Andrzej Walter – Powrót Szczęściarza

0
355

 

Andrzej Walter

 

 

Powrót Szczęściarza

 

„Powrót Ulissesa. Wiersze wybrane” Davida Day’a

w przekładzie Tomasza Marka Sobieraja i Jacka Świerka

 

Powrot UlissesaPoezja amerykańska zaskakiwała nas już wielokrotnie. Poetów amerykańskich określano jako wizjonerów i buntowników. Beat generation była prądem ożywczym, skierowanym przeciw społecznej hipokryzji, łamiącym tabu i grzebiącym współczesnym ich dobre samopoczucie. Czy ten bunt nie był postawą efektu cieplarnianego, nadmiernego dobrobytu i chowu pod kloszem wynikającego z oszczędzenia Ameryce doświadczenia toczących się na jej terytorium dwóch krwawych wojen XX wieku oraz traum z nimi związanych? (Przecież Ameryka głównie na tych wojnach zarabiała…). Czy aby te wizje nie były tylko pewną pozą bardziej artystowską niźli artystyczną, i czy poza ta nie ocierała się o nieuświadomioną śmiałość formy nie za bardzo mającą pod swoją skórą cokolwiek nowego światu do zaprezentowania?

 

 

Trudno odpowiedzieć jednoznacznie na te pytania, jednakowoż śmiało możemy powiedzieć o zaistnieniu pewnego zjawiska w światowej poezji, takiego jak poezja amerykańska, której szczególna płodność przypada na drugą połowę dwudziestego wieku.

 

Stało się zatem wybornie, że Tomasz Marek Sobieraj – znany w środowisku jako redaktor naczelny „Krytyki Literackiej” wraz z Jackiem Świerkiem – obiecującym młodym polskim poetą, polonistą i rolnikiem z Podkarpacia przełożyli wiersze amerykańskiego poety Davida Day’a i wydali w zbiorze pod efektownym tytułem: „Powrót Ulissesa. Wiersze wybrane”.

 

David Day – rocznik 1939 – należy już jakby tylko częściowo, jedną swoją cząstką (taką bardziej historyczną), do tej grupy poetów amerykańskich, o których wspomniałem na wstępie, ale na podstawie ducha zaprezentowanej twórczości zakwalifikowałbym Go raczej jako poetę na wskroś współczesnego, piszącego teksty raczej ultra-współczesne, teksty męskie, mocne, naturalistyczne, jednakże niesłychanie ludzkie, poruszające i znakomicie odzwierciedlające stan ducha i umysłu człowieka XXI wieku. Jego poezja jest jakby łącznikiem wizjonerów i buntowników z poezją postnowoczesności. Ten efekt jest zapewne wypadkową obfitości doświadczeń życiowych poety oraz jego głębokiego zanurzenia w owej zglobalizowanej już dziś totalnie wiosce świata – w naszej jakże dojmującej współczesności.

 

To prawdziwy skarb – przejść przez niesamowicie barwne życie, zdobyć ogrom doznań i doświadczeń, a przy tym zachować tę wyjątkową głębię człowieczeństwa oraz siłę bycia dzieckiem do samego krańca życia. Z Davida Day’a emanuje ta cudowna i szczera, niewinna radość życia połączona ze świadomością ciężaru losu kogoś na kształt i podobieństwo Prometeusza nowego wieku w wersji amerykańskiej.

 

Zanurzmy się na moment w tę odmienną dykcję poetycką, inny świat, jakże różny od naszego, a jednocześnie w taki świat … no cóż, jakże nam bliski…

 

Każdy człowiek poszukuje w życiu jednej, jedynej rzeczy – poszukuje wręcz obłędnie i w zapamiętaniu – szczęścia. O szczęściu rozpisywali się filozofowie, wznosili doń swoje modły poeci, za okruch nawet jego złudzenia, za drobną cząstkę czy namiastkę szczęścia ludzie potrafili być okrutni i zabijać. Nie daliśmy, nie dajemy i nie damy rady szczęścia zdefiniować. Nie i nigdy – krótko i lapidarnie.

 

A sprawa jest bardzo prosta. Szczęście nie jest rzeczą. Nie jest bytem jednorodnym i nie posiada monochromatycznej natury. Nie podlega definiowalności. Jest stanem ducha. I jest raczej funkcją wielu zmiennych. Jest esencją złożoności, pewną skomplikowaną wypadkową losu, życiowych decyzji oraz wszelkich wyborów. Można go szukać i nie znaleźć, można nie szukać, a być szczęśliwym.

 

Jest w tym wszystkim jedna zasadnicza sprawa. Jedna bardzo ważna okoliczność. Wręcz dowiedziona i przebadana. Poczucie szczęścia koreluje z obfitością potrzeb. Im mniej potrzeb, im bardziej w sposób łatwy i zrozumiały przychodzi się ich  wyzbywać, wyrzekać, rezygnować z nich czy wręcz ogołacać – tym bardziej ludzie uczą się doznawać szczęścia. Wybaczcie ten przydługi wstęp. Jest konieczny. I tak właśnie dochodzimy do innego aspektu szczęścia – szczęście to proces. A zatem coś toczącego się w czasie i ciągle podlegające nowym zmiennym.

 

Całe wyżej ujęte rozważanie naszło mnie po lekturze bardzo wyjątkowego wiersza Davida Daya „Ogień i popiół”:

 

Zestarzałem się przed kominkiem,

Paląc drzewa, które sam posadziłem.

Moja młodość uszła z dymem,

Moja pamięć zmieniła się w popiół,

Ale szczęśliwy siedzę tutaj

I patrzę w ogień.

 

Ten wiersz niczego nie odkrywa. Nie przedstawia żadnych roszczeń. Jest banalnie krótki i lapidarny, ale jednocześnie jakże bardzo niebanalny i jaki ogrom mądrości ze sobą niesie. Dodajmy do tego – a może to właśnie kwintesencja całości – jakże rzadka to dziś postawa, jakiż rzadki stan ducha. Ten wiersz wieńczy ten wyjątkowy tom poezji Davida Daya. Jednak z takiej filozofii wynika wszystko, czego w lekturze tomu dowiemy się o autorze i jego świecie, jak również wszystko, czego dowiemy się o jego wyjątkowej twórczości.

 

Jak już wspomniałem, wiersze są znakomite. Każdy z nich szarpie w nas bardzo mocno struny uczuć. Ich szorstkość w połączeniu z erupcją pointy, z tym wspominanym już naturalizmem dają razem efekt piorunujący. Każdy tekst prowadzi nas na krawędź głębokiego wzruszenia, a co najmniej poruszenia, wiersze zapadają głęboko w świadomość i drażnią, tkwią, i męczą… nasze dobre samopoczucie. Czy to świetnie zapisany Los Człowieka? Czy tylko aktorska poza dobrze odegranego scenariusza artysty, który chce nas złamać? Z ręką na sercu bardziej bym się skłaniał do pierwszej opcji. Dlaczego? Ja najzwyczajniej w świecie uwierzyłem Davidowi – jest On bardzo sugestywny i przekonujący. Ludzkiej duszy dotyka jak nikt inny. Uszlachetnia nas w naszej nędznej egzystencji, którą z nami dzieli, a jednocześnie pokazuje drogi wyjścia, drogi ewakuacyjne z tego paskudnego świata. To dużo. Więcej niż się nam należało.

 

Muszę też przyznać, że David Day mną wstrząsnął. Wstrząsnął do głębi wierszem „Stary biały pies”:

 

Stary biały pies, o oczach niebiesko-zielonych,

Padł na podłogę przy moim biurku.

Nie podniósł głowy, gdy wyrzekłem jego imię.

Gdy zaczął skowytać i jęczeć, zadzwoniłem do lekarza.

 

Stary biały pies, o oczach niebiesko-zielonych,

Próbował iść, ale nie dawał rady,

Więc wniosłem go do gabinetu

I ułożyłem na zimnym stalowym stole.

 

Stary biały pies, o oczach niebiesko-zielonych,

Spoglądał w Nicość i zsikał się,

Gdy weterynarz mówił co jest,

I jak humanitarnie postąpić.

 

Stary biały pies, o oczach niebiesko-zielonych,

Patrzył, jak kiwam głową przyzwalająco.

Trzymałem go za łapę, gdy lekarz wbijał igłę.

Powiedział, że to potrwa tylko kilka minut.

 

Stary biały pies, o oczach niebiesko-zielonych,

Zmarł w kałuży moczu, z ręki obcego człowieka,

A ja, mięczak, jego pan, patrzyłem i płakałem.

Po wszystkim zdjąłem obrożę i pokuśtykałem na zewnątrz.

 

Stary biały pies, o oczach niebiesko-zielonych,

Nadal biega przed domem w moich snach,

Ale gdy zbudzony zrywam się z łóżka

I patrzę w ciemność, nie ma go tam.

 

Coś zrozumiałem. Coś się we mnie otworzyło, coś zmieniło, jakaś część mnie kazała uderzyć się w pierś i zdobyć na odwagę, aby się tu, teraz przed Wami otwarcie przyznać – tak, też jestem mięczakiem, patrzę i płaczę, a potem zrywam się z łóżka i szukam w ciemności. Szukam tego, czego i wy szukacie. Choć wszyscy jesteśmy naznaczeni własnym życiem. Mamy swoje własne psy, które trzymaliśmy za łapę, mamy ludzi, którym patrzyliśmy w oczy i w serca, mamy swoje sny, które uleciały w Nicość. Tak. Tę samą Nicość, niezależną od szerokości i długości geograficznej, niezależną od czasu, przestrzeni i miejsca. To ta współcześnie odtwarzana Nicość – nicość nowej samotności i nowego czasu, nicość nowej poezji, poszukiwania nowych słów, nowych dykcji i nowego dotyku. Stanęliśmy u progu potrzeby nowej komunikacji między nami. Czujemy to samo i nie potrafimy tego wyrazić. Najlepiej najprościej – jak David Day. Tylko czy to jest najprościej?

 

Właściwie w pełnej rozciągłości zgadzam się ze wstępem do tej publikacji, który napisał jakże pięknie Tomasz Marek Sobieraj, a chodzi mi w nim o opinię o tym wyjątkowym poecie – Davidzie Dayu.

 

Twórczość poetycką charakteryzuje autentyczny, niezależny, męski ton – i pewna związana z nim szorstkość oraz brutalny niekiedy realizm – ale też przejrzystość, empatia, dojrzałość, samoświadomość, dystans do świata i siebie, obecność natury i bycie z naturą (…).

                                                                 

David Day to typowy amerykański rolling stone i poeta z urodzenia (…).

 

Czy to jest jednak również Ulisses? Nowy, i owszem, Ulisses, Ulisses, który wraca nami wstrząsnąć? I tutaj nie zgadzam się. Jest oczywiście w Nim pewna tułacza cząstka, właściwa dziś nam wszystkim tułającym się po świecie chaosu i lęku, szukającym, łaknącym i w tej mierze dostrajającym się do roli Ulissesa doraźności, lecz ten nowy Ulisses nie chce już łamać wszelkich tabu, nie chce obnażenia wszystkiego i ogołocenia z wszelkiej tajemnicy czy intymności. On raczej przeciwnie, chce tę tajemnicę nam przywrócić. Zaprzeczyć niejako prawom dziejów. Odbudować zniszczone sacrum.

 

Poezja Daya to czuły naturalizm. To ultranowoczesny, wyrażony prozatorskim (by nie powiedzieć, że aż Różewiczowskim, że tak odważnie to ujmę) językiem dramat człowieka XXI wieku, który pomimo szarży pojęciowo-językowo-moralnej Ulissesa chce przywrócić w tym języku skrótu i obojętności ogromne pokłady naszej czułości, miłości i tych wartości, które wydają się dziś martwe. W tym upatruję potęgi tej poezji. Dzisiejszą wolnością jest bowiem pozwolenie sobie na bycie wrażliwym. Wrażliwi to Ci, którym pozostało jeszcze sumienie i nie przystają dziś do tego świata. Są wyszydzani, wykpiwani, wytykani palcami. Są nieprzystosowanymi odmieńcami, których nie należy traktować z powagą. Bywają poetami. Jak Day…

 

David Day ratując, wskrzeszając czy spisując słowami swoje człowieczeństwo chce uratować i siebie, i nas. Taka jest rola współczesnego poety. To już nie buntownik i wizjoner jak Ginsberg, Snyder czy Corso, ale raczej ktoś w rodzaju Sancho Pansy, próbujący uchwycić rolę Don Kichota. To ktoś, na tyle odważny, że chce się z nami podzielić tym spojrzeniem w Nicość. W tę Nicość, której ponoć nie ma…

 

Ulisses wraca zatem bardzo cicho. Prawie niezauważalnie. Tylnymi drzwiami. Kładzie Ci dłoń na ramieniu i proponuje – chodź ze mną… Nie do strumieni świadomości, nie do meandrów myśli, nie do rozważań i rozdzielań włosa na czworo – chodź do mnie, do człowieka, do siebie i do mnie, i do moich, twoich czy swoich uczuć. Tylko tam jest prawda. I tylko tam jest ukojenie. Szczęście odnajduje się w odrzuceniu tego świata i jego pozornych recept. Im mniej Ciebie, tym więcej mnie…

 

Choć pod słowem honoru: macie prawo do własnej interpretacji szorstkiego języka Davida. Jedno jest bezsprzeczne – to świetna poezja, znakomita propozycja literacka, godna swoich czasów oraz zdecydowanie dla czytelnika z wyższej półki. Dla prawdziwego poszukiwacza ducha współczesnej poezji czy nawet więcej – dla poszukiwacza prawdy o nas i czasach, w których przyszło nam żyć i umierać. Spoglądanie na ten wszechobecny śmietnik (idei, słów, obrazów i codzienności) z Davidem Dayem, poetą z urodzenia, to coś więcej niż czytanie wierszy. To wspólne spoglądanie w Nicość.

 

Bob Dylan, poeta dopiero co nagrodzony Nagrodą Nobla powiedział niedawno:

 

Wszystkie prawdy na świecie sumują się w jedno wielkie kłamstwo.

 

I to jest chyba ta Nicość; tak sobie myślę, że lepiej niż po zblazowanego Boba Dylana sięgnąć po Davida Daya – więcej dowiecie się o świecie i o sobie samych.

 

Z literackim pozdrowieniem

 

Andrzej Walter

 

 

 

 

David Day „Powrót Ulissesa. Wiersze wybrane”; przekład: Tomasza Marek Sobieraj i Jacek Świerk.

Wydawnictwo Editions Sur Ner, Łódź; seria „Biblioteka Krytyki Literackiej”, 2018, stron 70.

 

ISBN 978-83-928664-6-6.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko