o człowieku.
Masz. Pokazujesz język, na zadartej brodzie, nie zwalniając
kroku przez park.
Poślij mu, co raz dokonane, a potem nie umilknie,
co się samo śpiewa z Edith, ile razy zechcesz
i w niechceniu też, i nawet przez łzy, to nic,
płacząc – dobrzejesz: Non, rien de rien, non, je ne
regrette rien…
Wiesz, że cię bierze z wysmuklonym życiem, w którym stoisz
po czubek głowy, ze słupem drzewa, krzaka – z góry wszystko takie –
wysmuklone, lecz równo przycięte – jesteś słup wśród słupów.
Nikim więcej.
A wyżej, a co nad dronem innego, wojskowy helikopter,
ciemne khaki, brzuch ciasno złożony, sztywny. Z czubem
rozpędzonej szlifierki.
A niżej dzieci i wyrośnięty dzieciur na hulajnogach.
Nie znasz zasady, na jakiej jeżdżenie na hulajnodze
kojarzy ci się z lizaniem lodów. Chyba z powodu
posuwistości.
+
I co?
Wyrwana jak pocisk
gałązka gniewu.
Ridikül.
Wymówić to niemieckie: kuel.
Kül. Ridikül
Wziąć angielskie, łatwiej: Ridicule.  
Ridikju:l. Spolszczyć to. Dobrze.
Ridikjul.
I co?
Kule ognia –  
liczne cele życiowe wspólnego jedynaka, a on zbiorowy
i pieszczoch globu.
I co?
Wewnętrzne, liczne, imiona w młócącej siekierze,
świrującej archaicznego młynka w żywym mięsie,
dumnie kochanej za przyjęcie i rozwój przeszczepu ludzkiej
celności bez uczuć. Czysty naukowy matematyczny
samogon polityczności. I co?
Komuś tam gdzieś zatańczyła na obnażonej
kości pomarańcza, właśnie w tej chwili
rozpinana według fałd, podgiętych w bombkę,
krótkiej baletowej tutu
z połyskiem,
albo zręcznie cięta była taka sama tutu
przez kogoś innego na soczyste płatki
i też zatańczyły na czerwonej mokrej kości.
Taniec odbył się niespodziewane w zwykłej poobiedniej porze.
I co? Co?
Ridikjul to wszystko.
+
Nasz jedynak, globalnie wspólny, zbiorowy,
wszystko zna, wszystko wie.
Bo to nasza nowa epo.
Same początki, więc.
To nic, to zupełnie nic, ale już jak.
Ridikjukl to jest, i trzeba.
Nie, nie. Ja nie drwię z lu.
I znam, i wiem tyle samo, co.
Co ten maszynowy globalny jedynak, i muszę.
Julio tak zaczął wiersz, tnąc słowa i nie skoń.
Mówi o kobiecie, którą stos zżarł, nie było co zbie.
On to pozbie. Tamte słowa, co się nie dopali.
I ktoś usły. I potomności przeka.
Ja jego głos i tamtej kobiety sły.
Ridikjul, mówię, i nie wiem, czy.
Ja wiem, otwarta kość dźwięczy, jak nierozumny ktoś,   
nawet gdy bliski, to daleki, i denerwuje, a zgruchotana
zakwiliła mi setką niemowląt, trzymałam taką w ramionach,
dziewczyna,
rzuciła się z życia z wysoka, nie mogła
żyć w naszej wspólnej epoce, więc ja.
Ja wiem, otwarta kość nie ma znaczenia,
a jeśli już wystygła i sucha, można pomylić z.
Można z niej łyżkę do.
Nawet chochlę, gdyby ktoś.
Ja wiem, trzeba dekoracyjnie malować rybki warg,
mocować codziennie na beznamiętnej twarzy,
trzymać wykwintny ten żeński fason na zawsze,
bo.
Lecz sens, życia sens, to mówić, mówić, jeśli widzę, widzę,
a widząc, widząc: czuję, czuję, to przecież nie.
Dziś przestrzelone serce ma znaczenie dosłowne,
nie jak u Amora, i mało mu do roboty zostało,
może jeszcze gdzieś ktoś kocha sercem
całym, jednak.
Ale to nie.



Tamara Bołdak-Janowska

Uprawiam prozę, poezję, tłumaczenia z języka białoruskiego i rosyjskiego, eseistykę, publicystykę, sporadycznie krytykę literacką;rysunek satyryczny(wystawy w Polsce, Niemczech, Francji).

Ukończyłam studia na Uniwersytecie Warszawskim w Instytucie Filologii Polskiej i Słowiańskiej..

Publikować książki zaczęłam dopiero po upadku PRL, a wcześniej mogłam publikować tylko pojedyncze drobne utwory (np. w „Gazecie Olsztyńskiej”).

Moje utwory były tłumaczona na język niemiecki, angielski, rosyjski, białoruski, francuski, węgierski, litewski.

Należę do warszawskiego oddziału SPP, Polskiego Pen Clubu i WK Borussia;

Reżyseruję coroczne widowisko pisarsko-teatralne o nazwie: Zajazd do Naraju w malutkiej wiosce Narejki na Podlasiu, pokrewne spektaklom Piny Bausch. V Zajazd do Naraju 2012 można uznać już za unikalne wydarzenie kulturowego pogranicza z udziałem znanych i mniej znanych pisarzy. Na Youtube jest kilkanaście filmów o Zajeździe. Niektóre z nich są do dziś prezentowane na międzynarodowym festiwalu krótkich filmów o pisarzach z inicjatywy zarządu SPP. Festiwal nazywa się: „Pisarz też człowiek”.

Dotychczas opublikowałam następujące utwory:

1. „Szmatki-Notatki” (poezja), Olsztyn. 1994;

2.”Wiersze dla Madam Bomb, artystyczne wydanie autorskie, 2002 (niewykazany na Wikipedii, ale wskazany przez Oficynę1)

3. „Opowiadania naiwne” (proza), Borussia, Olsztyn, 1994;

4. „Rytmy polskie i niepolskie” (proza) , Borussia, Olsztyn, 1998;

5 „Jeśli poezja jest bezsilna” (poezja),, LITTERA, Olsztyn,1998;

6. „Niewidomy pies rymów” (poezja), Borussia, Olsztyn,1999;

7. „Ach, moje drogie życie” (proza), Borussia, Olsztyn, 2002;

8. „Ta opowieść jest po prostu za szybka, któż ją wytrzyma” (proza), Wałbrzych, Ruta (Wydawnictwo Olgi Tokarczuk), 2002;

9. „Szkice dla zielonego wróbla” (proza), Portret, Olsztyn, 2004;

10. „Kto to jest ten Jan Olik? – Humoreska naukowa” (proza), Oficyna 21, Warszawa, 2005;

11. „Rozdziały” (poezja), Borussia, Olsztyn, 2007;

12. „Tfu z ludźmi! Szkice małe i miniaturowe” (eseje filozoficzne i rysunki satyryczne), Borussia, Olsztyn. 2008;

13. „Co dobrego było w peerelu?” (proza i poezja w rozdziale pt. „Rośliny”), Borussia, Olsztyn, 2009;

14.„Rzeczy uprzyjemniające. Utopia” (powieść utopijna), Borussia, Olsztyn, 2009

15. „Ceremonia węglowa”, (poezja), Borussia, Olsztyn,2010

16. „Restauracja strasznych potraw. Rozprawa gardłowa” (rozprawa filozoficzna; eseje), Borussia, 2011

17. „Hop! Hop! Hop! Traktat o samotności”, Wrocław (Fundacja. Im. Tymoteusza Karpowicza, 2013

18. Monodram pt. :Ksenia Andrej Fiodorowicz Pietrow”, wystawiony w ramach Festiwalu ODE 2015 w Operze Podlaskiej przez Joanne Troc z teatru „Czrewo”; publikowany na portalu Sofijon;

