Agnieszka Rykowska – Kowalik – wiersze

0
707

do…

śniłaś mi się,

usiadłaś na gałęzi wiśni jak wielki szpak,

zerwałaś wszystkie owoce czarnej porzeczki

w moim ogrodzie.


byłaś głodnym rekinem,

obijałam się skulona w twoim brzuchu.

przyjechałaś odwiedzić dom, nie mnie,

istotny każdy detal martwej natury, ja zbyt żywa,

śniłam, że zaprosiłaś do naszego domu złodzieja:

ładnie oczyścił pokoje z pamiątek po rodzicach

i skrzętnie zebrał zdjęcia babci,

puste miejsce zasłoniłaś serwetką,

stawiając na niej krzyżyk z wijącym się Jezusem.

on z krwi mojej i z serca twojego

prosiłaś by pisał listy o kolejnym umieraniu
i oto stał się inspiracją
potrzebowałaś kontaktu
by tworzyć coraz lepsze wiersze
był śliną która zaraża
snem o więzieniu

mówił że wiersze widzi i gdy oślepnie
będzie bardzo smutno
a przecież słychać szum fal i wiatru
szmer w kuchni

westchnienia kochanków

z czasem pokochałam go jak własne dziecko

a może to nastąpiło u źródła znajomości
więc nie mogę przejść i obok ciebie obojętnie
wybaczam tej która wczoraj
nazwała mnie dziwką

powroty powinny być tylko w wyobraźni

matka krzyczy że nie ma tutaj miejsca

tymczasem ciągle wracam

zbieram pośród traw

płyty z namalowanym sercem

znowu mnie myjesz golisz nogi

zanosisz do łóżka głaszczesz brzuch

czasem na suchym źdźble gram arię

usta krwawią krzyczą zatykasz dłonią

musisz spoglądać jak Izajasz – szepczesz –

do przodu

przenieś mnie przez rzekę wąski most

mój siwy włos przyklei się do twoich ran

powrotów jest wiele to gładka tafla jeziora

zielona ściana lasu przy której odpoczywają nasze oczy

jesienna wierszoza

zima nie dała wytchnienia.
zmarznięte zawiązki położyły
na łopatki późniejsze plony.

nie wiadomo, kiedy przyszło lato.
deszcz, deszcz, deszcz. brak witamin.
janka też jakaś taka wyjałowiona. deszcz, deszcz.

spadają liście. włosy kładą się dywanem
na ubraniach, w sypialni, na stole, czepiają ust.

dziewczyny opowiadają o gwałtach.

janka drwi. jej to nie spotkało. niczym soczyste,

prawdziwe jabłko, bez zbędnych dodatków,

z piegami i brunatnymi korytarzami.

nadgryź. jest podobna do mnie. możesz się pomylić.

komfort

wciąż chodzę ze spuszczoną głowąbuduję w myślach poręczeciemność ma wtedy mniejsze oczya dziwne dźwięki bledną wśród ciszyumiem spadać do niebarobiłam to wiele razykrew mieszała się z gorycząślady towarzyszą do dziśżycie przekreśla okrągłe brzuchymarzenie o rudej córeczce nie uratujeprzed liczeniem chodnikowych płytani od myśli w których coraz więcej chwastów

reversal

„na koniec wierność rzeczy otwiera nam oczy”

Z. Herbert (stołek)


pan mówi że w moim domu Cud nad Wisłą
pan przyniósł szablę flagę
opowiada o rzeczach ważnych wielkich
nikt nie zdziera już tynków ani podłóg
zakrwawione koszule dziadka
pozostają w pamięci u mnie czysta biel
pan przyniósł obrazek i mówi: „to Chrystus król „

nie umiem wielkimi rzeczami się nakarmić
jeszcze nie nauczono zadręczać innych
mam inną skromną fotografię
obok dziadków na ścianie rodzice
ten pokój dla zmarłych tam wiecznie zimno

potwory wyobraźni pochowałam
wrony już nie drwią

słychać tylko wyraźne stuk stuk dziob dziob
potykam się w kuchni o cień krzesła
– przepraszam – mówię do niego

Bogowie

tyś matką poezji tyś bogiem staruszko ze stwardnieniem rozsianym

papka z twoich ust jak rzeka płynie po brodzie

brodzisz w niewymówieniu wersów które znałaś na pamięć

liczysz liście gdy wiosną pączkują drzewa

córko która odwiedzasz chorą matkę

ty jesteś siostrą poezji i przyjaciółką

układasz własną biografię

ale na czole masz czwarte przykazanie

staruszku z przemoczonym pampersem

tyś rzeźbiarzem poezji trzymasz ją jak karabin w zaciśniętej dłoni

choć nie możesz nawet się czołgać z czułością opowiadasz

o swojej Eurydyce i czasach wojennych

i ty staruszko królowo poezji na wózku z uśmiechem na ustach

dziergasz koronę na kolanach

stopami próbujesz gładzić zroszoną ziemię

bogowie odpływacie w małych łódkach kropla za kroplą kłaniam się wam kłaniam

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko