Magdalena Kot
Wiadomości poranne
Colin Farell ma kolejną kochankę,
a Wojtek Mazolewski łaskawie przyjmuje hołdy swojej nieutalentowanej, acz bez
miar oddanej Mai, a Warszawa regularnie i niezmiennie
puszcza się
w dzień i w nocy,
byle jak, byle z kim, byle gdzie.
Ot, taki styl, freestyle prawie.
Lecz może właśnie o to chodzi
może właśnie to i zawsze tylko o to, aby było na powierzchni.
Bez nawet przelotnego mikro-dotknięcia ducha,
żeby przypadkiem żaden most nie został przerzucony od serca do serca,
żeby przypadkiem żaden człowiek
nie obudził się i nie zobaczył w kimś innym siebie.
Ja – gleba
Dotyk przynosi eksplozję w każdym nerwie.
Mogę już rzec do widzenia
czerwie.
Rozchylam swoich sekretnych kwiatów korony i zwracam je w słońca stronę, bo ścieżki
w moim środku są wreszcie właściwie ułożone.
Ogród jest już gotowy na przyjęcie ziarna
Moja ziemia jest jak trzeba, pulchna i czarna.
Moja woda jest już jak najbardziej bezkształtna.
Dostosowuje się do wszystkiego.
Moja woda to już prawie mikropełnia.
Bombs
Głośniejsze od bomb są moje westchnienia.
Głośniejszy od bomb spadających jest każdy oddech mój,
wypchnięty z ziejącej rozpaczą otchłani,
co ciągle nie wie jak w końcu się nazywa.
Krew w żyłach zastyga ołowiem i życie zamiera w obwodach.
Tryb dezaktywacji dawnego życia został włączony
A wszystko się zaczęło od pierwszego „chrzanię”,
które dnia pewnego z gardła mi wyciekło, psując atmosferę.
Ale „chrzanię” już czy będzie miło skoro tylko treść faktyczna jest istotna
i to dla niej warto dokopać się do środka.
A
zatem kopię
głębiej, głębiej i głębiej nurkuję odgarniając hałdy strachu
jeden kop i kolejny
i ten kop ostatni
kokon pęka
Teraz potrzeba tylko trochę czasu,
aby wyschły skrzydła
dla nowego „ JA jestem”
Niecierpliwość
Brak już czasu na czekanie, aż do pełni.
Zbyt długo wszyscy musieli być dzielni.
Bo z jasnością droga jest łatwa i obfita, niczym rzeka płynie.
Nawet kwiat przekwita ze śpiewem.
I pytania „ nie wiem ”i „dlaczego” do skrzynki są schowane.
Niechciane i nieużywane odpływają.
Zapomniane.
Próbna Koralina
A może by tak, dla odmiany, wstać wcześniej,
uśmiechnąć się i inaczej niż zazwyczaj upiąć włosy.
Umalować róż korale na czarno – jednodniową Koraliną stać się.
A w miejsce szpil w baletki obuć stopy,
z bicza trzasnąć i pozwolić wielkiej jędzy porobić porządki i czas jakiś
pokołysać zmianą,
niby łódką na oceanie mej codziennej paranoi
bez celu,
bez sensu,
bez.
Jest tam ktoś
Pozwól
mi się cieszyć troszkę,
trochę dłużej niż reguła „jednej chwili”,
błyskająca w Twoim oku.
Pozwól
abym, w miejsce zbroi,
odział serce me w nadzieję,
że to całe zło z przeszłości
teraz jednak się „od-dzieje”.
Pozwól
mi podnieść głowę wysoko,
abym bez wstydu mógł krzyknąć w niebo
– też jestem (S)twórcą!
Nie, nadal nie śmiem mówić do ciebie ‘kolego’.
Pozwól
na radość, żar i szczęście i wszelką pełnię
Duchu światowy
Wiem…. ja też czuję twoje „tak”.
Wiem…bo ja także jestem gotowy.
Ta zmiana
Kiedy piękne słowa nadlatują rozum nic jeszcze nie wie,
ale serce i ciało już czuje, że wzrasta energia i materia ustępuje.
Gdy ta słodka ambrozja zaczyna krążyć w mych żyłach wówczas dusza sobie
przypomina, kiedy i w który trzeba dźwięk uderzyć, które stwierdzenie ma przeżyć, a które niszczę
jednym dotknięciem pióra, a chmura jasności przebija się przez kości i zaczyna
w gardle wirować.
I już nie można się skryć przed dzikami, wibrującymi mostami sercowymi, naszymi
statkami powietrznymi,
które lecą raz w burzy, raz w deszczu, raz w słońcu,
aby wreszcie wylądować i na końcu w
kształt materii się schować
oddając hołd dla światła,
dla tego żar ptaka wszelkiego stworzenia,
którego gniazdem jest cała ziemia.
I więcej.
Księżycowi ludzie
Czy
z księżyca czy z Wenus ziarno przybyło?
Nieważne.
Pulsuje w nas ciągle niezadowolenie,
i wciąż „nie to”, „nie tak”, „nie ja.”
Czy
z matrycy matrixa zerwać się umiemy ,
aby coś poza pieczątką „ obywatel”
wyłoniło się z nas i to coś mogło rzec to „ja”.
Czy
potrafisz znowu być duchem wielkim i niepokonanym?
Być materii panem?
Stać się znowu Adamem?
Do nieznanego Stwórcy
Panie mój pelargonii
i malwy,
skrawków pieśni i smaku czereśni
za mną jest już czas pogardy.
Teraz we są już tylko pieśni.
Teraz śnisz mi już tylko się pod postacią drzewa akacji
i zawsze,
w drodze czy przy kolacji,
twój oddech mnie pieczętuję, a moje serce
już we właściwym kierunku szybuje.
Mała tęsknota
Czy jeszcze kogoś pokocham?
Czy jeszcze kiedyś zaszlocha dusza moja lepiona dotykiem dłoni
i wspólnego sadzenia fasoli?
I jak to będzie między nami, gdy błękit się pojawi na niebie
czy wtedy także, ktoś będzie w potrzebie, aby o odcieniu niebieskiego
dyskutować i nie chować przede mną swoich pytań i wątpliwości?
Także tych dotyczących nicości i pełni.
I już nigdy nie będziemy bierni
bez serc bicia,
bez życia,
przeciw wierności.
Nawet kiedy wszystko i tak, zawsze odchodzi
Aloha
Plaża złocista woła mnie
Poruszam się sennie wdychając wiatr stałych zmian
Ocean we mnie szumi łagodnie głosem podwodnych krain i korali.
Płynę na skraju fali.
Ku wolności.
Migotanie przedsionków
Ściany na jeden błysk rozsuwają się, aby wpuścić trochę światła w strefę mroku.
Przeskakuję z nogi na nogę, próbując bezskutecznie przyspieszyć narodziny zdarzeń między nanosekundami.
Jednak one niezmącone moimi staraniami własnym tempem płyną od jednej do drugiej historii.
A tymczasem w dole lustra rozpryskują się jak, tafle kry
na rzece .
I coraz mniej mam centymetrów pod stopami.
Moje stopy są jak dynamit.
Nie chcą się do siebie przybliżyć, aby przeżyć.
Piosenka Pinokia
Krok za krokiem.
Krok za krokiem.
Lewa, prawa, lewa, prawa.
A czasem prawa, prawa, lewa, lewa.
Część zewnętrzna śpiewa.
Wyprostuj się. Doinformuj się. Weź za siebie się.
Zaś część środkowa, zza drzewa westchnień, wychyla się na
chwilę i szepcze: jeszcze tylko godzinę w chaosie posiedzę.
Jeszcze tylko przez moment pobędę w nicości.
To tutaj rozpuszczam i składam na nowo swoje kości
i znaki
i wiązadła.
To ja mówię – Pinokio niedoskonały.
Pajacyk w materię ubrany.
Pół- slam
czy „ja”, to jeszcze „ja” jestem?
„Ja”
przybite nitkami bólu do gleby
„Ja”, które leży, niby suchy liść, na pustyni rozpaczy
w oczekiwaniu na spalenie.
Nie
jęczę już, bo chcę zapomnieć, jak się jęczy.
Chcę zapomnieć, jak się czuje.
Chce zapomnieć, jak się jest.
Bo
jak się zapomni o tym, kim się było, to odrzucając starą skórę,
zawsze jest nadzieja taka, że z jaszczurki, przy kolejnej odsłonie,
zamienisz się w ptaka.
W tym konkretnym przypadku chociaż w żar-ptaka
A wtedy zawsze istnieje szansa na skrócenie drogi,
do domu, do bardziej przystających warunków duchowych
i relacji generalnie mniej definiowalnych.
Tymczasem
tutaj teraz muszę dbać o wrażenie ogarniania całości
czyli wiązki mięśni i kości, poruszanych niby kukiełka na sznurku,
ostatkiem sił woli.
Boże, jakże życie boli gdy na pustynnej patelni świadomości
powoli, jak skwarka, wytapiam się z tłuszczu całego,
wiarą w życie, kiedyś będącego
Taki
żal.
Ta osoba, która taka miła kiedyś była,
teraz w węgielek się przemieniła.
Ale może właśnie to jest ta pełnia?
Stać się życia martwym i zbędnym odrzutem.
Stać się drewnem Ziemi?
Bo może to Ziemia, a nie wcale niebo,
w diament Cię przemieni
Przebudzenie
O pięknych rzeczach pragnę mówić.
Wystukać je palcami w korze drzewa, niczym dzięcioł.
„Puk, puk”- drzewo śpiewa
„Puk, puk” – to ja Twój duch.
Ten głos cały czas rozbrzmiewa.
Wystukaj mnie palcami w korze drzewa.
Czekam.
Rag in bana man
Tyle łez wylanych bez sensu
Tyle nocy nieprzespanych bez zwrotnego gestu.
I po co?
Dlaczego życia naszego sieci pleciemy na niepotrzebne łowy?
Jeśli ktoś jest gotowy sam przyleci.
Na niego niepotrzebne są sieci
Rezygnacja
Od niechcenia odgarniam włosy skrywające kocie powieki.
Wieki temu miałam strażników od tego.
Teraz mam tylko kolegów i nie zapraszam nikogo nowego, bo
moje poprzednie życie powiesiłam na haku, aby wyschło
na wiór.
Rozglądam się i przyjmuję już tylko” mniej „ albo „bez”
w łagodnym zrozumieniu niemożności.
Delikatnie pozwalam opaść dłoni na kolano,
aby mogła pieścić tę chwilę zastygnięcia na poziomie ciszy.
Radośnie przyjmuje wszelkie przyjazne sygnały od świata zewnętrznego, którego
już nie próbuje zmieniać.
Świadomie patrzę ludziom i sobie w oczy z nadzieją, że wreszcie zima odeszła.
Stan zero
Rozkradła mnie rzeczywistość.
Jak pusty pokój stoję.
Zostały tylko najpotrzebniejsze sprzęty.
Serce pełniące rolę łóżka pełnego snów o innych światach.
Ciało, które jest jedynym, niealergicznym łachem.
I oczy, będące moją bronią, która
przeszywa złe intencje krążących wszędzie ludzkich stworów.
Świadomość
Kiedy już powoli wiesz, to każdy wiersz jest jak zerwanie
kolejnych więzów,
zaś każdy człek to następny wers niekończącego się poematu,
o tobie.
I nagle otwiera się ocen tematów do poruszenia,
bo rozumiesz, że cała ziemia cię widzi i
czuje
i że ty także prorokujesz.
Zarówno światłu jak i ciemności,
ku równości, bez podziałów.
I że każdego dnia życie Cię całuje,
bo wreszcie przyjąć to umiesz.
Uwaga miłość
Jednym spojrzeniem można się wedrzeć do serca kobiety,
gdzie skulona czeka na swego gwałciciela.
Jednym spojrzeniem można obrócić w popiół pamięć
o wiernych oczach żony.
Jednym spojrzeniem można dotknąć duszy i utknąć w niej,
unieszczęśliwiając siebie i źródło,
które przerażone prawdą z całych sił próbuje
zaprzeczyć, że zaczyna stawać się morzem.
Wspomnienie
Czy w czyimś sercu zapisałam się ciekawie?
Czy czyiś myślach nadal biegam w złotym życie,
a moje kształty wciąż są jasne dla niego i ten on
gdzieś tam śni o mnie o świcie,
kiedy może sobie pozwolić na prawdę
opuścić gardę,
aby potem iść
i żyć.
Wyliczanka
Co tu pisać, co.
Samo zło, samo zło.
Kap, kap płyną łzy.
Nie ty, nie ja, i nie ty.
Stój, stój!
Nie w tą stronę.
Patrz, patrz!
Tracisz zonę.
Wyjdź, wyjdź, zawróć proszę!
To nie twoje kalosze.
Nie, nie odmów dziś!
To jest fałszywy liść.
Patrz, patrz !
Ujrzyj wreszcie, że to ryś, a nie, owca, baranie.
Żyj, żyj, żyj moje kochanie
i zobacz wreszcie, co się stanie.
Wyzwanie
Gdybym mogła mówić do Boga wyznałabym, że moja trwoga,
aby żyć
jest jednak większa niż strach przed wyzwaniem,
bo ono to tylko jednorazowy dynamit, zaś
życie to wulkan w stanie ciągłej erupcji.
I gdybym mogła ułożyć słowa w mojej mowie, co tylko
częściowo jest ukorzeniona w słowie, a bardziej w dźwięku i fali pływa wyrzuciłbym
Stwórcy jak bardzo jestem nieżywa.
Jak bardzo rąk , nóg , fal i skrzydeł mi ubywa, aby móc iść , czołgać się i
pisać
I jak bardzo potrzebny jest mi flisak, aby się na drugą stronę się przeprawić
zejść do piekieł i demony zabić.
I wreszcie zmyć przeszłość z mojej twarzy prawdziwej,
wreszcie żywej.
Zamek Hauru
Zawieszone na skraju tęczyschody, splecione z wyrwanych wcześniej z korzeniami marzeń kołyszą
się teraz sennie na kurzych nóżkach,
zaś zerwane maski z twarzy występują dzisiaj w charakterze krzyczących ścian
mojego zamku Hauru.
Mur śpiewa dziwne melodie
Bang, bang, bang
Cyk, cyk, cyk
oraz
„I just love you baby”
I kap, kap, kap
I łzy
I fala
I cóż
“ the end ”
bez happy
jak zawsze
Spadam
Zapadnia
Dziś rano znów się potknęłam o nabrzmiałe wypustki sercowe.
Neurony wystają mi z rzęs i z pępka.
Kiełkują już także z mych kości i paznokci.
Nie mieszczę się w sobie.
Coś we mnie stale wypycha mnie na zewnętrz.
Może to te łzy schowane pod powiekami?
Piekące, totalnie zbuntowane i obrażone,
że znowu mają gdzieś iść
że znowu mają gdzieś płynąć,
że znowu mają się stać jakoś kolejną falą.
Moje łzy mówią stanowcze „nie”
temu stałemu wyciekaniu
tej wiecznej nadprodukcji
i temu, że tak bardzo
są niechciane
Water song
Jak woda przelewasz mi się życiu i czuję Cię każdym kawałkiem mej ludzkiej powłoki.
Niedługo to będą już jakieś zwłoki, bo cała moja woda przez oczy wycieknie.
Tyle razy myślałam , że jak się wścieknę , to w tym gniewie przegonię te głupie wspomnienia, ale one nie chcą zamierać i w każdej czasu kropli przemycają zapachy i widoki.
A przecież taka jestem zazwyczaj poukładana, taka cool i „odjechana”
Niezbyt dużo czuje i niewiele mnie rusza, ale wystarczy muszka wspomnień nadlatująca. No i jest. I już fontanny łez ze mnie tryskają jak z tamy cieknącej
To ta tęsknota niewypowiedziana.
To jest taka bestia, która doprowadza mnie do szaleństwa. Do takiego miejsca w którym chcesz móc uciec od siebie jak najdalej, ponieważ boli jakikolwiek związek z tym organem. Z tym czymś czerwonym pracoholikiem pierdolonym.
Och serce moje? Jakbyś mało miało roboty z krwi i tlenu transportowaniem. Nie, to jeszcze zajmujesz się reżyserowaniem wysyłanych do mózgu scenariuszy o tym dawnym filmie o miłości…. żeby nie było suszy.
Bo woda płynąć musi. We mnie.
Co z nami będzie
Miała błękitne sukienkę i brązowe buty,
które kiedy szła wydawały odgłos gruchających gołębi
Była pełna dźwięków i zapachów kusząc go,
zapatrzonego w dal.
Głuchego na szalejące ptaki.
O mnie
Magdalena Kot, urodzona we Włocławku 22.03.1973 roku, od 20 lat mieszka w Warszawie. Z wykształcenia jest prawnikiem. Poetka i performerka, pisze także opowiadania. W latach 2013-2016 brała udział w slamach poetyckich w Warszawie organizowanych w Zamku Ujazdowskim i Pogłosie w Warszawie oraz w anglojęzycznym Caberet Poetry Slam.
e-mail: magdalenha.kot@gmail.com