Mikołaj Melanowicz – Kurosawa. Rashomon. Przypomnienie sprzed półwiecza

0
464

We wrześniu 2018 roku mija dwadzieścia lat od śmierci Kurosawy (1910-1998), najbardziej wpływowego reżysera w historii kina światowego. O jego twórczości w Polsce pisano już za jego życia (Alicja Helman, Akira Kurosawa, 1970), a z okazji stulecia urodzin Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej zorganizowało sympozjum „Akira Kurosawa – twórca japoński, twórca światowy”, a następnie wydało tom esejów i studiów poświęconych Kurosawie (Kraków, 2011). Jak wiadomo,  czasopismo „Film” publikowało recenzje filmów pokazywanych w Polsce. Również na łamach swego czasu poczytnych „Kontynentów” (1964-1989) ukazał się esej pt. „Kurosawa”, który zdecydowałem teraz udostępnić zainteresowanym Czytelnikom.

    Do eseju o Kurosawie dodałem opowiadanie Akutagawy Ryūnosuke (1892-1927) pt. Rashōmon (1914,1917), które zasłynęło dzięki filmowi Kurosawy. Opowiadanie jest krótkie i nie stanowi podstawy dla fabuły filmowej, ponieważ film oparto na dłuższym opowiadaniu Akutagawy, a mianowicie na Yabu no  naka (W gąszczu, 1922), ale film zyskał atrakcyjne miejsce narracji o dramacie, który rozegrał się w gaju bambusowym na przedmieściu, w Yamashinie. Zyskał również tajemną głębię dzięki powiązaniu z historią Bramy Demonów.

    Warto wspomnieć, że tytułowa Brama Demonów znajdowała się w południowej części miasta Kioto –  dawniej nazywanego Heian – już ponad tysiąc lat temu. Informację o tej bramie w okresie klęski głodu w stolicy Japonii, zawartą w „Zbiorze opowieści  o rzeczach dawnych” (XII w.), wykorzystał Akutagawa, pisząc na temat  względności dobra i zła. Natomiast Kurosawa z tego opowiadania przejął tylko scenerię malowniczej, zrujnowanej Bramy Demonów, przy której spotkało się kilka osób, a jedna z nich wspomniała o znalezieniu ciała zamordowanego samuraja. Ale to jest już inna historia, opowiedziana w Yabu no naka, a nie w Rashōmonie.

KUROSAWA

       Na XII Festiwalu Filmowym w Wenecji we wrześniu 1951 po raz pierwszy w historii film japoński uzyskał pierwszą międzynarodową nagrodę (Grand Prix) i w ten sposób zwrócił uwagę Europy na potężną, a dotychczas prawie nie znaną kinematografię japońską. Filmem tym był „Rashomon”, który w kilka lat później znalazł się na wszystkich niemal ekranach świata. Przyznanie „Grand Prix” filmowi japońskiemu zaskoczyło nie tylko Europę, ale i Japończyków. W latach 1948–51 mówiło się w Japonii o kryzysie rodzimej kinematografii. A poza tym wyprodukowany w 1950 r. „Rashomon” nie cieszył się zbyt dużym powodzeniem ani u krytyków, ani u widzów japońskich. Niemniej uzyskał wysoką ocenę w Europie i otworzył nowe możliwości dla japońskiego filmu. Już po trzech latach Japonia znowu zdobyła wielką nagrodę (Cannes, 1954) za film „Wrota piekieł” w reżyserii Kinugasa Teinosuke. Był to początek światowej kariery filmu japońskiego, a jednocześnie moment zwrotny w jego historii. Najpoważniejszą rolę przełomową odegrał Kurosawa Akira, twórca o wielkiej kulturze artystycznej i zdumiewającej technice. Nazwisko Kurosawy stało się jakimś szczególnym symbolem współczesnej kultury japońskiej.

      „O sobie mogę powiedzieć, że na równi z Dostojewskim lubię Basho i Busona. Tak jak lubię Van Gogha, Toulouse-Lautreca, Rouaulta, podobnie i (japońskich malarzy — przyp. M. M.) Sotatsu, Gokuda, Tessai. Wraz ze starym francuskim i holenderskim szkłem zbieram japońską lakę. Mówiąc krótko, zupełnie naturalnie i w zgodzie współżyją we mnie Zachód i Japonia”. Tak pisał Kurosawa przy okazji „Tronu we krwi” na łamach Eiga-hyoron (marzec 1957). Wyznanie powyższe potwierdza to, co znajdujemy w jego filmach — stopienie i współgranie tradycji kulturalnej japońskiej i europejskiej, będące źródłem nowych wartości artystycznych i intelektualnych. Wystarczy chociażby obejrzeć uważnie „Rashomon” lub „Tron we krwi”, by dostrzec ten swoisty kontakt kultur w twórczości Kurosawy. Na przykład struktura filmu „Tron we krwi”, problem walki o władzę, dobór i określone charaktery postaci wzięte są z Makbeta. Z drugiej zaś strony japońska jest cała sceneria historyczna i społeczno-obyczajowa oraz szerokie i świadome wykorzystanie chwytów stylistycznych rodzimego teatru. W filmie „Zły śpi spokojnie” dostrzegamy znowu inspiracje z Hamleta, chociaż film ten podejmuje rzeczywistą i ważną problematykę społeczną Japonii.

      Zastanawiającą cechą filmów Kurosawy jest ich wyczulenie na plastykę obrazu — tego podstawowego środka wyrazu filmowego. A z drugiej strony — jedność ideowa i konsekwencja stylistyczna wynikająca z założenia określonego celu: powiedzenia prawdy o człowieku działającym w ściśle określonych warunkach, najczęściej w sytuacjach konfliktowych. Nie ma złych i zbędnych dialogów, nie ma zbędnych scen, co jest wielką zasługą dobrego scenariusza. Oba te aspekty jego filmów wynikają z dobrego przygotowania i uzdolnienia plastycznego oraz z opanowania pracy nad scenariuszem.

      Otóż Kurosawa miał początkowo zamiar zostać malarzem, dużo rysował i malował. Do filmu przywiódł go przypadek — ogłoszenie w gazecie, że pewna wytwórnia filmowa potrzebuje asystenta reżysera. Ponieważ skończył szkołę średnią i nie rozpoczął żadnej pracy, postanowił spróbować i — został przyjęty. Zupełnie bez entuzjazmu rozpoczął pracę w studio w 1936 roku (miał wówczas 26 lat) u reżysera Yamamoto Kajiro. Przez cały czas asystentury pisał scenariusze, aż osiągnął w tym zakresie wielką sprawność. Od tego czasu w pracy nad filmem rzadko wykorzystuje obce scenariusze. Najczęściej pisze je sam lub współpracuje ze scenarzystą. Kurosawa jest więc twórcą filmowym w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie — realizatorem danego scenariusza.

      Po siedmiu latach nauki pod kierunkiem dobrego pedagoga zrealizował w 1943 roku swój pierwszy film „Sugata Sanshiro”, głęboko związany z japońską tradycją. Następnie pojawiły się kolejno m. in. „Na tropie tygrysa” (1945), „Nie żałuję swojej młodości” (1946), „Ci, którzy tworzą jutro” (1946), „Wspaniała niedziela” (1947), „Pijany anioł”, „Rashomon” (1950), „Żyć” (1952), „Siedmiu samurajów” (1954)). Później, już w pełni światowej sławy, zrealizował m. in. „Zły śpi spokojnie” i „Straż przyboczną”, w których swe techniczne umiejętności doprowadził do perfekcji.

      Świat Kurosawy to świat o niezwykłym napięciu. Wszystkie dźwięki brzmią tam o oktawę wyżej, a ruch nabiera niezwykłej szybkości. Bohaterowie zaś mogą działać autentycznie, wolni od konwencji i maski codzienności. Jest to jednocześnie świat realny, głęboko nacechowany autentyczną problematyką życia i obserwacjami obyczajowymi. Świat ten wypełniony jest namiętnością i fatalnymi w skutkach konfliktami, których wyolbrzymienie i akcentowanie nadaje problematyce filmu niezwykłą wyrazistość. Stałym tłem malarskim jego filmów są groźne i surowe zjawiska przyrody (np. ulewa w „Rashomonie”, błyskawice w „Tronie we krwi” itp.).

Kurosawa w pracy nad filmem wychodzi od określonej podstawowej idei, często sformułowanej w formie pytania: dlaczego ludzie nie mogą żyć w większej przyjaźni i radości, dlaczego nie mogą być bardziej dla siebie życzliwi. A z drugiej strony — w jakich warunkach gubią sens istnienia i tracą cechy ludzkie. Kurosawa eksperymentuje jak fizyk w laboratorium, stwarza określone formy i warunki egzystencji, w których bada zachowanie się bohatera. Na przykład we „Wspaniałej niedzieli” robotnika z 35 jenami i jego przyjaciółkę rzuca w wir wielkiego miasta, z jego ukrytym, przestępczym życiem. Chce się dowiedzieć, jak spędzą ten dzień jego bohaterowie — szczęśliwie czy nieszczęśliwie. W innym znowu filmie („Żyć”, 1952) zadaje sobie pytanie, jak się zmieni człowiek, gdy dowie się, że zostało mu tylko pół roku życia. Czy spadnie na samo dno, czy też na odwrót — spróbuje nadać sens ostatnim dniom swego życia. Kurosawa wierzy w człowieka, jest wielkim humanistą i dlatego daje bohaterowi ostatnią szansę — przeżyć przynajmniej chwilę życia autentycznie, po ludzku.

Akutagawa Ryūnosuke , RASHŌMON – BRAMA DEMONÓW

przełożył  Mikołaj Melanowicz

Wydarzyło się to któregoś dnia późnym popołudniem. Pewien sługa schronił się przed deszczem pod sklepieniem Bramy Demonów i czekał, aż przestanie padać.

Prócz niego w wielkiej bramie nie było nikogo. Tylko świerszcz siedział uczepiony na wielkiej okrągłej kolumnie, wytartej gdzieniegdzie z pokrywającej jej powierzchnię cynobrowej farby. Rashōmon prowadzi do Alei Suzuku, wydawałoby się więc, że mogło się tu schronić przed deszczem jeszcze kilka kobiet w ichimegasa[1] czy mężczyzn w momieboshi[2]. Tymczasem jednak, poza owym sługą, nikogo tutaj nie było.

W ostatnich kilku latach nawiedzały Kioto kolejne klęski: trzęsienie ziemi, huragan, pożar, głód… Dlatego stolica opustoszała prawie zupełnie. Jak podaje stara kronika, doszło do tego, że rozbijano buddyjskie posągi i niszczono przedmioty rytualne; zrzucone na kupę przy drodze drewno, często pokryte czerwoną farbą lub pozłotą sprzedawano na opał. Dla stolicy były to ciężkie czasy, toteż nikt nie troszczył się o naprawę bramy Rashōmon. Korzystając z tego, w zniszczonych jej zakamarkach gnieździły się lisy i jenoty. Mieszkali też złodzieje. W końcu stało się nawet zwyczajem, że przynoszono i wyrzucano tu ciała zmarłych, którymi nie miał kto się zająć. Dlatego gdy słońce skrywało się za horyzontem, nikt nie ośmielał się, przejęty panującą tu grozą skierować swych kroków w pobliże bramy.

Często natomiast, nie wiadomo skąd, zlatywały się całe chmary wron. Można je było ujrzeć w ciągu dnia, jak kracząc, zataczają koła wokół wyniosłego dachu, ozdobionego rzeźbami ogonów legendarnego delfina. Gdy niebo ponad bramą zaczerwieni się wieczorną zorzą, wyglądają jak rozsypane ziarna sezamu. Wiadomo, że wrony gromadzą się tutaj, by szarpać ciała trupów porzucone na górnej kondygnacji bramy. Tego dnia jednak, z powodu późnej pory, nie było widać ani jednej. Tylko na zniszczonych kamiennych stopniach i w szparach porośniętych wysoką trawą bielało miejscami przyschnięte wronie łajno. Sługa, w podniszczonym od częstego prania niebieskim kubraku, usiadł na najwyższym siódmym stopniu i dotykając palcami dużego pryszcza, który mu wyskoczył na prawym policzku, patrzył z roztargnieniem w strugi deszczu.

Poprzednio autor starej kroniki napisał: „Czekał, aż przestanie padać”. Lecz gdyby nawet deszcz przestał padać, to i tak sługa nie miał dokąd pójść. W normalnych czasach wróciłby do domu swego pana. Lecz ów pan zwolnił go przed kilku dniami. Jak wiadomo, miasto Kioto przeżywało wtedy nie notowany w historii upadek. I to, że pan zwolnił wiernego sługę, było drobnym przejawem ogólnego kryzysu. Być może zamiast: „czekał, aż przestanie padać”, należałoby napisać: „sługa zapędzony przez deszcz do bramy siedział przygnębiony nie wiedząc, dokąd pójść”. W dodatku dzisiejsza pogoda niemało wpłynęła na sentymentalny nastrój owego sługi z okresu Heian. Choć deszcz zaczął padać pod koniec godziny małpy[3], nie było jednak żadnych widoków na to, by miał wkrótce przestać. Sługa machnął więc na wszystko ręką i snuł jedną po drugiej myśli o tym, jak tu przeżyć jutrzejszy dzień a mówiąc inaczej – jak zrobić to, co w ogóle jest niemożliwe, i podświadomie wsłuchiwał się w plusk ulewy w Alei Suzaku.

Deszcz, przesłaniając Rashōmon coraz to nowymi falami, nadchodził z daleka z przeciągłym szumem. Ciemności nocy stopniowo obniżały niebo, a gdy spojrzał do góry, wydało mu się, że dach bramy krawędzią wystających ukośnie gontów podpiera ciężkie, ciemne chmury.

Sługa nie miał żadnych środków, które by mu pozwoliły przeprowadzić to, co było zresztą nie do przeprowadzenia. Jeśli mógł coś zrobić, to chyba tylko umrzeć z głodu gdzieś pod płotem czy na ziemi przy drodze. Potem przyniosą jego ciało tutaj na górne piętro bramy i rzucą jak ścierwo psa. A skoro się nie ma żadnych środków… Myśli sługi wielokrotnie już błądziły tą samą drogą i wróciły znowu do punktu wyjścia. Lecz to „skoro” nie wiadomo jak długo pozostawało bez dalszego ciągu samym „skoro”. Sługa stwierdzając, że nie ma do dyspozycji żadnych środków, nie miał tylko odwagi potwierdzić tego, co siłą rzeczy musiało nastąpić po użyciu owego „skoro”. „Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zostać złodziejem”.

Sługa kichnął sobie głośno, a wreszcie podniósł się ociężale. W czasie wieczornych chłodów w Kioto jest tak zimno, że upragnioną wówczas rzeczą staje się piecyk. Wraz z mrokiem wieczornym zerwał się wiatr i hulał swobodnie między kolumnami. Świerszcz, który siedział na czerwonej kolumnie, znikł nie wiadomo gdzie.

Sługa, wyciągając szyję, wyprostował plecy okryte niebieskim kubrakiem z żółtą podpinką i rozejrzał się dokoła. Myślał o tym, że jeśli znajdzie się kąt, który uchroniłby go od dokuczliwego deszczu i obawy przed ludzkim wzrokiem, kąt, w którym można by było swobodnie się przespać, to zostałby tu na noc. Los chciał, że wkrótce zauważył szeroką pokrytą także czerwoną farbą drabinę, która wiodła na piętro bramy. Jeśliby na górze mieli być jacyś ludzie, to chyba tylko nieżywi. Uważając, by nie wyśliznął mu się z pochwy wiszący u boku miecz z gardą roboty słynnego mistrza, postawił obutą w słomiany sandał stopę na najniższym szczeblu drabiny.

Minęło kilka minut. W połowie wspinaczki po tej szerokiej drabinie prowadzącej na piętro Rashōmon sługa przyczaił się jak kot i wstrzymując oddech, rozejrzał się uważnie dokoła. Jakieś światełko padające z góry zabarwiło z lekka jego policzek. Ten sam policzek, na którym pośród krótkiego zarostu czerwienił się zaropiały pryszcz. Sługa do tej chwili nawet nie przypuszczał, że prócz martwych mogą się znajdować tu żywi ludzie. Gdy jednak wspiął się wyżej, zauważył, że na górze pali się światło i że ktoś przenosi je z miejsca na miejsce. Można to było od razu spostrzec, gdyż słaby, żółty odblask migotał niespokojnie na sklepieniu, zasnutym gdzieniegdzie pajęczyną. Któż, u licha, może w taką deszczową noc palić światło w zakamarkach bramy Rashōmon? Czuło się w tym coś niezwykłego.

Poruszając się bezszelestnie jak jaszczurka dotarł w końcu do ostatnich szczebli stromej drabiny. Następnie przylgnął do niej całym ciałem, wyciągnął szyję możliwie daleko i z lękiem zajrzał do wnętrza wieżyczki nad bramą.

W pomieszczeniu, jak zresztą głosiła fama, leżało w nieładzie wiele trupów, ale ponieważ oświetlona przestrzeń była mniejsza, niż się spodziewał, sługa nie mógł rozpoznać, ile trupów było tam naprawdę. W mroku spostrzegł tylko, że jedne są nagie, a inne w ubraniach. Leżały tu obok siebie i ciała kobiet, i mężczyzn. Wszystkie na podłodze, jak popadło, z wyrzuconymi ramionami wyglądały niczym kukły ulepione z gliny – można było wątpić, że byli kiedyś żywymi ludźmi. Wątły płomyk oświetlał jedynie wypukłości ciała, zwłaszcza piersi i łopatki, resztę organów pogrążając w głębokim mroku. Milczały nieme – wiecznym milczeniem.

Odór gnijących trupów kazał słudze mimo woli zatkać nos. Lecz w następnym momencie zapomniał, by przysłonić go ręką. Nowe, mocne wrażenie prawie zupełnie odebrało mu zmysł powonienia. Oczy sługi w tej chwili po raz pierwszy ujrzały siedzącą pośród trupów postać. Była to starucha podobna do małpy, siwa, niska i chuda, mająca na sobie kimono koloru kory cyprysowej. Trzymając w prawej ręce zapalone sosnowe łuczywo, uważnie przypatrywała się głowie jednego z trupów. Był to, sądząc po długich włosach, trup kobiety.

Sługa przejęty bardziej strachem niż ciekawością zapomniał przez chwilę o oddychaniu. Czuł – tu zapożyczamy wyrażenie ze starej kroniki – że „włosy mu puchną na głowie”. Tymczasem starucha wetknęła łuczywo między deski podłogi, a następnie zbliżyła obie ręce do głowy trupa i jak małpa szukająca wszy u małpiątka, zaczęła mu wyrywać, jeden po drugim, kosmyki długich włosów. Poddawały się jej rękom lekko, bez oporu. Wraz z wyszarpywanymi włosami znikał po trochu strach z serca sługi, a jednocześnie narastała w nim okropna niechęć do staruchy… Nie, powiedzieć „do staruchy” byłoby to za mało. Raczej z każdą minutą wzrastała w nim odraza do wszelkiego zła. Jeśliby mu w tym czasie ktokolwiek zadał pytanie, czy ma umrzeć z głodu czy zostać złodziejem – nad czym zastanawiał się na dole – chyba bez żadnego wahania wybrałby śmierć głodową. Nienawiść do zła rozpaliła się w nim tak mocno jak sosnowe łuczywo, które starucha wetknęła w podłogę.

Sługa naturalnie nie wiedział, po co starucha wyrywa włosy trupom. W związku z tym, rozumie się, nie mógł tej czynności określić w kategoriach dobra i zła. Ale dla niego już samo wyrywanie włosów w tę deszczową noc w górnej komorze bramy było złem nie do przebaczenia. Oczywiście zupełnie zapomniał o tym, że sam był niedawno bliski decyzji zostania złodziejem.

W tym nastroju sługa, wyprężając obie nogi, zeskoczył nagle z drabiny na podłogę. Trzymając dłoń na rękojeści miecza, podszedł wielkimi krokami do staruchy. O tym, że ta się przestraszyła, nie trzeba chyba mówić.

Zobaczywszy sługę, zerwała się jak wyrzucona z katapulty.

– Stój! Dokąd?! – wrzasnął i zastąpił jej drogę, gdy potykając się o trupy, usiłowała z wielkim pośpiechem uciec. Starucha starała mu się wymknąć. Sługa nie puszczał jej i zastępował drogę. Przez jakiś czas, wśród trupów, zmagali się ze sobą bez słowa. Lecz od początku było jasne, kto przegra. W końcu sługa chwycił staruchę za nadgarstki i rzucił nią o podłogę. Jej ręce to sama skóra i kości, zupełnie jak kurze łapy.

– Coś robiła? Mów! Jeśli nie powiesz, to patrz! – odepchnął staruchę i szybko wyciągnął z pochwy miecz, zbliżając błyszczące ostrze do jej oczu. Ale ta milczała. Z drżącymi rękami, zadyszana, z otwartymi oczami, które o mało jej nie wyskoczyły z orbit, uparcie milczała jak niema. Widząc to, sługa po raz pierwszy uświadomił sobie jasno, że życie i śmierć kobiety zależą tylko od jego woli. Świadomość ta niepostrzeżenie ugasiła niechęć płonącą dotąd w jego sercu. Pozostało tylko łagodne uczucie triumfu i zadowolenia, jak zwykle po dobrze wykonanej pracy. Sługa spojrzał w dół na staruchę i powiedział nieco miększym głosem.

– Nie jestem urzędnikiem straży miejskiej. Jestem zwyczajnym podróżnym, właśnie przechodziłem obok bramy. Nie zamierzam cię aresztować. Powiedz mi tylko, coś tu robiła?

Wówczas starucha jeszcze szerzej otworzyła oczy i uparcie patrzyła w twarz sługi. Spod poczerniałych powiek przyglądała się mu zaciętym wzrokiem drapieżnego ptaka. Następnie, niby coś żując, poruszyła pomarszczonymi wargami, które prawie zlewały się z nosem. Było widać, jak na cienkiej szyi drgała wystająca grdyka. Wreszcie do uszu sługi doszedł z jej gardła przerywany zadyszką głos podobny do krakania wrony.

– Wyrywałam włosy… wyrywałam włosy… na peruki…

Sługa był rozczarowany, że cała sprawa wbrew oczekiwaniu była tak pospolita. Z rozczarowaniem znowu wkradła się do jego serca poprzednio odczuwana nienawiść, a wraz z nią chłodne postanowienie… Starucha chyba to zauważyła. Ciągle jeszcze trzymając w jednej ręce wyrwane z głowy trupa długie włosy, wymamrotała swym żabim głosem.

– Prawda, wyrywanie włosów umarłym jest może czymś godnym potępienia. Ale ci wszyscy, którzy tu leżą zasłużyli sobie na to. Ot choćby ta kobieta – cięła węże na podłużne kawałki, potem suszyła je i zanosiła do obozu straży dworskiej, sprzedając jako suszoną rybę… Gdyby nie umarła w czasie epidemii, zajmowałaby się i teraz tym samym. A przy tym mówiono, że ryba, którą ona sprzedaje, jest smaczna; strażnicy zawsze kupowali ją sobie na przystawki. Nie myślę jednak, że czyniła źle. Bez tego umarłaby z głodu, nie miała więc innego wyjścia. Dlatego też nie sądzę, żebym i ja robiła źle, o nie! Przecież ja także przymierałam głodem, cóż mi pozostaje. A ta kobieta, która dobrze wiedziała, co to znaczy nie mieć wyboru, z pewnością by mi przebaczyła.

Tyle mniej więcej zawierały słowa staruchy.

Sługa włożył miecz do pochwy i przytrzymując rękojeść lewą ręką słuchał obojętnie opowiadania, a jednocześnie dotykał prawą ręką wielkiego, zaropiałego pryszcza, który czerwienił mu się na policzku. Podczas słuchania rodziła się w jego sercu zuchwałość. Brakowało mu poprzednio, gdy siedział na schodach przed bramą. Była to zuchwałość, która kierowała go w zupełnie inną stronę niż ta, która powodowała nim, gdy wchodził po drabinie i schwycił staruchę. Sługa nie wahał się już, czy umrzeć z głodu czy zostać złodziejem. Co więcej, – to wtedy odczuwał – odrzucił całkowicie myśl o śmierci głodowej, która teraz nawet nie świtała mu w głowie.

– Jesteś pewna, że to nie jest zło? – zapytał, gdy starucha skończyła mówić, dla upewnienia się i jakby drwiącym głosem. Postąpił krok do przodu, odjął nagle prawą rękę od pryszcza, chwycił staruchę za kołnierz i krzyknął:

– Tak?! Nie miej więc do mnie żalu, gdy zedrę z ciebie ubranie. Szybko ściągnął z niej kimono. Staruchę, czepiającą się jego nóg, kopnął brutalnie i odrzucił prosto na trupy. Do drabiny było zaledwie pięć kroków. Przewiesił przez ramię zerwane z niej kimono barwy kory cyprysowej i w mgnieniu oka zbiegł po stromej drabinie w mrok nocy.

Starucha leżała przez chwilę naga bez ruchu jak martwa, po czym zwlokła się z trupów. Zaczęła krzyczeć, płakać i pomstować, w końcu przy świetle jeszcze tlącego się łuczywa podpełzła do drabiny. Opadły jej krótkie, siwe włosy, gdy nachylona patrzyła na dół. Na zewnątrz była tylko czarna, głęboka noc.

Nikt nie wie, dokąd poszedł sługa.

M.M.

[1]              Ichimegasa – dawny pleciony kapelusz damski w formie cylindrycznej, z szerokim opuszczonym rondem..

[2]              Momieboshi – męskie przybranie głowy wyglądające jak wysoka, miękka czapka bez ronda, z nagiętym do przodu wierzchem,

[3]              Godzina małpy – między drugą i czwartą po południu.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko