JERZY BIAŁOBRZESKI – Ukradkiem i powściągliwie

0
345

Dzięki pomocy finansowej Fundacji Arkona im. Jarosława Zielińskiego ukazał się tom poetycki Czesława M. Szczepaniaka pt. Ukradkiem. Szczepaniak to poeta doświadczony, z dorobkiem. Darowuje nam swój zbiorek niby ukradkiem, czyli chyłkiemniepostrzeżenie, ale przecież od dawna jest widoczny na mapie polskiej poezji. Począwszy od debiutanckiego zbiorku pt. Mieliśmy Białe ściany (1977) widać jak się zmieniał jego poetycki język, także jego wyobraźnia, typ metafory, jak kształtował się jego światopogląd. To ciekawa ewolucja, kiedy na początku lirycznej drogi poeta żywiołowy, wręcz rozkoszujący się swoimi możliwościami twórczymi, z czasem powściąga język, dyscyplinuje słowo. Bo przemawia za nim doświadczenie, bogactwo lektur, rozpamiętywań spod różnych znaków. Od własnego „ja” przechodzi do „my”, sięga po nowe poetyckie przestrzenie, pamięta o wielkich tego świata, ale i o maluczkich, właściwie to im poświęca najwięcej uwagi.

            Tom Ukradkiem skonstruowany jest bardzo kunsztownie. Tytuły wierszy ułożone są według alfabetu. Tomik rozpoczyna wiersz pt. A potem?, kończy zaś utwór poetycki pt. Życzenia. Między „a” i „ż” rozpięty jest cały diapazon refleksji, filozoficznych rozmyślań, cały ogromny i wielopiętrowy świat przeżyć kogoś bardzo wrażliwego, ceniącego wartość słowa; nie można też ukrywać, że poeta od lat ma kłopoty ze zdrowiem, co w książce zdradza niejeden wers, dlatego sporo miejsca poświęca swoim słabościom, ale z autoironią, z dystansem.

            Są w tych wierszach sądy, ale nie ma wyroków. Jest wiedza czerpana z książek, ale i z życia, jest powściągliwość, która przychodzi z wiekiem, choć przecież nie do każdego. Nie ma patosu, czy niezdrowych ambicji. Dużo za to jest dyskretnego humoru, takiego ścichapęk, a więc najtrudniejszego. To całe curriculum vitae człowieka spolegliwego, pogodzonego z losem, który tyle sprawił mu niespodzianek, nie zawsze przyjemnych.

            Czesław M. Szczepaniak to przyjaciel artystów, miłośnik dobrej literatury o czym również przypomina w swojej poezji. To koneser, który umie wejść pod skórę lektur i wyciągać z nich własne wnioski. Oto tylko jeden przykład:

                        Bruno Schulz, niezłe ziółko z Drohobycza,

                        wielki szyfrant schadzek miłosnych,

                        traktuje się go półgębkiem jak nieudacznika,

                        który wtajemnicza w to co się dzieje, gdy baśnie

                        odchodzą i trzeba gładzić ostrzejsze krawędzie.

            Poeta nie jest szyfrantem. O miłości pisze sporo i odważnie, z adresem, jak w przypadku swojej żony Graszki, ofiarowując jej piękny portret, na który przecież zasłużyła. W wierszu Graszce, kolejny zapisek tak pisze:

                        Zabiegana w domu i w ursynowskiej szkole,

                        gdzie cudze dzieci uczysz pisać, czytać, rachować i

                        dobrych manier. Przyklejona do wnuków, które

                        skubią serce po kawałku, jak pestki ze słonecznika.

                        Cóż ja bym bez Ciebie zrobił? – nieraz pytam.

                        Przecież sobie świetnie radzisz – odpowiadasz.

                        Wszystko jest na twojej głowie, w rękach, nogach,

                        które coraz częściej odmawiają posłuszeństwa.

                        […]

                        Uspakajam się, gdy powracasz ze szkoły.

                        A potem siedzę z Tobą przy stole jak uczeń

                        w ławce. Czytasz, sprawdzasz zeszyty, i

                        pięknie się denerwujesz, jak kobieta z klasą!

            Szczepaniak nie byłby poetą, gdyby nie próbował dociekać cóż to takiego jest ars poetica, to przecież ważne, pytać nie tylko skąd się biorę, czy dokąd idę, ale i dlaczego piszę, jakiś to imperatyw mnie do tego przymusza? Tych refleksji poświęconych pisaniu jest sporo. Cóż zacytować z przedstawionego nam bogactwa? Może utwór pt. Konspekt do wiersza:

                        Piszę o tych, co ostatni, choć bywają pierwsi, kiedy

                        trzeba rzucić na tacę albo dać do ręki żebrakom,

                        Piszę o nich wspomnienia bo nikt ich nie zapytał,

                        a przecież to oni pracowali nad odpowiedzią,

                        Piszę o czasach, na które plują młokosy, którzy

                        uciekali z lekcji, więc nie sposób wygnać z nich butę,

                        Piszę o ludziach, co stoją w tle fotografii, zastygli, zasłonięci,

                        aby ich milczenie ździebko rozgłośnić, ale bez przesady,

                        Piszę o ludzkich sprawach tylko dlatego,

                        że mało wiem, że tam nie pojadę, że było, minęło,

                        więc nie sposób tego sprawdzić, jak słowo daję.

            Z tego tekstu widać wyraźnie jakim powściągliwym stylem, przefiltrowanym przez lata doświadczeń, posługuje się autor, jak umie się powstrzymać przed tzw. poetycznością, bo „widzieć jasno, jak na dłoni” to chyba jego przesłanie.

            Trzeba też podkreślić, że poeta, choć zamknięty w czterech ścianach mieszkania, pamięta o przyrodzie, naturze, widzi nie tylko ptaka z obandażowanym skrzydełkiem, są w jego tekstach konie i koniki polne, jest ćma, są chmuryniebo, błoto, kurz, las, śnieg, morze, powódź, sadza, źródło… Oczywiście mamy i człowieka w przeróżnych wcieleniach, wszak jest „miarą wszechrzeczy”, i bezwzględnie do natury należy, z niej się wywodzi, wychynąwszy przed milionami lat z oceanicznych otchłani, choć całkowicie pod inną postacią.

            Wiele wierszy, których krótkość doceniam, ma charakter celnych sentencji. Prozą tak autor o nich się wyraża: „Rzeczy poetyckie (i nie tylko!)powinny być szczuplutkie, jak ciasteczko na kilka gryzów” (cytat z Posłowia). Zwracam także uwagę na wiersze dłuższe, nie dlatego, że zerwały się poecie z wędzidła, ale doprawdy i w nich są refleksje warte uwagi, o uniwersalnym charakterze, podbite doświadczeniem jak niebo skowronkami, np. Glosariusz norwidowski, Łzy, Pisanie, Starość, Wierszyki starej daty, Zwodzenie.

            Jednym słowem, to nie jest tom do jednorazowej lektury, to dziełko do studiowania, do przemyśleń, wreszcie do porównań z własnym życiem. Można też zapytać po lekturze Ukradkiem: jak poeta wykorzystał to, co podarował mu los, co nam sugeruje jego poezja, jakie przesłanie jest dla niego najważniejsze?

            Pisał krytyk: „[Czesław M. Szczepaniak] moim zdaniem, należy do pierwszej ligi poetyckiej w naszym kraju tak wyjątkowo przecież zaludnionym »poetami« i »poetessami«. Powinien mieć stałe stypendium literackie, gdyż to, co pisze, to bryłki złotego kruszcu! Świadczą, iż posiada talent dany od Pana Boga, a więc niezwykle rzadki. To artysta, któremu powinny być obce przyziemne sprawy. Powinien być poza nimi. I pisać, pisać. Na swoją, ale i na naszą chwałę!”

            Po lekturze Ukradkiem trudno się z tym nie zgodzić.

            Z czwartej strony okładki omawianego tomiku zdradźmy to, co autor napisał o sobie: „Urodziłem się 23 czerwca1954 r. w Grójcu, w tzw. okolicach »Kwitnącej Jabłoni«. Pochodzę z wioseczki Kopana, co między Tarczynem a Grójcem […]. Od 3 marca 1981 roku mieszkam z żoną Graszką na Ursynowie, osiedle „Na Skraju”. W bloku z wielkiej płyty. Na posiadłościach Juliana Ursyna Niemcewicza, który pozostawił świetny raptularz (Dziennik czynności moich w Ursinowie 1822–1831)”.

            O podobny raptularz prosimy poetę.

___________________________________

Czesław Mirosław Szczepaniak, Ukradkiem, Oficyna Wydawnicza ASPRA-JR, Warszawa 2018.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko