Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
573

Joseph Conrad, prorok globalizmu

Do kolosalnej bibliografii publikacji poświęconych życiu i twórczości Josepha Conrada dołączyła kolejna. Maya Yasanoff nie stworzyła swojej biograficznej opowieści o Conradzie wyłącznie przy biurku. By zbliżyć się do conradowskiego doświadczenia, dotknąć go, odbyła liczne podróże jego śladami, od Kongo po Kraków. Opowieść Yasanoff powstała wiele lat po fundamentalnych biografiach Conrada, autorstwa Gerarda Jean-Aubry, Jocelyna Bainesa, Fredericka Karla, Johna Stape’a i Zdzisława Najdera, więc świadoma tego autorka, aby nie powielać wyznaczonych przez nie tropów, musiała znaleźć swoją własną formułę, własny klucz do opowiedzenia o Conradzie. Tym kluczem stał się fakt, że zarówno życie Conrada, jego podróże i jego twórczość były pierwszą w dziejach literatury eksploracją, a zarazem opisem narodzin globalnego świata. „To Conrad był w awangardzie. Z pokładu statku oglądał narodziny globalnie powiązanego ze sobą świata…” – napisała autorka we wstępie. I dodaje: „Ponieważ termin „globalizacja” został spopularyzowany w latach 80. XX wieku, łatwo przyjąć, że większość tego, co się z nim łączy – wzajemnie zależna gospodarka, otwarte granice, różnorodne etnicznie i powiązane zawodowo społeczeństwa, instytucje i standardy międzynarodowe, wspólne kulturowe punkty odniesienia – pochodzi z tamtych czasów…”. „Conrad nie znał słowa „globalizacja”, ale droga którą przebył z prowincji imperialnej Rosji przez morza i oceany do podlondyńskich hrabstw była uosobieniem tego terminu. Przekuł swoje globalne spojrzenie na prozę (…), a „mapa pisanego świata Conrada jest (…) odległa od mapy ludzi mu współczesnych”. Porównywano go do Rudyarda Kiplinga, autora „Księgi dżungli”, ale Kipling odszedł do przeszłości wraz z Imperium Brytyjskim, które opiewał, za to „świat Conrada skrzy się pod powierzchnią naszego własnego. Współczesne światłowody biegną dnem morza obok starych przewodów telegraficznych. Bohaterowie Conrada szepczą do uszu nowym pokoleniom antyglobalistów i orędownikiem wolnego handlu, liberalnym interwencjonistom i radykalnym terrorystom, aktywistom działającym na rzecz sprawiedliwości społecznej i ksenofobicznym natywistom. – pisze Yasanoff i konkluduje: „W życiu i twórczości Conrada odnalazłam, krótko mówiąc, historię globalizacji widzianą od środka”. Autorka pomija to, na czym zazwyczaj koncentrowali się biografowie Conrada: na męce pisania, chronicznych kłopotach finansowych, zdrowotnych, na  perypetiach z wydawcami, na życiu rodzinnym. Yasanoff poszła inną drogą.  Zrezygnowała z pokazywania biografii swojego bohatera od wewnątrz, jako podmiotu biografii, na rzecz pokazania jej niejako od zewnątrz, jako przedmiotu historii, co pozwoliło dokonać rozróżnienia między tym, co było efektem jego świadomych wyborów, a tym, co przynosił mu niezależny od niego los. „W całym swoim pisarstwie – pisze Yasanoff – niezależnie od miejsca akcji, Conrad zmagał się z konsekwencjami życia w globalnym świecie: z moralnym i materialnym wpływem przemieszczania się, z napięciami i szansami w wieloetnicznych społeczeństwach, z wstrząsem wywołanym przemianami technologicznymi. (…) Conrad uważał, że ludzie nigdy tak naprawdę nie mogą umknąć przed ograniczeniami ze strony sił potężniejszych niż oni sami, że nawet w najwyższym stopniu wolną wolę może ograniczyć to, co nazwałby losem. Powieści Conrada „stanowią wyraz rozmyślań nad tym, jak się zachowywać w globalizującym się świecie, w którym stare zbiory zasad wychodzą z użytku, lecz nikt nie napisał jeszcze nowych”. Paradoksalnie, autorka, która nie koncentruje się na prywatnej biografii Conrada i chce opowiadać o nim jako o proroku globalizacji, najbardziej drobiazgowo ukazała polski fragment jego biografii, wczesne dzieciństwo, pobyt z rodzicami zesłanymi na Syberię za udział w Powstaniu Styczniowym, krakowskie dzieciństwo i fragment młodości. Jest to trochę zagadkowe, bo nie konweniuje z globalistycznym aspektem opowieści Yasanoff. Może potraktowała wstępną, prowincjonalną część biografii Conrada jako kontrast do jego późniejszych losów, jako sposób uwypuklenia ich globalistycznego wymiaru? By pokazać drogę od przynależności do Narodu, do przynależności do świata Globalnego. Opowieść Yasanoff nie jest pracą literaturoznawczą, więc analiza niektórych jego utworów zajmuje relatywnie niewiele miejsca, ale uwypukla w nich te aspekty, które dotykają kwestii globalizacji, w tym zawarte w jednej z najbardziej z tego punktu widzenia reprezentatywnych powieści, czyli „Nostromo”, mówiącej o globalizacji kapitalistycznego wyzysku. Z kolei analizując „Jądro ciemności” zwraca uwagę na globalizację okrucieństwa i zła. Szczęśliwie jednak Yasanoff nie jest w pełni konsekwentna w przeprowadzaniu tezy o globalistycznym aspekcie biografii i tematyki pisarstwa Conrada. Taka konsekwencja prowadziłaby bowiem być może do monotonii. Jest więc z pożytkiem dla czytelnika, że autorka opowiada także o ważnych dla niej aspektach biografii i twórczości Conrada, także takich, które z kwestią globalizacji mają luźny związek albo go nie maja go wcale. Możemy więc na przykład przeczytać interesującą egzegezę „Tajnego agenta”, powieści tematycznie słabiej powiązanej z tym zagadnieniem, a wyraźnie szczególnie cenionej przez Yasanoff czy liczne uwagi dotyczące życia rodzinnego pisarza. Atrakcyjność tej lektury podwyższa także fakt, że została znakomicie, zajmująco napisana, potoczystym, barwnym językiem.

Maya Jasanoff – „Joseph Conrad i narodziny globalnego świata”, przekł. Krzysztof Cieślik, Maciej Miłkowski, Wydawnictwo Poznańskie 2018, str. 391, ISBN 978-83-7976-974-2

Bigos romantyczny u Łysiaka

Trzy czwarte żartem i jedna czwarta serio można by nazwać Waldemara Łysiaka współczesnym Kraszewskim, głównie z uwagi na obfitą liczebność jego pisarstwa, a po trosze i dlatego, że tak jak twórca „Starej baśni”, Łysiak pisze głównie o historii. I tak jak kiedyś Kraszewski był bardzo popularnym pisarzem (dziś to już przeszłość), tak od ponad czterdziestu lat to Łysiak jest nadal obecny na czytelniczym rynku i nadal należy do najchętniej czytanych pisarzy, choć być może apogeum popularności ma już za sobą. Sam, od czasu lektury „Francuskiej ścieżki”, „Empirowego pasjansa” i „Fletu z Mandragory” byłem przez pewien czas fanem pisarstwa Łysiaka. Później jego besserwisserstwo i fanatyczne zideologizowanie mnie oddaliły od jego pisarstwa, ale od czasu do czasu chętnie do niego wracam. O buntowniczości romantyzmu opowiada tom starych tekstów Waldemara Łysiaka, zatytułowany „Pan rebeliant: romantyzm”. „Buntowniczość romantyzmu da się ująć krótko lub rozwlekle. Krótko brzmi to tak: klasycznemu ideałowi doskonałości Romantyzm przeciwstawił poczucie nieskończoności, dążeniu ku osiągalnemu – tęsknotę za nieosiągalnym, regułom – wyobraźnię, dyscyplinie porządkującej – chaos, harmonii – rozregulowanie, kultowi Rozumu – tradycyjną religijność, nauce i materializmowi – dziką przyrodę i metafizykę, kalkulacji – emocje, Antykowi – Średniowiecze, Europie – Orient,  jasności/pewności – tajemnicę, reżimowości – wolność, masie – jednostkę. Ulubiony typ bohatera: desperat-cynik samotnie walczący ze światem, nieszczęśliwie kochający damę patronującą natchnieniu”. W swoim zbiorze Łysiak zastosował bardzo szerokie rozumienie tego, co jest romantyzmem. Poza postaciami i wątkami z typowego romantycznego kanonu, jak Goethe, Byron, Mickiewicz, towiańszczyzna itd., są w tym tomie także postacie i wątki z romantycznych obrzeży lub z romantyzmu nieoczywistego, niedogmatycznego. Umieścił bowiem Łysiak w tym zbiorze także teksty o stosie Sardanapala, o królowej Lewantu, o zdobyciu Algierii, o tajemnicy krypty Napoleona, o relikwiarzu króla Luwru, o zagadce Kaspara Hausera, o imperium hrabiego Monte Christo, o małżeństwie księcia Pepi, o niewolnicy Talleyranda, o paryskiej „Battignolówce”, o stylu Biedermeier. Pod sprawnym i „tyrkotnym” piórem Łysiaka postaciami romantycznymi stali się nawet monstrum Frankensteina i król detektywów, Francois Vidocq. Łysiak jest pisarskim Midasem, bo potrafi nawet tematy, o których inni potrafiliby napisać co najmniej bezbarwnie, zamienić w opowieściowe złoto. A jako że znany jest z ogromnej wiedzy i skrupulatności w badaniu źródeł, trudno mu nie wierzyć i uważać go za „bajarza”, choć wiele opowiadanych przez niego historii brzmi pod jego piórem jak nieprawdopodobne fantazje. Trzeba też zauważyć, że ze swoim brakiem respektu dla reguł i konwenansów, ze swoim intelektualnym anarchizmem, swoim nieokiełznaniem sam Łysiak jest postacią poniekąd romantyczną. Dlatego więc wybacza mu się jego skrajny subiektywizm, jego ostre i często przesadne, przejaskrawione osądy, n.p. gdy w odruchu niechęci określa Kościuszkę jako „lewaka”. Jaki by jednak Łysiak nie był ze swoimi ideologicznymi, światopoglądowymi i kulturowymi idiosynkrazjami, wyrazistymi sympatiami i antypatiami politycznymi, ze swoim cholerycznym temperamentem, ze swoim – ogólnie ujmując  – prawicowym światopoglądem, zawsze czyta się go znakomicie bo pisarz to wyborny i ten jego romantyczny bigos składający się z ingrediencji od Sasa do Lasa jest naprawdę smaczny.

Waldemar Łysiak – „Pan Rebeliant: Romantyzm”, Wydawnictwo Nobilis, Warszawa 2018, str. 358, ISBN 978-83-60297-69-8

Praska epopeja Żydów

Podstawowe skojarzenie z żydowską Warszawą wiąże się przede wszystkim z jej prawobrzeżną częścią, z tym rejonem bliskim śródmieściu Warszawy, głównie Muranowem, którego centrum były legendarne  Nalewki,  a także takie ulice jak Miła czy Karmelicka. To tam toczył się główny nurt życia żydowskiego w Polsce i w tamtejszej scenerii m.in. Isaac Bashevis Singer umieścił znaczącą część akcji niektórych swoich powieści o żydowskim świecie. To tam Niemcy w 1940 roku zamknęli Żydów w getcie, otaczając ich złowrogim murem. Tymczasem drugą, mocno zapomnianą warszawską sferą życia żydowskiego była prawobrzeżna część miasta – Praga. Te dwie warszawskie sfery żydowskiego życia różni dziś jedno – po tej pierwszej zostały tylko nieliczne ślady, jakby cienie (jakby cień muru gettowego zaznaczony na chodniku). Stłumiwszy powstanie w getcie żydowskim w maju 1943 roku Niemcy zrównali tę dzielnicę z ziemią. Warszawska Praga, w tym substancja pożydowska, generalnie ocalała i została w wojnie tylko „lekko ranna”. Tym samym liczne pozostałości tutejszego żydowskiego życia ocalały. Nie ocalała co prawda synagoga, która wznosiła się nieopodal obecnego kina „Praha”, rozebrana zresztą na początku lat 50-tych, ale ocalały liczne kamienice, głównie przy ulicach Targowej, Ząbkowskiej, zwanej „praskimi Nalewkami”, Radzymińskiej, Jagiellońskiej (obecnie siedziba Teatru „Baj”), Szerokiej (dziś Kłopotowskiego), Kępnej, Brukowej (dziś Okrzei), Brzeskiej, Markowskiej, Stalowej, Wileńskiej i wielu innych. Z tego powodu do dziś Praga pozostaje „jedyną dotykalną enklawą mitycznej Warszawy sprzed zniszczenia”. O tej żydowskiej Pradze opowiada w swojej książce Adam Dylewski, autor m.in. „Śladami Żydów polskich”, obszernego przewodnika po Warszawie i „Historii pieniądza na ziemiach polskich”. „Przez kilka wieków mieszkali tu Żydzi – wprowadza nas w temat notka wydawnicza – Ruda, córka Cwiego spoczęła na praskim cmentarzu, Szmul Zbytkower dał nazwę Szmulowiźnie, Gabriel Bergson ufundował Wielką Synagogę, Manas Ryba rozwijał Bazar Różyckiego, a Dawid Rosenblum i Stanisław Najman stworzyli zręby potęgi fabryk Labor i  Wulkan”. Wbrew  tytułowi, nie tylko nie jest to biograficzna opowieść o „Rudej”, ale niczego się o niej z tej książki nie dowiadujemy. Jej los zniknął w pomroce dziejów, pozostało po niej tylko nazwisko, ale autor uczynił ją niejako znakiem firmowym, personalnym emblematem swojej książki, ponieważ „Ruda”, zmarła w 1753 roku i pochowana na cmentarzu u zbiegu ulic Św. Wincentego i Jacka Odrowąża była pierwszą osobą pochodzenia żydowskiego z Pragi, której imię dochowało się do naszych czasów. Dylewski niczym taśmę filmowego dokumentu rozwija przed czytelnikiem wirujący, hałaśliwy, żywiołowy żydowski świat, ten świat, którego zarys pokazał Canaletto na swoim słynnym obrazie przedstawiającym unikalną panoramę Pragi widzianą z lewego brzegu Wisły. Wędrujemy z nim przez świat żydowskiego handlu, targowiska i kramy, manufaktury i zakłady fabryczne, przez hałaśliwe życie uliczne, przez bóżnice, synagogi i chedery, od XVIII wieku, poprzez czas II Rzeczypospolitej, aż po kres tego świata, który dokonał się poprzez Holocaust w latach 1939-1943. Daje nam autor drobiazgowy opis kamienic żydowskich (czyli w tym rejonie prawie wszystkich) w tej części Warszawy a także ulic, na czele z Targową, osią żydowskiego życia Pragi, „gęstą od zgiełku, kotłowaniny, szwargotu polsko-żydowskiego”. Zwraca przy tym uwagę, że „w życiu żydowskim Targowa rozdzielała dwie strefy – stricte zarobkową, mieszczącą się z grubsza między Targową, Brzeską i Ząbkowską, od jakby bardziej „duchowej”, na zachód od Targowej, z synagogą, mykwą, Gmachem Wychowawczym, Domem Studentów Żydów i eleganckimi kamienicami mieszkalnymi. Handel ogniskował oczywiście Bazar Różyckiego, konkurujący z Kercelakiem na lewym brzegu”. Narracja prawdziwie dokumentalna (choć, co podkreśla autor, nie naukowa) jest tak drobiazgowa i kalejdoskopowa, że czytelnik pozbawiony ponadnaturalnej pamięci nie jest w stanie ogarnąć i zapamiętać ogromu detali, ale właśnie ta obfitość faktów, personaliów, obiektów uzmysławia oszałamiające bogactwo tego świata. Ten rozmach opisu sprawia, że czyta się tę opowieść niemal jak epopeję.

Adam Dylewski – „Ruda, córka Cwiego. Historia Żydów na warszawskiej Pradze”, Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2018, str. 429, ISBN 978-83-8049-775-7

Straszenie po francusku

Za ojczyznę literatury grozy, opowieści niesamowitych czy literatury fantastycznej (określenia te bywają używane zamiennie, nie zawsze trafnie) uchodzi Anglia M.G. Lewisa, H. Walpole, Ann Radcliffe, choć to w literaturze niemieckiej, zwłaszcza od czasów E.T.A. Hoffmana, jest autorów tego gatunku najliczniejszy zbiór. Ameryka dała literaturze grozy wielkiego Edgara Allana Poe i wybitnego Ambrose’a Bierce, jak też bliższego nam chronologicznie Lovecrafta czy całkiem współczesnego Stephena Kinga. Rosja – m.in. Mikołaja Gogola, Fiodora Dostojewskiego czy Lwa Tołstoja, którzy parali się z powodzeniem tym gatunkiem. Także w literaturze polskiej jest całkiem pokaźny zbiór prozy fantastycznej, ze Stefanem Grabińskim czy jego antenatami w rodzaju Jana Potockiego, Henryka Rzewuskiego, Karola Libelta, Józefa Maksymiliana Ossolińskiego, Józefa Bohdana Dziekońskiego, Sygurda Wiśniowskiego, Ludwika Niemojowskiego, Józefa Korzeniowskiego, Bolesława Prusa i innych. Ich utwory nowelistyczne ukazały się w „Antologii polskiej noweli fantastycznej” przygotowanej w 1949 roku przez Juliana Tuwima, w oparciu o którą ukazało się później kilka podobnych, poszerzonych zbiorów. Utwory z gatunki fantastyki można znaleźć także  w twórczości Henryka Sienkiewicza czy Władysława St. Reymonta, a warto też uwzględnić takie elementy w twórczości romantyków, Adama Mickiewicza („Ballady i romanse”, „Dziady”) czy Juliusza Słowackiego („Balladyna”). Racjonalistyczna Francja nie była glebą aż tak żyzną dla niesamowitości jak bardziej do niej skłonne, emocjonalne i obdarzone mroczną wyobraźnią żywioły słowiańskie, niemieckie czy amerykańskie, co wszakże nie oznacza, że i w jej literaturze nie ma pokaźnego, bardzo interesującego nurtu literatury niesamowitej. Jemu właśnie poświęcony jest wydany przez PIW zbiór „Opowieści niesamowite. Literatura francuska”. W bardzo interesującym wstępie do tego tomu, autor wyboru Jerzy Parvi nakreśla historię tego nurtu we Francji, nurtu, który zainicjował w 1722 roku Jacques Cazotte swoim „Diabłem zakochanym”. I oto okazuje się, że to Cazotte był inspiratorem dla Lewisa czy Hoffmana a nie odwrotnie. Parvi interesująco pokazuje rozwój gatunku w literaturze francuskiej, pojawianie się kolejnych ujęć, motywów, od postaci diabła, czarnej magii czy pogranicza snu i jawy aż po formy bardziej wyrafinowane u schyłku XIX wieku. „Powstawała nowa  konwencja: wpleciona w świat realny fantastyka balansująca w stronę dziwności lub w stronę cudowności” – pisze Parvi. Przytacza też opinię znawcy gatunku, Rogera Callois, który twierdził, że „rozwijał się on w Europie dopiero wtedy, gdy utrwalał się pod wpływem oświecenia światopogląd racjonalistyczny. Albowiem tylko w takiej sytuacji czytelnik jest w stanie uświadomić sobie w pełni fakt wtargnięcia obcego elementu w racjonalny porządek rzeczy, pisarze zaś potrafią ten fakt artystycznie zdyskontować”. O ile Cazotte był twórcą z epoki klasycyzmu i to w jego rokokowej odmianie, to twórcy prozy niesamowitej, która wybuchła mniej więcej sto lat później (Charles Nodier, Gerard de Nerval, Honoré Balzac, Prosper Merimée, Théophile Gautier czy Jules Barbey d’Aurevilly) tworzyli w aurze romantyzmu, z jego upodobaniem do niesamowitości, dziwności, cudowności, okultyzmu, magii, itd. Każdy z nich tworzył w odmiennej poetyce, ale też inny miał stosunek do niesamowitości. N.p.  Merimée, najsławniejszy nowelista epoki romantycznej podsuwał czytelnikowi wybór między percepcją racjonalną a irracjonalną. Z kolei realista Balzac traktował niesamowitość jako formę twórczej odmiany, odpoczynku od żmudnego portretowania kolejnych warstw społeczeństwa francuskiego epoki Restauracji, więc pławił się w niej jak w szampanie, raczej poluzowując niż powstrzymując wodze fantazji. Jednocześnie jednak fantastyka Balzaca była silniej niż u innych autorów podszyta warstwą filozoficzną i mocno nasycona aspektem modnego wtedy iluminizmu. Nawias francuskiej prozy fantastycznej  inspirowanej romantyzmem zamyka Théophile Gautier, który znacznie rozszerzył katalog tematyczny fantastyki. Po Gautierze francuska fantastyka wchodzi na nowe tory, uwarunkowane pojawieniem się scjentyzmu i pozytywizmu Comte’a  i Renana. Pojawia się nowy, mniej naiwny, za to bardziej skomplikowany model bohatera, często człowieka zbuntowanego, a okrucieństwo, zło, perwersja przestają być uważane za curiosum, lecz za immanentne atrybuty skażonej natury człowieka. Te nowe tony, czerpane niejednokrotnie od Baudelaire’a, podszyte nowego rodzaju niepokojem duchowym i metafizycznym widoczne są wyraźnie w opowiadaniach Barbeya d’Aurevilly i Villiersa de l’Isle-Adam. W tym ostatnim widać prefiguracje symbolizmu, w tym poezji Stephane Mallarmé i Paula Verlaine, a także ton satyryczny, nowy  w tym gatunku. Wybitne opowiadania fantastyczne naturalisty Guy de Maupassanta świadczą o żywotności tego gatunku w warunkach na pozór mu nie sprzyjających. Jednak Maupassant traktuje fantastykę zupełnie inaczej, w duchu epoki i kierunku, który reprezentuje. „Fantastyka autora „Horli” jest jednym z aspektów jego realizmu” – zauważa Parvi. Ma swoje źródło w fizjologii, a wiec w przyrodzie, a nie w metafizyce i zaświatach. „Pierwiastek nadprzyrodzony opada jak jezioro, którego wody odpływają kanałem, wiedza z dnia na dzień zacieśnia granice cudowności” – mówi jedna z postaci z nowel Maupassanta. Po jego śmierci nurt fantastyczny w literaturze francuskiej niemal zanika i występuje już tylko, jak u Anatole France’a jako atrybut konwencjonalny czyli umowny. Zbiór kończy opowiadanie Apollinaire’a „Zniknięcie Honoriusza Subraca”, będące egzemplifikacją zupełnie nowego, pastiszowego, dalece zdystansowanego podejścia do gatunku. Problematykę wstępu wzbogaca i pogłębia w posłowiu Maciej Płaza. Zwraca on uwagę n.p. na  silną obecność erotyzmu w nowelistyce fantastycznej, często w formie  frenetycznego, perwersyjnego pożądania i uwodzenia (często pojawiająca się postać Don Juana). Intensywny erotyzm zdaje się być elementem, motorem fatalizmu i mistycyzmu powodującego postępowaniem bohaterów, a często prowadzącego ich do zguby. Płaza zauważa też rolę religii chrześcijańskiej w ich życiu, często jako siły niszczącej, opresyjnej, rygorystycznej, mrocznej, krępującej wolność (częsty motyw posępnego mnicha, postrzeganego niemal jako posłaniec sił mrocznych czy okropności inkwizycji).  Na zasadzie kontrastu pojawia się niejednokrotnie pochwała starożytnego poganizmu jako bardziej ludzkiej i pogodnej formy religii. U niektórych autorów (n.p. Gerard de Nerval – „Zaczarowana ręka”) pojawia się farsowy kontrast między światem cudowności i fantastyki a ciągnącą je w dół pospolitości trywialnością życia. Akcentuje też autor posłowia charakterystyczną dla francuskich pisarzy fascynację scenerią krajów południa (Hiszpania, Grecja, Włochy) jako szczególnie żyznym podglebiem dla niesamowitości i wybujałego erotyzmu. Magia, czary, okultyzm, magnetyzm, metempsychoza, hipnoza, egzorcyzmy,  alchemia, wędrówka dusz, czyśćcowe dusze, mistycyzm, cudowność, halucynacje, opętanie, lunatyzm, upiory, duchy, zjawy, gnomy, mary senne, to tylko niektóre z licznych motywów charakterystycznej dla literatury fantastycznej, niesamowitej. Jednak najbardziej charakterystycznym motywem jest  obecność diabła: „Francuska nowela niesamowita XVIII i pierwszej połowy XIX wieku to opowieść o walce z diabłem, walce sił światła i ciemności o ludzką duszę” – zauważa Płaza. Tyle, że czasem ten diabeł, jak w „Melmoth pojednany” Balzaca jest zewnętrzną wobec człowieka, odrębną, samoistną rzeczywistością, a czasem jak u Villiers de l’Isle-Adama – integralną częścią natury każdego człowieka, mieszkańcem jego wnętrza. Kto jednak niekoniecznie pasjonuje się tymi naukowymi klasyfikacjami literaturoznawczymi i intelektualnymi destylacjami gatunkowymi i tak będzie miał satysfakcję z lektury tego wspaniałego literacko, a u wrażliwych mogącego wywołać momentami nawet gęsią skórkę zbioru.

„Opowieści niesamowite (1). Literatura francuska”, przekład m.in. Tadeusz Boy- Żeleński, Julian Rogoziński, Joanna Guze i inni, wybór i wstęp Jerzy Parvi, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2018, str.469, ISBN 978-83-06-03516-2

Spowiedź nieliteracka Wacława Sadkowskiego

Wacław Sadkowski to bardzo ważna dla mnie postać mojej czytelniczej młodości. Wybitny krytyk literacki, eseista, historyk i teoretyk literatury, tłumacz z języka angielskiego i francuskiego, a w latach 1972-1973 redaktor naczelny znakomitego miesięcznika „Literatura na świecie”, który był i pozostaje najważniejszym polskim oknem na świat obcej literatury. Także rzadkiej klasy erudyta i finezyjny narrator o obejściu i sposobie ekspresji znamionującym człowieka wysokiej kultury. To także autor m. in. klasycznego już właściwie zbioru esejów „Drogi i bezdroża literatury Zachodu” (1969), który miał już kilka wydań poszerzonych, ale także „Kręgów wspólnoty” (1972) czy „Od Conrada do Becketta” (1989). Po takim autorze można by spodziewać się przede wszystkim „pamiętnika moich książek”, znanej formuły pisania o własnych lekturach jako sposobie opowiadania o sobie i otaczającym świecie. Tymczasem motywacja, która zdała się być u podstaw tomu jego wspomnień „Ktoś taki jak ty”,  jest motywacją na wskroś nieliteracką. To efekt imperatywu wypływającego z motywacji najgłębiej osobistych, nawet intymnych, osadzonych w problemie bolesnej rysy czy skazy na indywidualnej genealogii egzystencjalnej. Ujmując rzecz najprościej, Sadkowski, co zresztą expressis verbis wyraził w podtytule, rozlicza się z kompleksem dziecka przybranych rodziców, czyli kogoś, kto we wczesnym dzieciństwie stracił kontakt z biologicznymi rodzicami, został zaadoptowany i kto dowiedział się o tym dopiero w dojrzałości. Sadkowski przeżył z tego powodu kompleks „człowieka znikąd”. Urodzony w 1933 roku w Toruniu opowiada autor swoją biografię od najwcześniejszego dzieciństwa przedwojennego i okupacyjnego, spędzonego już w Warszawie, poprzez czasy powojennej młodości, kształcenia się i wchodzenia w świat, aż po śmierć przybranej matki (1980). Owo ograniczenie czasu wspomnień do tego dramatycznego dla niego momentu, to bardzo znamienny ich rys. Sadkowskiemu nie chodziło bowiem o napisanie swojej pełnej autobiografii czy choćby tylko własnych wspomnień sięgających teraźniejszości, lecz o oddanie hołdu i wdzięczności swoim przybranym rodzicom, w tym matce w szczególności. Opowieść Sadkowskiego cechuje szlachetna prostota, ascetyzm, rezygnacja z jakichkolwiek ozdobników stylistycznych, czy barwnych anegdot, typowych dla tego rodzaju wspomnień, choć przecież jako znawca i koneser literatury mógłby je Sadkowski w swojej opowieści zastosować. Gwoli prawdy przekazu z tego zrezygnował, wybierając maksymalną prostotę. Wspomnienia Sadkowskiego są interesujące same w sobie, jako świadectwo życia człowieka pokolenia urodzonego jeszcze w II RP i którego dzieciństwo przypadło na straszny czas wojny i okupacji oraz na czas powojennego zamętu i ustrojowych przemian, a także czas  debiutu zawodowego i wejścia w świat powojennej literatury. Czytelnik poznaje dziesiątki spostrzeżeń, zdarzeń, szczegółów różnego autoramentu, detali obyczajowych, personaliów itd. i to jest w lekturze pasjonujące samo w sobie, niezależnie od emocjonalnej, wspomnianej wcześniej motywacji, która skłoniła autora do napisania tej książki. W jednym tylko mam pewną wątpliwość natury psychologicznej – gdy zdarzenia ze swojego okupacyjnego dzieciństwa, czyli przeżycia chłopca 6-11 letniego opisuje autor w sposób nadający narracji dziecka cechy znamionujące zbyt wysoki –  jak na moje wyczucie – poziom dojrzałości i świadomości percepcyjnej.  Odniosłem w tym fragmencie lektury wrażenie, że to może być efekt wspomnieniowego „prezentyzmu”, czyli nałożenia na czas przeżyć i obserwacji dziecka matrycy późniejszych, już dojrzałych przemyśleń. To tylko jednak wątpliwość czytelnika, który być może nie ma dostatecznego wyobrażenia o przedwcześnie dojrzałej psychice dzieci czasu wojny. Dramatyczną puentę do syndromu bycia „znikąd” dopisał fakt, że rodzinny album fotograficzny przybranej rodziny autora spłonął w Powstaniu Warszawskim. Sadkowski pomieścił więc na końcu książki jedynie niewielką garść fotografii odziedziczonych po krewnych, powinowatych i przyjaciołach rodziny. Ten smutny fakt stawia los osobisty Wacława Sadkowskiego w dodatkowym strumieniu światła – jako człowieka, którego przeznaczeniem było podjęcie ponadprzeciętnego wysiłku w walce o ocalenie śladów własnej genealogii, niszczonej przez trudny los. Gorąco polecam tę naprawdę zajmującą lekturę.

Wacław Sadkowski – „Ktoś taki jak ty. Spowiedź bastarda wieku dwudziestego”, Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2018, str. 173, ISBN 978-83-66142-06-0

Głos wołającego na puszczy

Ta książka została wydana właśnie teraz jakby z rozmysłem, w okresie wzmożonej dyskusji o zmianach klimatycznych i zanieczyszczeniu środowiska naturalnego, w tym w szczególności powietrza. Wpisała się tym samym także w niedawny szczyt klimatyczny w Katowicach. A przecież jej punkt wyjścia usytuowany jest w bardzo odległym w czasie. Jest nim sławny, pierwszy, wydany w roku 1972, raport założonego w 1968 roku Klubu Rzymskiego, zatytułowany „Granice wzrostu”, przygotowany przez badaczy z Massachusetts Institut of Technology. Był on pierwszym w historii ludzkości głośnym, publicznym alarmem ostrzegającym przed dramatycznymi skutkami niepohamowanej eksploatacji Ziemi. Od tego czasu ukazały się 33 publikacje, w tym książkowe, które w rezultacie bardzo gruntownego procesu wieloetapowej, eksperckiej oceny, zyskały status raportów Klubu Rzymskiego. Także „Wydobycie” Ugo Bardiego jest raportem tej instytucji, która ma dziś swoją siedzibę w Winterthur w Szwajcarii i która pełni rolę stróża alarmowego ludzkości, „gęsi kapitolińskiej”, a tak naprawdę „głosu wołającego na puszczy”. Jak można przeczytać w poprzedzającym treść książki komunikacie Klubu Rzymskiego, jego członków „łączy troska o przyszłość ludzkości i planety oraz cel jakim jest odsłonięcie podstawowych przyczyn systemowego kryzysu. Ich działania dotyczą głównie wypracowania nowych wartości zdolnych zmienić teorię i praktykę gospodarczą oraz zabezpieczyć zasoby naturalne, tworzenia sprawiedliwego społeczeństwa, w którym istniałoby pełne zatrudnienie oraz pracę na rzecz tworzenia systemów rządzenia stawiających ludzi na pierwszym miejscu”. Uderza w tym tekście retoryka dobrych, szlachetnych intencji, ale wystarczy rozejrzeć się po świecie, żeby stwierdzić, że działalność Klubu nijak ma się do rzeczywistości i jest nieskuteczna, a co najmniej nieskuteczna w stopniu wystarczającym. Ponadto zgrzyta w nim sformułowanie o „pełnym zatrudnieniu”, które nie od dziś uważane jest za postulat całkowicie nierealistyczny. Nie wątpię jednak, że mimo wszystko działalność Klubu Rzymskiego jest pożyteczna, że dostarcza ekspertyz, które przynajmniej w jakimś stopniu są wykorzystywane w praktyce państw i podmiotów gospodarczych i że bez pracy tego Klubu środowisko naturalne a w konsekwencji ludzkość byłaby w jeszcze gorszym położeniu niż jest. W problematykę pracy Bardiego wprowadza czytelnika we wstępie Jőrgen Randers: „Ugo Bardi analizuje w książce „Wydobycie” właśnie zjawisko wyczerpywania się zasobów. Większość książek poświęconych zasobom mineralnym składa się nużących list pozostałych jeszcze rezerw, ustawionych  w równych rządkach, jak gdyby były żołnierzami gotowymi do bitwy. Bardi przyjmuje jednak inną perspektywę. Przywołuje w niniejszej pracy całą, porywającą historię minerałów, począwszy od, począwszy od ich stworzenia przez wielką eksplozję supernowych. Ukazuje, jak prastare, powolne procesy geologiczne doprowadziły do ich nagromadzenia się w postaci złóż w skorupie Ziemi. Opowiada, jak ludzie znaleźli ten ukryty skarb, jak stworzył on i zmieniał cywilizację, i jak w wielu wypadkach plądrowaliśmy go bez zwracania uwagi na konsekwencje dla ekosfery czy dla nas samych”. Autor wstępu zwraca też uwagę na to, co uwypukla Bardi: że wyczerpywanie się zasobów paliw kopalnych nie rozwiązuje problemu zmiany klimatu, a raczej go pogarsza, przynajmniej obecnie, jako że z powodu zmniejszenia się liczby łatwo dostępnych dostępnych źródeł ropy i gazu, przemysł ucieka się do wydobywania ich w sposób powodujący większe zanieczyszczenia”. We wstępie do „Wydobycia” pojawia się zresztą wprost, expressis verbis sformułowanie, że  „żadnych spośród (…) zaleceń (raportu KR) nigdy nie wprowadzono w życie”. I dzieje się tak, mimo że ustalenia Raportu z 1972 roku zostały potwierdzone i zaktualizowane w latach 1982 i 2004. Książka Bardiego jest przeglądem historii górnictwa oraz obrazem naukowego ujęcia obecnego stanu wyczerpywania się zasobów oraz jego wpływ na gospodarkę i ekosystem. W kolejnych trzech częściach książki Bardi opisuje historię wydobycia i jego obecny schyłek, ciemną stronę wydobycia w postaci zanieczyszczenia środowiska i zmiany klimatu, a także możliwe strategie na przyszłość i perspektywy cywilizacji. Warto przeczytać tę książkę o „Wydobyciu”, bo jak na „ciężką” tematykę została napisana bardzo zajmująco z narracyjnego punktu widzenia, można by rzec – atrakcyjnie. Warto ją przeczytać zwłaszcza w Polsce, gdzie jest to kwestia tyleż ekonomiczna co polityczna i gdzie perspektywa tytułowego „wydobycia” jest z różnych powodów niestety bardzo jeszcze długa.

Ugo Bardi – „Wydobycie. Jak poszukiwanie bogactw mineralnych pustoszy naszą planetę”, przekł. Joanna Bednarek, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2018, str. 309, ISBN 978-83-65304-79-7

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko