„Dolina
Chochołowska” to ostatni tomik poetycki Krzysztofa Boczkowskiego, lekarza,
tłumacza, poety. Wydawca, Piotr Morawicz (Wydawnictwo ASTRA, Łódź 2019),
spieszył się z rodzinnej Łodzi, by nam „Dolinę Chochołowską” na listopadowe
wspomnieniowe spotkanie dotyczące naszych zmarłych Przyjaciół Poetów
dostarczyć. Ten pośpiech ma/miał swój wymiar i rzeczywisty i symboliczny.
Rzeczywisty bośmy na wydawcę i tomik czekali i na szczęście doczekali się, a
symboliczny, bo to „Dolina Chochołowska” okazała się być pośmiertnym już
tomikiem Boczkowskiego (zmarł 01.110.2018). I od razu mam z tym trochę
kłopotów. Oto tomikowi nadano datę wydania 2019, co jest zrozumiałą praktyką
wydawniczą pod koniec roku, temu się nie dziwię, ale już dziwię się temu, że
nie dopilnowano, aby w zamieszczonym na 4 stronie okładki biogramie, znalazła
się informacja o śmierci, bo jak to będzie, gdy za lat kilka mniej obeznany z
historią literatury czytelnik sięgnie po tomik datowany na 2019 rok autora
zmarłego w… 2018? Nie znajdzie żadnego wyjaśnienia. Wiem, że sytuacja zawsze
jest skomplikowana z wydawnictwami, gdy w czasie pracy nad nimi autor umiera,
ale jednak przy większej staranności można było chyba tej wpadki uniknąć. Tym
bardziej, że, jak wiemy, Krzysztof Boczkowski ma wśród nas swoich gorących
admiratorów.
Nie robi też najlepszego wrażenia to, że strona redakcyjno-wydawnicza (s. 4) sąsiaduje
bezpośrednio ze stroną zawierającą 4 motta, gdy następna (s. 5) jest zupełnie
pusta a wcześniej mamy dwie strony tytułowe (s. 1 i s. 3). Wydaje się, że
wkradł się tu lekki rozgardiasz. No i jeszcze brakuje mi spisu treści. Nie
wiem, co o tym myśleć, czy to jakaś nowa moda, której nie znam? Doprawdy gubię
się nieco. Żeby zakończyć rejestr rzucających się w oczy błędów
redaktorsko-wydawniczych, to na stronie redakcyjnej w podpisie anonsującym
zdjęcie autora zgubiła się literka „t” w nazwie Plac Starynkiewicza. Literówki
oczywiście zdarzają się, ale ta dla Kliniki będącej miejscem pracy Boczkowskiego
jest przykra. Tak samo jak – niezamierzony raczej – błąd rzeczowy albo
niejasność sformułowania w wierszu
„Poezja” (strona 24), gdzie czytam: „A
przecież tylko/ w literaturze mamy umiłowane w Polsce/ nagrody Nobla”. No
przecież nie tylko w literaturze, o czym Boczkowski na pewno nie zapomniał,
więc albo zabrakło tu liczebnika 4 (wypadł?) albo przy redagowaniu nie zwrócono
uwagi na powstały lapsus, bo tylko
występuje tu raczej w znaczeniu, że tylko
w samej literaturze itd. Wejdźmy jednak wreszcie do samej „Doliny Chochołowskiej”.
Zacznijmy naszą poetycką wędrówkę od wiersza „Milcząca dolina”:
Po całym dniu wśród domów aut i ludzi
widzisz milczącą dolinę
gdzie słońce załamuje światłem
strumienie liści i krople deszczu
rozświetla płatki głogów róż i pióra sikorek
Ale nie widzisz drogi wśród świerków
– bo jest nią śmierć
Ten, jak i inne wiersze związane z tytułową Doliną Chochołowską wskazują, że autor jest z nią – szukam dobrego określenia – zbratany. To czuje się i słyszy w tych wierszach. Autentyczność tego zbratania, powiedziałbym – w dobrym sensie tego słowa, o ile dałoby się temu słowu dobry sens nadać – „zblatowania” jest aż ujmująca. Tytuł więc, tytuł tomiku, trafny jak rzadko. Ucieszmy się więc jeszcze wierszem użyczającym swego tytułu całości, wierszem „Dolina Chochołowska”, dedykowanym, jak i cały tomik, Hannie (zresztą te dedykacje – a jest ich, jeśli dobrze policzyłem – jedenaście, są silne emocjonalnie):
1. Miłość
Twoje życie i moje płynęło osobno
– górskie strumienie wśród świerków i traw
i gdy spotkałem Ciebie w Dolinie Chochołowskiej
nie znaliśmy
naszych imion
Lecz poznaliśmy miłość spełnioną –
na zawsze
2. Świetlista przełęcz
Wśród śniegów idziemy
wśród skał i smreków
w górę do słonecznej przełęczy –
podaję tobie rękę
jesteś zmęczona i szczęśliwa
Całuję wargi w śniegu
i gorący oddech gdy patrzysz
na biało-zielone doliny
Odpoczywamy w ciszy u podnóża gór
3. Stary koń
Budzę się nocą jak stary koń
puszczony wolno
– idę nad staw
A potem piaszczysta aleją olszową
wracam i stoję
śród drzew i traw
4. Noc
Nadchodzi noc Starzy idziemy kamienistą
ścieżką w dół do schroniska w cichym wieczornym lesie
Czy po męczącej wędrówce
schodzimy do wiecznego spokoju?
7 I 2018
Ujmująca
prostota tych strof tym silniej działa na mnie im bardziej uświadamiam sobie
także własne odchodzenie oraz symptomatyczne słowa Rilkego o prostocie właśnie:
„Świat utracił w mych oczach mgławicowość, ową płynność form, zdolność ciągłego
samoprzekształcania się i samotworzenia – co było cechą i słabością moich wczesnych
wierszy. Rzeczy stały się rzeczami, zwierzęta zwierzętami, które można było
odróżnić, kwiaty kwiatami; nauczyłem się prostoty, długom się uczył i z trudem,
że w końcu wszystko jest zwyczajne i dojrzewałem do tego, by mówić o rzeczach
prostych.” A przecież Boczkowski w przytoczonym wierszu mówi właśnie o tym i
właśnie tak, mówi o życiu, całym swoim życiu, od „gdy spotkałem Ciebie” do gdy
„po męczącej wędrówce/ schodzimy do wiecznego spokoju”.
Tomik jednak – mimo tych perełek – jest, delikatnie pisząc, bardzo nierówny.
Oto wiersz „Do Tadeusza Gajcego”:
„Od serca mego do Twego
droga prosta jak ręka.
A w sercu moim Ty żyjesz i Twoja Poezja.
Walczyłeś w powstaniu jak inni, bez broni, z jednym granatem.
Twoja matka umarła, a i ja umrę wkrótce.
Kto w sercu Ciebie zachowa, tego się lękam.”
Nie mam zamiaru ani podstaw, by kwestionować autentyczność autorskiego zachwytu żywionego wobec poezji Tadeusza Gajcego, ale wyraz tego zachwytu raczej przypomina złe wiersze z konkursów poetyckich, z amatorskich konkursów poetyckich, niestety. Bo to nie jest tak, że nas wysłuchują niczym mędrców, bo już stoimy nad granicą życia. Czytam ten wiersz i niezależnie od istotności przekazu, owej troski i niepokoju o spuściznę Gajcego i szczerości uczuć autora, których nie wolno kwestionować, słyszę słaby wiersz. A przecież Boczkowski potrafi pisać pięknie, wystarczy, że cofniemy się cztery strony wcześniej, do wiersza „Szpital zimą”:
Śmierci i życia plączą się nici
Ja i mój trup tak bliscy sobie
Leżę zwinięty płód w macicy
W łóżku szpitalnym własnym grobie
Tak blisko z życia do nicości
Śnieg –
Na szybie wapno moich kości
Mrok wpełzł jak pająk w kąty Sali
A teraz zwisa z wysokości
Sufit i ściany z zimnej stali
A mróz jak szpik wypełnia kości
Tymczasem po wierszu „Do Tadeusza Gajcego” następuje kolejny, łączący prywatność literackich, poetyckich uczuć z anty-prywatnością, z ekshibicjonizmem literatury, idzie o wiersz „Tryptyk dla Hani”, który muszę zacytować:
I. Lacrimosa
Zawsze te same wzgórza
otaczają kamienną dolinę
i trzy krzyże w smugach światła
wiosennych chmur
Każdego poranka
przybijają do nich
NIEWOLNIKÓW ŻYCIA
Wieczorem ciemność zamyka horyzont
a sen zamyka oczy skazanych
Rano gdy budzę się – widzę
puste krzyże
Wszystko co dano mi
to wybór
do którego
mam być przybity!
II. Żal
Właściwie nigdy nie miałem czasu dla
siebie
Mam go na tłumaczenia Eliota lub Holderlina
Jakże byłem szczęśliwy:
czytając tomiki Gajcego
Wiersze wybrane Baczyńskiego
Kto spowodował śmierć
dwustu tysięcy Polaków w Warszawie –
Dowódcy
niemieccy czy polscy?
III. Przedwiośnie
Niedługo uwolnię siebie od życia
Będę padał na Twoją twarz kroplami
deszczu i śniegu
09 V 2017
Jak się chce w jednym wierszu zawrzeć zbyt wiele, to się wszystko dziwnie rozpada. Ów nadmiar widzę w złączeniu dywagacji o Powstaniu Warszawskim z bardzo osobistą tonacją części pierwszej, Lacrimosa i trzeciej, Prrzedwiośnie. Być może alibi intelektualno-logiczne dla takiego zestawienia tryptyku można znaleźć, ale już alibi poetyckiego dla tego zestawienia strof znaleźć nie umiem. A przecież „Przedwiośnie” samo w sobie jest perełką! „Lacrimosa” też mu nie ustępuje! Żal mi całości z powodu tego „Żalu”. Tak samo nie rozumiem, poetycko nie rozumiem wiersza „Jak śnieg”, który zbyt długi by go przytoczyć – trzy bite strony długich wersów w większości nie mieszczących się w „rozpiętości” strony, więc ciągle „przełamywanych”, co i wizualnie i w czytaniu jest nad wyraz kłopotliwe – ale gdy będziecie czytać spójrzcie nań jak na… kawałek bardzo dobrej prozy. Właśnie prozy. Rozumiem przywiązanie autora do swego tekstu, ale szkoda, że ktoś go nie przekonał, że to byłaby bardzo dobra proza. I ja tak – ocalająco – to czytam.
Mam też potężny kłopot z trzema tłumaczeniami wierszy Seamusa Heaneya zamykającymi tomik. Nie dlatego, abym kwestionował wartość samych tłumaczeń, kwestionuję sam sens ich pojawienia się tutaj. Po co one tutaj są? To jakaś nowa tradycja? Chyba, że znowu ten pośpiech, znowu jakby ktoś się śpieszył. Jeśli autor w poczuciu ostateczności, to rozumiem, ale gdzie inne oczy? Przecież te tłumaczenia i przypisy do nich, w których Boczkowski konfrontuje się z tłumaczeniami tych samych wierszy przez Barańczaka i Miłosza i to konfrontuje się polemicznie, doskonale nadają się na ciekawy artykuł. Autor parający się tłumaczeniem nie mógł tego nie wiedzieć. Ale z jakichś powodów, jakich?, wstawił je tutaj. Na dodatek, gdy już się polemizuje, krytykuje braci w tłumaczeniu (i zdecydowanie lepszych poetów) warto jednak dochować takiej choćby staranności żeby zamieścić te „gorsze” tłumaczenia i najlepiej – dobrze by było – jeszcze oryginały. Wtedy czytelnik miałby właściwy punkt odniesienia. Naprawdę zajmujący byłby z tego artykuł.
A mogło być tak pięknie, choćby tak pięknie jak w wierszu „Kwartet na Boże Narodzenie Roku Pańskiego 2008”, którym, aby bronić dobrej poezji, którą „Dolina Chochołowska” nam przyniosła chcę zakończyć swoją recenzję:
Samotność jest jak nieprzetłumaczony wiersz
– jest w niej letnie popołudnie Taras
otwarty na ogród
z malwami i psem Kolorowy Leżak na zielonej trawie
i cień czytającego – obok liści jabłoni
– Czerwone grona porzeczek i malin
Pomarszczone twarze jabłek
na dębowych półkach chłodnej piwnicy w końcu listopada
– Królowie kołyszą się na wielbłądach nad lazurową strzechą
śniegu na harfie i lutni
To wszystko jest w Tobie jest w wierszu
ale nie potrzebujesz tego tłumaczyć nikomu
Cisza jest ostatnią częścią każdego kwartetu –
słuchasz jej samotnie – przy Tobie nie ma żywego ducha
Drugie zakończenie: zwrócił mi uwagę, już po napisaniu tej recenzji, Marek W., że okładka przypomina okładkę przewodnika turystycznego. Nie miałem takiego skojarzenia, ale po uwadze Marka nie mogę się od niego opędzić, Spójrzcie zresztą sami na okładkę.
Dobrze, że „Dolina Chochołowska” się ukazała, dobrze ze względu na kilka bardzo dobrych wierszy. Dobrze, że się ukazała, bo to tomik pożegnalny dobrego poety, który nic już nie napisze, więc to pożegnanie ma swój sens. Niedobrze, że wkradło się tam tyle błędów, niechlujności i dziwności. Wiem, że jest kłopot z książkami wydawanymi na pograniczu życia i śmierci autora. Znam ten ból, bo sam pracując nad „Liryką” Krzysztofa Gąsiorowskiego miałem ten problem dwukrotnie, najpierw gdy śmierć zabrała Krzysztofa podczas pracy nad wyborem wierszy dla LSW a drugi raz, gdy – po latach – siostra Krzysztofa podjęła trud, aby mi pomóc w wydaniu książki i też zmarła w połowie naszych starań i zostałem zadaniem wydawniczym sam. Ale nie warto szukać w tym łatwych usprawiedliwień.