JACEK SOJAN – Ambiwalencja niekongruentnych epifenomenów czyli o książce Jacka Bocheńskiego pt.: Zapamiętani

0
297

Zbiór esejów Jacka Bocheńskiego pt.: Zapamiętani” z roku 2013 zmusza czytelnika do refleksji natury dialektycznej pomiędzy pamięcią, opinią i sądem. Co ciekawe, biograf znanych i poznanych osobiście przez autora literatów powojennych, ścisły związek przedstawicieli tego pokolenia literatów z przestępczą, uzurpacyjną władzą traktuje marginesowo, jakby agitki okresu stalinowskiego i gomułkowskiego, deprawujące umysły i charaktery ówczesnych czytelników były nic nie znaczącym epizodem, bo cechy osobowe i pojedyncze gesty usprawiedliwiają apologię ich pamięci. Nic dziwnego, Jacka Bocheńskiego, autora omawianej książki łączy jedno: legitymacja partyjna i szeroko pojęta lewicowość. Często pokoleniowa, zgodnie z przysłowiem: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Z tego zestawu brylujących w PRL-u nazwisk ( m.in).: Tadeusz Borowski, Wiktor Woroszylski, Leszek Kołakowski, Jerzy Andrzejewski, Marian Brandys, Andrzej Braun, Witold Wirpsza…) trzeba uczciwie wyłączyć takie nazwiska jak Gustaw Herling-Grudziński, Jan Parandowski czy Zbigniew Herbert, których znajomością i kontaktami chwali się autor, nie rozumiejąc wyraźnie wspaniałomyślności w gestach wybaczenia za udział w czerwonej mafii. Jest taki charakterystyczny opis postawy człowieka związanego z aparatem terroryzmu politycznego, gdy autor książki w traumatycznym strachu jedzie do ministerstwa z listą sprzeciwu literatów dotyczącą wykluczenia Leszka Kołakowskiego z partii PZPR ( ówczesnego zbuntowanego naczelnego filozofa marksizmu-leninizmu). Czujący się światłym humanistą autor nie wyobraża sobie egzystencji dla siebie i swoich autorytetów poza narzuconą przez Moskwę partią (!!). Wspomnianą listę “bohaterów” czasu komunizmu pancernego i komunizmu drelichowo-policyjnego próbuje autor ukoronować tytułem frontowego dywizjonu opozycyjnego, a to za sprawą list protestacyjnych czy niedostępnych prawie, ulotnych druków typu Puls czy Zapis, jakby papierowe protesty znaczyły więcej niż krew robotników Poznania czy Wybrzeża. Zapominając przy tym, że gdyby nie ich (literatów) wpływ na budowanie fundamentów bolszewii w Polsce, ta krew nie musiała być przelana. Suto zastawiony stół synekur wynikający ze zgody na zniewolenie umysłów, domy tzw. Pracy Twórczej ( czytaj darmowych hoteli z wyżerką ale i kontrolą – darmowych oczywiście dla uprzywilejowanych żerujących na pracy robotników i chłopów, czyli klas “niby-uprzywilejowanych”), możliwość wydań utworów w setkach tysięcy egzemplarzy, dostęp do paszportów, którym wydawano wyłącznie pewnym i zaufanym partyjnym służbistom – jednym słowem, sponsorat powojennych medyceuszy w postaci pierwszych sekretarzy KC PZPR był interesujący i pożądany dopóty, dopóki wsparcie Zachodu dla opozycji w Polsce nie okazało się w twardych dolarach i brylowaniu za granicą bardziej intratne. Jacek Bocheński  podaje przykład “absolutnie wzorcowego komunisty” czasu stalinizmu, Tadeusza Borowskiego. I cytuję: “niezwykły człowiek, który tak intensywnie przeżywał dramat świata.” (!!) …że popełnił samobójstwo. To, że dramat świata wynikał najpierw z niemieckiego faszyzmu a potem bolszewickiego pragmatyzmu czyli stalinowskiego terroru, czerwonego ludobójstwa, jakoś nigdy nie zostało wyartykułowane w kontekście tej biografii. Wiktor Woroszylski, jeden z “pryszczatych”, wyjątkowo agresywny i nachalny agitator stalinowski, członek komunistycznej organizacji akademickiej AZWM “Życie” (!!) w Łodzi, jeszcze wtedy student polonistyki to także, jakżeby inaczej : “…dobry przyjaciel, złoto człowiek”. Dlaczego? Bo tak stwierdziła Wisława Szymborska, równie wówczas gorliwa jak Woroszylski w szerzeniu idei nienawiści klas, zwłaszcza do duchownych zwanych dzisiaj w duchu bolszewizmu “klerem” – nomen omen… Odnośnie Leszka Kołakowskiego, naczelnego filozofa propagującego marksizm ( tu cytat: Interes klasowy, w którym zaangażowany był racjonalizm Spinozy, to była z pewnością – w zakresie postulatów bezpośrednio politycznych – walka o tolerancję wyznaniową i wolność myślenia przeciwko chrześcijańskiej ortodoksji…”); tu można i należy zadać pytanie, czy Leszek Kołakowski pisząc co napisał wtedy, pisał to na księżycu? Bo stalinowsko-gomułkowska realizacja tolerancji religijnej i wolności myślenia dla leninowców jawiła się całkiem opacznie. I kolejny cytat z książki Bocheńskiego: “…Pokazuje (L. Kołakowski), że skrajnościom, idącym dalej niż ówczesna polityka partii, hołdował przez nikogo niezmuszony, z własnego wyboru.” Po czym cytuje samego Kołakowskiego z jakiegoś udzielanego już na emigracji wywiadu: ” Wiedziałem (!), że ludzi, którzy są w podziemiu i stawiają władzy opór zbrojny, się aresztuje, że ci ludzie siedzą w więzieniach, że dostają wyroki śmierci, wiedziałem o tym, oczywiście, ale uważałem (sic! – aut.) to, bo ja wiem, za taką rzecz normalną.” I dalej: ” Nie strzelałem do nikogo i do mnie nie strzelano. Ale nosiliśmy broń, bo nie wiadomo było co się zdarzy…” Hmmm…za samo posiadanie broni szło sie wtedy do ubeckich katowni i kim trzeba było być dla ówczesnych NKWD- owskich siepaczy aby zezwolili na noszenie broni…(?) I dalej Kołakowski: ” Uważaliśmy, że władzę trzeba zdobyć wbrew większości”…Coś mi to przypomina z politycznego podwórka dnia dzisiejszego… Zastanawiam się, co chciał w czytelniku wzbudzić Jacek Bocheński cytując Filozofa, gdy pisze: “Proszę znaleźć mi kogoś drugiego, kto dziś ma odwagę tak przedstawiać to, co robił i myślał w tamtych czasach.” Odwaga po latach od wybuchu ruchu Solidarności to żadna odwaga Autorze! Szczerość? Bo ja czytam to całkiem inaczej. Oto były stalinowiec, ukazując swoją cyniczną, bezwzględną postawę lat powojennych dopowiedział oględnie jedno – my wszyscy, marksiści wstępujący do partii, szliśmy pod jej ochronny parasol, ogół traktowaliśmy przedmiotowo, ot, nawóz historii, mając wbrew obłudnym hasłom pogardę dla ludu stanowiącego ów “nawóz historii”. Strach, który był może największy w szeregach upartyjnionych cwaniaków urządzających sobie życie kosztem innych powinien zawstydzić nikogo innego jak właśnie ich samych. Ale ci kreują się dzisiaj za “bohaterów”, opozycjonistów,, a przecież byli tylko tchórzami a ich “twórczość” już w połowie jest na śmietniku historii i teraz stanowi ów “nawóz historii literatury”. Kiedy naczelny Filozof Kołakowski zmieni front i odważy się myśleć zgodnie z rzeczywistością, nadal trzyma w kieszeni legitymację partyjną. Jacek Bocheński tak szuka usprawiedliwienia dla tego faktu ( usprawiedliwiając  tym samym siebie i sobie podobnych) : ” Ale dlaczego rzekomi opozycjoniści, notoryczni krytycy partii nie chcieli po prostu rzucić jej w diabły, jak na to zasługiwała? Dlaczego Kołakowski ze swymi krytycznymi poglądami, które głosił od lat, trzymał się jednocześnie krytykowanej organizacji i wciąż pretendował do pozostania w niej? A dlaczego ja? A Wiktor Woroszylski? Jak więc było z tym rewizjonizmem i “naprawianiem ustroju? ” I dalej odautorska konstatacja: ” W partii, zwyrodniałym tworze nowożytnej demokracji, w tym wypadku zwyrodniałej jako Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, zaprotestował ( Kołakowski – aut. ) przeciw świętej zasadzie posłuszeństwa wobec partyjnego przywództwa, w tym wypadku komunisty – Gomółki. …Mnie zdumiał głównie on sam tym, co wtedy wykonał. Mianowicie zbuntował się przeciwko nieomylnemu, groźnemu przywódcy partyjnemu z jego dworem i policją. Rzucił mu rękawicę w twarz, a potem wcale się nie schował, nie uciekł.” No tak, Stalin nie był groźnym przywódcą, a jego nieomylne “malinowe usta” wygłaszały jedynie słowa przebaczenia i błogosławieństwa, co można potwierdzić na przykładzie Katynia, Kozielska, Starobielska, Ostaszkowa… Skandaliczny, amoralny relatywizm tez wygłaszanych na sposób agitki pseudohistoryczno-biograficznej przez autora Jacka Bocheńskiego wskazuje jedynie na kompletne pomieszanie i zagubienie w świecie wartości podstawowych, jak odwaga, uczciwość, prawda. Autor książki “Zapamiętani” kreuje Kołakowskiego tak, jak dziś Wałęsa sam siebie, na osobnika, który co prawda najpierw głosił marksistowsko-leninowską religię, aby w końcu ją skompromitować po to, by obalić komunę, (!?) pisząc kilka tomów krytycznego dzieła pt.: Główne nurty marksizmu. Ha (!), kogo z obywateli zniewolonych krajów interesował Marks poza partyjną enteligencją, albo zagraniczną lewicą opłacaną przez Moskwę… Przeciętny obywatel Europy czerpał swoją świadomość słuchając czytania Ewangelii po kościołach i patrzył z niepokojem na ceny chleba, masła, koszuli, czynszu i prądu, bo to egzystencja rodzinna była zmartwieniem ogółu. I gdy z powodu pogarszających się warunków życia, rosnących cen artykułów pierwszej potrzeby zbuntował się w końcu, i to dziesięciomilionową armią, pokazując Partii co robotnik sądzi o władzy, która pono była z robotniczo-chłopskiego nadania. Broń Boże, moskiewskiego – ubeckiego- partyjnego – zomowskiego. Dziś politycy, w części dawni działacze partyjni, wietrząc zmianę koniunktury przemalowała sobie gęby w twarze i nazwiska opozycjonistów, nie obywatelom z ulicy przypisują zasługę zmian w kraju, ale sobie, bo “pisali i drukowali w “Zapisie”… Pisemko trafiało do nielicznych i to prawie wyłącznie na uczelniach. W tym Zapisie odkrywali rzeczywistość, jaka była znana wszystkim przeciętnym obywatelom od dawna. To nie drukowane papiery obaliły ustrój ale krew i determinacja prostych, sponiewieranych ludzi, którzy woleli niejednokrotnie zginąć niż zgodzić się na kłamstwa i poniżanie ich godności. Dla Jacka Bocheńskiego każdy z jego “bohaterów”, a więc T.Borowski, W. Woroszylski, L.Kołakowski, J.Andrzejewski, A.Słucki, K.Brandys i Marian Brandys to heroiczny epizod walki z komunizmem… Zakłamywanie przeszłości i budowanie legendy jest lekturową troską Autora, w ramach której sam Autor staje na zwycięskiej barykadzie przemian demokratycznych. Dlatego nie dziwię się wcale źle skrywanej niechęci do takich prawdziwych, niezłomnych i nieprzejednanych herosów jak Zbigniew Herbert, jednego z nielicznych poetów tego czasu, który  nigdy nie poszedł na układy z czerwonym reżimem i nie pozwolił się skusić partyjną synekurą, pracując za grosze w rozmaitych firmach byle chronić i bronić swój honor obywatelski i swoją niezależność. Jacek Bocheński w eseju o Herbercie połowę jego zawartości poświęca sobie samemu i dydaktyce na temat, jak należy “czytać” Grecję, bo kultura śródziemnomorska to jego literacka idea fix…Co tam Herbert i herbertowska filozofia przenoszenia starożytnych idei do współczesnej poezji, współczesnego myślenia, co tam odwoływanie się do – jakby nie było – fundamentów kultury europejskiej, których to fundamentów bronił Poeta Zbigniew Herbert. Bocheński stara się  przekazać wizerunek prywatny Poety, jego alkoholizm, drażliwość i nieobliczalność w wygłaszanych sądach o kolegach po piórze. Michnik odpowiadając negatywne na opinie o sobie wygłoszone przez Herberta (intelektualny oszust) broni się w ten sam sposób –  Herbert alkoholik gdy sobie wypił po prostu obrażał każdego, więc jego wypowiedzi nie są wiarygodne, bo tylko emocjonalne…Bocheński idąc w ślady Michnika oczywiście zarzuca w jego (Herberta) postawie, w wypowiedziach publicznych ( m.in. Hańbie domowej) jednostronność i szarżowanie .  Wygłasza tezę o dwóch naturach Autora Pana Cogito, w zależności czy znajdował się “po jasnej czy ciemnej stronie mocy”. Większość wymienionych literackich kumpli Jacka Bocheńskiego znajdowała się przez całe ćwierćwiecze po ciemnej stronie mocy, ale oczywiście to “uczynni, uczciwi, cudowni, złoci” ludzie, koledzy i kompani. Manipulacja kryteriami jest w takich “ocenach” autora “Zapamiętani” sprzeniewierzeniem się zasadom sumiennej aksjolgii, gdy wady mentalne stają się ważniejsze niż charakterologiczny heroizm, dorobek i nośność etyczna twórczości pisarza. Koniec książki Jacka Bocheńskiego to swoiste kuriozum, to epitafium poświęcone sobie samemu. Tam zaznaczona, a jakże, martyrologia więzienna z okresu stanu wojennego. Gloria męczennika  jakże niezbędna dla podkreślenia zasług kombatanta kolejnej rewolucji społecznej.Także jest spowiedź uwiedzionego przez “…emigranta z Nadrenii, oszalałego pieniacza ludzkości, Marksa, i tego drugiego diabła, wiedeńskiego lekarza psychiatry, podglądacza ludzkości, Freuda…” Są zatem winni. Winni za ego, za superego. Podobno freudowska podświadomość , czyste ego, instynktowne i pierwotne jest kontrolowane przez kulturalne superego, dostosowującego się przez rozmaite nauki do panujących obyczajów. Hmmm…gdy nie chce się odwołać po prostu do sumienia, kłamstwa czy prawdy tworzy się zastępcze pojęcia, które samo przez się buduje wygodną i logiczną układankę zdarzeń, w której błyszczy się splendorem ofiary, misjonarza, i pątnika. Jacek Bocheński wyznaje w kontekście tajemnicy śmierci: ” Miała mnie pochłonąć absolutna nicość, wszelkie związki z bytem, wszelkie odniesienia do jakiegokolwiek jestestwa miały bezapelacyjnie ustać, moja tożsamość miała ulec zatracie i nie miał się zachować najlżejszy ślad mojej świadomości.” Pytanie zatem, po co ta książka, po co zapamiętani towarzysze (tak, towarzysze) którzy, jak autor, hołdują ostatecznej nicości? I tu głos Aleksandra Wata o “ambiwalencji niekongruentnych epifenomenów” rzuconych w twarz Woroszylskiemu wydaje się na miejscu. Bo tłumaczenie takiego zwrotu jasno tłumaczy postawę autora: dwuznaczna, niezgodna z faktami autobiografia odwołująca się do przedstawionych zdarzeń, całkiem drugorzędnych, ubocznych, nieistotnych.

———————————————————————————————————————— Jacek Bocheński; Zapamiętani; Grupa Wydawnicza Foksal Sp.z o.o; Warszawa 2013

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko