Piotr Rubacha: Pytany o najważniejsze założenia Pana twórczości, przyznaje się Pan do wzorowania na teorii autentyzmu, wyznaczonej przez Jana Bolesława Ożoga, ale czy utożsamia się Pan z jakąś konkretną grupą literacką?
Zdzisław Antolski: Bardzo szanuję autentyzm i nie zgadzam się z krytykami, którzy mówią, że nie ma on prawa bytu. Literatura z natury rzeczy jest sztuczna, ale inspiracja może być jak najbardziej autentyczna, dlatego popieram Jana Bolesława Ożoga, który uważał, że przeżycia autentyczne mają inną wymowę w poezji niż te zmyślane, choć tak naprawdę wszystko zależy od talentu, to on decyduje o wszystkim. Gdy zacząłem pisać bardzo modni byli poeci Nowej Fali, którzy zaczęli w pewnym momencie, po roku 1976, być po cichu blokowani przez peerelowską cenzurę. Nowofalowcy ogłosili bojkot peerelowskiej prasy literackiej. Zauważ jednak, w jakiej znalazłem się sytuacji. Przedstawiciele Nowej Fali zdążyli zabłysnąć, wyrobili sobie nazwiska, wydali książki, zaczęli publikować na Zachodzie, a później dopiero doszło do wspomnianego protestu twórczego, będącego reakcją środowiska na działania komunistów.
I wtedy my, poeci Nowej Prywatności, nie zgodziliśmy się z tym działaniem. Musieliśmy dać swój głos, ponieważ skazano nas na niebyt. Z tego powodu pierwszy tomik wydałem w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej w serii, którą prowadził w tym czasie Mieczysław Mączka. Pan Mieczysław – tworząc tę serię – umożliwił mi ukazanie swojej wrażliwości. Pisarz musi najpierw być kimś, by móc bojkotować, a ja byłem wtedy nieznany, anonimowy.
Podobnie było po wprowadzeniu stanu wojennego. Ogłoszono bojkot prasy rządowej. Twórcy skupieni wokół Nowej Fali mogli drukować w zachodnich pismach, np. paryskiej „Kulturze”, bo mieli nazwiska, a komu by przyszło do głowy drukować tam utwory debiutanta z Kielc? Dlatego ja brałem udział w konkursie Czerwonej Róży w Gdańsku w 1982 r., ale wysłałem wiersze krytyczne wobec władzy i panującej wówczas rzeczywistości. Jak inaczej mogłem dotrzeć do czytelnika? Do dziś na ten temat toczę spory z moim przyjacielem, Stanisławem Stanikiem. Później, po okrągłym stole, nikt już na te kwestie nie zwracał uwagi. Pojawiły się nowe podziały polityczno środowiskowe. Czas odsiał słabe utwory, a pozostały tylko te wybitne. Pozostały wiersze Wojaczka i proza Stachury, choć w żadnej mierze nie były polityczne. Ale może jednak były? Wszak bez upiększeń pokazywały rzeczywistość peerelowską.
[PR]: Czy ma Pan swoich mistrzów sztuki pisarskiej?
[ZA]: Gdy zaczynałem pisać miałem dwóch wielkich mistrzów, byli to Rafał Wojaczek i Edward Stachura. Wojaczek ciągle publikował nowe wiersze i od razu zakochałem się w jego poezji. Co tydzień chodziłem do Empiku, przeglądałem wszystkie tygodniki w poszukiwaniu wierszy Rafała Wojaczka, bo każdym jego lirykiem się napawałem. Wiedziałem, że nie osiągnę takiego mistrzostwa jak on, ale uderzała mnie w jego poezji szczerość, czyli autentyzm. Pisał o swojej rozpaczy, wewnętrznym dramacie, który przeżywał, a także o rzeczywistości, jaką widzi. Wszystko, co stworzył, było przede wszystkim szczere. Nie widzę u Wojaczka oszustwa literackiego używanego, by olśnić czytelnika pięknymi słowami, bo przecież stosowane przez niego słowa są niekiedy brzydkie, a nawet wulgarne, ale taka jest poezja – to piękno w brzydocie; wiedział o tym chociażby Stanisław Grochowiak. Rafał Wojaczek nie był turpistą tylko autentystą, ukazywał swoje wewnętrzne przeżycia, emocje, wydarzenia. Opisywał swoją chorobę, a chorował na… śmierć, co doprowadziło go w końcu do samobójstwa.
[PR]: To może teraz powspominajmy. Debiutował Pan w 1972 roku w piśmie „Młodzi Idą”, periodyku wydawanym przez uczniów I Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. W swoich wspomnieniach wielokrotnie podkreśla Pan rolę, jaką odegrała w tym debiucie Pana ówczesna polonistka – dr Helena Wolny, będąca nie tylko pierwszą recenzentką nadesłanych wierszy, ale przede wszystkim wielkim autorytetem dla wszystkich uczniów. Wertując przeprowadzone z Panem wywiady, prócz wypowiedzi dla Agnieszki Kostuch – nie znalazłem szerszej refleksji dotyczącej początków Pana poetyki. Czy wiąże się on wyłącznie z trudnym dzieciństwem?
[ZA]: Tak. Zacząłem pisać poezję, ponieważ chciałem uwznioślić swoją rzeczywistość. Po przeprowadzce z rodzicami do Kielc, znalazłem się pod ścianą. Pisałem, żeby się ratować, ponieważ dopadł mnie młodzieńczy kryzys światopoglądowy; nieszczęśliwie, neurotycznie się zakochałem, co tylko pogłębiało mój stan. Przeprowadzka ze wsi do miasta, utrata ukochanych zwierząt, psa i kotów, to był dla mnie dramat, podobnie jak choroba mamy, która nie mogła się odnaleźć w mieście. Mama zawsze tęskniła za wsią, nie chciała mieszkać w mieście, a nawet straszyła nas, że zamieszka w jednej z opuszczonych chałup na wsi, byle się nie przeprowadzać do Kielc. Ojciec był jednak bardzo uparty i zrealizował powzięty plan do końca. Niestety nie do końca szczęśliwie, bo kupił na Baranówku dom znajdujący się w złym stanie technicznym, który po roku został przeznaczony do rozbiórki. W ramach rekompensaty dostaliśmy ładne mieszkanie w bloku. Nie zmienia to faktu, że źle się czułem w mieście, nie mogłem się tutaj odnaleźć. W środowisku miejskim moja niepełnosprawność była większym problemem niż na wsi, ponieważ nie mogłem, jak inni chłopcy w okresie dorastania, rywalizować o dziewczyny. Moi koledzy pokazywali młodzieńczą krzepę, walczyli między sobą stając na rękach, strzelając gole w szkolnych meczach, a ja miałem to utrudnione. Byłem słaby z powodu krzywicy przebytej w dzieciństwie. Nie rozumiałem wówczas świata, często ogarniały mnie czarne myśli, a czasami – teoretycznie oczywiście – myślałem o samobójstwie; dopadała mnie depresja. Nowi przyjaciele byli bardzo sympatyczni, ale nie znałem ich jeszcze na tyle, żeby im się zwierzać, odkrywać swoje słabości. Nie mogłem tego też zrobić przed matką, bo ona sama chorowała, a ojciec miał to wszystko na głowie. Sam uczył, musiał się przygotowywać do lekcji, tym bardziej, że wymagania były tutaj większe, był zwykłym nauczycielem, inaczej niż na wsi, gdzie był kierownikiem szkoły. Jak widać poezja to był dla mnie ratunek, po który sięgnąłem instynktownie, zacząłem mój dramat zapisywać, rozliczać się, próbować go zrozumieć. I stanąć jakby ponad moim dramatem albo obok niego. Dlatego w jednym z wywiadów – dla Agnieszki Kostuch – powiedziałem, że jestem poetą z konieczności, bo po prostu nie mogłem nim nie być; to był jeden ze sposobów na ratowanie siebie. Chciałem wtedy, żeby moje wiersze były piękne, ale nawet gdyby się okazało, że są słabe albo średnie, też bym pisał… to była dla mnie psychoterapia, ratowanie się przed rozpaczą.
[PR]: Pamięta Pan swój pierwszy wiersz?
[ZA]: Oczywiście, jest to jeden z nielicznych moich wierszy, które umiem na pamięć, brzmiał następująco:
Gdy miasto cichnie senną nocą,
wtedy się pytam życia: po co?
Jeśli przeminął już niepokój,
żar się wypalił, został popiół,
czemu wciąż wracać wspomnieniami
do dawnych wzruszeń i uniesień,
szukać po nocy kwiatu paproci,
być takim szczerym i naiwnym,
dowiedzieć wreszcie się ostatni,
że kwiat tu kwitł, lecz zerwał go… ktoś inny.
Wiersz jest bardzo młodopolski, widać w nim zauroczenie Asnykiem i Staffem. To zresztą przez długi czas był mój ulubiony okres literacki.
[PR]: Śledząc Pana twórczość widać w niej fascynację historią, a nawet historiozofią. Czy zdarza się, że pisze Pan pod wpływem wydarzeń historycznych lub politycznych?
[ZA]: Cieszę się, że to zauważyłeś. Dużo historiozofii jest w Sejsmografie. Zawarłem tam swoje rozmyślania nad sensem dziejów, ponieważ już wtedy przeczuwałem, że „Solidarność” przestanie być naszym ideałem, zacznie popełniać błędy i to się niestety sprawdziło. Historia ma to do siebie, że często nas zawodzi, jest nauczycielką życia. Historia Polski to jeden wielki dramat, są w niej rzeczy piękne, ale też złe i tragiczne. Historia nie fascynuje mnie bezpośrednio, ja czerpię z niej, aby rozpoznawać sens dziejów, a także słabość człowieka uwikłanego w procesy historyczne i polityczne.
[PR]: Rok 2018 jest dla Pana rokiem jubileuszów oraz licznych sukcesów. W styczniu świętował Pan 65. urodziny, natomiast 6 października przyznano Panu w Krakowie nagrodę w organizowanym od 2011 roku Ogólnopolskim Konkursie Poezji pt. „Słowa, dobrze, że jesteście”, odbywającym się pod patronatem fundacji Anny Dymnej „Mimo wszystko”. Rodzi się pytanie: czym w najbliższym czasie zaskoczy swoich czytelników Zdzisław Antolski?
[ZA]: Obecnie przygotowuję tomik poezji, który jest dalszą częścią wydanego w 2017 roku Dzidziusia. Będzie to liryka światopoglądową, ukazująca los człowieka, sens jego cierpienia, bo niewątpliwie cierpienie jest wpisane w ludzkie życie.
[PR]: W takim razie życzę owocnej pracy! Dziękuję za dzisiejszą rozmowę.