Robert Skrzypek – wiersze

0
207

 

Robert Skrzypek – wiersze

 

Franciszek Maśluszczak

 

 

  • mieliśmy być
  • byliśmy dziećmi
  • niespodziewane
  • poranek
  • ławeczka
  • zajęci

 

mieliśmy być

byliśmy dziećmi z polecenia boga
malowaliśmy obrazy na ścianach starych kamienic
oderwani od rzeczywistości
traciliśmy kontrole przy joy division
potem poszliśmy na studia
skończyła się miłość i czereśnie
przejrzeliśmy razem z nimi

patrzymy na siebie spod
przymkniętych powiek
kamienice stoją w tym samych miejscach
bardziej stare
bez wyrazu i kolorów
tracimy kontrolę
zasypiając obok ślepych manekinów
pod bankomatami
odzyskujemy wiarę w siebie
rzygamy na przyjęciach
do porcelanowych półmisków
swojską kiełbasą i drogimi alkoholami
pachną nasze żony i dzieci
my nimi pachniemy

mieliśmy być tylko dziećmi

 

 

byliśmy dziećmi

z polany zabraliśmy kwiaty
potem plotłaś z nich wianki
z dzieciakami sąsiada grałaś
w dwa ognie między drzewami

pomalowaliśmy dom na biało
okna ubraliśmy w doniczki
okiennice i drzwi w kwiatach
malowałaś całe przedpołudnie

jabłka rano błyszczały w rosie
koc nasiąkł nocnym deszczem
siedzieliśmy pijąc kawę
pod starym orzechem pies
ganiał za kotami po podwórku
w oddali majaczył las i łąka
tak im było wygodniej do nas mówić

błękitna tafla jeziora poorana kajakami
kolorowe szpice żagli pruły niebo
sine i gęste od chmur
powoli zbierało się na burze

zardzewiałe kubki parzyły dłonie
zalewajka na ogniu bulgotała
zadziwienie sobą samym
zbliżyliśmy się do siebie
na małą chwilę byliśmy znów
małymi dziećmi gotującymi zupę z ziół
i strzelającymi z pestek

 

 

niespodziewane

wyłowiony z wielkiej niespodziewanej
przemył twarz zimną wodą
kupił bułki i kawę na późne śniadanie
wrócił do domu
ona leżała tak jak ją zostawił
jeszcze ciepła
pachnąca porannym seksem

powąchał pościel na której spała
perfumy pot i nasienie
w kuchni parzyły się dwie kawy
w rdzewiejących kubeczkach

posprzątał okruchy wczorajszej kolacji
usunął ze stołu miniony dzień
nie spisywał go już na straty

przed domem zapalił papierosa
od rzeki pachniało wilgocią
od lasu niósł się chłód

w jej włosach znalazł źdźbło trawy
wsunął się w niespodziewane

 

 

poranek

mieszam kawę w pordzewiałym kubku.
na chwilę próbuję nad wszystkim zapanować.
przyjemna powtórka końca lata. kilka
wywołanych zdjęć. historia miłości
malowana w szarościach, tylko namiot
w kolorze wina. nasze rowery oparte o
kulawe drzewa w deszczu mokły. na sznurku
schły skarpety i twoja sukienka.
nazbierałem kwiatów. pomidory pachniały,
ser się rozpuszczał w słońcu, buty w rosie.
śpiwory były pełne nas, i zapachu psa.
nad jeziorem, leniwie przeciągały się
ciężkie deszczowe chmury. wygrzebałem
z ogniska kilka ziemniaków, spalonych
na popiół. pomalowaliśmy się nimi jak dzieci.
od lasu, wstęgą, przecinając łąkę, jechał
drewniany wóz, za chwilę będziemy wdychać
smród dworca. teraz jeszcze obwąchuje
twoją długą szyję. pies się podejrzliwie
przygląda, merda długim ogonem. pachnie
jeszcze porannym deszczem.

 

 

ławeczka

na ławce w parku gołębie
kopulują zawzięcie
patrole przemykają zerkając
spod przymkniętych powiek

zmęczony głos mężczyzny
kobieta szepcze do ucha
pali papierosa
pachnie miętą i perfumami

na ławce już tylko cienie
latarnia zapamięta
zbierają kwiaty i wiersze
sprzątają po sobie ubrania

 

 

zajęci

nie powinienem już nic
na nic słowa- noc dnieje
masz takie miękkie usta
pachnące oczy zielonymi liśćmi

kawa stygnie w kubku
pomidory zgniłe dwa
obok nadgryzionego jabłka
mały robak dom mebluje

nas dwoje na stole
tańczyć nie może
dnieje i pada na park
ze szpitala to wygląda
pusto i niechlujnie

kiedyś przyjdzie jesień
będziemy wtedy już
bardzo sobą zajęci

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko