Wiersze tygodnia – Zygmunt Marek Piechocki
Pięć tekstów ostatecznych
Rokitno, Dom Seniora „Pogodna Jesień”, marzec/kwiecień 2017
Na tamtą stronę
odbywam podróże. Rozstrojone pianino Białoruś.
Uszy i oczy za moimi plecami.
Przede mną ściana. Z prawej paprotka.
Molowa tonacja. Pianissimo. Bez pedału. Napięcie przy przetworzeniach.
Budowanie przestrzeni pauzami.
Sądzą, że to już koniec. Nieśmiałe brawa.
Pan na wózku. Stara się coś powiedzieć.
Domyślam się – grał na pianinie.
Mówię – może pan spróbować lewą ręką. Odstępuję miejsce.
Zawstydzony odjeżdża.
Później mówią mi opiekunki – miał łzy.
Pani z chodzikiem – potrafi pan mały biały domek ? Przywołuję z pamięci.
Dość nieudolnie. W końcu – Pani śpiewa ładnym głosem – udaje się nam kilkoma zwrotkami zdobyć aplauz pensjonariuszy.
Podjeżdża Mama – nie graj tyle, bo się zmęczysz. Mówię, że nie. Że nie ma się martwić.
Besame mucho
Podchodzi do pianina truchcąc stopami.
Schludnie ubrana. Na jasnych włosach
fantazyjny, letni kapelusik. Pani Maria.
Wie pan, mój syn nie może tutaj
zbyt często przyjeżdżać.
I z dumą w głosie – jest radnym. Ma dużo pracy.
Czy zagrałby pan Besame mucho?
Tak lubię tę melodię. Nie pytam dlaczego.
Co tydzień, kiedy tam jestem
gram tę kompozycję.
Także teraz, kiedy Pani Marii już nie ma
z nami.
…Całuj więc mnie mocno tak
Jakby ust naszych żar
Miał wstrzymać czasu bieg…*
*fragment tekstu Besame mucho
Ogórkowa
Stołówka. Obiad o trzynastej.
Panie krzątają się. Zapachy.
Kilka minut po Anioł Pański.
Niektórzy już przychodzą. Siadają.
Zakładają śliniaki. Czekają. Milczą.
Jadalnia zapełnia się. Samodzielni,
wózkowi. Opiekunki.
Siedzę naprzeciw Pani Marylki. Przynoszą zupę. Dziękuję, nie będę jadła – i do mnie – bo wie pan, po wylewie zmienił mi się smak – nie mogę nic kwaśnego.
A przedtem lubiłam, gotowałam.
Czeka na drugie danie.
Karmieni. Zmiksowana zupa, poduszone ziemniaki.
Proszalnie: Pani Stasiu, jeszcze tylko jedna łyżka.
Brawo! Pani Pola zjadła wszystko!
Codzienność bez medali. Za cierpliwość.
Dziesiąta dekada
Przewidywana. Owszem, nawet nieunikniona jeśli ją dano.
Po dziewiątej. Jednak niepostrzeżenie, cichaczem.
Kwitnienie bzów. Natenczas.
Nowy zegarek. Biała, duża tarcza, sekundnik.
Tyk, tyk, tyk. Nie oddala. Przybliża. Sekundę
niespodziewaną. Końcową. W dziesiątej dekadzie.
Już teraz wiem o ostatecznej odmowie światła.
Panowie w pelerynach z białym szamerowaniem
zamknęli przestrzeń z Mamą.
Z Nią, w pudełeczku kosmyk lennych włosów,
medalik od pierwszej komunii.
Sześć lat razem dziesiątej dekady.
Tak. Czytałem Matka odchodzi Tadeusza Różewicza.
Uważność. Fotografowanie. Pytania. Zapiski.
Radość tryska z piersi ziemi
Tak chce Oda do radości Fryderyka Schillera w piątej strofie.
Nieprawda. Więc wybieram dziewiątą Franciszka Schuberta.
25 czerwca 2017 roku
Widok z pałacowego tarasu
Po prawej pola.
Zboże jeszcze zielone
kłosi się
Po lewej las
Wąska, lokalna szosa
Za kilka kilometrów jezioro dzieciństwa
z czystą, jak kryształ wodą
Nurkowaliśmy bez masek
otwarte oczy widziały niewielkie okonki
Powyżej jeziora niewielki pałac
Na tarasie kawiarnia
Dla ciebie zamawiam deser, sobie lody
Zostawiona mrużysz oczy, zasłaniasz je dłonią
patrząc jak schodzę ku wodzie
Tablice ostrzegają: Kąpiel wzbroniona.
Woda zatruta pestycydami.
Wracam.
Już tutaj nie przyjedziemy, Mamo.
20 lipca 2017 roku
Dziękuję …piękne wiersze. Mam albumik “SYTUACJE” od p. Stanisławy. Wtapiam się, pełna uwagi
w tekst każdej linijki.