Jan Tulik – Poeta czułej metafory. O twórczości Aleksandra Nawrockiego

0
1324

Wybór wierszy Aleksandra Nawrockiego „Dom zbudowany w jedną noc”*) jawi się jako literacka osobliwość. To rzeczywiście wybór jego poezji, lecz połączony równocześnie z prozą, wyimkami ważnych głosów na temat tej twórczości, wreszcie z niejako autokomentarzem, w rozbudowanej „Nocie biograficznej”.  Tytuł tego zbioru przejęty został z tytułu wiersza autora „Dziewczyny i jastrzębia” i otwiera ten tom – stworzony w postaci sylwicznej, wszak są w nim wspomniane wyżej gatunki literackie, a i życzliwe wypowiedzi o tej twórczości innych autorów. Jego rodzinny dom istotnie powstał w jedną listopadową noc 1935 roku. Poeta zwierza się z tego fascynującego faktu. Nie znam podobnego przypadku – zbudowania domu w jedną noc – w naszym klimacie. Zapewne Aleksander Nawrocki pragnął uczcić pamięć tego wydarzenia, determinacji rodziców. I – skoro tytułem wiersza obdarował całą książkę, możemy przypuszczać, że chciał upamiętnić poprzez opisany tamten fakt swych rodziców, ale i – dziś pewnie anonimowych już – sąsiadów i wszystkich tych, którzy owej historycznej nocy byli razem, na swój sposób ratowali bliźnich. Nie wiem, jakie ma poczucie poeta Nawrocki, ale myślę, że gdyby nie ten dom „za noc”, on sam nie byłby w tym miejscu, w którym jest teraz; nie sugeruję, że byłoby gorzej, znając jego roztropną rzetelność, lecz chyba jego losy potoczyłyby się innym traktem. „Dom zbudowany w jedną noc”:

Mój pierwszy dom,

zbudowany przez rodziców

w mglistą listopadową noc 1935 roku

na pustym polu,

stał między Kurpiowszczyzną a Opinogórą,

Jakoś nie starcza mi odwagi, by streścić ten fakt, zatem należy oddać głos autorowi tego wiersza, jakiego udzielił w wywiadzie Marlenie Zynger: „musieli w ciągu jednej nocy zbudować dom, w pustym polu. Wcze­śniej zapytali administratora tego terenu czy mogą? Powiedział, że nie, bo to wojskowy poligon, oddany chwilowo w użytkowanie miejscowej ludności; chyba że zbudują w tempie, zanim ludzie zdążą mu donieść. Zbudowali. Sprzyjała im pogoda; listopadowa mgła zapadła zaraz z południa. Na upatrzone wcześniej miejsce przywieziono przygotowany uprzednio materiał i na polnych kamie­niach, przy naftowych latarniach zestawiono trzypokojowy budynek z drewna. Dach pokryto strzechą. Wymurowano też komin. Mgła rozwiała się na drugi dzień koło południa. Z odległej o ponad kilometr miejscowości dostrzeżono to niebywałe zjawisko. Wyroiła się cała wieś, a kilkoro dosiadło na oklep koni i pojechało do odległego o 5 km miasta, żeby o zdarzeniu powiadomić admi­nistratora, który od razu zapytał: czy dom ma komin?” Potwierdzili. – „I nawet leci z niego dym – dodali. – To ja już nic nie mogę zrobić – odparł – a na was nakładam karę, że za późno donieśliście.”

Opowieść zaiste fantastyczna. Jak to w naszych polskich, pokrętnych od zawsze realiach. Pisarz nie pamięta nazwiska owego administratora, z żalem wyznaje, że nie zapytał rodziców o jego nazwisko; człowieka bez ręki, którą stracił na wojnie 1920 roku, a którego  zlikwidowali Niemcy na początku wojny. Ten wiersz to również i po nim wdzięczna pamięć. Jakby w sukurs przychodni mi na pamięć wiersz Leopolda Staffa „Podwaliny” z tomu „Wiklina” (1954):

Budowałem na piasku

I zawaliło się.

Budowałem na skale

I zawaliło się.

Teraz budując zacznę

Od dymu z komina.

Dom Nawrockich na poligonie wytrzymał; a jakże ważny okazał się komin ratujący tę budowlę? Wszak podobny jest do zamiaru budowy przez podmiot liryczny wiersza Staffa. Być może ten sam dom pojawia się na kartach twórczości Nawrockiego wielokrotnie. Również w takiej postaci:

* * *

Wczoraj duch mój odwiedził dom

pod białym cieniem chęci życia

(…)

więc mi odpuśćcie tę wizytę, w której

łopocą bitwy niegdysiejszych dążeń.

Ewokacja obrazów z dzieciństwa i wczesnej młodości jest tu bardzo silna i wyrazista. Te jakby w powidoku „utrwalone” akwarele, pastelowe karty z tamtego czasu, zajmują różnorodność okolicznego krajobrazu. Są obiekty obejścia, jak studnia, jak i zapamiętane rośliny. W swym biogramie autor wyznaje:

Najbliżej było jednak do łąk porosłych olchami i bagnisk z wyrajem ptaków – na północy oraz do grzybowego lasu na wschodzie. Pamiętam z wczesnego dzieciństwa, że u nas w domu na stole obok chleba leżały poematy Słowackiego i ‘Krzyżacy’ Sienkiewicza”. I niejako tytułem uzupełnienia dodaje: Ojciec umiał opowiadać, oboje lubili śpiewać.

Zresztą wiersz „Dom zbudowany w jedną noc” kończą dwa charakterystyczne wersy:  ale wiem dobrze, że do każdej rany / liść olchy stamtąd, gdy przyłożę, zaschnie. Jest mi to bliskie; w dzieciństwie moja babka po kądzieli stosowała jedynie dwa zioła jako leki: dziurawiec na wszelkie dolegliwości wewnętrzne i nomen omen babkę okrągłolistną na każdą ranę. Olch nie było w pobliżu, dopiero poniżej, nad Wisłoką. Pierwszy raz więc słyszę, że jej liście mają lecznicze walory. A wspomniana studnia zaistniała w liryce Aleksandra Nawrockiego już w jego debiutanckim wierszu, bez tytułu, a był to debiut niezmiernie prestiżowy, „w prawdziwym piśmie literackim, ‘Kulturze’” (17 IV 1965; w rok później ukazał się jego debiutancki tomik ‘Rdzawe owoce’), u praw­dziwego poety, Stanisława Grochowiaka” – jak wyznaje nie bez słusznej dumy. Zapewne dlatego też powstał wiersz „Odlot” poświęconyPamięci Stanisława Grochowiaka z pięknym początkiem: A ten horyzont ciszą serca / przebity, krwawić nie przestaje. A otopoczątek owego debiutanckiego wiersza (bez tytułu;  Grochowiak opublikował wtedy dwa wiersze autora „Dedykacji”):

Tu, w cieniu studni, drzemią wiadra suche,
obłaskawione wymytą w głąb ścieżką.
Południa spacer kładzie ból we włosy,
ręka w mijaniu odtrąca rękę,

Być może to już w tamtym czasie rodziła się w umyśle kształtującego się erudyty baśniowość, przewijająca się od czasu do czasu w tych strofach, baśniowość w pełni zamierzona; dla przykładu legendarna postać Boruty występuje w dwu wierszach. Nie wiem czy to zasadne odniesienie, ale owa baśniowość, niekiedy oniryczność, niesie skojarzenia z magią, wróżbami Cyganek. Dwa dynamiczne, a i w pewnym sensie przejmujące w intencji wiersze, zdają się taką tezę potwierdzać; „Cyganka”:

Świt. Konie wychodzą z mgły.
Cyganka zaplata gruby warkocz nocy.
Ktoś dotknął skrzypiec, odpowiedziały mu ptaki.
Ktoś chwycił nóż. Trysnęła krew
w pierwszym słońcu, zafurkotały spódnice.

A  dalej: Krótkotrwały płacz / i grób, wkrótce bezimienny. / Znowu śmiech, wędrowanie i wróżba / pod czeremchami, pod dębami.

Oraz wiersz „Wróżba cyganki”, dość tajemniczy, która zaleca:Kochaj pająki, są ważniejsze od słów / przyjaciół i betonowych przysiółków cywilizacji. / nie polują na ciebie, rozpościerają tylko / romantyczną sieć w pokoju. Może ta sieć bywa i romantyczna, jak na obrazach Zdzisława Beksińskiego czy Caspera D. Friedricha, lecz dla cierpiącego na arachnofobię już chyba nie koniecznie… zdaje się sugerować poeta.

Właściwie każdy wiersz, każdy utwór Aleksandra Nawrockiego godny jest osobnego krytycznego komentarza. Każdy z nich ma bowiem swój osobny, oryginalny ładunek intelektualny i emocjonalny. Nakreślony dramatyzm, ale jednocześnie otoczony czułością i liryzmem sprawiają, że utwory te, choćby i pełne przejęcia i bolesnego wyrazu, są intrygujące i atrakcyjne czytelniczo.

Wśród wierszy tego wyboru są i poetyckie, wyjątkowe wyznania osobiste, lecz na tyle uniwersalne, że każdy z nas może odnaleźć w nich swoje rozterki. Właśnie dramatyczne – bo jak je nazwać – i pełne cierpienia pytanie, już w tytule („Czemu?!”) brzmi: 

Czemu mnie bólu oplatasz jak piaski pustyni palmę?

Nic w tobie nie ma jasnego. Pod słońca upalnym kaskiem

To „czemu” wyjawia ból człowieka, być może doraźny, ale odnotowywany jako ból intensywny, powracający. W innym wierszu, o podobnej skali udręczenia, jest utwór bez tytułu – przytoczmy incipit i następny jego wers:

 Są dni, kiedy drzazgi za paznokciami kwitną,

chociaż do drzwi puka święty, w kożuchu…

Bolesne to tym bardziej, że ów „święty, w kożuchu” to może św. Mikołaj? Może emanacja tego świętego w dzień Bożego Narodzenia? Nie wiemy. Ale poeta pragnął zaznaczyć, że gorzkie dni wcale, lub przynajmniej nie zawsze, są związane z powszednimi dniami permanentnej mordęgi. One nas dopadają niespodziewanie, często zupełnie jakby bez powodu – choć nie wiemy, czy jakiś powód nie zaistniał daleko wcześniej. 

W kolejnych wersach tego utworu czytamy: Są dni, ikony przedwieczne, / niepojęte nawet ołtarzom. Czyli dni nieoczekiwanego załamania, stanu depresji. Najpewniej taki stan, bólu psychicznego dotyczy ludzi szczególnie wrażliwych, a ich rozsądek podsuwa myśli o vanitas. Tą graniczną, z Księgi Koheleta: „Vanitas vanitatum et omnia vanitas – marność nad marnościami i wszystko marność”. Jakże trudną myśl o ostateczności; o Popielcu i słowach „z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”, słyszanych podczas rytuału posypywania głów popiłem; albo mroczne memento mori. Czyż nie o tym mówi wiersz „Mój wróg?: „Mój wróg największy mieszka we mnie.//groźny jest, kiedy go zamykam,/ piękny, gdy łzę rozgryzam w zębach. Lecz rozgryziona łza w zębach to może napływ ukojenia? Wraz z wylaną łzą? Łzą oczyszczającą. Przynoszącą katharsis?


Kolos literatury, tradycji

Aleksander Nawrocki miał szczęście przebywać wśród luminarzy literatury. Przyszedł na świat w przestrzeni owianej tradycją. Blisko Opinogóry, będącej posiadłością Zygmunta Krasińskiego, i w pobliżu miejsca urodzenia św. Stanisław Kostki; zaś szkołę średnią kończył w Przasnyszu, mieście wielokulturowym, gdyż do wojny, oprócz trzech kościołów katolickich były cerkiew, synagoga, kościół ewangelicki. Zapewne duch tak bogatej spuścizny historycznej owładnął wrażliwy i chłonny umysł przyszłego pisarza. Czytał on od dzieciństwa – jak wyznaje w swej nocie biograficznej – czytał w oryginale Horacego i Owidiusza, czytał poezje i pisma Cezara i Puszkina, Lermontowa i Feta – oczywiście to nie wszyscy z jego lektur. Oczywiście – co nie dla wszystkich byłoby oczywiste – przeczytał wszystkie dzieła Szekspira, Schillera, Heinego, autorów antycznych jak Ajschylosa czy Sofoklesa. By być gotowym do matury, pochłaniał naszych romantyków, potem plejadę spod znaku Skamandra i im rówieśnych. Z takim bagażem matura była już tylko formalnością. Następnie studia w na Uniwersytecie Warszawskim – filologia polska, węgierska i etnografia. Kończąc polonistykę zobowiązany był, jak i pozostali abiturienci, wybrać temat pracy magisterskiej. Postawił na twórczość Czesława Miłosza, którego nazwisko, po jego nielegalnym przecież wyjeździe na Zachód w 1951 roku, było tendencyjnie, zupełnie przemilczane. Jedynie prof. Zygmunt Jakubowski ostrzegł przyszłego pisarza, że taki dyplom może mu przysporzyć kłopotów. Dyplom był, kłopoty jednak nastały. Poeta musiał zarabiać na życie najprostszymi pracami, od noszenia węgla, malowania ścian poczynając. Trudny to życiowy start humanisty, lecz z czasem dane mu było poznawać wybitnych pisarzy, wśród nich Juliana Przybosia, Mieczysława Jastruna, Urszulę Kozioł, Tymoteusza Karpowicza i o oczywiście Stanisława Grochowiaka; i innych poetów, również tych spod znaku „Współczesności”, który to tytuł pisma przeszedł do historii literatury jako miano całego pokolenia literackiego. A to wyjątkowo piękna plejada poetycka, pokolenie chyba najważniejsze po „Skamandrze”.

Te momenty z biografii Nawrockiego, w moim przekonaniu, dają mu szczególny tytuł do pisania, również dyskursywnego, o wielkiej literaturze. Choć przecież nie zamyka to drogi używania takich tematów innym autorom. Jednym z ważnych wierszy z takiego kręgu tematycznego jest „Odprawa z Hamletem”, oto jego początek:

Chłopcze, tu nic się nie kończy
i nie zaczyna.
Morderstwa trwają te same,
ta sama literatura i wiara –
oręż słabszych
.

To bardzo ważna konstatacja. Poeta na Szekspira powołuje się nie raz, a wiersz „Romeo i Julia” w jego wydaniu interpretacyjnym świetnie się prezentuje, uaktualnia ten dramat, którego premiera odbyła się dawno, w 1595 roku.

Z podobnego obszaru historycznoliterackich „rozmów” wynurza się wiersz „Robespierre”. Nie będzie nadużyciem postawienia paraleli pomiędzy „Trenem Fortynbrasa” Zbigniewa Herberta” a tym właśnie wierszem Nawrockiego, to podobna miara i sakla artyzmu: 

Mówiłem, że chcę bronić republiki,
ale moim celem było
zabicie Dantona. Popularność
zrobiła go bezbronnym,
musiałem więc przejąć władzę,
choć później potykałem się w niej

jak w za ciasnych butach.
Jednak nie mogłem wygrać.
Nikomu przecież nie ufałem.
Kiedy spadła głowa Dantona,
zostałem już tylko sam na sam
ze zbrodnią;
nie rozumiałem życia –
znałem prawo,
dlatego zamiast ołtarzy
kazałem czcić gilotynę.

Już jakby w formie antidotum, autor „Dziewczyny i jastrzębia” tworzy inny wiersz, zaczynający się incipitem „Wczorajsi Hamleci”, i dalej, z lekka turpistycznie, po Grochowiakowemu, dowiadujemy się, że dzisiejsi poeci: obrośli w sadło, / dzisiejsi / nauczyli się walczyć: / o elegancki samochód, / o własnościowe mieszkanie / i lepszą pracę. Dzięki zręcznym potakiwaniom.” To publicystyczne przeciwstawienie się mowie koturnowej wyjawia, że małość niektórych artystów istniała i istnieje, ona trwa. Czy dlatego, że W kraju gołębia rzeczy są okrągłe, / można je dotknąć, przysiądą zdziwione (ale to już z innego wiersza)? I jakby przy okazji przytoczonego utworu „Robespierre”, warto dodać, że omawiany wybór poezji był przygotowany starannie, jak i dobór tytułów; przykładowo we frazie jak w za dużych butach w pierwszym wydaniu wiersza „Robespierre”, tu mamy: jak w za ciasnych butach. Niby niewielka różnica, lecz właśnie te szczegóły uściślają poetyką wypowiedź, uszlachetniają dzieło.

Autor „Głogów” często sięga do klasyki, historii, czerpie z dokonań sztuki na przestrzeni wieków. Utwory jak m. in.: „Trzy pieśni Orfeusza”, wiersze „Eschatologia”, „Izolda”, „Abelard i Izolda”, „Odprawa z Hamletem” (tomik, 2010), poświadczają to w pełni. A „Rilkego rozmowa ostatnia z poezją” porusza czytelnika:

Nie było w nim już nic poza cierpieniem.

Oglądał życie – gwiezdny ogród – oddalony

bardziej niż przypuszczał. Jeszcze tylko śmierć

przebyć.

Pojawia się tu także sporo nazwisk artystów plastyków, od nam współczesnych, jak Bolesław Chromy pośród swych rzeźb, po twórców z poprzednich epok. Ważnymi dla Nawrockiego są tacy jak: Giorgio Chirico, Marc Chagall, El Greco, którySzedł na spotkanie z najczystszą czerwienią. Albo Gauguina „Kobiety” W chropawym złocie zamknęły się obie,/ krajobraz obok w ich uśmiechu zgasł.

Haiku i poeci z Herostratesem w tle

Ta poezja, w ogóle twórczość autora „Rokitnego szczęścia”, o różnorodnych odmianach formalnych, jest jednocześnie atrakcyjna czytelniczo. Każda cząstka tworzy swą własną matrycę. Prócz już omawianych, sporą rolę odgrywają tu miniatury. Oto one:

„Bianka”

Twoim szeptem bieleją akacje.
Nie mów nic. Chcę kochać
twoją tajemnicę.


Dzień czwarty

Dzwonisz i dużo mówisz,
zupełnie jak nie ty,
że aż płetwy morza się dziwią.


***

Po co znowu jesteś?
Z tamtego lustra?
Pomarszczonego teraz ze wstydu

A tak, to haiku, nie tylko z formy (choć ta według kanonu domaga się 5+7+5 sylab w tercynie), lecz haiku z ducha jego istoty; miniatury te wyrażają idee podobnie jak „Haiku -images” Stanisława Grochowiaka, czy jak postrzegamy to w haiku mistrzów tego gatunku od Ryszarda Krynickiego i Czesława Miłosza po Ezrę Pounda.

Wiele w tym wyborze dziania się i spraw, jakby etycznych postulatów wobec czytelnika, ale i wobec samego siebie. I wiele z nich ma jednocześnie szczególnie liryczną oprawę. Wiersz poniżej stapia się w jedno – walory formalne równają się wadze treści:

***

Ptak szuka wieczności, znajduje tylko rzekę,
rzeka szuka nieba,
znajduje morze,
morze szuka tajemnicy bólu
i znajduje człowieka,
człowiek szuka gwiazd, by

otworzyć źródła przyjaźni,
a Bóg szuka wrogów,
stąd krew na naszych rękach.

Owa krew na rękach, choć oznajmiana poetycznym tonem, to krew naszych wrogów? Wrogów Boga? Może autor wskazuje, że to my jesteśmy dla siebie wzajem wrogami. Wiersz „Po lekturze ewangelii według św. Jana” w pewien sposób nas ocenia, podsumowuje jako społeczność, niemal jednorodną, w przypadku zbiorowej nienawiści:

Ludowi nie można dawać wyboru –

uwolni wtedy Barabasza.

Cztery powstania – cztery śmierci.

Piątego chcieli (krwi za mało?):

do dziś ich dręczy, że się nie `dokonało`.

Smutne to, lecz jak w torii – przecież sprawdzonej praktycznie – w „Psychologii tłumu” Gustave Le Bon’a; słysząc siebie wzajem wszystek tłum opowiada się za uwolnieniem Barabasza. Jezus przegrał, niczemu nie będąc winnym. W obliczu tego wiersza nasuwa się na pamięć sześciowersowy utwór Adama Mickiewicza, rozpowszechniany wielekroć w latach 80. jako „anonimowa przepowiednia”, „Gęby za lud krzyczące…”:

Gęby za lud krzyczące sam lud w końcu znudzą,

I twarze lud bawiące na końcu lud znudzą.

Ręce za lud walczące sam lud poobcina.

Imion miłych ludowi lud pozapomina.

Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie

Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.

Być może i był to wiersz proroczy, być może diagnoza. Zaś „Po lekturze ewangelii według św. Jana” staje się rzeczywistą, wprost niepodważalną diagnozą. Choć chciałoby się prosić o jej uchylenie. Lecz poeta nie ustąpi, po to ostrzega, by ostrzeżenie trwało. Trwało dłużej niż ludzka Śmierć” (tytuł wiersza):

Śmierć człowieka winna być dziurą w świecie,

a jest tylko pospiesznym złożeniem kwiatów na grobie.

Sic! W niedługim czasie po dramacie wiekuistego rozstania przechodzimy do porządku dziennego. Musi tak być, by ludzkość trwała. Łatwiej jest tym, którzy wierzą w zmartwychwstanie. Innym pozostaje pustka? Bez nadziei na cokolwiek? Chyba jednak nie, człowiek nosi w sobie gen nadziei, nawet gdy stara się temu w rozpaczy zaprzeczać.

Zmieńmy ton, niechaj koturny zstąpią choćby o stopień niżej. Poeta Aleksander Nawrocki bywa niekiedy bezkompromisowy, nie mizdrzy się do znajomych, w tym znajomych po piórze. To rodzaj szczerości; on nie chce kokietować napuszonych, zajadłych, pysznych. Ciekawą w tym zbiorze jest tercyna „Do poetów”, o których to autor autor „Nieba cwałującego boso” wspomina i przy innych okazjach:

Nie kłóćcie się jak politycy.

Oni kłócą się na niby,

wy na śmierć.

Coś w tym jest. Są pokorni i łagodni wobec innych piszących, lecz jakże często spotykamy także zapalczywych, bezkompromisowo pnących się na Parnas – niekiedy, pożal się Boże, parnasik. Ich dokonania i usilne zabiegi czynią, że jest to literatura (sztuka w ogóle)  herostratejska – jak to określam na własny użytek. Za wszelką cenę chce się zaistnieć, niezależnie jakimi środkami to się osiąga. Mit Herostratesa, szewca z Efezu, który gotów był zyskać sławę nawet za cenę zbrodni, przetrwał. Herostrates podpalił jeden z siedmiu cudów świata, świątynię Artemidy w Efezie. Mimo że nakazano przemilczanie jego imienia na wieki, Teopomp wymienił fakt podpalenia w swoich pismach, tym samym zdradził niechlubne imię Herostratesa następnym pokoleniom. Jednak wspomniana zawiść to nie przymiot wyłącznie naszych czasów. Swary, jadowite zazdrości i zawiści wśród pisarskiej braci są znane już z dawnej historii. Bo oto Horacy pisał: „Genus irritabile poetarum – drażliwe plemię poetów”. Ale – pax, pax.  

Autor „Odprawy z Hamletem” ma całe spektrum możliwości, nie musi wchodzić w „szranki” z innymi. Trzeba przypomnieć bowiem, że jest on znanym i cenionym tłumaczem, studiował hungarystykę u prof. Istvána Csaplárosa, był stypendystą węgierskiego rządu. Tłumaczył i permanentnie to czyni, także z innych języków, za co zbiera honory od ludzi z różnych krajów i środowisk językowych. Wybrał i opracował poezje Sándora Petöfiego, adiutanta naszego Józefa Bema. Wydał zbiór wierszy w tłumaczeniu na węgierski znakomitych translatorów węgierskich Istvána Kovácsa (byłego konsula w Polsce) i Gábora Zsille, przez lata będącego u nas na stypendium. Lista tego typu prac dokonanych przez Nawrockiego liczy dziesiątki.

Pod wieczór będą cię sądzić z miłości (św. Jan od Krzyża)

Bez wątpienia poczesne miejsce w tej liryce zajmuje temat uczucia, miłości, erotyka. A wszystkie te aspekty miłosne obdarzone zostały przez poetę szacunkiem, przymiotami taktu.  Aż chce się przywołać w tym miejscu „Hymn o miłości” św. Pawła” (1 Kor 13, 1-13), przywołać fragmenty odwiecznego dzieła (nawet najsurowsi mizantropi nie mogą przeczyć w intensywne istnienie tego uczucia i jego wzajemności – ze strony obu płci).

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, 

a miłości bym nie miał, 

stałbym się jak miedź brzęcząca 

albo cymbał brzmiący. 

Albowiem jest to miłość, która nie zazdrości, / nie szuka poklasku, / nie unosi się pychą;. Bo to miłość,  która nigdy nie ustaje, która wszystko przetrzyma  (wg Biblii Tysiąclecia).

Trafnie opisał temat miłości w poezji Aleksandra Nawrockiego Zbigniew Jerzyna: „Jest to piękna i mądra liryka miłosna. Delikatna i zmysłowa, czuła i „targana” namiętnością. Niezwykle plastyczna, nasycona barwami i zapachami. (…) Nawrocki kocha kobiety, ale też stara się je rozumieć. A piękno kobiecego ciała widzi w sze­rokim tle przyrody.(…). Miłość i oddanie kobiety jest dla poety największym darem tego świata. Dlatego widzi kobietę w zachwycie i olśnieniu. (…) Są w tych wierszach wspaniałe obrazy poetyckie i bardzo ciekawe sformuło­wania. Oto niektóre z nich: „Perkal sukienek zbiera z pola grochy”, „biodrami trącasz w chłopakach mężczyzn”, „On cię wprowadzi w chabrowe piekło i po­daruje naszyjnik z głogu”, „patrzę i kocham małe cienie na twoich kolanach” – to spojrzenie poety Jerzyny; w pełni do zaakceptowania. A  przytoczony przez niego cytat „Miłość jest wzniosła, póki nie zdradzisz ją z kobietą”– to sformułowanie wyjątkowe i odkrywcze. Choć w pewien sposób przewrotne – lecz czy na pewno? Chyba pozostawmy ten dylemat specjalistom, psychologom i filozofom miłości… Jerzyna zapytuje, przecież retorycznie: „Kto z dzisiejszych poetów potrafi pisać takie erotyki?”

Mistrz ocen poetyckich, wielki erudyta Piotr Kuncewicz o erotykach Aleksandra Nawrockiego pisał: „Takie wiersze zdarzają się rzadko nawet twórcom wybitnym. Widzi się je i czuje, widzi się i czuje kobiety, które poeta stworzył i do których oraz o których pisze.” To określenie sentencjonalne. Godnym będzie w tym miejscu przypominanie kilku wierszy czy fraz uczynionych przez Nawrockiego, w tym czterowiersz „Barbara”:

Imię – włożyłaś między borówki,

 uśmiech – przez wrzosy wąchają sarny,

 do chorej wiśni sprowadzasz księcia

 i wycie wilka w srebro oprawiasz.

I kolejny z tego cyklu wiersz „Barbarze – Bajce”:

Moje głogi tkwią w tęczy,
w jej deszczowym sercu,
bijącym oddalającą się burzą.
(…)
i bajka szczęśliwsza jest od życia.

A oto fragment „Listu do żony”, pisanego w Petersburgu (3 XI 1984).

Jesteś moja i obca kalina,
dziki chaber i frezja bezbronna.
Twoja wiosna we mnie się pochyla,
twoja radość – sokół bezchmurny.
Biegniesz do mnie i mijasz moją drogę,
piszesz listy na mój adres – do siebie.
Kto cię zmyślił w białopiórym śmiechu,
kto cię zgubił – na rozstajnym żalu?

Bo to ta, Której żadna z kobiet nie zastąpi. Ta, „Której niosę potargane święta, / której bólem świecą moje słowa… / i dlatego jesteś zawsze moja.”. Znak, że każde oddalenie, rozstanie jest trudne. Być może i takie naprzemienne uczucia miał na myśli Eurypides mówiąc: „Miłość jest największą słodyczą i największą goryczą na ziemi”. 

I wiersz poruszający swą wymową, stałością uczucia, wiersz – inwokacja, do żony, świadoma prośba, by dźwigać swe samotności we dwoje. Ileż w tym dźwiganiu nadziei!

„Bądźmy…”,Żonie:

Póki ciała nasze siebie się nie wstydzą,

póki możemy bez zgrzytów wymawiać nasze imiona,

póki tylko siebie chcemy widzieć,

póki każdą myślą dzielimy się na pół,

póki dzień osobno może być Golgotą,

póki umiem podawać ci kwiaty,

póki pragnę dla ciebie najdroższych brylantów,

póki odnajdujemy siebie w każdym słowie,

póki nosimy jedną gwiazdę w oczach,

póki dźwigamy samotność we dwoje,

bądźmy, najbliżej – siebie.

W omawianym wyborze sporo jest tytułów – żeńskich imion. Wybija się, i przewija w różnych odmianach, właśnie Barbara. Jacek Kajtoch dywagował, myśląc o erotykach autora „Głogów”, i akcentował wiersze wyrażające uczucia wobec żony: „Ładne jest to przekładanie uczucia do oddalonej żony na kwiaty, odwoływa­nie się do symboliki znanej z tradycji polskiej – w ogóle słowiańskiej – pieśni ludowej…”. A w ogóle o tych erotykach pisał:Na­zwać je erotykami? To nie wyczerpuje sensu. Potraktować jako relikt ludowej magii imion, czy ludowego kultu świętych? To również byłoby uproszczenie.Są tym i tym”.

I kolejny wiersz, wyjawiający relacje mężczyzny wobec kobiet: (* * *)

Kobiety są najpiękniejszym oddechem morza,

po którym żeglujemy.

Lubimy wchodzić w nie jak ogród w świt

na stoku wzgórza. Stąd

szukamy miasta naszych nadziei –

ze szczytów ich piersi,

z diamentowej

zatoki ud.

Gdy włosy ich są intrygą, a oczy wiernie kłamią

takie je kochamy

Czyli powinno się bezwarunkowo stwierdzić: a jednak miłość! Zresztą, za św. Pawłem jakby:Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: 

z nich zaś największa jest miłość.”

Mimo, że w takich sytuacjach niedaleka droga do patosu, warto dodać myśl św. Jana od Krzyża: „Pod wieczór będą cię sądzić z miłości”. Poeta, pisarz Aleksander Nawrocki nie obawia się patosu, zresztą go w jego twórczości nie ma. Nie obawia się, że może nie być uznany za macho, co niekiedy mężczyznom imponuje. Szczerze wyraża swe uczucia – czy dlatego, że „największa jest miłość”? Znamienny jest ostatni w tym wyborze wiersz „Esemesy”, jakby summa erotyzmu:

Gdzie jesteś, światło moich oczu?

Nie ma ciebie, nikogo nie ma.

Gdyby świat gościł na przestrzeni dziejów mężczyzn pokroju autora powyższych słów, nie byłoby patriarchatu, który trwał – w różnych odmianach – do początku minionego wieku; kobiety korygują: trwa nadal, pozornie niedostrzegalny. Ale czy w Starym Testamencie byłby mniej okrucieństwa?

Złoty wiatr i cień anioła

Opowiadanie „Dziewczyna i jastrząb” to proza o szczególnej tonacji. Gdyby ją rozpisać na wersy, byłaby poetyckim poematem. Rzecz zaczyna się opisem charakteru natury jastrzębia, jego istotności. Nie ma tu zbędnych słów, to narracja bardzo precyzyjna. Oto przykłady, już z pierwszych zdań:

Niebo znał bardziej niż ziemię. Było jego życiem. Ścigany zanurzał się w nie, głodny – stamtąd upatrywał zdobyczy. Miał mocne skrzydła, doskonały wzrok i ostre szpony, więc panował nad okolicą. Nie drżał nawet przed błyskawicami. A teraz leżał skrępowany i otoczony rozkrzyczaną ciżbą. Owa ciżba zionie do dumnego ptaka nienawiścią. Przecież on polował na ich domowe ptactwo, na gołębie. Jedyny raz popełnił błąd, pikował na gołębia pułapkę. Opis, jak bardzo się tej pomyłki wstydził, może czytelnika poruszyć. A już na pewno portret Dziewczyny, która łka wewnętrznie, współczuje pięknemu drapieżnikowi. I czuje kompulsywny ból, gdy uradowani zdobyczą wieśniacy krzyżują ptaka na deskach stodoły, żywego, przybijają jego skrzydła do drewien. Kiedy ludzka sfora opuściła miejsce kaźni, rozeszła się po chałupach na słodki nocny odpoczynek, Dziewczyna nabrała odwagi, jej rozpacz i empatia nakazały jej uwolnić ptaka. Z trudem wyjmowała ze skrzydeł gwoździe mocno wbite w drewno. Pierwszy gwóźdź ustąpił. Drugi gwóźdź trzymał mocniej, ale i on ustąpił. Jastrząb był wolny. W chwili, gdy uświadomił to sobie, już leciał z bezradnym trzepotem. Nie spadł. Dziew­czyna przytuliła go ostrożnie do piersi i zeszła z drabiny. Niosła go, a Jastrząb wstydził się, że widzi to księżyc.

Dziewczyna leczyła ptaka, karmiła. Zaprzeczała sąsiadom pytającym o jastrzębia – że nic o nim nie wie. Jastrząb także zżył się ze swą czułą opiekunką. Zwłaszcza z jej cudownym głosem, śpiewem. Bez niego nie potrafiłby teraz żyć. Kiedy już na dobre zadecydował, że musi odejść, poprosił Dziewczynę o jej głos. Za­śpiewała mu go, ale dać nie potrafiła. Więc Jastrząb przyjrzał się dobrze skąd głos wychodzi. I jak dawniej zbudził się o świcie. Chwilę mrużył oczy, po czym stanął nad głową Dziewczyny. Złoty wiatr spał wtulony w jej ciało. W półotwar­tych ustach lśniły zęby, inne niż u zająca. Za tymi zębami spał jej głos. Jastrząb wbił między nie mocno dziób. I posłyszał go, tuż. Wbił dziób jeszcze głębiej, zarazem nasłuchując. Potem, trzymając głos w zakrwawionym dziobie, sfrunął przez otwarte okno i powlókł się w stronę lasu.” Cytuję, gdyż moje streszczanie byłoby okaleczaniem tego tekstu.

Każdy dobrze uczyniony tekst literacki nasuwa dodatkowe skojarzenia, nowe asocjacje. I w tym przypadku tak jest. Otóż nasuwa się pewne, bardzo odległe podobieństwo, wiersz przywoływanego tu już Leopolda Staffa „Słowik”. To liryczna opowieść o dziewczęcym śpiewie „z majowym patosem” w salonie, kończącym się wizytą kota, który skoczył na jej ramię i „zajrzał do gardła / szukał słowika”. Ale tutaj opowieści nie wieńczy dramat. Zaś jastrząb, w swej dzikiej naturze, nie zważa na dobrą, życzliwą mu opiekę. On szuka słodkiego głosu do krwi. Pewnie do ostatniej krwi. A ile w tym opowiadaniu pięknych obrazów! Nawet wiatr ma swe plastyczne przymioty, przecież to niezwyczajny wiatr, to Złoty wiatr spał wtulony w jej ciało. Proza poetycka – kolory wiatru… wspaniałe widoki  mimo grozy wydarzeń…

Inne opowiadanie „Cień jego anioła”, to nowela, może nawet szkic powieściowy, choć określaniegatunku literackiegonie ma tu znaczenia. Liczy się, również poetyckim głosem opowiedziana historia, która wnosi szczególny rodzaj emocji, duchowych odniesień. Narrator wyznaje, że urodził się w bogatej rodzinie z ojca bułgarskie­go bojara i matki Greczynki. Starszy brat miał dziedziczyć majątek, zachowując tradycję i zasadę niedzielenia majątku. Brat nadawał się na głowę rodu, jego cechy charakteru także na to wskazywały. Narrator przyznaje, że stroni od ludzi i wina, szuka samotności w lesie na zboczu góry. Ani mu było w głowie strzelanie do zwierzyny, pogrążał się w zadumie. Rozmyślaniu o idealnym świecie bez wojen, a właśnie wtedy prawie przez miedzę przywarowali Turcy. I o mądrości zwierząt, które nie zabijają dla przy­jemności, lecz z konieczności. I jeszcze o dziewczynie – łagodnym powiewie jaśminu w skwarną noc.

W pewnym momencie bohater tego utworu wspomina: oddali mnie do monasteru w Baczkowie. I dalej: Bizantyjska cisza ma wiele odcieni, wiele barw i ćwierćtonów. Jest jak kobie­ta, która pozostała cnotliwą, mimo że codziennie oddaje się komu innemu. (…) I takiej właśnie kobiety-ciszy zacząłem pragnąć. Osobno domagało się jej moje ciało, osobno serce. To nadrealizm, oniryczne wynurzenia – ale w gruncie rzeczy to mistyka wypływająca ze źródła wschodniego obrządku.

W dalszej części następują już trudne wydarzenie i ich autointerpretacje. Co kilka stron pojawia się poezja, już w zapisie stroficznym; emocjonujący zdaje się być szczególnie obłąkany psalm: na cienkich nutach fletu / tej która jest jak szczelina światła / w mroku twoich cerkwi. Miłość, mistyczne uniesienia, ale niekiedy jednak obrazy z sennych mar, zupełnie nieoczekiwanych zdarzeń – wszystko to tworzy wyjątkowy stan ducha bohatera uwikłanego w magiczną sieć przypadków, bohatera pragnącego odzyskania wolności, jakkolwiek by ją on pojmował. Przytoczmy niecodzienny dialog bohaterów:

– Zwróć mi moją wolność. Pragnę być wreszcie panem własnych decyzji.

– Nikt nie jest wolny, a najmniej ci, co wiecznie czegoś szukają.

– Kim był ten, co cię stworzył ? Co się z nim stało? W jakim kraju żył?

Tu być może miałoby zastosowanie „warunku” wolności do – czy od – czego; pewnie od – jak sugeruje, choć w nieco innych kontekstach, Erich Fromm. Choć także nie do końca. Przecież to nie traktat filozoficzny lecz literatura; wcale jednak filozoficznych dywagacji nie pozbawiona. Oto fragment wieńczący tę prozę:

Ogarnęło mnie przerażenie. Po górach potoczył się śmiech. Spojrzałem na ognisko. Żarzyły się już tylko drzazgi, dwa ogniki w wypalonej twarzy, okolo­nej poskręcaną blachą złotogłowia. Mrugały do mnie drwiąco, więc straciłem nad sobą panowanie, wyrwałem z zanadrza rodowy sztylet i zacząłem nim kłuć miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była twarz. Dym i popiół trysnęły mi w oczy, a wraz z nimi wróciła świadomość czynu. Straciłem Zorianę, spaliłem najcenniejszą cudowną ikonę. Co jeszcze popełnię żyjąc?!

Sztylet sam trafił do mojego serca, dobry jak ręka matki w dzieciństwie. Na­deszło wreszcie to, czego pragnąłem, całym swoim życiem. Spokój. Upadłem na pogorzelisko i po chwili uniosłem się w górę smugą czarnego dymu, a gdy zerwał się wiatr, dym załopotał parą mrocznych skrzydeł i odpłynął. Na północ…

Czy to baśń? Także. Lecz baśń dla dojrzałych, którzy potrzebują dialogu o sensie życia. Jest w nim wschodni mistycyzm, i poniekąd realizm magiczny, bliski ideom, jakimi próbował porządkować literaturę latynoską José Donoso w „Mojej osobistej historii boomu” (czytelniczo w czasie tego boomu nęcił bardziej jego „Plugawy ptak nocy”). I filozoficzne idee, w pewnym sensie nowe spojrzenie na odwieczny dylemat wolności i zniewolenia człowieka. Zatem proza Aleksandra Nawrockiego to i poetycka baśń, i liryczny traktat o sensie życia, jakby poza realnością tego świata.

W szczelinie – pomiędzy Biblią rzeczą publiczną

Chyba każdy obszar aktywności człowieka pilnie obchodzi poetę. Znakomicie wykorzystuje wiedzę biblijną, by stwarzać parabole z aluzjami do czasu obecnego. Przykładowo wiersz „Julian Apostata” wiąże czas Księgi z chwilą obecną:

Kto broni mądrości przeciw swoim czasom,
ten pozna wkrótce smak własnej krwi.
Nowi bogowie są zawistni, żądają
nie wiedzy, lecz ofiar,
nie wiary, lecz posłuszeństwa,
nie słońca, lecz krzyża.
(_)
i hańba mordercom,
zabijającym w imię tego,
który był miłością.

Podobna sytuacja, choć tu pojawia się akcent ironiczny, występuje w wierszu „Syn marnotrawny”:

Jak dobrze być synem marnotrawnym:
matka załamuje ręce,
ojciec chce go przepraszać,
a on bawi się i stawia warunki.

Rzeczywiście, ślepa miłość współczesnych (czy tylko?) rodziców wobec swych pociech powoduje nadmierne tolerowanie występków swych podopiecznych.

Pisarz czyni próg z tych biblijnych aluzji, wznosi nowy stopień do wszczęcia rozmowy o szerszych zjawiskach naszej rzeczywistości. Fala jego myśli przepływa ku morzu filozofii, nie omijając kwestii społecznych, a i politycznych. Wstępem do takich dywagacji może być  nomen omen „Inwokacja”:

I przyszedł czas, że rozsądek nazwano zdradą, 

a rozpacz – gwiazdą przewodnią.

Fałszywi prorocy idą ciągle w naród,

by kamienować prawdę

i własnym celom urabiać poddanych.

Jesteśmy więc świadkami opisu naszej życiowej przestrzeni. Mamy zupełnie inną interpretację kanonicznych wartości, jak rozsądek, mamy fałszywych proroków, którzy kamienują prawdę.

Niejako w związku z tym poeta pyta: (wiersz bez tytułu):  

Kraju mój serdeczny,

dokąd cię prowadzą?

Stopy twe schodzone,

na oczach opaska.

Wyrażona szczera troska o ojczyznę nie niesie zbyt optymistycznych rokowań: Nikt ci już nie wierzy, / pod twój głos piastowy / ciągle ktoś podkłada / płytę coraz inną. /Wszyscy chcą cię zbawiać, / a mędrców niewielu.

Istotnie, krzykaczy wielu, fałszywych proroków wielu, ale brakuje mędrców – rzeczywistych autorytetów. Pewnie dlatego nasz kraj jest popychany zgrabnie / raz w lewo, raz w prawo / pod ornatów żaglem. Nie da się przecież zaprzeczyć, że wielu duchownych skrywa pod parasolami ornatów niegodziwości, zapewne dla swych – czy w rzekomym imieniu Kościoła – korzyści. To odważne, jak na super katolicki kraj, wskazanie na ciche zło; wielekroć nie do udowodnienia. W wielu przypadkach to peccatum omissionis – grzech zaniechania. Czerpany z pychy? Initium omnis peccati – superbia – początkiem wszelkiego grzechu – pycha. Sentencje łacińskie wskazują, że problemy naszego obecnego świata, ukazanego w tych wierszach, zajmowały już umysły ludzi czasów antycznych; oni byli takiej samej miary mądrości co obecni myśliciele, choć żyli w innych dekoracjach, mieli skromniejszą wiedzę politechniczną.

W innym wierszu (bez tytułu) poeta ubolewa, że Chrystus odpłynął w brzemię ciszy, / koronę strząsnął boskim ruchem: / sypnęła krwią i cierniem w oczy // Chrystus przekreślił niebo krzyżem. W podtekście mamy jednak sugestię, że to raczej my opuściliśmy Chrystusa, Jego naukę. Pewnie najwyraźniej widać to w wierszu  „Chrystus w IPN” – sam tytuł tyle intrygujący, co gorzko-goteskowy, a przesłanie wiersza prawdziwe… W IPN Chrystus słyszy:

Mamy na ciebie teczkę –

powiadamia długowłosego

łagodnego mężczyznę

magister o oczach szczura,

a w niej:

ojciec? Nieznany.

Matka? Urodziła dziecko

niewiadomego mężczyzny.

Pochodzenie? Żyd,

chociaż twierdzi, że jest

Galilejczykiem.

Zajęcie? Bez zajęcia.

(_)

Moralność? Nienormalna:

usprawiedliwił celnika,

wybronił od ukamienowania prostytutkę,

która zaczęła za nim chodzić

trop w trop

Ewangeliczne wątki zostały zinterpretowane zupełnie odwrotnie niż ich pierwotne intencje. Nowotestamentowe przypowieści zostały ukazane czytelnikowi a’rebours. Coś w tym jednak jest. Albo więcej niż coś, sofizmaty tworzy się na podorędziu, przecież idąc do szkoły można dostać mandat za utrudnianie ruchu… Nie przypadkiem, bo niejako w tym kontekście, powstał wiersz „Karneades”, dedykowanySofistom (chodzi zapewne o antycznego filozofa Karneadesa z Cyreny).

Mądry Grek

wygładził togi barbarzyńców

jednym spojrzeniem,

poprawił rzemyki sandałów

(_)

„Prawo i prawda są potrzebne,

są wystarczające”.

Rzeczywiście wielce „odkrywcze” jest stwierdzenie: Prawo i prawda są potrzebne / są wystarczające”. Oczywistość została usankcjonowana jako coś zgoła oryginalnego. Ale na wszelki wypadek dodaje się: że prawo i prawda są potrzebne, jednak – wystarczające. Wystarczające? Chyba owo „wystarczające” winno podlegać jakiejś weryfikacji. Czy dlatego, że My się ciągle odnawiamy, / stąd własnej twarzy nie znamy? (wiersz bez tytułu).

Zamiast cody

Jakże często pływamy na powierzchni zdarzeń, po najpłytszej wodzie strumienia ludzkiego życia. To konstatacja, która nie po raz pierwszy przecież, dotknęła mnie podczas ponownej lektury utworów Aleksandra Nawrockiego. Poety dzielącego się swą liryczną duszą z czytelnikiem, pisarza niezwykle oryginalnego, w którego prozie także wyróżnia się ów serdeczny ton. Prozie, która często mówi o okrucieństwie przyrody jak i człowieka, lecz wypowiada to językiem liryki. To poeta o osobliwej dykcji, który jednocześnie, może z pasji zawodowych, jest także właścicielem i redaktorem „Poezji dzisiaj”, wydawcą (oficyna IBiS), opracował i wydał dzieło wyjątkowe: „Poezja polska – antologia tysiąclecia”; poezja od „Bogurodzicy” po nasz czas; inicjatorem szeregu ważnych przedsięwzięć kulturalno-literackich. Lecz jest przede wszystkim poetą, pisarzem, tłumaczem. To niezwykle wnikliwy obserwator przyrody, a to atut ludzi wrażliwych na ból życia, cierpienie każdego istnienia; także bystry obserwator codziennego naszego życia. Oczywiście również życia literackiego.

Henri Michaux – chodzi o Belga (znamy poetę o tym samym nazwisku Polaka z pochodzenia) powiedział: „Piszę, żeby zwiedzać samego siebie”. Może – znając zakres tematyczny twórczości pisarza Aleksandra Nawrockiego – właśnie on „zwiedza samego siebie”? Wspomniany już Piotr Kuncewicz autorytatywnie ocenia:Nawrocki należy także do poetów myślicieli, poszukujących etycznych miar i sposobów dla zniwelowania rozziewu między światem idealnym a rze­czywistym, między marzeniem, a jego realizacją: (…) Ponadto jest on znakomitym tłumaczem”. Kuncewicz ze wspaniałą dyskrecją, chyba cierpko zapominany przez niektóre kręgi.

I przyszedł czas, że rozsądek nazwano zdradą, 

a rozpacz – gwiazdą przewodnią.

Niechaj to się odwróci – Aleksander Nawrocki po to te słowa napisał.

Jan Tulik

……………………………..

*) „Dom zbudowany w jedną noc”, Biblioteka Poezji Dzisiaj Tom XVI, Warszawa, 2016.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko