Andrzej Walter – Dzień, w którym zgaśnie Słońce czyli rzecz o prawdziwych artystach

4
1562

   Żyjemy w dość skomplikowanym świecie. Koniec historii nie nastąpił, idee się rozproszyły, demokracja zdefraudowała, a człowiek zdecydowanie zagubił. Z jednej strony obdarzono go dziś bezgraniczną wolnością, aż po jarmarczną swawolę, a z drugiej strony uczyniono zeń trybik w maszynie (tego świata), beznamiętnie wytwarzający i potem zachłannie konsumujący własne, obficie oferowane wytwory.

   Naruszono każdą zasadę, podważono każdą regułę, poddano w wątpliwość odwieczne prawo naturalne i zanegowano w zasadzie całą hierarchię wartości. Życie wewnętrzne ograbiono z mistycyzmu, wątpliwości oraz dylematów egzystencjalnych. Sprowadzono je do przyswajania i wydalania gotowych i świetnie opracowanych obrazków medialnych, którymi ludzie nawzajem dzielą się hojnie podczas każdego spotkania czy choćby próby dialogu.

   Ludzie nie myślą już sami. Na każde pytanie mają właściwie gotową odpowiedź, albo namiastkę odpowiedzi oddalającą meritum sprawy czy problemu, a cóż powiedzieć o jakimkolwiek dylemacie? W tym, o zgrozo, dylemacie moralnym…

   Słowo nie ratuje już nikogo, choć nadal zdaje się być narzędziem komunikacji, lecz narzędziem bez wartości, kontekstów i bez przesłania. Słowo również rozproszono poprzez przedefiniowywanie znaczeń, ich rozwadnianie, ich relatywizację oraz defraudację odwiecznych skojarzeń czy sumień. Czy w takim świecie możemy w ogóle podejmować rozmowę o tym, że … pisarze są potrzebni?

   No tak. Komuś tam są potrzebni. Pewna grupa ludzi, że tak to ujmę – starej daty – jeszcze uważa i uznaje pisarza za wzór i autorytet, jeszcze chce czerpać z jego ciężkiej i żmudnej pracy uznając lekturę za kuźnię wyobraźni oraz szansę ocalenia ze stechnicyzowanej rzeczywistości. Intymność tej lektury jednak sprowadziła ją do katakumb i nisz współczesności. Uczyniła ją jedną z mniej atrakcyjnych rozrywek wybieranych z listy przebogatej różnorodnością modeli spędzenia wolnego czasu i przeżycia tegoż życia. Co więcej – w przestrzeni publicznej, łatwo i powszechnie dostępnej, niejednokrotnie wyśmiano i wyszydzano taką formę spędzania czasu jako anachroniczną i nudną. Do tego system edukacji młodych pokoleń zaprzestał męczenia „biednych dziatek” „ciężkimi Norwidami” i tym podobnym chłamem propagując cywilizację skrótu, uproszczenia, streszczenia i testu, w miejsce cywilizacji myśli, refleksji, duchowego przeżycia i wnikania w głąb istoty wszelakiej rzeczy. Ma być szybciej, prościej, efektywniej i praktyczniej. Trudno się zatem dziwić, że pisarz stał się pewnego rodzaju dziwolągiem, efemerydą, zgoła mało potrzebną społecznie, a jeśli już, to jako komercyjny producent i dostarczyciel rozrywki, a nie artysta, mogący poddawać w wątpliwość obłaskawione ciepełko.

   Dziś rewolucjonistą wartości i poglądów (jeżeli możemy kalkowanie obrazków nazwać poglądami) może być szybciej i prędzej prezenter ze szklanego ekranu, niźli zamknięty w swej jamie wytwórca coraz mniej powszechnie zrozumiałych słów…

   Jeśli już ktoś lub coś ma nas poruszyć i nami wstrząsnąć będzie to raczej medialnie znany osobnik, którego kontrowersyjny sąd zostanie powielany w sieci, bądź w innej multiplikowanej technologicznie przestrzeni głoszenia sądów, czy ich wypuszczania w eter, niż jakaś tam książka, leżąca i kurząca się na półce, albo jej autor, nieznane prawie nikomu indywiduum, nieobyte medialnie i publicznie, proponujące: spokój, wyciszenie, przemyślenie, lekturę i rozwagę nad treścią, nie taką łatwą w końcu w odbiorze i percepcji.

   Smutne czasy nastały dla takich twórców. Ich wyborem jest prostytucja względem potęgi kapitałowej koncernu, który zajmie się produkcją, dystrybucją i lansem, a w ogóle jej szansą oraz „zaszczytem” „wstępu na salony”, wobec zamknięcia się w ślimaczej muszli swojej sztuki, którą tworzy się raczej sobie a muzom… bardziej ku potrzebie wewnętrznej…

   Twórca XXI wieku ma prosty wybór (i wybaczcie dosadność) – kurewstwo albo sztuka, przy czym to pierwsze początkowo też nie jest dostępne każdemu, należy przecież dostąpić wtajemniczenia – koncern sam wybierze najbardziej optymalne zespolenie cech kandydata, najlepiej był był na tyle: obły, plastyczny sterowalny i na tyle cielęcy, aby koncern mógł nim łatwo i bez zaburzeń sterować marketingowo, wizerunkowo czy stylistycznie. Właściwe treści, w właściwym miejscu i właściwym czasie – wpisujące się w perfekcyjnie i idealnie w aktualnie dobrze sprzedawalną koniunkturę kulturalną… Niczego nie zostawia się dziś przypadkowi. Wszystko jest przeliczone, zbadane i zaplanowane. Nakłady mają przynieść zyski, a złote żniwa same potem będą spływać do dobrze przygotowanych spichlerzy rządców współczesności.

   Tak, tak. To realna i faktyczna ocena rzeczywistości. Dzielący się słowem artysta, artysta sztuki niekomercyjnej, wyższej, a wręcz najwyższej nie ma tu racji bytu. Nieakceptowalna jest jego wolność, nieprzewidywalność i arogancja wobec merkantylizmu maszynerii medialno-wydawniczej. Wobec cynizmu, wyrachowania i plastycznej elastyczności pociągających za sznurki. Przynajmniej na początku…

   Czy nadal będziemy pytać – czy pisarze są potrzebni? Owszem, są. Właściwi pisarze, na właściwym miejscu i z właściwą sobie mentalnością są potrzebni, nie, nie nam, czytelnikom, tylko tym „pociągającym za sznurki”. Tym zakulisowym potworom, złotoustym hipokrytom, którzy decydują jak zainwestować w kulturę. Kultury się dziś nie tworzy – w nią się inwestuje. A inwestycja, wiadomo, ma być zyskowna. Niby już napisano o tym wiele. Wciąż chyba zbyt mało, albo inaczej, tamte siły są tak ogromne, że skutecznie zaciemniają obraz, rozmywają punkty odniesień i fałszują rzeczywistość. Kroją z rozmachem tort „bestselerów”, i wciskają nam kit, który masy bezrefleksyjnie łykają, jak pigułki gwałtu. Kultura dziś to mikstura produktu z PopArtem i wycyzelowany ersatz zaspokajający „grupę docelową”. A prawdziwa kultura – w zapuszczonych, albo opuszczonych przez publiczność, podupadłych salkach, w niektórych bibliotekach, trudna do wyszukania, bez środków, bez wsparcia, bez szans na dotarcie do odbiorcy.

   Do tego wszystkiego lektury łatwe, lekkie i przyjemne nakręcają samoistnie dalszą koniunkturę (na tym coraz węższym rynku) i coraz bardziej ułomnym i nieoczytanym pseudointelektualistom dają poczucie bycia tak zwaną czytającą elitą. Rynek nie zna próżni. Macherzy zza kulis idealnie go już przeliczyli i podzielili. Nawet nazwali między sobą. Produkt został idealnie skrojony i zaspokaja potrzeby nawet najbardziej wysublimowane – tak działa ten mechanizm. W tym świecie, który opisałem na wstępie nic nie może się zmarnować. Wszystko na czym można zarobić … się robi. I to właśnie zagościło wśród literatów, w literaturze, wśród czytelników, na rynku książki, lektur, edukacji… Nad czym ten lament? No, doprawdy nie wiem. Wiem jednak, że wielu, tak bardzo, bardzo wielu mi tu i teraz, nie uwierzy. Powiedzą, że przesadzam, że przejaskrawiam, że wyolbrzymiam, że szukam sensacji i teorii spiskowych, odsuwając od siebie bolesną myśl, że być może to się dzieje naprawdę… a co jeśli jest właśnie tak?…

   A co jeśli, nawet bez jakiejś określonej zmowy, bez teorii spiskowej, po prostu nawet przypadkowo i losowo sklecona grupa oportunistów, cwaniaków, karierowiczów i koniunkturalistów zdążyła już utworzyć i oswoić cały ten system kija i marchewki – bogatych wydawnictw, tych nagród tylko dla wtajemniczonych, tych wyróżnień tylko dla sprawdzonych i przetestowanych pod kątem „prawomyślności”, koszerności, czy czego tam jeszcze, włącznie z pytaniem – a kim byli pani bądź pana rodzice? – oczywiście nie stawianego wprost, wszem i wobec, oczywiście stawianego … za kulisami. Przepraszam też za koszerność. To może i nie jest dziś już kryterium, to raczej symbol mechanizmu, moja złośliwość mająca na celu pokazanie jak to działa. Rządzi Królik i znajomi Królika z rzeszą hodowców, klakierów, infrastruktury i wydanego glejtu na poprawność polityczną, a właściwie światopoglądową…

   Doświadczyłem tego na własnej skórze, znam twórców, którzy też mieliby do opowiedzenia wiele arcyciekawych, pikantnych historii z życia wziętych. Nie chcę być ciągany po sądach, zatem nie będę opowiadał konkretów, nie będę wyliczał i wymieniał z imienia i nazwiska tych znanych wam z pewnością artystów, którzy mieli czelność narazić się temu czy tamtemu guru czy redaktorowi tamtego czy innego koncernu. Popełnili wszakże grzech nielojalności, grzech „zdrady”, okazali się na tyle wolni, że capo di tutti capi nieucałowany w pierścień spojrzał na nich surowym okiem. Spojrzał i wrzucił do klozetu dla artystów – wrzucił w medialny niebyt.

   W takim świecie żyjemy. To świat, w którym zgasło już Słońce. (jeśli jeszcze niektórzy tego nie zauważyli…sięgając po kolejnego Twardocha naszych czasów) Nastąpiła wszechogarniająca szarość. Polska szarzyzna, polskiego dominującego krajobrazu, miast północy i równin marazmu. Wszystko jest tu na niby. Wszystko jest cacy. Nie zawsze jest tym, czym jest… Plemiona okopały się w swoich jamach i syczą coraz mniej wyraźnie. Żaden Nowy 2019 Rok tego nie zmieni… ani następne lata, kolejno po sobie następujące. Jest już pozamiatane. Od nadawania szlachectwa jest grupa trzymająca władzę, a Słońce ma świecić tylko dla nich. Ma świecić i opromieniać ich mianem wybitnych artystów. Ich artyzm jest przecież niepodważalny…

Andrzej Walter

Reklama

4 KOMENTARZE

  1. ***
    mimo wolności słowa
    szarzyzna niczym chwast
    kwitnie dookoła

    a w cieniu tych chaszczy
    usychają
    ambitnie kolorowe
    kwiaty

    Taka refleksja po przeczytaniu pańskiego artykułu 🙂

  2. ***
    pomimo wolności słowa
    szarzyzna niczym chwast
    kwitnie dookoła

    a w cieniu tych chaszczy
    usychają
    ambitnie kolorowe
    kwiaty

    taka refleksja po przeczytaniu pańskiego artykułu 🙂

  3. Andrzeju
    z żadnym, Twoim felietonem tak bardzo się nie zgadzałem, jak z powyższym. Niestety, bo i z tezami wyjściowymi; spostrzeżeniami o rozpadzie większości wartości – filarów ludzkości.
    Istotnie, jeśli w tych czasach ma mocny fundament moralny i tę iskrę zwaną charyzmą – może skupić wokół siebie tłum w imię jakiejkolwiek idei.
    Logicznym jest, że część z ludzi o jakich piszę stanowią literaci. To dobrze, bo dobre idee mają szansę się rozprzestrzeniać.
    Czytając niniejszy tekst przypominam sobie amerykańskie badania na kulturach zamkniętych; szczury w zamkniętym pomieszczeniu z nieograniczonym dostępem do pożywienia rozmnażają się do pewnego etapu, potem coraz więcej przypadków kanibalizmu, homoseksualizmu i coraz więcej szczurów bezpłodnych, aż do wymarcia populacji…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko