Krystyna Konecka – WRÓCĘ Z DALEKIEJ PODRÓŻY

1
833

     WIESŁAW KAZANECKI. Jedyny współczesny twórca z Białostocczyzny, którego biogram znajduje się w „Słowniku poetów polskich” (Wydawnictwo ŁUK, 1997), opracowanym przez uniwersytecką kadrę naukową. Prof. Dariusz Kulesza przywołuje w imiennym haśle słowa samego poety, nazywającego rzeczywistość, przeciwko której powstawały jego wiersze: „Estetyka zdominowała ETYKĘ. Perwersja zdławiła CZUŁOŚĆ. Rezygnacja zatriumfowała nad NADZIEJĄ.  Polityka uśmierciła HUMANIZM. Konsumpcja zastąpiła OFIARĘ”. Twórcze życie zastąpiła śmierć: urodzony w Białymstoku 10 stycznia 1939 roku Wiesław Kazanecki zmarł tuż po swoich 50. urodzinach – 1 lutego 1989, przed trzydziestu laty.

     Moje zegary klęczą
     i składają wskazówki jak dłonie do modlitwy.
     Moje zegary klęczą o północy.
     Moja bezsenność czeka, spogląda na zegar.
     Kołysze się tarcza zegara.
     A w kołysce ni to płacz ni śmiech.
     Jaśniejesz w głębi nocy moja godzino szara.

     Niestety, przeczuwał ją. „Szara godzina” to szyfr, określający w jego poezji „smugę cienia”. Przeszedł przez nią zbyt pospiesznie, niepotrzebnie. Właśnie Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza przygotowywała czytelnikom jego „Poezje wybrane”. W domowej zielonej plastikowej teczce czekało kilkadziesiąt tekstów nigdy nie drukowanych. Potem nadano im tytuł „Wiersze ostatnie”. Przecież Wiesiek nie mógł o tym wiedzieć. Pracował nad nimi jeszcze przed południem 1 lutego. „Szara godzina” zapukała do jego chorego serca po południu. Nagle. Drogi powrotnej już nie było…

     Pozostały książki, wysoko oceniane przez krytyków. Jeszcze więcej udało się wydać ze zgromadzonych maszynopisów i manuskryptów w ciągu kilku kolejnych lat – w białostockim Wydawnictwie ŁUK, w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej, w Krajowej Agencji Wydawniczej, gdzie Wiesław Kazanecki etatowo zajmował się poezją. Od debiutanckiego wiersza dwudziestolatka, od debiutanckiego tomiku „Kamień na kamieniu” (Wydawnictwo „Śląsk” 1964) poprzez różne formy twórcze (poezja, artykuły, recenzje i opowiadania w „Kontrastach”, „Kamenie” czy „Poezji”) dokonywała się transformacja doświadczeń i przewartościowanie poglądów autora. Sam czuwał nad wchodzącymi jako redaktor w „Kontrastach”, potem – naczelny „Białostockiego Informatora Kulturalnego” (dotąd pamiętam debiutanckie wiersze Jerzego Binkowskiego z 1980 r., dzisiaj uznanego twórcy poezji sakralnej) i „Zdarzeń”. Opiekujący się pośmiertną schedą poety krytyk Waldemar Smaszcz, który „Wiersze ostatnie” zebrał i opatrzył posłowiem, podkreślał, że ich autor był „pierwszym poetą urodzonym w Białymstoku, który od początku swojej twórczości został dostrzeżony przez krytykę, a każdy następny tom tę pozycję umacniał. Już po ukazaniu się „Portretu z nagonką”, drugiego zbioru Kazaneckiego, Jan Witan pisał, iż w niedługim czasie „jego poezja stanie się jednym z najciekawszych i najbardziej własnych zjawisk w całej młodej poezji”. Tak się stało, o czym świadczyła aktywna obecność poety w czasopismach i – fizyczna – w literackich gremiach opiniotwórczych, a także kolejne książki: „Pejzaże sumienne”, „Cały czas w orszaku”, „Stwórca i kat” oraz wybór poezji, także ważnych dla autora poematów, pt. „Śmierć uśmiechu Giocondy”.

     Dygresja prywatna. Moja rozmowa z Wiesławem Kazaneckim dla „Gazety Współczesnej” po ukazaniu się tej książki odbyła się na naszym wspólnym, peryferyjnym osiedlu. Poeta przebył od swojego domu przy ulicy (nomen omen) Kosmicznej do mojego w jeden moment – cóż bowiem znaczyło te dwieście metrów dla najwyższego obywatela miasta… A potwierdzenie sąsiedztwa zachowało się w dedykacji tomu: „…z życzeniami sukcesów w Poezji i serdecznymi pozdrowieniami (przez opłotki) – Wiesław Kazanecki czyli tułacz”.

     Na skrzydełku obwoluty zaintrygowała mnie ocena Andrzeja K. Waśkiewicza („Charakterystyczną cechą poezji Kazaneckiego jest pasja etyczna”) oraz sugestie zapożyczeń („Z poematów najbardziej zależny od przyjętych wzorców jest „Śmierć uśmiechu Giocondy” wzorowany na poezji bitników („Beat Generation”). Jak się zdaje, te same wzorce legły u podstaw pomysłu poematu „Stwórca i kat”). W naszej rozmowie, która ukazała się pt. „Twórca musi być wierny sobie”, zapytałam poetę o te domniemania krytyka. Wiesław Kazanecki odpowiedział: „…jeśli spojrzeć na to, co on pisał w ogóle o mojej twórczości, to z jego sądów można wyczytać raczej wysiłki badawcze, zmierzające do stwierdzenia pokrewieństw. Jest to zresztą zgodne z jednym z kierunków metodologii badań literackich, które właśnie poszukiwanie pokrewieństw uważają za ważny cel. Tego rodzaju metoda krytyki … daje rezultaty niezwykle dla literatury istotne, traktuje ją bowiem jako całość, a dopiero na tle tej całości rozpatruje twórczość poszczególnych autorów”.
    
     Poeta zgodził się też – i była to ważna dla mnie lekcja – z zasugerowanym przeze mnie, a nawiązującym do jego twórczości sformułowaniem o nowej powadze w poezji, zaczerpniętym ze wstępu Alfreda Alvareza do antologii „The New Poetry”: „Umiejętność i gotowość poety do wnikliwego ujęcia pełnego zakresu jego doświadczenia bez szukania łatwych rozwiązań w postaci czy to konwencjonalnych sformułowań, czy też chaotycznego bełkotu”. Powiedział bowiem Kazanecki: „Precyzyjne i dokładne podzielenie się ze współczesnymi swoim doświadczeniem i swoim światem powinno być celem każdego artysty”. I jeszcze to: „Twórca zawsze powinien być wierny sobie. Znaczy to, że nie powinien ulegać chwilowym koniunkturom, ani artystycznym, ani politycznym. Jest to zasada każdej prawdziwej działalności artystycznej – spojrzenie szersze, niż chwila i przemyślenia bardziej trwałe, niż slogan (…). Myślenie potrzebami chwili rodzi często postawy histeryczne, podczas gdy najbardziej brakuje nam obecnie intelektualnej recepty na świat i życie”. Obecnie. Czyli w roku 1984. A jednak – obecnie. Proroczo. Oboje zgodziliśmy się wtedy na spuentowanie naszej z Wiesławem rozmowy cytatem Norwidowskim: „Jestem z narodu, w którym od lat blisko stu każda książka wychodzi za późno, a każdy czyn za wcześnie. To jedno poprawiwszy można zbawić naród”.

     Za „Śmierć uśmiechu Giocondy” Wiesław Kazanecki otrzymał w roku 1984 Nagrodę Wojewody Białostockiego, skądinąd preferującą twórców różnych dziedzin, ale głównie wywodzących się z regionu. Lecz i te kryteria potrafił laureat skomentować w lokalnej prasie: „O wartości sztuki nie decyduje przypisanie do konkretnej cząstki świata, do tej, a nie innej ławki przed domem, czy do problemów nurtujących ludzi siedzących właśnie na tej ławce. Decyduje o niej odpowiedź na pytanie – co się widzi i jak się patrzy na świat ze swego „terytorialnego” punktu widzenia”. A jednak, w wielu swoich wierszach zamknął lirycznie również, jak się okazało – bardzo dla poety ważne konteksty rodzinne, rodowodowe. Wyprowadzone z dziadkowego drewnianego domu bez specjalnych wygód na białostockim Siennym Rynku, gdzie trzeźwym poglądom rodziców na przyszłość młodszego syna (ojciec przybył wszak na Podlasie z ziemi krakowskiej) przeciwstawiała się babcia, intuicyjnie chroniąca literacki talent wnuka. Ów wnuk aż na antypodach Białegostoku, w Opolu zdobywał wykształcenie humanistyczne. O tamtejszej przyjaźni z Wiesławem Kazaneckim, dozgonnej, opowiada w swojej książce pt. „Wśród pisarzy” kielecki literat Stanisław Nyczaj, dokumentalista zjawisk i działań literackich, który przywołuje też liczne późniejsze wyjazdy warsztatowe, gdzie białostocki poeta gościł ze swoją ukochaną opolską żoną Haliną, wywodzącą się z Wileńszczyzny. To z nią odbył dwie wędrówki na Kresy. „Zapłakałem, mistrzu Adamie” zatytułował jeden z podróżnych wierszy, o Bieniakoniach:

     …Potem, mistrzu Adamie, stałem długo przed zwłokami kościoła.
     Patrzyłem na szkielet świątyni, w której modliła się twoja Maryla.
     Łupieżcy świątyń nie dosięgnęli jeszcze dzwonu
     na wysokiej wieży.
     Ale dzwon milczał…
     
      Kazanecki nie został poetą lokalnym, piewcą Białegostoku, chociaż w późniejszym okresie pojawiły się wiersze związane z rodzinnym miastem. Jednak oceniał je dość surowo. W „Wierszach ostatnich” czytamy strofy w „To nie do rozwiązania węzeł”:

     Do biesiadnego stołu zasiadają lokaje, giermkowie i szpicle.
     Umarłych jak liście jesienne wymiata ze ścieżek wiatr.
     I milczenie nad miastem krąży”.

     I jeszcze w „Wiadomości z ostatniej chwili”:

     W moim mieście zamieszkała apatia –
     Miss piękności wszystkich rozczarowanych”.

     Poza maszynopisem tego niezwykłego zbioru poezji, opatrzonym pożegnalnym tytułem nie przez autora, pozostały wstrząsające wiersze z „Końca epoki barbarzyńców”, zbiorku wydanego przez poetę na prawach rękopisu w 1986 r. w miniaturowym nakładzie 99 egzemplarzy, rozesłanego do bliskich, zaufanych przyjaciół. Waldemar Smaszcz zacytował słowa suwalskiego krytyka Zbigniewa Fałtynowicza, który wiersze „ostatnie” i te z „Końca epoki…” określił jako „najpełniejszy zapis polskiej świadomości minionej dekady”. Waldemar Smaszcz, autor posłowia i zebrania „Wierszy ostatnich”, wydanych w KAW-e w 1991 r., przygotował też obszerny i piękny edytorsko wybór „Wierszy” Kazaneckiego dla Wydawnictwa ŁUK (1994), włączając – poza częścią „Wierszy ostatnich” także te z „Końca epoki barbarzyńców”.  
   
      W roku 2000 zbiór ten doczekał się opublikowania go przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną i w postaci osobnej książki, zawierającej wstrząsające swoim przesłaniem wiersze i miniatury prozy poetyckiej. Równocześnie WBP, kierowana przez poetę, krytyka i publicystę Jana Leończuka, jak gdyby „przejęła” od Smaszcza przyjacielski obowiązek zachowania twórczego dziedzictwa Kazaneckiego. W tym samym roku 2000 wydała „Listy Wiesława Kazaneckiego do Wilhelma Przeczka” – zbiór korespondencji adresowanej do przyjaciela, znanego poety i tłumacza z Zaolzia, który przekazał maszynopis interesujących literackich rozważań. Co ważne, tym tomem Biblioteka rozpoczęła serię „In memoriam”, w której cyklicznie – przy okazji wręczania dorocznej od 1992 r. Nagrody Prezydenta Miasta Białegostoku, noszącej imię zmarłego poety – ukazywały się kolejne tomy, zawierające nie wydane wcześniej, a przechowywane przez żonę poety, Halinę Kazanecką skarby jego schedy twórczej. W roku 2001 WBP, już jako Książnica Podlaska, przygotowała literackie zapiski Kazaneckiego z Niemiec pt. „Oswoić szczura w zachodnim Berlinie”. Rok później „Post scriptum” – zbiór profesjonalnych porad dla początkujących poetów z regionu, jakich Wiesław Kazanecki udzielał w swojej rubryce na łamach „Kontrastów” w latach 1968-1974, a rekomendowanych przez Jana Leończuka jako „fragment historii rodzącego się i krzepnącego środowiska literackiego” w owym czasie.
    
     Czy sam autor byłby zadowolony ze wszystkich opublikowanych bez jego udziału książek? Spośród kolejnych edycji zwracała uwagę „Strefa Ocalenia. Powieść fantastyczno-nienaukowa” (2004) czy „Notatki nowojorskie” (2006), które inny, ceniony krytyk i poeta białostocki, Janusz Taranienko, zaznawszy podobnie jak Kazanecki (sierpień 1983 – luty 1984) własnych doświadczeń „za oceanem” (koniec 1987 – sierpień 1988) i po obustronnej wymianie spostrzeżeń, stwierdził po latach: „Notatki nowojorskie” (…) nie są dziełem literackim. Są one co najwyżej niewyselekcjonowanym materiałem do książki – „surówką””. Ale stały się książką.


     Bez uprzedniego zamysłu odłożyłam na koniec trzy związane z Wiesławem Kazaneckim książki – osobiste, rodzinne. Tylko jedna z nich została dopracowana przez samego autora. To „List na srebrne wesele”, przegadany od pierwszych strof z przyjacielem Waldemarem Smaszczem, a przygotowany do druku pod koniec 1988 r. wzruszający zbiór liryków, zadedykowanych „Halinie – dobremu duchowi moich wierszy”. W tajemnicy przed adresatką, bo miały być darem dla ukochanej żony na jubileusz 25-lecia małżeństwa, przypadający właśnie w roku 1989…

          Będziemy szeptali w gwiazdach, jak w wysokiej
     trawie. Już myślisz o tym bez lęku. Patrzysz na
     mnie, jakbyś czytała prastary papirus, który spło-
     nął w Bibliotece Aleksandryjskiej
          i gdzieś w zaświatach rozwija się znowu z opo-
     wieścią o naszym życiu…

     Przeczuwał? W liście do Jana Witana, opatrzonym datą 22 stycznia 1989 r. napisał: „PSUJE MI SIĘ wciąż zdrowie, od początków stycznia coś nie w porządku jest z sercem, lecz najważniejsze jest, Janku, ŻEGLOWANIE!”….

     W roku 2007 Książnica Podlaska wydała w serii „In memoriam” odnaleziony w domowych pośmiertnych zapiskach maszynopis pt. „Przyszedłem powiedzieć Ci te wszystkie słowa…” – zbiór refleksji, rodzaj prozy poetyckiej adresowanej do zmarłego w noc sylwestrową 1969 roku ojca poety, Edmunda Kazaneckiego. Wzbogacony o rodzinne zdjęcia tom wprowadza czytelnika w niezmiernie intymną przestrzeń relacji ojciec – syn, osobiście wyszłam dyskretnie z tej prywatności w połowie lektury, jako nieproszony gość. Natomiast chętnie powracam do – opublikowanego przez Książnicę Podlaską, lecz przygotowanego w całości przez rodzinę poety, żonę Halinę oraz synów Rafała i Łukasza – albumu „Wiesław Kazanecki. Życie moje…”. Wielopokoleniowe fotografie rodzinne od pradziadków po nigdy nie poznaną wnuczkę, zdjęcia z uczestnictwa poety w licznych imprezach i spotkaniach literackich, okruchy wierszy, konfesyjne, ale świadomie adresowane do odbiorcy zwierzenia żony i synów przywracają  Wiesława Kazaneckiego – życiu. Poeta wraca z dalekiej podróży.

     W pierwszą rocznicę śmierci Wiesława odwiedziłam jego dom, przecież po sąsiedzku, „przez opłotki”. Przegadałyśmy z żoną poety kilka godzin. Ileż zdjęć było do obejrzenia, ile rękopisów i maszynopisów, które po latach przemieniły się w książki. Ileż refleksji udało mi się zapisać w opublikowanym wkrótce tekście pt. „Wrócę z dalekiej podróży”. Tak chcę zakończyć i teraz:

     „Już noc, minęła dwudziesta druga. Chłopcy poszli spać. Jest samotnie. Ale w każdej chwili można zajrzeć chociażby do „Listu na srebrne wesele”:

     Rozsypuje się droga przede mną jak próchno.
     Wiatr zmiata jej okruchy i przemienia w zamieć.
     I tylko twoja miłość śmieje się – gdy smutno.
     I tylko twoja miłość przebacza – gdy kłamię.

     – Niedawno miałam wrażenie, że Wiesiek stoi w progu pokoju… Był mężczyzną, z którym człowiek się nie nudził. Podziwiałam jego przemyślenia, intelekt. Ufałam mu. Byłam pewna, że ma sposób na życie i na śmierć, że ja przy nim dotrwam…
     I dlatego świat się zawalił…”.


                                                                      Krystyna Konecka

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Pani Krystyno,
    dziękuję za przypomnienie sylwetki bardzo dobrego poety i w ramach koleżeńskich podziękowań dzielę się wierszem Krzysztofa Gąsiorowskiego zatytułowanym:
    “Przyjdzie i pomnie Wiesiek Kazanecki”

    Postanowiłem posprzątać w mieszkaniu
    przetrzeć z pyłu biblioteczne półki,

    pobieżnie i pośpiesznie, byle jak, tam
    tylko gdzie widać….

    Wybacz, Wieśku
    – miesiąc przeminął od Twojej śmierci
    a ja jakbym zapomniał, że

    na zawsze zostaniesz dryblasem.

    Zetrę kurze i proch i z wyższych półek,
    z miejsc, gdzie mógłbyś zajrzeć,

    gdy przyjdziesz po mnie.

    jeszcze raz dziękuję.
    Andrzej Wołosewicz

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko