Andrzej Walter – Kto tu zabija kulturę (a może już nawet zabił)

0
580

„Jedynie prawda jest ciekawa”
Józef Mackiewicz

   – A cóż to jest prawda – zapytał swego czasu pewien rzymski namiestnik Palestyny. Zapewne nie był pierwszym, który o to pytał, albo też nie pierwszym, który tak właśnie sformułował owo fundamentalne pytanie. Przeszedł jednak do historii w zadziwiających okolicznościach.

   Dziś o to samo (lecz chyba jakże inaczej) pytają już niemal wszyscy: Żydzi, Palestyńczycy, Niemcy, Polacy, Rosjanie i Amerykanie i cała przeogromna i trudno policzalna oraz globalnie sformatowana rzesza intelektualistów całego świata. W czasach, w których prawie doskonale zrelatywizowano pojęcie prawdy blisko osiem miliardów ludzi na naszej planecie dowiedziało się w końcu, że każdy ma i mieć jak najbardziej może, swoją własną, prywatną i  indywidualną prawdę, swoją autonomiczną wizję takiej prawdy, swój jakże intymny do niej stosunek.

   Nie mnie rozsądzać, czy dobrze to, czy źle. Nie ja też ocenię, czy zawyrokuję – co jest ową prawdą. Ja jedynie zadam Wam wszystkim (być może) trudne (a być może i nie) pytanie – czy wy jeszcze wierzycie w ogóle w jakąś prawdę? Czy jakaś prawda Was prowadzi? I dokąd Was ona prowadzi, jeśli prowadzi? Czy jakaś prawda Wam przewodzi, czy jakaś prawda Wam może przyświeca? Jaka jest konstrukcja, struktura czy też może zasada takiej prawdy? Czy żyjemy jeszcze w świecie, w którym obowiązuje jakiś dogmat prawdy, utożsamiony z pojęciami dobra i zła, jakieś odwzorowanie prawdy w naszych myślach i sumieniach, jakiś posmak prawdy w naszych decyzjach i wyborach i generalnie czy na taką prawdę w ogóle jeszcze mamy jakiś wpływ?

   I być może okaże się, że nie ma już pojęcia prawdy, że wszystko to zastąpiono nam pojęciem prawa (i sprawiedliwości rozumianej powszechnie i niby demokratycznie), tudzież pojęciem reguł i zasad ustanowionych i spisanych przez człowieka i narzuconych drugiemu człowiekowi w drodze niby to zdrowego rozsądku i jego (człowieka) dobrze pojętym interesie i ku chwale i zaklęciu błogiej i bezpiecznej przyszłości wszelakiej.

   I owa nieokreślona przyszłość w wymiarze stałym i w atmosferze stabilnej stagnacji sielankowego dobrobytu ma nam zapewnić redukcję krytycznego myślenia i komplikowania innym świata niepotrzebnym i jakżeż złudnym fermentem.

   Porzućmy na moment prawdę. Spójrzmy na literaturę. Tylko jak? A, ot tak sobie – poprzez internet, jedyne jeszcze chyba medium względnej (bo coraz szybciej i skuteczniej ograniczanej) ale jednak, jeszcze może chwilę i trochę nadal – sfery wolności… Piszę to z pełną świadomością, gdyż wieść o tej książce dotarła do mnie lotem błyskawicy od najmłodszego pokolenia, które aktywnie sobie (w warstwach światłych intelektualistów) rozpowszechnia ową pozycję, a konkretnie ta wieść dotarła do mnie od mojej mądrej córki Aleksandry, która wraz w pewnym mikroświatem krakowskiej najmłodszej inteligencji dawno już poznała autentyczny bestseller (ponoć) wolnych ludzi jakim jest „Historia antykultury” Krzysztofa Karonia. Społeczność sieci reklamuje sobie tę książkę tak:

Tę książkę powinien przeczytać każdy przed ukończeniem szkoły średniej
(i po ukończeniu też)…

   Dość nachalna i mocna w przekazie reklama, może nawet propaganda, przyznacie sami, choć kiedy sięgnie się po tę książkę naprawdę trudno się od niej oderwać, a jeszcze trudniej z wieloma tezami i obserwacjami autora nie zgodzić.

  Nie chcę tutaj być przekaźnikiem, dźwignią i kolejnym ogniwem łańcucha promocji, gdyż książka to jest być może kulminacją i efektem pewnej rodzącej się dziś w społeczeństwach postawy społecznej polegającej na buncie wobec coraz intensywniej i mocniej narzucanej nam jedynie słusznej prawdy oraz poprawności politycznej – języka, myśli, pojęć czy podstawowych definicji na temat człowieka i jego miejsca w świecie, czyli ogólnie i podstawowo rozumianej wiedzy społecznej.  

   Chcę jedynie dotknąć i utrwalić, jakoś tam opisać, czy też może ująć to, od czego w tym felietonie wyszedłem, czyli od stosunku do prawdy, do tego co nam się zewsząd wmawia tu i tam i nikt (retorycznie rzecz pojmując) nie zwraca uwagi na źródła i genezy tych nowych sądów, poglądów i narzucanych nam praw i półprawd… (oczywiście, że nie nikt… lecz ów nikt obrazuje, że jednostka zbuntowana, podejmująca temat najczęściej bywa usuwana pod dywan, zakrzyczana, szybko i skutecznie karcona społecznie – stąd ów enigmatyczny nikt podniesiony do potęgi nikogo, gdyż natychmiast reedukowany w myśl zasady … no właśnie – i tu dotarliśmy do…zasady).

   Będziemy posiłkować się kilkoma cytatami z Karonia… (jak już wspomniałem – to nie ma być recenzja książki – to tekst o nas, o naszym miejscu, o twoich i moich losach, czy narzucanych nam regułach gry w … taki oto świat i takie, a nie inne całe nasze życie, gdyż z tych wszystkich drobiazgów jest utkana nasza codzienność – od przekazu w radio, kiedy docieramy w oparach spalin i porannych korkach samochodowych do pracy, poprzez rozmowy ze współpracownikami, z mężami i żonami, z dziećmi, z nauczycielami naszych dzieci, z księdzem, wójtem i plebanem, a czasami i nawet z … panem)… Wszystkie te prawdy i znaczenia oplatają nasze życie, nasz światopogląd, naszą całą ludzką konstrukcję. I wszystkie te prawdy, półprawdy i hasła sączą się nam powszechnie i bezustannie z fal radiowych, ze szklanego (czy tam plazmowego) ekranu, z obrazków i tekstów w sieci. Zza węgła…

   Nieznane i ciężko definiowalne siły POPiSowo nas urabiają na obywatela wyborcę, będącego dziś ułomną wersją najzwyczajniejszego w świecie konsumenta przekazu i konsumenta tak zwanej demokracji, która polega zamiast na akcie zakupu, na akcie oddania głosu, który jako takie znaczenie ma tylko w masie i w nieświadomości całokształtu. Liczy się image, obrazek, hasło, iluzja wizji i złudzenie o przyszłości, a w konsekwencji – oddany głos. Po akcie głosowania i tak wszystko pozostaje po staremu.

   To marksizm idealny. Marksizm nowoczesny, zmodyfikowany genetycznie i z duchem postępu wkraczający do naszych domów, naszych myśli, naszych wizji świata. Ten nowy marksizm właśnie doskonale nazwał, zdefiniował i opisał Krzysztof Karoń w swojej legendarnej już „Historii antykultury”. Pierwszy nakład rozszedł się „na pniu”. Na drugi ogłoszono zapisy i było ich początkowo więcej niż planowano dodruku. Niesamowite? No cóż, ale prawdziwe.

   Tyle, że… a cóż to jest prawda?

To marksizm – tyle, że ze sfałszowaną nazwą – mawia się o nim: neoliberalny kapitalizm, społeczna gospodarka rynkowa, mąci się ludziom w głowach byle tylko go kupili i nazwali swoją ponowoczesnością.

Sięgnijmy do Karonia, który tak pisze we wprowadzeniu:

   „Cała historia sztuki jest historią kolejnych, często radykalnych przełomów, ale sztuka nigdy nie porzuciła swego, czytelnego już w epoce kamienia idiomu i zawsze – niezależnie od przekazywanych treści – była wyrazem kultu żmudnej, planowej i twórczej pracy, dążenia do warsztatowej doskonałości i doskonałego dzieła. Tymczasem sztuka współczesna jest bez wyjątku wyrazem chaosu, przypadku, bylejakości, destrukcji, brzydoty i w ostatecznej konsekwencji – patologii i w tym znaczeniu nie jest ona kontynuacją, ale zaprzeczeniem całej sztuki wcześniejszej.

   Bardzo nie lubię nie rozumieć, a ponieważ sztuka jest zawsze wyrazem ideologii, przyczyn dręczącego mnie problemu zacząłem szukać w ideologicznych źródłach sztuki współczesnej i poszukiwania te doprowadziły mnie do marksizmu, ideologii, której celem jest niegraniczona władza, a środkiem likwidacja kultury i cofnięcie ludzkości do poziomu przedkulturowego, do poziomu zwierząt. Ponieważ marksizm w ciągu 150 lat swojej historii poddany został kilku rewizjom i stał się ideologią wielu nurtów społecznych i politycznych, zjawisko, którego jest on ideową podstawą nazywam ideologią antykultury, albo skrótowo – antykulturą.”

   Powie ktoś, że demonizuję ów marksizm, że nadużywam skojarzeń (no, może nie ja, tylko Krzysztof Karoń), ale uważam ten fragment za kwintesencję dzisiejszej relatywizacji każdej prawdy, tudzież za najbardziej adekwatną, trafną i celującą wręcz diagnozę współczesnego oblicza sztuki bądź też zapotrzebowania na tę sztukę zgłaszaną przez arystokratyczne i marszandzkie salony, jak również przez medialno-sponsorskie lobby, będące owych salonów źródłem, zapleczem i wręcz kreatorem. Smutne jest to oblicze i żenujące, jak bardzo trochę opisałem w poprzednim felietonie w Numerze 01/19 (420) naszego E-Dwutygodnika zatytułowanym: „Dzień, w którym zgaśnie Słońce czyli rzecz o prawdziwych artystach”

https://pisarze.pl/2019/01/08/andrzej-walter-dzien-w-ktorym-zgasnie-slonce-czyli-rzecz-o-prawdziwych-artystach/

   Dziś ciężko odróżnić prawdziwych artystów od uzurpatorów, a skoro zasadą sztuki stał się chaos, właściwie wszystkim zaczęło to jakby pasować, rzecz jasna w tym sensie, że wygrywa najcwańszy, najsprytniejszy i najbardziej szokujący publikę twórca, który tworzy już w zasadzie tylko po to, aby: obnażyć, odsłonić, przekroczyć wszelkie granice, zadziwić poziomem zniesmaczenia czy poziomem żenady. Tak się właśnie dziś rozumie owe przełomy w sztuce, owe punkty zwrotne i koncepcyjne rewolucje. Terapia szoku. Logo i No Logo. Podstawowy nurt i prąd współczesności. Na wskroś piękna, na przekór wzruszeniu, na złość ideałom, na przeciw harmonii, klasyce, normom i wreszcie na przekór dobremu smakowi, a właściwie to taki dobry smak stał się wysoce passe, dalece zawstydzający, praktycznie obciachowy i najzwyczajniej w świecie nie na miejscu. Wszystko zatem postawiono na głowie, a nieliczni jeszcze (choć nieliczni tylko w literaturze, gdyż w malarstwie krytycy mają wciąż za zaplecze gigantyczny i bogaty rynek nakręcany snobizmem) krytycy dostroili się niemal doskonale do wyrafinowania i zezwierzęcenia zleceniodawców i tańczą ochoczo jak ci im zagrają…

   Kumuluje to nieuchronnie samonakręcający się mechanizm całokształtu postrzegania sztuki współczesnej, właśnie i dokładnie tak, ja opisał to Krzysztof Karoń przypisując wszelako całą niszczycielską moc marksizmowi. Sądzę, że jest w tym wiele prawdy, lecz wydaje mi się, że Karoń jakkolwiek idealnie odcyfrował zapędy ponowoczesnego marksizmu – siły wybitnie destrukcyjnej wobec starego świata w imię tak zwanego postępu – tak jednocześnie zawęził samo zblazowanie sztuki współczesnej do li tylko marksizmu, co nie do końca jest jednak prawdą. Znajdę bowiem wiele przykładów czegoś co wykracza poza marksizm i wykracza zasadniczo w ogóle poza jakąkolwiek ideologię w takiej sztuce, a prowadzi ją na manowce celowej bezideowości, za ideę mając jedynie par excellence (i wybaczcie wulgarność) obsrywanie dla samego obesrania…

   Często też towarzyszy temu zakulisowa zgrywa, że naiwna gawiedź kupi to bez zmrużenia okiem, towarzyszy temu pełna i nieudolnie, albo wręcz od niechcenia ukrywana świadomość oferowanego publiczności gówna, jak i potężnej dla tej publiczności pogardy jako dla kogoś łaknącego byle jakiego dżdżu byle tylko zareklamowanego jako … dzieło.

   Achy i ochy płyną zewsząd a krew leje się strumieniami. Bo czegóż trzeba dziś gawiedzi – zaiste: chleba i igrzysk. A sztuka stała się dziś takim właśnie igrzyskiem … dla ubogich i bogatych. Dla tych zaś trochę bardziej jeszcze bogatszych stała się odzwierciedleniem ich upadku etycznego, moralnego i dziejowego. Stała się realizacją ich perfidnego i wyrachowanego zamówienia dla realizacji coraz bardziej ekscentrycznych potrzeb i chuci, byle tylko było inaczej, ostrzej, poza wszelką granicą. Byle mogli się wyróżnić i zaleczyć własne kompleksy, a w nich: samotność, alienację, głębokie poczucie absurdu i bezsensu.

   A co w związku z tym z kulturą? Kultura jest przecież pojęciem tak szerokim, że wręcz horyzontalnym. Mamy wszakże kulturę materialną i niematerialną, kulturę społeczną, kulturę języka, kulturę polityczną i fizyczną, mamy i kulturę wewnętrzną i zewnętrzną. Do worka z kulturą wpakowano już niemal wszystko. Jednakowoż kulturę utożsamia się dosyć ściśle ze sztuką właśnie, z wszelkimi duchowymi i intelektualnymi osiągnięciami i wytworami człowieka. Niektórzy nawet utożsamiają kulturę z cywilizacją.

   Cóż z tego skoro nawet tak rozumianą kulturę upadla się dziś nam całkowitym i totalnym wręcz zrewolucjonizowaniem i odwróceniem pojęć. Terapia szoku i kult zaskoczenia nas i tutaj święci triumfy. Wmawia się nam dziś totalnie wszystko podpierając to naukowymi albo pseudonaukowymi argumentami (takie są najskuteczniejsze). Sprostowania najczęściej drukuje się później tak zwanym drobnym druczkiem i na tak zwanych ostatnich stronach. Hasła jednak idą w świat.

   Hasła rządzą dziś i hasła dzielą – nie tylko w przenośni, a raczej częściej – bardzo, ale to bardzo często – wręcz dosłownie. Mamy oto kulturę: hasła, nagłówka, tytułu i spotu reklamowego, nawet jeśli śmiejemy się później z tych reklam, to i tak ich kloaczny język przenika do naszego żywego języka rzeczywistości bardziej niż jesteśmy w stanie to dostrzec czy zauważyć. Nie jesteśmy w stanie się nawet przed tym obronić. Nie da się.

   Dzieje się to poza duchem naszej realnej percepcji i dusi nam wszelką normalność, a na początku po prostu podważa wszelkie normy. I to już wystarczy by powoli i stopniowo wydrążyć skałę. Choć my skałą już od dawna nie jesteśmy. Zwietrzeliśmy. Zniewieścieliśmy. Zdefraudowaliśmy się. Przepoczwarzyliśmy się w larwy, z których nie potrafi się wykluć już dziś żaden motyl. Motyle zmodyfikowano genetycznie i do tego skutecznie. Stały się plastikowe i sztuczne. Taka oto prawda nam się pojawia… acz skoro nie ma już znaczenia cóż nią jest, jakież to ma generalnie znaczenie?

   Kto zatem zabija dziś kulturę? A może i już zabił…? Sama się zabiła, a zwłaszcza wtedy kiedy mędrcy ze wschodu, z zachodu, z północy i z południa ukręcili łeb samemu Bogu, a zwłaszcza chrześcijaństwu, ze smutnymi katolami na czele. Sama się zutylizowała naszymi rękami w naszym policzalno-naukowym świecie, w którym skazano nas na nowoczesną wersję niewolnictwa kredytowo-rozdzielczego.

   Nie, moi drodzy, nie wiem kto zabija dziś kulturę. Wiem tylko, że kultura potrafi być również łagodną i subtelną formą relacji człowieka z człowiekiem, wtedy, kiedy ludzie ci najzwyczajniej w świecie myślą samodzielnie. Doprawdy. W naszym świecie o to coraz ciężej. Powinniśmy przecież myśleć to, co nam wolno myśleć – i w tym właśnie kierunku to zmierza. A sztuka? Odwieczna oaza wolności, buntu i łamania reguł… przeistoczyła się w idealnie nakręcone targowisko próżności, w którym wygrywa najdzikszy, najcwańszy i najmniej artystyczny. Szkoda tylko, że Kowalski przestał już myśleć, a kiedy mu się powie, że Nowak to artysta, to on wpada w zachwyt i wyje (jakby do Księżyca, albo) do wizerunku Nowaka i samogwałci się – ach, jakiż wielki to artysta…

   Czy trzeba artystów zatem internować, zamykać czy odosabniać artystów w obawie o podważanie porządku, czy trzeba palić teatry, palić książki, wyrzucać słowa i ich autorów na bruk czy też do koszy? Nie trzeba. Wszystko idzie dobrze. Artyści na zamówienie tańczą do zagranych melodii, publiczność cieszy się każdym wytworem, a świat kręci, i kręci, …aż się przekręci…

Andrzej Walter

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko