Wiesław Łuka pisze o zakłamaniu i zaprzeczaniu pacjentów w gabinetach psychoterapeutów oraz wstrząsach dołujących albo pobudzających w literaturze i filmie

1
520
Wiesław Łuka

Wiesław Łuka

Wiesław Łuka pisze o zakłamaniu i zaprzeczaniu pacjentów w gabinetach psychoterapeutów oraz wstrząsach dołujących albo pobudzających w literaturze i filmie

Mówią o Bohdanie Woronowiczu w różnych mediach: „profesor legenda”.  Mówi mi teraz w Centrum Konsultacyjnym AKMED, że nie jest profesorem , tylko lekarzem i nie ma wpływu na to, co o nim mówią. Prawdą jest jednak, że od czterdziestu pięciu lat stara się jako psychiatra i psychoterapeuta pomagać ludziom uzależnionym od alkoholu, narkotyków i  innym paskudnych używek oraz szkodliwych zachowań. Przyznaje, że są również tacy pacjenci, którzy nie bardzo go lubią – przychodzą nie po to, by uzyskać pomoc, ale „by  jakoś tam mnie zmanipulować mówiąc nieprawdę. Gdy jednak ja pokażę, że ich rozgryzłem, to zupełnie inaczej o mnie mówią…”

Pytam: – A szybko pan ich rozgryza?  Słyszę: – Po tylu latach pracy i po tylu tysiącach spotkań nie daję się tak łatwo oszukać. Szczególnie ci, uzależnieni od alkoholu często mi mówią swoją prawdę, która ma się nijak do prawdy obiektywnej. Wiele rzeczy ukrywają, bo chcieliby usłyszeć, że nie są uzależnieni, że nie są chorzy. Pytam: – To po co przychodzą?  – Najczęściej zjawiają się tu pod jakąś presją – kogoś z rodziny, a czasami pod naciskiem przełożonych z pracy, albo dlatego, że zauważyli u siebie niepokojące objawy, które jednak uważają za mało istotne, więc często próbują je ukrywać.

Z alkoholikami jest tak – opowiada  profesor – że oni usiłują subiektywnie narzucać innym swoje widzenie świata. Bardzo się frustrują, że im to nie wychodzi;( notabene – nie tylko im. WŁ). Frustrują się silniej od innych, bo są chorzy, choć długo nie chcą lub nie potrafią się do tego przyznać. A uzależnienie jest chorobą osobowości. Początek jej leczenia polega na dostrzeżeniu w sobie  właśnie choroby.  Jej leczenia dokonujemy, gdy coraz odważniej „wchodzimy w siebie”,  poznajemy własne wnętrze, wyraźniej widzimy swoje chore reakcje na wszystko, co się dzieje na zewnątrz, a co do tej pory,  bez większego zastanowienia, „leczyliśmy” alkoholem,  narkotykiem,  inną tabletką psychotropową,  grą w ruletkę lub masturbacją przed  ekranem komputera z filmem porno. 

– Ta choroba ma dwa szczególne objawy – twierdzi profesor – zakłamanie i zaprzeczenie.

 Słucham  uzasadnienia, które jest dość zaskakujące: o uzależnieniu własnym najpóźniej dowiaduje się uzależniony lub uzależniona. Dookoła nich najbliżsi mówią, że oni piją już bez opamiętania, lub zatracają się w hazardzie, albo w pracoholizmie, albo w seksoholizmie,  a oni  swoje – że inni piją więcej i więcej pracują, a całkiem dobrze funkcjonują. Dociekam więc: – Kiedy zaczyna się groźne stadium, naprawdę choroba? –  Kiedy osoba zaczyna odczuwać – notuję psychoterapeutę –  że alkohol lub inne substancje czy zachowania coś ważnego  jej załatwiają, niby pomagają być takim, jakim ona chciałby być, a bez alkoholu czy pastylki nie potrafi osiągnąć takiego stanu.Ten  moment powinien dać dużo do myślenia, ale  przeważnie on/ ona, zaczynają funkcjonować w zakłamaniu.

Przychodzą tu do gabinetu, lub zostają „doprowadzeni” przez członków rodziny. Terapeuta  podczas pierwszych rozmów bada, czy potencjalny pacjent jest w stanie kontrolować swoje relacje z alkoholem lub inną używką. Na ile to picie, czy „branie” już mocno zaburza funkcjonowanie jego i rodziny, co oznacza ,że   picie przeszło w alkoholizm.  Gdy ktoś przychodzi i ujawnia, że pije od tygodnia bez przerwy, to terapeuta nie ma się nad czym zastanawiać, bo „człowiek zdrowy  nie może chlać przez tydzień”. Objawy abstynencyjne dają znać o sobie – zmuszają chorego do nieustannego uzupełniania poziomu wódki w organizmie. On  pije już nie tylko dlatego, że jest głupi, albo że chce komuś zrobić na złość, ale dlatego, że się czuje paskudnie i musi zażyć „lekarstwo” uzupełniając poziom alkoholu we krwi. Profesor wspomina  pewnego twórcę (dziedziny sztuki nie podajemy), który jest już alkoholikiem – abstynentem od dwudziestu lat. A kiedy ten artysta pił, to pewnego dnia, w czasie głodu i kaca abstynencyjnego sięgnął po to, co miał pod ręką. Siedząc w łazience na sedesie, dojrzał na półce żony butelkę z etykietką „szampon piwny”.  Opił się go i strzelał bąbelkami z nosa. Profesor przyznaje, że nie kolekcjonuje wspomnień i obrazów z rozmów oraz seansów terapeutycznych. Nauczył się je szybko eliminować z pamięci,  „by głowa nie pękała od wspomnień”.

Łagodnie nakłaniam (a może wprost prowokuję?)  doktora do przypomnienia jego refleksji z głośnego filmu w reżyserii Wojtka Smarzowskiego Pod mocnym aniołem według powieści Jerzego Pilcha pod tym samym tytułem. W niej wybitny prozaik dokonuje autobiograficznej, „ekstremalnej spowiedzi” ze swego „pijanego” życia. Dodatkowo, jest ono  dramatycznie wzmocnione rzeczywistą, nie literacko-fikcyjną chorobą Parkinsona pisarza.  Jednak dzięki talentom danym przez los, Pilch heroicznie łagodzi ciężar tej choroby; łagodzi potęgą intelektualną i artystyczną prozy, choć nie jest ona w odbiorze zawsze łatwa, lekka i przyjemna.

Teraz przypominam psychoterapeucie galerię postaci  filmu wyznających indywidualne powody picia: „ Piję, bo jestem smutny, kiedy jestem  wesoły” ; „Piję od kiedy Polak został papieżem”; „Piję, bo lubię”; „Piję, kiedy Polska zwyciężała i kiedy Polska przegrywała”; „Piję, bo tak mi w duszy gra”; „ Piję, kiedy słucham Mozarta, albo czytam Leibniza”;   „Piję, bo jest zimno”; „Piję bo jestem szczęśliwy”; „Piję z powodu seksualnego uniesienia, albo seksualnego głodu”; „Piję z tęsknoty, albo namiaru spełnienia”.

 Można więc powiedzieć, że pijemy, bo jesteśmy mężczyznami, albo jesteśmy kobietami; jesteśmy zbyt młodzi, niedojrzali, albo posunięci w latach, zmęczeni dojrzałością.

Pijemy, bo się pije. Mówi reżyser Smarzowski w filmie dokumentalnym realizowanym równolegle do realizacji filmu fabularnego: Pije się w Polsce, ale za jej granicami też. A  efekt tego jest taki, mówi bez pardonu reżyser, że „masz nasrane w kombinezon, narzygane w łóżku szpitalnym oddziału odwykowego (jeszcze częściej w rynsztoku. WŁ), a najważniejsze, że masz zmarnowany kawał życia”. W roli filmowego alkoholika występuje Robert Więckiewicz; trudno sobie wyobrazić lepszego w niej aktora. Nie musiał on grać jakiegoś tam pijaczka pod dyktando i kontrolą „rzeczoznawców”. Wystarczyło, że grał siebie bez żadnej asekuracji. Nie musimy dwa, trzy razy powtarzać pytanie, czy wybitny aktor w realu jest alkoholikiem – abstynentem? Bo jest! Przyznaje to na początku filmu. A mediom opowiada, że żona mu groziła rozwodem, stawiała  kategoryczne warunki trwania związku małżeńskiego. Opowiada też,  jak się leczył psychoterapeutycznie. Pokonywał kolejne tak zwane kroki na mitingach w grupie znanego ruchu Anonimowych Alkoholików. Wierzymy mu, że wie, co mówi z ekranu – powtórzmy – filmu dokumentalnego na temat i podczas  kręcenia scen filmu fabularnego. A mówi: „Nie ukrywam, że picie, to jest problem większości artystów. My wiemy, o czym Wojtek robi film i w czym nam pomaga robiąc go… To film – terapia dla tych, którzy dużo piją i nie wiedzą, co robią…”

Rozmawiam z doktorem Woronowiczem  o Pilchu i Smarzowskim. Doktor – psychoterapeuta wspomina,  że  na etapie przygotowań do realizacji „ Anioła…”  twórcy zwrócili się do niego o przyjęcie funkcji konsultanta. Przeczytał książkę i scenariusz  – czym prędzej odrzucił propozycję. A teraz  brakuje mu słów, by zganić obydwa dzieła, literaturę i film. – Najpierw książka, potem film – twierdzi – podają paskudną nieprawdę, by wzbudzić sensację. Obydwa dzieła są babraniem się w czymś cuchnącym, czego nie chcę nawet nazwać. Karygodne jest to, że książka, a zwłaszcza film odbierają nadzieję ludziom, zagubionym w chorobie, nadzieję na  wyjście z psychofizycznego zapętlenia. Niektórzy  pacjenci po obejrzeniu filmu, opowiadali mi tu jego sceny i  argumentowali, że one przekreślają sens leczenia.

Nie chcę się zgodzić z doktorem, ale nie mam odwagi głośno wyrazić tę niezgodę.  Uważam, że Smarzowski zrobił film, który – jak wszystkie jego dzieła – wstrząsa widzem; tym pijącym, i tym omijającym z daleka flaszkę; tym chorym i tym niby zdrowym. Twierdzę, że nie jest to wstrząs dołujący, lecz pobudzający. 

Powtarzam, jak Robert Więckiewicz, główny bohater „Anioła…” ocenił relacje z alkoholem swoje oraz innych autorów wszelkich sztuk pięknych. Powiedział: „Picie, to problem większości artystów…” Przypomniał to również mój profesor uniwersytecki polonistyki, Józef Rurawski, autor książki sprzed laty „Wódko…wódeczko  –  Motyw alkoholu we współczesnej prozie polskiej”.  Profesor pisze we wstępie: „ „Nie ma ani jednej dziedziny życia, czy profesji, w której alkohol nie lałby się strumieniami”. Zadałem mu pytanie, które poprzedziłem oceną dzisiejszości: Prawie codziennie słyszymy i czytamy w mediach o  bitych niemowlętach przez pijanych rodziców lub konkubentów, o przechodniach zabijanych przez pijanych kierowców. Zapytałem: czy gdyby miał pisać drugi tom Wódki… wódeczki … to powtórzyłby metaforę o strumieniach? Profesor odpowiedział: „ Zacząłbym książkę od informacji: wczoraj usłyszałem w telewizji, że w domu przy Sejmie wykryto „melinę pijacką…”. I co dalej?  -zapytałem. Polonista, historyk literatury poświęciłby parę stron tym bitym dzieciom przywożonym  z ranami zewnętrznymi i wewnętrznymi do szpitali i odbieranym przez sądy pijanym matkom. Przyznaje, że to nie jest nowe zjawisko. Na szczęście nasila się na nie ton dezaprobaty mediów i społeczeństwa. Profesor pamięta ze swoich przedwojennych,  dziecinnych lat, z podwórek warszawskiego Powiśla – ile dzieciaków biegało z  podbitymi oczami, z wyrwanymi włosami. Słyszał ich skargi, gadał z rówieśnikami o  bijących tatach i mamusinych „wujkach”.

Spytałem profesora o strumienie wódy w polskiej literaturze?  Należałoby zacząć od  wyjątkowego dzieła poetyckiego Mikołaja Reja – jego Krótkiej rozprawy między trzema osobami – Panem, Wójtem i Plebanem… (1543 rok). Można z niej się dowiedzieć, jak w staropolszczyźnie obchodzono kościelne odpusty: „… Ksiądz w kościele woła wrzeszczy/ Na cmentarzu beczka trzeszczy/…Kury gdaczą, świnie kwiczą/ Na ołtarzu jajca liczą …”  Beczka, napełniona trunkiem, trzeszczy przed kościołem,  wierni w świątyni składają dary, bo tak wówczas  płaciło się w  pieniądzu i naturze za odpuszczenie grzechów… Śmieszne to i smutne. 

Profesor przypomina książkę Jerzego  Besali sprzed paru laty i ocenia ją jako znakomitą:  Alkoholowe dzieje Polski. Czasy  Piastów i Rzeczypospolitej Szlacheckiej.  Można tam przeczytać o utworach Jana Kochanowskiego, Jana Andrzeja Morsztyna, Ignacego Krasickiego  i wielu innych autorów…  Opisywało się polskie strumienie alkoholu. Problem jednak polegał na tym, że do zjawiska nie podchodzono od strony socjologicznej, nie analizowano jego społecznej roli  i  dramatycznych skutków. Do połowy XIX wieku picie opisywano z pijacką radością, jako zabawę szlachecką.  Natomiast w pozytywizmie zaczęto zauważać społeczne i indywidualne, ludzkie szkody zjawiska. Obraz dramatu alkoholowego pokazał  między innymi Henryk Sienkiewicz z Szkicach węglem.  Chłopski bohater opowieści, Rzepa, oczywiście analfabeta  , upity na umór,  naciskany przez ludzi dziedzica, stawia trzy krzyżyki na zgubnych dla siebie dokumentach majątkowych; traci swoje hektary. Wtedy zauważono zjawisko nie tylko od strony szlachecko – zabawowej, ale chłopskiej, tragicznej. Profesor ocenia: -Zaczęto rewidować dotychczasowy, romantyczny , narodowo-wyzwoleńczy wyraz patriotyzmu. Wtrącam, że zaczęto mówić o skutkach rozpijania chłopów i podaję przykład rozprawy publicystycznej autorstwa Stanisława Staszica… Podobnie piszą  Eliza Orzeszkowa i Stefan Żeromski w swoich wczesnych opowiadaniach. A Władysław Reymont w  Ziemi obiecanej pokazuje Niemca rozpijającego robotników łódzkich. No i niedługo potem Stanisław Wyspiański w Weselu pokazuje Gospodarza uczty weselnej swojej córki, który, w pijanym widzie przekazuje Jaśkowi „złoty róg” – symbol walki o odrodzenie polskiej państwowości. Ten zaś, Jasiek – cham, również odurzony alkoholem, gubi róg w polu…

Już przeszliśmy do czasów II Rzeczypospolitej. Wtedy nikt tak nie dostał w skórę   z powodu między innymi alkoholizmu, jak inteligencja twórcza, bohaterowie głośnej powieści,  Wspólny pokój Zbigniewa Uniłowskiego. Zapisuję ocenę profesora i wtrącam: – Pamiętam z odległej lektury tej powieści, jak w oparach wódki,  pisarze, gnębieni przez materialną biedę, w duchu filozoficznego nihilizmu dyskutują o wielkości i upadku Polski…

 Pora zatem przywołać dwie powieści, z nie tak odległej przeszłości. Mają one za bohaterów zmagających się dramatycznie, a nawet tragicznie z nałogiem. Marek Hłasko swego bohatera „Pętli”, Kubę Kowalskiego prowadzi do  samobójczej śmierci. W tej opowieści nie widać iskierki nadziei, o którą dopomina się doktor Woronowicz od Jerzego Pilcha.

Wspomnijmy biografię Marka Hłaski. Jego życie kończy się jak życie bohatera jego „Pętli”;  beznadzieją. Pisarz, po niezliczonych wędrówkach po  Polsce,  Europie i Bliskim Wschodzie umiera w  Niemczech z powodu między innymi miksowania alkoholu z jakimiś tabletkami nasennymi. Profesor Rurawski opowiada teraz , że z tym mega niespokojnym, a cudownym młodzieńcem polskiej prozy pierwszych dekad PRL-u każdy chciał się napić. A młodzieniec  pozwalał się rozpijać. Profesor teraz wtrąca: – Kilka dni nocowałem go u siebie, spał w wannie… Bohater Hłaski, Kuba z „Pętli” mniej analizuje siebie,  bardziej chleje, choć  nie  chce się do tego przyznać.  Sam Hłasko też bronił się przed tym, by go uznać za alkoholika. Miał swoje próby samobójcze w różnych krajach i wiele wskazuje na to,  że któraś z nich okazała się skuteczna w Niemczech.  Kiedyś w wywiadzie Hłasko wyznał: „Ja nie potrafię wymyślić opowiadania, które by nie kończyło się śmiercią, katastrofą, samobójstwem, czy też więzieniem”.  Pisał, że do tego przyczyniły się jego przeżycia z okupacji niemieckiej i Powstania  Warszawskiego.  

Wracamy  do bohatera Jerzego Pilcha z Pod mocnym aniołem.  Juruś też ma bliskie pokrewieństwo z autorem. Książka ma silny rys autobiograficzny, co Pilch przyznaje w wywiadach. Juruś także próbuje opanować uzależnienie. Szuka ratunku w miłości, w religii, rozważa własne uwarunkowania genetyczne…  

Rurawski podsumowuje: – Jeśli mówimy o stosunku społeczeństwa do plagi alkoholizmu  – to wszystko idzie w niedobrym kierunku. Pytanie: dlaczego nie mamy tekstu pokazującego, jak wyjść z nałogu. Dziwna sprawa – wóda jest niezwykle barwna, jasna w opisie działania, a zupełnie ciemna w opisie pokonywania skutków nałogu. 

Pytam profesora o różne relacje pisarzy ze swoimi bohaterami. Mówi o  dwóch rodzajach tych relacji: jedni autorzy bronią się przed utożsamianiem ich z bohaterami, inni nie ukrywają wątków autobiograficznych. Może czasami im nawet zależy na tym, by czytelnik uznał bohatera za alter ego autora. Bardziej zależy tym, którzy  w życiu nie za często się upijają.  Z autorów  opisanych  w książce Wóda… wódeczka… profesorprzywołuje Marka Nowakowskiego. Kiedyś nazwano go „warszawskim łazęgą”. Spotykał się, często na stołecznych dworcach kolejowych,   z ferajną dołów społecznych  i z tymi, którzy z nich wyszli.  W jego prozie można znaleźć bohaterów z różnych etapów i rodzajów alkoholizmu; jedni są utajonymi nałogowcami, inni próbują tłumaczyć swój  stan pseudofilozoficznie.  Między bohaterami panują jakieś prawa, wzajemna uczciwość, honor grupowy, solidarność. A na przykład u Kazimierza Orłosia, autora Cudownej meliny, czytelnik obcuje z mętami społecznymi,  których trudno uznać za jakąś grupę środowiskową wyznającą określone zasady etyczne i obyczajowe.  Dla odmiany  Himilsbach,  zupełnie wyjątkowy alkoholik,   pisał opowiadania w znacznym stopniu o sobie. Pokazał w nich słoneczny, optymistyczny stosunek do życia. Jego bohaterowie, pijacy – lumpy lub inteligenci – są sympatyczni.

Proszę  mego profesora polonistyki o powrót do dzisiejszości …  

Profesor powtarza:  – U najmłodszych autorów nie widzę alkoholu. Jego wypierają narkotyki. One są znacznie groźniejsze dla przyszłości Polski. Alkoholizm dotyka tak menelstwo, jak i inteligencję różnych środowisk. Zaś narkotyki prawie wyłącznie pogrążają młodą inteligencję , nie wyłączając ludzi rządzących;  decydentów. 

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. uzależniony często święci wierzy w swoją prawdę taki ma mechanizm obronny, nie kłamie więc złośliwie i mimo, że to irytujące, kłamie bo tak to już jest w głębokim nałogu

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko