o najnowszym tomie poezji Aresa Chadzinikolau „Bez rozgrzeszenia” (2019)
Kto nie doświadczył i nie pokochał
smaków i zapachów Grecji nie zrozumie. Kto nie zagubił tam serca i duszy, nie
zostawił tam setek wspomnień, nie zanurzył się w tę jakże jedyną biel zmieszaną
z naznaczonym nostalgią błękitem … nie pojmie. Kto nie jest wewnątrz siebie nie
tylko Polakiem, ale i jakoś tam Grekiem, marzycielem i szaleńcem, piewcą chwili
i życia (niczym nieśmiertelny Zorba), platonicznym i nieskończonym
poszukiwaczem: wolności, miłości i szczęścia – zaprawdę, powiadam Wam – nie
zrozumie…
Nie zrozumie też kim jest Ares Chadzinikolau – Bóg wojny o prawdziwą i pełną wolność, bóg: muzyki, poezji i sztuki, bóg ludzi dobrej woli, właściwie mityczny Feniks, który narodził się z przeogromnej tęsknoty, jaką dane nam było (dzięki Bogu) spotkać na tej naszej równie umęczonej polskiej ziemi, a przybrała ona imię Nikos.
Nikos stworzył Aresa i oprócz całego tego ciężkiego życia i przeogromnej twórczej aktywności, całego swego gigantycznego wręcz dorobku, stworzył coś, co wymyka się doprawdy jakiejkolwiek standaryzacji, kategoryzacji czy choćby zwyczajnemu umiejscowieniu w czasie i przestrzeni. Nikos stworzył kolejny z żywiołów, żywioł będący nad wyraz kompilacją wszystkich innych znanych nam żywiołów oraz jakby tęsknoty idealnej.
Jest w tym coś z Homera, współcześnie malowany Odyseusz i jego zadziwiająca i wytrwała wędrówka po zawiłych ścieżkach sztuki i szaleństwa, coś z Wyspiańskiego naszych czasów. Jest i coś z Kawafisa, który jakże mądrze szukał swojej prywatnej Itaki, jest może też coś z Baczyńskiego, który przeżył i już wie, że jedyny sens i jedyne znaczenie można odnaleźć tylko w słowie i w muzyce. To właśnie i tylko to, być może nas ocali, nas i to nasze, pożal się Boże – człowieczeństwo.
Ares Chadzinikolau cały jest zbudowany z grzechu. Nie boi się grzechu, i grzeszyć w swej rozkoszy potrafi wręcz doskonale, a ta grzeszność jest jego przypadku: czasem naturą, czasem tarczą, a czasem wręcz przybraną maską i dostojnym kamuflażem wobec potworności tego świata. Ares igra z tym światem, prowadzi jakże niebezpieczną grę o nasze dusze, nasz los i nasze ocalenie. Ten wiersz, przepiękny wiersz „Być poetą”, to chyba coś więcej niż credo – to manifest współczesnego Odyseusza i boga Aresa, to do głębi świadome brawurowe wyzwanie rzucone wszystkim innym bogom tego (i tamtego) świata, rzucone jak rękawica w twarz, na staromodny pojedynek naprzeciw złu i paradoksalnie z grzechem za pan brat, wyzwalając: wolność, radość i miłość najskuteczniej owo zło raz na zawsze zgniatając.
Być
poetą
to kochać i wątpić
w bezwzględność myśli.
Z pieśnią na ustach
łomotać w zakazane bramy.
W mroku szukać nadziei,
która pozwoli wznieść toast
sponiewieranym.
Być
poetą
to ponownie sięgnąć po boski ogień,
wykraść heliosowy rydwan
i ścigać się z losem.
Zapadać w horyzont,
by wzejść nowym słońcem.
Nawet w malignie złożyć myśli
w mozaikę słów.
Po utratę tchu
wsłuchiwać się w siebie
jak marynarze w głosy Syren
przed roztrzaskaniem się o skały.
Ot, szaleństwo i wolność do samego końca. Odwaga i brawura. Umiejętność podjęcia wyzwania i walki. Za co i o co? O nas. O siebie samego. O ideały. O piękno… Kto nigdy nie był Grekiem, albo kto nie stał się choćby w cząstce Grekiem, kto nie unosi się w duszy (na zawsze i na wieczność) w bieli pomieszanej z błękitem greckiego nieba, greckiego światła i greckiej fantazji … nie zrozumie.
Czyż musimy jednak to wszystko rozumieć? Czy zawsze trzeba znać odpowiedź? Czyż życie nie jest właśnie takim wyzwaniem, taką zagadką, takim pytaniem bez odpowiedzi?…
Ares Chadzinikolau stanowi kumulację i kulminację tych rozważań. Potrafi to, czego nikt z nasz nie potrafi, albo co nam się zdarza nad wyraz rzadko – potrafi rozpłynąć się i wniknąć całym swym jestestwem w aktualnie stwarzaną sztukę, zanurzyć się niczym w misterium chrzcielnym całym ciałem i całą duszą: w każdą nutę, w każdy takt, w każdy rytm, i w melodię oraz w cały ten ocean muzyki i jej niepowtarzalny wszechświat – wtedy już nie ma Aresa, nie ma nas, nie ma ciebie i mnie – jest tylko piękno, samo w sobie i ta rzadka, ale stanowiąca dążenie, ekstaza nieśmiertelności, której dotykają jedynie wybrańcy…
Potem emocje opadają. Ares prowokuje. To prowokacja estetyczna. Tytuł
„Bez rozgrzeszenia” to mikstura: zaczepna, agresywno-kpiąca, manifestująca i w
ukryciu swym ukazująca wielkimi literami klucz – swego rodzaju szyfr do sezamu
naszego, artystów losu – i wtedy odczytujemy … Bez Sen
(…) otóż nasza bez… senność wiele
wyjaśnia, nasza bez-senność to
symbol, to cecha, to nasz grzech – to skaza naszego istnienia. Żyjemy, aby
tworzyć, ale ten świat gasi nasz entuzjazm – trzeba walczyć, wziąć dziarsko
tarczę i miecz i kompanów … i odważnie, zdecydowanie podążyć pod swoje
Termopile…
Kto nigdy nie był Grekiem … nie zrozumie.
Ja jestem Grekiem, i Ty jesteś Grekiem, my, Polacy wszyscy jesteśmy Grekami, to jakby cecha genetyczna wyssana z mlekiem matki, z krwią naszych bohaterów, z przeszłością i pewną śmiałą fantazją, którą można odnaleźć na całym niemal świecie… gdyż te nasze ksenofobiczne cechy narodowe są tak bardzo zbliżone, że aż ciężko w to uwierzyć rozważając uwarunkowania choćby historyczne czy religijne… łączy nas, być może owa nostalgia – owo pragnienie nieśmiertelności…
Jak wiele już padło słów o Aresie. Wszystkie one, przywołane na końcu tomu … są dobrze dobrane i są bardzo prawdziwe. Achy, ochy, zachwyty, komplementy, cechy i podziw. Czy to wszystko? Czy ukazuje to tę od zawsze poszukiwaną pełnię? Czy to wyczerpuje temat, a właściwie rzekę tematu, jaką jest wyjątkowe zjawisko w sztuce pod nazwą Ares Chadzinikolau. Z pewnością nie, lecz jest to pewien bogaty, obfity aspekt owego tematu i wszystko to jest bardzo ważne dla artysty, aby móc go zaprezentować szerszej publiczności. Jednak to tylko … infrastruktura. Otoczka i kontekst. Ambicją Aresa jest dotarcie i zmierzanie do esencji, wnikanie i poznanie samego jądra zarówno jasności jak i ciemności. I tylko wtedy można pozostać…
bez rozgrzeszenia…
Taką cenę płacą wszyscy prawdziwi artyści za swoją manię stawiania drogowskazów. Jak pisał swego czasu Ks. Józef Tischner: (ich bez…sen … to czyni, chyba…)
„Znaki, które buduje artysta, prowadzą na drugą stronę świata. Tam, gdzie wszystko jest wiekuiste, tam, gdzie wszystko jest dobre, gdzie wszystko jest wolne…”
„Artyści żyją przez piękno i umierają przez piękno. Z piękna bierze się siła tych znaków, które stawiają artyści”
I jakież to grzechy czynią artyści? Odpowiem wam – wszystkie. Najcięższe z ciężkich. Są wyjątkowo zakaźni, toksyczni i destrukcyjni. Ot, taka piękna katastrofa…
I do tego …bez rozgrzeszenia…
Tylko
niewielu potrafi tak kochać,
by wykuć medalion z promieni słońca
czy utkać los z cielesnych włókien nocy
wyrzeźbić dzień z afrodyjskiej piany,
układać razem nowe konstelacje gwiazd
i płatać figle bogom.
Tylko
niewielu potrafi układać życie
z daru chwili i drwić z przemijania
nie lękać się odmętów, potępienia
nawet, gdy jego dusza tego pragnie
i wzbijać się wciąż wyżej za galaktykę
zaprzągnąwszy wiatry w rydwan.
Takiego mnie zapamiętaj.
(…) Słowa zamieniają się w ciszę. Siadam w swojej norce, gaszę świat. Gaszę siebie, w jednej chwili niweluję te wszystkie zbędne doznania z zewnątrz. Znów powracam pod greckie niebo, żegluję w dal, w radość bezkresu … w ten swój najpiękniejszy z pięknych… sen o błękicie. Na co mi ten świat, życie, rozgrzeszenia, (…)
moja wieczność, to sen o błękicie.
Czytając Aresa właśnie tam się przeniosłem… dziękuję Ci, braciszku…
Takiego mnie zapamiętaj…
Andrzej Walter