Piotr Wojciechowski – ZAPOMINANE SPRAWY I KSIĘGI

0
153

 

Piotr Wojciechowski

 

 

ZAPOMINANE SPRAWY I KSIĘGI

 

wojciechowski    Zastanawiam się nieraz, jak mają się do siebie literatura i zwyczajna towarzyska rozmowa, przygodna opowieść. Jakaś relacja zasłyszana w pociągu, w kawiarni, za stołem rodzinnego przyjęcia- bywa dla twórcy bezcennym materiałem, ponieważ uzupełnia jego własne przeżycia, rzuca światło z innej strony, wydobywa nowe rysy ludzkiego losu. Wchodząc w towarzyskie obyczaj „bycia razem” pisarz chce zbliżyć się do czytelników tak, jakby był ich rozmówcą, w ich imieniu przetwarza to, co własne i to, co zasłyszane, opowiada, stawia pytania, szuka sensu.

   A jednocześnie, plon tych usiłowań, książka najpiękniej wydana – jest bez czytelnika martwa, a zakupiona i przeczytana – jeszcze nie żyje naprawdę. Najpełniejszym, prawdziwym życiem książki jest jej obecność w rozmowie. Wtedy żyje, gdy czytelnicy wymieniają opinie, krytykują lub bronią, wspólnie szukają znaczeń. Gdy książka trafi w swój czas, gdy rozmawia o niej wielu ludzi – staje się modna (gdy jest popularna) lub osiąga status powieści kultowej (gdy dotyka istotnych pytań epoki, gdy jest zwierciadłem pokazującym dramaturgię ludzkich wyborów).

   To, co mówię tu o darze opowiadania i darze rozumiejącego słuchania, jest w pewnej mierze kluczem do człowieczeństwa. Aby biologicznie powstał osobnik gatunku Homo sapiens, potrzeba spotkania komórki jajowej z plemnikiem. Aby rodziła się osoba w sensie duchowym, nadająca się do uczestnictwa w ludzkich wspólnotach, potrzeba dziecka wysłuchującego opowieści – rodziców, rodzeństwa, sąsiadów, kolegów, przyjaciół. Taka osłuchana opowieściami mała istota, zaczyna rozumieć, co jej mówią w szkole, potem będzie pojmowała treść książek, także Świętych Ksiąg. Taka osoba stanie się w końcu sama uczestnikiem rozmów, opowiadaczem, zacznie uczestniczyć w przeplataniu wątku z osnową w wiecznym gobelinie Narracji Człowieka. Jakoś mieści się w tej tkaninie nie tylko to, co powiedziane i napisane, także to, co przekazane poprzez obrazy, formy, dźwięki. Praktyka społeczeństw kulturalnych prowadzi do procesów porządkujących dorobek tego dziejowego tkactwa. Dochodzi do odkrywania i przechowywania arcydzieł i śladów ludzkiej wielkości. Słowa uznane za piękne, dokumenty epoki uznane za ważne, mają w ten sposób więcej szans, aby przetrwać i brać udział w formowaniu pokoleń. Wydawcy, krytycy literaccy, bibliotekarze i księgarze są tu żołnierzami pierwszej linii, zmagającymi się z przypadkiem, zapomnieniem, a także złą wolą. To raczej zła wola, nie przypadek, sprawiły, że książki płonęły na stosach, twórcy ginęli w obozach, waliły się pod bombami muzea i biblioteki.

   Długie są dzieje formowania człowieka przez narracje. Są naukowcy chcący szukać początków ewolucyjnych człowieka przed milionami lat. To ryzykowne hipotezy. Niewątpliwie jednak można mówić o tym, że historia plemiennego bytowania naszych przodków to 120 tysięcy lat, minimum 60 tysięcy lat. Nasz mózg uformował się ostatecznie w tym okresie – i ponosimy tego konsekwencje – niezależnie od zamian historycznych i społecznych potrzebujemy więzi wyższego rzędu niż rodzina, potrzebujemy hierarchii, zgromadzeń, rytuałów, mitów. Potrzebujemy opowieści, które nas łączą. A jednocześnie to, że mamy w podświadomości zapisane doświadczenia sześćdziesięciu tysięcy lat życia plemiennego przymusza nas do polityki. To podświadomość nakazuje im należeć, brać udział, szukać wodzów, tropić zdrajców, zbierać się w wielkie stada, by gardłować, schodzić się w małych grupkach nocą, by biadać i knuć. I podświadomość każe nam tworzyć opowieści mające kształt powieści politycznych, esejów politycznych, teorii politycznych. Tego się nie da uniknąć.

   Skończyliśmy w domu głośne czytanie jednej z bardziej zapomnianych grubych powieści Karola Dickensa – „Samotni „ (   „Bleak House”). Tysiąc czterdzieści stron. Naturalną poniekąd konsekwencją tej lektury było sięgnięcie po szkice nieco młodszego świadka tej samej epoki – Johna Ruskina. Poeta, rysownik, krytyk sztuki, filantrop i działacz społeczny był z Dickensem zgodny w ostrym widzeniu społeczeństwa i polityki, jej niebezpieczeństw, krzywd, absurdów. Mały zbiorek jego odczytów publicznych wydany w Polsce w roku jego śmierci – 1900 dostał tytuł „Gałązka dzikiej oliwy” – kosztował tylko 40 kopiejek. Piszący przedmowę Julian Ochorowicz słusznie porównał moralistyczną postawę Ruskina z Lwem Tołstojem. Odczyty dotyczą pracy, handlu, wojny i przyszłości Anglii. Odczyt o pracy, wygłoszony w Instytucie Robotniczym w Camberwell – wygłoszony do robotników, jest swoistą antyteza tez Marksa pochodzących z tego samego czasu. Marks widział masy, Ruskin –ludzi, każdego z osobna. Osobliwa to proza mieszająca szlachetne intencje i naiwne nadzieje z głębokim i uczciwym rozpoznaniem ludzkiej doli i biegu historii. W odczycie o handlu mówił Ruskin: „Jedynym celem prawdziwego wykształcenia jest nie tylko włożyć ludzi do czynienia dobrych rzeczy, ale i do zamiłowania dobrych rzeczy, nie tylko uczynić ich pracowitymi, ale i kochającymi pracę, nie tylko uczonymi, ale i miłującymi wiedzę, nie tylko czystymi, ale i kochającymi czystość, nie tylko sprawiedliwymi, ale i łaknącymi oraz pragnącymi sprawiedliwości”.

   Richard Rorty jest dziś równie zapomniany jak John Ruskin. Piszą o każdym z nich specjaliści, ale intelektualiści już o żadnym z nich nie rozmawiają W 1989 roku Richard Rorty obwieścił, że pożądanym i możliwym do zrealizowania celem nauczania jest “mącenie dzieciakom w głowach” i budzenie “w studentach wątpliwości dotyczących wyobrażeń na własny temat i na temat społeczeństwa, do którego należą”. Rorty dostrzega, że nie wszystkie osoby wykonujące zawód nauczyciela zechcą podjąć się tego zadania i utożsamić z tak sformułowanym celem. Według tego postmodernisty biura i korytarze wyższych uczelni zaludniają dwie kategorie ludzi: jedni “zajęci są przystosowaniem się do zrozumiałych kryteriów pomnażania wiedzy”, drudzy próbują “poszerzyć swoją wyobraźnię moralną” i czytają książki “aby rozwinąć swoje rozumienie tego, co możliwe i ważne: dla nich samych lub dla całego społeczeństwa”.

   Apel Rorty’ego adresowany jest do osób należących do drugiej kategorii, bo tylko one podzielają jego nadzieje. Rorty, lewicowiec, liberał i ironista, napisał to – głosząc jednostronną skrajność – bo musiał mieć co napisać. Napisał tak, że „mieć wątpliwość” wedle niego znaczy pochopnie – zaprzeczyć, odrzucić, wyśmiać. Wolę Ruskina od Rortego, dlatego pozwalam sobie mniemać, że Rorty palnął bzdurę, bo przecież mącenie w głowach i budzenie wątpliwości mają sens i są pożyteczne tylko tam, gdzie żywe jest postulowane przez Johna Ruskina  głoszenie prawdy, pomnażanie wiedzy, tworzenie moralnego porządku. Tylko wobec społeczności kontynuujących tradycję można wzywać do mącenia i wątpliwości, przypominać, że wolność daje nam prawo do wątpienia. Tak,   gdy się pamięta, że wolność nie jest celem, a środkiem do usuwania przeszkód na drodze do dobra, piękna, miłości, prawdy. Papież Franciszek wzywa młodych aby szli na ulicę i robili raban, ale nie ogłasza, że uliczny raban jest celem. Cel jest wyżej.

    Jak współczesność da sobie radę z dziedzictwem plemiennej podświadomości? Czym zaspokoi potrzebę formującej opowieści, dysputy politycznej, rozmowy serio o ideach. Rozmowa o aferach i sondażach tego nie zastąpi. Spada czytelnictwo. Literatura piękna przegrywa z literaturą faktu, sensacją, kryminałem. Kultura chce się obyć bez kategorii piękna, cywilizacja wątpi, że kultura jest jej potrzebna. Żyje już wśród nas „pokolenie pochylonych głów” – niewolników smartfonów, narcystycznych czcicieli „selfie”. Celnie zauważył ostatnio papież Franciszek, że młodzi mają zajęte ręce, nie wyciągają rąk do uścisku, nie patrzą w oczy, nie mają czasu na rozmowę. Można do tego dodać – chwila wymyka się im z rąk, teraźniejszość połknięta zostaje przez zapis „selfie”. Nasyceni papką informacyjną Internetu i mediów nie są w stanie przełknąć tego, co mogliby im opowiedzieć dziadkowie i ojcowie, opowieści nie mogą ich stworzyć, więc rynek kształtuje im zamiast człowieczeństwa jakąś protezę, ersatz człowieczeństwa. Jak sobie da z tym radę uwięziona w ich głowach plemienność? Może kibicowanie im wystarczy?

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko