[Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2008, liczba stron: 87].
„Zachwyt na pustyni” Ojca Bartłomieja Kucharskiego, Karmelity Bosego, to tom niezwykły.
Opowiada o doświadczeniu religijnym w literacki, poetycki sposób, to wielka odwaga, a jednocześnie olbrzymie ryzyko.
Przy czym chyba dowód na prawdziwą miłość.
Miłość do świata, który jest, do drogi, którą się obrało, do poezji, do języka, który w najwłaściwszy sposób określa świat stworzony.
W końcu do Boga, który jest jakoś w opisywanym świecie obecny.
Najważniejszy wydaje mi się w tym tomie jego aspekt modlitewny i traktowania poezji, jako rodzaju modlitwy, modlitwy wręcz miłosnej, rozświetlanej przez wewnętrzne światło podmiotu mówiącego i w co wierzymy i ufamy, zewnętrzne światło Transcendencji.
Te dwa porządki, to znaczy: wewnętrznego światła miłości i zewnętrznego światła Transcendencji przenikają się w tym tomie, a elementem, który jakoś spaja oraz oksymoronicznie harmonizuje to spajanie, jest wewnętrzna ciemność podmiotu mówiącego, która sąsiaduje z jego wewnętrznym światłem. Wewnętrzne światło przenika się w „Zachwycie na pustyni” z wewnętrzną ciemnością, zewnętrznością jest poszukiwana Transcendencja, natomiast siłą, która moim zdaniem najsilniej owe światło i ciemność ze sobą łączy, jest miłość.
Wewnętrzna, karmelitańska miłość Karmelity Bosego, Ojca Bartłomieja Kucharskiego, która przez to światło i przez tę ciemność została uczyniona, ale gdyby nie jej działanie, nie byłoby ani światła i ciemności, jako żywych, pulsujących, przenikających się sił, byłyby one bowiem martwe.
A tom „Zachwyt na pustyni”, jest niezwykle żywy:
żywy ciemnym światłem, przenikniętym przez miłość.
Sceneria liryczna tomu Ojca Kucharskiego, to przede wszystkim cela klasztorna i długie, wlokące się niemiłosiernie godziny klasztorne, podczas których podmiot liryczny tych wierszy zmaga się z ciemnością w sobie.
Zmaga się czasem nawet z występnym pragnieniem rozkoszy, z byciem wodzonym na pokuszenie przez rozkosz.
Zmaga się z samotnością, smutkiem, czasem wręcz stanami depresyjnymi – to jego pustynia, jego ogołocenie, które jednak nie jest oczyszczeniem.
Aby oczyszczenie mogło zaistnieć, czy też zajaśnieć, wymagana jest obecność drugiej strony – ciemności przeciwnej – czyli jasności zachwytu.
Zachwytu nad pięknem stworzonego świata, pomimo, że czasem jest to świat poraniony, jak po zamachu 11 września („Sears Tower. 11 września”).
Zachwytu nad starym poetą (Różewiczem) i młodym (Dehnelem),
cichym, spokojnym i dyskretnym wołaniem o obecność poezji w codziennym życiu, aby światem nie rządziła jedynie ekonomia mechaniczna, ale ta prawdziwa, oparta na prawdziwych wartościach, które jak brylanty są niewymienialne i niepodmienialne, całkowicie osobne oraz oryginalne, niepodrabialne, są największym skarbem, wartym, przepraszam, biliony dolarów.
Są to wartości tak cenne, jak warte prawdziwą fortunę, drogocenne brylanty.
Światłość miłości, ciemność rozpaczy i depresji, ożywiająca siła światła poezji, która zamienia się w modlitwę, odmawianą w zupełnej ciszy klasztornej celi.
Na ścianie wisi krzyż.
Pod krzyżem taboret, stół i miska z zupą, kilka kromek chleba na talerzu, aby przegryźć zupę.
Patrzenie poety przez okno celi, jakieś niewyraźne krajobrazy, z których wyłania się dorodna jabłonka. Poeta po posiłku bierze Biblię, bardzo cierpi i bardzo gorąco modli się o przezwyciężenie ciemności i pustki, po których przychodzi jasność poranka i obietnica początku.
Pomódlmy się razem z poetą, zachwyćmy się proszę na kilka chwil jego pustynią, warto, naprawdę warto.
Pan Bóg przychodzi do poety i do jego czytelników w światłocierniu, w wypełnionej wewnętrznym światłem ciemności rozbrzmiewa cichy, jasny śpiew Jego poranka, Jego cierpienia i Jego łez, po którym przychodzi Jego Zmartwychwstanie.
Poranek jest początkiem, obietnicą drogi.