Wiesław Łuka
Straszni być musimy
O literackich emigrantach Gombrowicza i o emigrancie w Chicago, który nie wypadł przypadkowo z „własnego, polskiego gniazda”, lecz sam je tu wcześniej sobie uwił.
Najnowsza inscenizacja Ślubu Witolda Gombrowicza w Teatrze Narodowym. Autor inscenizacji, Eimuntas Nekrošius z Wilna, spowodował, że ludzie (coprawda – nieliczni, ale jednak)opuszczają przedstawienie w jego trakcie lub podczas pierwszej przerwy. Ja je także opuściłem w przerwie, by za kilka dni poddać się próbie ponownej męki obejrzenia do końca tej jednej z najważniejszych sztuk polskiej dramaturgii ostatnich kilkudziesięciu lat. Z trudem, ale torturę wytrzymałem. Spodziewałem się jej, pamiętając niedawną inscenizację Dziadów, którą Nekrošius (mistrz światowej rangi) wykreował z okazji jubileuszu warszawskiej narodowej sceny.„Ozdobił” ją zaskakującymi rekwizytami, zagmatwał treści historyczno-filozoficzne wątków sztuki i wielkiego, romantycznego wiersza Mickiewicza. Zapamiętałem między innymi bezsens bieganiny aktorów po scenie i „awangardowe” ich drapanie w podłogę. Czego szukali „pod ziemią”? Może tego, co wieszcz zawarł w strofie: „Nasz naród jak lawa… Plwajmy na jej skorupę i stąpmy do głębi…”?