19. „Elegancja serca” (poezja). Miniatura, Kraków, 2017

20. „Nielegalna zajęczyca męczy Heideggera i innych filozofów” (rozprawa filozoficzna), Adam Marszałek, Toruń, 2017

21. „Bycie i lu!” (pięć poematów), Fundacja Na Rzecz Kultury I Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza/ Wrocławskie Wydawnictwo Warstwy, Wrocław, 2017

W 2007 roku otrzymałam nagrodę Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego – za całokształt;

w 2008 roku zostałam nominowana do nagrody Mediów Publicznych Cogito – za tom poetycki pt. „Rozdziały”;

w 2010 roku moja powieść utopijna pt. „Rzeczy uprzyjemniające. Utopia” znalazła się w finałowej dwudziestce nominacji do Nagrody Literackiej Nike;

w 2011 roku tomik Ceremonia węglowa” znalazł się w finale olsztyńskiej literackiej nagrody Wawrzyn” – w „Piątce Wspaniałych”.

W 2012 roku otrzymała Nagrodę Prezydenta Olsztyna za całokształt.

Gloria Artis w 2016

Rysunki wystawiałam m.in. w Warszawie (w Galerii Nigdy-Nigdy, Restauracji Aperto, salach wystawowych siedziby SPP), w Niemczech (w galerii Klubu Ignis), we Francji w Lille (konsulat), w Olsztynie (Książnica, Galeria Foyer Teatru im. Stefana Jaracza, BWA,) w Wiejskim teatrze Węgajty, w Galerii KL Stutthof.

Pozytywne recenzje o moich książkach ukazują się w prasie ogólnopolskiej i zagranicznej (np. w niemieckim piśmie „impressum” i „Muschelhaufen”).

Pisano o mojej twórczości, m.in. w piśmie „Odra”, w „GW”, w „Wysokich obcasach”, „Czasopisie”, „Gazecie Prawnej. Dzienniku Polskim”, „Życiu Warszawy”, „Opcjach”, „Portrecie”, „Nowych Książkach”, „Undergruncie”, „Twórczości”, „Annus Albaruthenicus”, w piśmie „Pogranicza”, w „Polityce”.

Moja twórczość jest omawiana w książkach krytyczno-literackich, np. Bernadetty Darskiej, Kingi Dunin.

O moich książkach dyskutowano m.in. w TVP1 i Radiowej „Dwójce” i „Trójce”.

Wybitna filozofka Jolanta Brach-Czaina z UW wygłosiła w Sztokholmie wykład o moich utworach. Moje utwory zostały przez nią wprowadzone do spisu lektur obowiązkowych dla studentów.

Centrum Szymona Wiesentahla umieściło cytat z jednego z moich utworów: „Człowiek współczesny otwiera usta, a z nich wydobywa się gaz”. Ta moja wypowiedź wcześniej znalazła się w książce pt.„Ostpreussen, ade” niemieckiego bestsellerowego pisarza Ralpha Giordano, w rozdziale, stanowiącym rozmowę ze mną.

Moja twórczość jest cytowana w uniwersyteckich rozprawach naukowych, rozprawach doktorskich, krytyczno-literackich, ale też socjologicznych i filozoficznych, np. na Uniwersytecie Śląskim w rozprawie doktorskiej pt. Inna – Obca – Wykluczona we współczesnej poezji polskiej” Katarzyny Zdanowicz-Cyganiak.

Wydarzeniem była inscenizacja mego utworu pt. „Kto to jest Ten Jan Olik – humoreska naukowa” na scenie Margines Teatru im. Jaracza w Olsztynie, w genialnym wykonaniu Wiesławy Niemaszek.

Moje wieczory autorskie mają charakter spektakli z udziałem słynnych aktorów, np. Wiesława Wysockiego, aktora teatru Dramatycznego w Warszawie (wieczór w warszawskim klubie Aperto znanym przed zmianą nazwy jako Klub Babie Lato ), Anny Kaźmierowskiej (wieczór w galerii Nigdy-Nigdy w Warszawie).

.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko