Wiersze tygodnia – Bohdan Wrocławski

0
607

Studium w szarości
 
Mężczyzna siedzi przy stole
książki na parapecie przysłaniają mu światło
 
W półmroku czyta wiersz Roberta Lovella o umieraniu
od dłuższego czasu próbuje zrozumieć swoją śmierć – rozpisuje ją
nieomal w sposób sceniczny
jakby stawiał znaki interpunkcyjne przy każdym oddechu
 
już wie że można być scenarzystą reżyserem i aktorem
a gra w każdym akcie komedii
jest niczym wpływanie małego strumienia
w ciszę oceanu
 
zauważył że znajomi telefonują do niego coraz rzadziej
w gruncie rzeczy
nie przeszkadza mu to – odczytuje jako znak umykającego czasu
 
 
W wyobraźni stara odnaleźć siebie dawnego
słucha grającą na trąbce IL Silenzio  Melisse Veneme
aż do tego momentu
w którym orkiestra włącza się w krwiobieg utworu
 
powraca do książki Lovella
szelest kartek wytrąca równowagę w pokoju
powietrze przepływa spokojnie przez jego wyciągniętą dłoń
 
i ginie gdzieś w zupełnie nieokreślonej przestrzeni
za otwartym oknem
 
Kiedyś myślał że śmierć nigdy nie będzie jego udziałem
 
dziś dostrzega – każdego dnia jakaś maluteńka część ciała
opuszcza go
przemierza ogromne przestrzenie kosmosu
 
pozbawiona jego oddechu
przerażona ginie w cisza nie do zaakceptowania
 
to codzienność i jej tło
odczytane jakby znajdowało się za brudną szybą
którą swoją obecnością
pokaleczyły liczne sztormy krzyki mijających pór roku
 
nadal próbuje odnaleźć nieodległe przecież fragmenty młodości
i dzieciństwa do których chce się uśmiechnąć
ale wargi zaledwie wykrzywiają się
w jakimś niezrozumiałym szaleńczym grymasie niepokoju
 
mężczyzna odkłada książkę na stolik
przez chwilę zatrzymuje dłoń na jej okładkach – jest w tym czułość
całej biologicznej potęgi wszechświata
 
powrót do muzyki wydaje mu się zbyt śmiały
 
dlatego odwraca się do światła
i przez moment kieruje wyobraźnię
do pobytu Norwida w Domu Świętego Kazimierza w Ivry
być może przywołuje kogoś jakiegoś Michała Zaleskiego
 
czuje narastający ucisk w piersi
próbuje podnieść dłoń na wysokość serca
 
słyszy coraz głośniejszą muzykę
natrętność grającej trąbki wydaje mu się nie do wytrzymania
 
il Silenzio wyszeptuje
chcąc wzrokiem odnaleźć płaszcz którym mógłby się przykryć
 
trąbka milknie
 
dłoń podniesiona do serca opada takim gestem
który wyrównuje wszystkie niedoskonałości naszego świata
 
 
Patrzenie z klifu
 
Zrozumiałem – moja rzeka
pełna oczeretów wykrotów z bliznami
które nie chcą się zrastać dotarła do morza
wypiętrzyły ją 
morskie fale a każde przepływanie krwi
dotychczas pełne leków i wątpliwości
dziś stało się aż nazbyt nierozsądne
abyś zechciał je zaakceptować
W tym miejscu już wiemy ty i ja 
że bezbolesne wyjście na żółty piasek plaży
stało się koniecznością
na brzegu odpoczywa kobieta
jej oczy o głębokości światła w zerwanej czereśni
zdają się być bardziej bolesne
niż nasz wieczny sen o prawdzie
nieporadnie rysujesz na piasku swoje hasła
pełne zatrwożeń dziecięcych kontestacji
i wraz z nimi nagle zrozumiałeś
to nie koniec wieńczy dzieło
ale jego przetrwanie
ten ułamek rozkoszy i szaleństwa
w którym pozwolono ci trwać
oddychasz spokojnie widzisz przelatujące niebem
klucze przemarzniętych żurawi
aby być bliżej nich wchodzisz na nadbrzeżny klif
starasz się obserwować siebie
 
wciąż odległego od wczorajszych pragnień
i własnej dojrzałości
 
 
Bohdan Wrocławski – jeden wiersz (Kwiaty magnolii)
 
Przez szparę w uchylonych drzwiach wpada smuga światła
i muzyka mówię wyraźnie nie przepadam za rock’n’rollem
w okresie początkowego szaleństwa słuchałem Edith Piaf
Louisa Armstronga szwendałem się po piwnicach z muzyką jazzową
Wzruszali mnie trzej panowie na głoskę sz: Szopen Schumann i
Schubert
 
Zbierałem płyty z nagraniami Orkiestry Drezdeńskiej
Do dziś szeroko otwieram oczy kiedy na bazarkach z starociami
dostrzegam okładki tych płyt
 
Podobno w Central Parku pod koniec pierwszej dekady lipca opadły
liście z krzaków magnolii
i opadały nadal
gdy na cmentarzu Al. Hibbler z wysoko uniesioną twarzą na
której szkliły się w lipcowym słońcu łzy i kropelki potu
zaśpiewał Nobody Knows the Trouble l’ve Seen
 
To było w tym momencie kiedy Fred Robbins
zauważył że zmieniając marynarkę
nie przełożył kartki z mową którą miał wygłosić na pogrzebie Louisa
 
Nie pamiętam gdzie wtedy stali Bing Crosby i Ela Fitzgerald
 
Jak też nie mogę odgadnąć kto oprócz żony i Johannesa Brahmsa
odwiedzał Schumanna w zakładzie dla nerwowo chorych w Enderlich
koło Bonn
 
To wtedy w parku w Bonn w ostatnich dniach lipca zwiędły krzewy
magnolii
Widział je siedzący na ławce Albrecht Dietrich chmurzyło się tego
sierpniowego dnia więc z niepokojem patrzył w niebo
I słuchał muzykę chmur zawieszonych nad nieodległym przecież
cmentarzem
 
Nie wiem, czy w grudniowy dzień sześćdziesiątego trzeciego roku
Ubiegłego wieku ktoś położył kwiat magnolii na grobie Edith
na cmentarzu Pere Lachaise
 
Być może nikt z czterdziestu tysięcy zgromadzonych nie widział jej
starego zdjęcia z tym kwiatem we włosach
 
Kiedy w Ivry grzebano Cypriana Kamila Norwida
na poboczu cmentarza pod jego murem właśnie kwitły magnolie
 
dziś trudno mi powiedzieć czy choć jeden kwiat znalazł się na żółtym
piasku świeżo wykopanej mogiły
 
 
Pierwsze kroki
Jestem zupełnie przekonany 
w okresie kultury Etrusków
udało mi się postawić pierwsze kroki
do dziś w pełni niewybrzmiałe wykrzykujące swój bunt
błądzące w nieokreślonej przestrzeni
nutka po nutce litera po literze
 
ciągle wdzierają się w najintymniejsze miejsca
naszego alfabetu
połówki ćwiartki ósemki pełne niecierpliwości
wpatrują się w leżącą na pulpicie batutę
i obok ja – ogień 

lawa wypływająca
z nieodległych przecież wzgórz
pochłaniający historyczną cierpliwość Greków 
odwiedzający beczkę wypełnioną filozoficznymi zdziwieniami
ja – zwycięzca poznający w ustach cierpki smak cykuty
odczytujący
gniewne pomruki zgromadzonych na Agorze tłumów
ciągle ten sam 
schodzący między szarościami góry Masada
wśród drwiących spojrzeń legionistów
w miejscu w którym przestrzeń bielejących od strachu skał
łagodnie łączyła się z kolorem togi 
narzuconej na półpancerz Flawiusza Silwy
odgadujący
niezwykłą muzykę mieczy rzymskich legionistów
gdzieś na gnijących od mgieł brzegach Bretanii
przed chwilą obserwowałem modlącego się pod Poitiers
Ab ar- Rahmana jego łukowate wygięte do ziemi plecy
słowa wyszeptywane z prośbą o zwycięstwo
koralik do koralika
wiem zostałem pokonany w wszystkich bitwach świata
jestem syntezą klęsk
zwycięstwa omijały moją ulicę szerokim łukiem
dziś trafiłem na jarmark staroci
wypełniony dziełami Platona Thomasa Morusa
Tomasza z Akwinu
dziełami początku i środka
na zewnątrz słyszałem gwar bitwy
niecierpliwy stukot kopyt końskich, szum husarskich skrzydeł
docierających do przestrzeni pól otaczających Gersthof
pobladłego Kara Mustafę na tle kolorowych namiotów
zaczynam rozumieć – znów musimy tam powrócić
zaczynam wam mówić – znów musicie tam powrócić
tymczasem staram się odczytać samego siebie
zagubionego w bibliotecznych salach
pełnych ciszy i skupienia
ja –ciągle zbuntowany dzieciak peryferii
przez całe życie 
biegnący w połatanym pragnieniami i nadzieją swetrze
ja – pożar wszystkich sumień
obserwujący konającego Woltera
jego krzyk błagający o ostatnią spowiedź życia
ja prostytuujący swoją wyobraźnię
oszukujący i oszukiwany

w ciągłej podróży i modlitwie
między wyspami dzieciństwa i wiecznej starości.
 
 
 
Zdjęcie z autografem
 
Zaparkowałem na niewielkim klifie
wszechstronne morze wdzierało się szarym kolorem
w górę aż do nieba z nisko zawieszonymi chmurami
 
listopad otwierał swój dwudziesty pierwszy dzień 2017 roku
 
W Apollo Theater w nowojorskim Harlemie 21 listopada
w kulisach niewyraźnie rysuje się postać Chicka Webba 
zaplątany między oświetleniowcami i akustykami z bólem głowy
po wczorajszym przyjęciu
 
zastanawia się po jaką cholerę przyjechał do teatru
miast siedzieć w domu i szykować program dla swojej orkiestry
na sylwestrowe zakończenie wkrótce mijającego 1934 roku
 
Wkładam kasetę do samochodowego radia
Ella Fitzgerald and Her Famous Orchestra
 
To debiutującą Ellę Fitzgerald
słuchał w kulisach nowojorskiego teatru w Harlemie Chick Weeb
 
mimo bolącej głowy czarna dziewczyna wydała mu się objawieniem
krwią która powinna pulsować najlepszymi rytmami
w prowadzonej przez niego orkiestrze
 
Po jego śmierci ona przejęła orkiestrę
 
W dziesięć lat później
w czasie powstania warszawskiego w nieodległym Milanówku
urodziłem się ja
słuchając zupełnie innych rytmów brzmiących na zewnątrz
 
W latach siedemdziesiątych na aukcji kupiłem zdjęcie Elli z jej autografem
nie było już jej na tym świecie
 
na fotografii stała prosto z  dłonią odstającą od reszty ciała
 
jakby chciała jeszcze wykrzyczeć wyśpiewać zamkniętą przestrzeń zdjęcia
być może powiedzieć tylko mi coś bardzo ważnego artystycznie
zaskoczyć tym razem nie śpiewem ale gestem uskrzydlającym scenę i jej kulisy
 
jakiś matowy cień zarysowany na fragmencie kurtyny
ostro kontrastował z sukienką pełną kolorowych kwiatów
autografem napisanym niedbale cienką szminką do ust
który wdzierał się na wysokie czoło
w uplecione do góry włosy spięte szeroką jedwabną opaską
 
W młodości wyobrażałem sobie że odwiedzę kiedyś Newport News pójdę
brzegiem James aż do tego miejsca w którym wpada ona do zatoki Chespeake
i w małych drewnianych butwiejących ze starości domkach odnajdę tamten
świat i rytm nieodległej przecież murzyńskiej muzyki
 
Nie odwiedziłem Newport News ani Beverly Hills
ani Stanów Zjednoczonych
 
w licznych przeprowadzkach gdzieś zginęło zdjęcie Elli
 
Jest rok 2017 klif na brzegu Bałtyku pośród sosnowych drzew na parkingu
w starym samochodzie siedzi siwy mężczyzna
słucha śpiewającej Elli Fitzgerald
 
i jak mały chłopiec oddaje się ciągle wszechobecnym w nim marzeniom.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko