Michał Piętniewicz – Hippis codzienności. Krótko o tomie poezji Piotra Madeja, “Tam gdzie nikt nie był i nie chce być”, Miniatura 1999

0
659

 

Michał Piętniewicz

Hippis codzienności. Krótko o tomie poezji Piotra Madeja, “Tam gdzie nikt nie był i nie chce być”, Miniatura 1999

 

MP

 

To będzie na razie szkic, skromne przybliżenie, po tym piątkowym pijaństwie, kiedy śmierć była niemal dotykalna. Mam w ręku tom poetycki Piotra Madeja pt “Tam gdzie nikt nie był i nie chce być”, wydany przez Miniaturę w 1999. Po pierwsze w roku 1999 wydawano same, najlepsze książki (Kierkegaard, Heidegger o Nietzschem i Madej właśnie). Po drugie, z tomem tym obcuję już od dłuższego czasu i jestem zachwycony. Czemu? Pewnie pewien wzgląd ma tutaj legenda Piotra Madeja, który umarł wcześnie, przed czterdziestką, żył intensywnie w Sandomierzu i nauczał młodzież, więcej, dla tej młodzieży był istotnym autorytetem. Po śmierci Madeja jego żona, która została przy nim do końca, pięknie go pożegnała w jego tomie, który został wydany po śmierci poety. Mnie się wydaje dość ściśle, że ze sporym zjawiskiem mamy tutaj do czynienia. Przede wszystkim jest w tych wierszach niezwykła świeżość, nie silenie się na nic, oryginalność za tym idąca, zupełnie niewymuszona. Poza tym jest spora kondensacja, jak wiersz, to krótki, stara, dobra jeszcze szkoła pisania wierszy krótkich, prostych i treściwych. Inną sprawą jest to, że mam wrażenie, iż wiersze te są bardzo ściśle powiązane z życiem Madeja, kiedy ja je czytam, w tych między wersach staje przede mną poeta jak żywy, a może nie tyle poeta, co więcej powiem: poety dusza. Jak powiedział jego wydawca, to był poeta mocno hippizujący, dzisiaj już takich na lekarstwo, nie wnikam dokładnie na czym to jego hippisostwo miało polegać, niemniej wydaje mi się, że to nie polegało jedynie na używaniu życia aż po destrukcję, ale było powiązane dość mocno z głęboką duchowością, którą widać w tych wierszach. Ja po prostu widzę chłopa, widzę go w tym jego Sandomierzu, kiedy na ławkach, gdzieś na przedmieściach albo w parkach, że gdzieś tam właśnie życia używa silnie, a przy tym pisze te swoje wiersze, wiersze krwią pisane i ciałem i duszą, wiersze znakomite, w których można usłyszeć “wrzask bukietów”, między innymi albo leżeć z kobietą przed telewizorem we wieczór i nie iść do łóżka, ograniczyć się do leżenia, jak jest napisane w wierszu “Nagano w łóżku: “zrobię sobie chyba kawę, lubię być z tobą w łóżku” albo w wierszu “Bez tytułu”, kiedy bohaterowie “mogliby nie iść” do łóżka, a zamiast tego “łowić razem ryby, malować smoki na ścianach, pić coś, grać na perkusji albo na garnkach, mogliby oglądać film i marzyć żeby główni bohaterowie nie szli od razu do łóżka”. Więc mnie się wydaje, że codzienność w wierszach Madeja jest niesamowita poprzez to, jak ją liryczny bohater intensywnie przeżywa, o tej codzienności wszystko można powiedzieć, tylko nie to, że jest nudna. Widać i czuć w tej codzienności powiew świeżych kwiatów, filiżankę gorącej kawy, palonego papierosa, ale to nie są rzeczy zwykłe i zwyczajne, ale przeżywane tak, jakby były czymś bardzo intensywnym, silnym. Nawet zwyczajne patrzenie na pokój może być zajęciem wywołującym doznania tak intensywne i silne jak palenie marihuany czy haszyszu. Przytaczam wiersz “W kącie”:

“Siedź tak w kącie
i nie myśl
o niczym
Patrz na kota
jak śpi
patrz ale nie śpij
Spójrz w oczy oknu
Podrap ciszę w kark
Nie wolno ci myśleć
pamiętaj
Czuj swoje istnienie
jak promienie światła
odbite na podłodze
jak krople deszczu
schnące na liściach
jak leśny śnieg
Jaka czysta chwila
nic jej nie zbrudzi
nic się nie zbudzi”

 

Kiedy czytam te wiersze, jedno określenie mi się nasuwa: czyste hippisostwo. Na czym ono polega? Otóż mnie się wydaje, że kwestię używek trzeba tutaj na bok odstawić, niewiele mnie obchodzi, czy Madej “jarał” czy nie, ale to, co widać w wierszach, a widać przede wszystkim, czyste, jeszcze niezapaskudzone żadną, zbędną influencją, choć przecież nienaiwne, przeżycie świata takim, jakim on jest, czyli takim, jak on się bohaterowi tych wierszy jawi. A jawi się jako teren nieustających fascynacji i zachwytów, ale dodajmy: mocno przecież podszytych cierpieniem i bólem; cierpieniem, które dodam, nie ogranicza i nie blokuje skrzydeł, ale zostaje przemienione w szczęście, bohater z entuzjazmem rozpościera skrzydła swoich wierszy. Codzienność, co prawda jest bolesna, ale ten ból uskrzydla, przynosi radość. Innymi słowy, Piotr Madej zdążył jak mi się wydaje, dopracować swojego, niepodrabialnego idiomu poetyckiego. Ja się zresztą tym Madejem zaraziłem od razu,  bo kiedy z Przemkiem Mańką poszliśmy do Miniatury razem, kiedy Pan Mączka, wydawca Madeja, dał nam po jego tomiku, no to ja od razu się tym Madejem zaraziłem, a przede wszystkim w gardle mnie ścisnęło przez to posłowie jego żony w jego ostatnim tomiku, żony, która była przy Madeju do końca, posłowie tak piękne i wzruszające, że gdybym był pewnie więcej podpity, to bym ryknął mam wrażenie, sporym płaczem, albo po prostu łkał wewnątrz jak gruby, brązowy niedźwiedź. A Madeja jeszcze czytałem nie raz od tego czasu i tak się zbierałem, zbierałem do napisana tekstu o tej poezji. Czytałem go między innymi, kiedy miałem iść do pewnego profesora, żeby mnie wydobył z grzęzawisk moich, doktoratowych i powiem, że wtedy ta poezja, kiedy w Krakowie było śliczne, wiosenne, świeżutkie słońce i bardzo dużo zieleni, że wtedy, kiedy byłem sam w mieszkaniu i robiłem sobie tosta z pomidorkiem, powiem, że wtedy ta poezja mówiła do mnie jak nigdy, mówiła do mnie z wnętrza jej specyficznej i arcyciekawej samotności. Czułem dziwną lekkość czytając poezję Piotra Madeja, lekkość, która przybliża istotnie do piękna świata, kiedy jego powierzchnia niewymienialna się staje na chwilę z jego głębią. Bardzo mi się na ten przykład podoba wiersz “Lekkość”:

“Chłopcy strzelają z procy
do strażników losu
Dziewczyny klęczą nad strumykiem
i ochlapują wodą swoje uda
Patrz na mokre rąbki sukienek

Chłopcy rozpinają guziki dziewczynom bluzek
zajmuje to tak długo
zdejmują to tak długo

Dzieci mają liście we włosach
Chłopcy całują dziewczyny
one zamykają oczy
Zaraz zgasnę na zawsze
żeby nie minął ten dzień”

Mnie się wydaje, że to, co specyficzne w tej poezji, to zjednoczenie dwóch, przeciwnych pozornie momentów: wieczności i chwili. Chwila w powyższym wierszu jest rozciągana po “wieczność”, bardzo długo wszystko to odbywa się, a dzieje się w czasie, jego zastygłej, zamrożonej chwili, zupełnie jak u Prousta zresztą, wszystko trwa bardzo długo, a przecież to wszystko to tylko chwila, życie to mgnienie, życie Madeja przecież było takim mgnieniem, pięknym meteorem właśnie, który na tę chwilę rozbłysnął. I ustanowił, mam wrażenie, rodzaj wieczności, inaczej: dotknął tejże wieczności rąbka sukienki właśnie poprzez uważnie zbadaną, przeżytą, kontemplowaną chwilę, na chwilę istnienie bohatera tego wiersza było zarówno mgnieniem co wiecznością. Dodam, że zdolność taką posiadają poeci o wybitnym talencie, a talent Madeja, jak mi się wydaje, był kryształowy.
Ale nici z tego tekstu o Madeju i tak będą, bo tę poezję albo się czuje i przeżywa albo nie. Można pisać długie rozprawy o średniówce u Miłosza, owszem, można pisać kolejne tomy o Miłoszowej wielkości intelektualnej, Madej w końcu nie Miłosz, ale Madej ciekawy przecież niezmiernie właśnie poprzez swoją prostotę i pozorny jedynie brak intelektualnego wyrafinowania, bo te wiersze, co by tu nie powiedzieć, swój ciężar mają. Młody chłopak, młodo zmarł, żył w tym Sandomierzu, uczył tę młodzież swoją, pił, palił, kochał, oglądał telewizję i jak mniemam, pochłaniał książki jak dobrze nasączona gąbka. Wiersze Madeja to wielka tajemnica, tajemnica nie tylko jego prywatnego czasu jak mniemam, ale w ogóle tajemnica tamtych czasów, lat 90 tych, które ja wspominam jako wielki harmider, wielki rozruch, wielką gorączkę, wielkie bieganie i gonienie, każdy gdzieś za czymś dążył, każdy miał jakiś cel, wielu było bardzo szczęśliwych, radosnych, jasnych i dopiero dzisiaj, nuda, zgnilizna, znużenie, wewnętrzne chaosy, nie ma do czego się wspinać, bo się sam kres do nas zniżył, i nas wsysa w swoje obszary. A Madej dał się wessać istotnie życiu, ono go całkiem pochłonęło, jego rzeka go zabrała, ale on dał temu naprawdę przejmujące świadectwo. Próbka jego talentu, proszę bardzo. Wiersz “Przy drodze”:

“Stary Bóg usiadł na kamieniu
przy drodze
i zapalił fajkę
Przejeżdżała młoda kobieta
w czerwonym oplu
i spojrzała na niego współczując.
Para z wózkiem
udała że go nie widzi.
Nie widział go samolot
który wbijał się w
bitą śmietaną chmur
Poznał go tylko mały wróbel
i usiadł mu na bucie.
Zapadła  noc.”

Nie będę już więcej pisał o tej poezji, może jeszcze kiedyś coś napiszę, coś dopiszę. W każdym razie, kiedy codzienność jest już wysycona, nasycona, kiedy nie ma już w niej miejsca na prosty, dziecięcy niemal zachwyt nad tym, co jest, kiedy wszystko nagle stało się “oczywiste”, warto tę oczywistość poddać w stan podejrzenia i sięgnąć po tom poetycki Piotra Madeja, tom, który pokaże, że życie w jego głębokiej istocie, bardzo mocno i precyzyjnie przez Madeja przeczutej, wcale takie oczywiste nie jest.
Na koniec tych elaboratów, przytaczam wiersz Madeja, zatytułowany “John Keats”, który mógłby myślę z powodzeniem posłużyć za portret poety z Sandomierza:

“John Keats nie miał konta w banku.
Nie pisał na komputerze
i ani razu nie oglądał telewizji.
Nie brał udziału w wyborach
i nie spłodził żadnego dziecka

John Keats nie słuchał reklam
ani parlamentu
Nie miał prawa jazdy
i nie robił zakupów w supermarkecie
Nie udzielał żadnych wywiadów.

Czy on w ogóle żył
ten niewyrośnięty niedożywiony poeta?”

Tym krótkim szkicem chciałem jedynie troszeczkę, malutko i skromnie przybliżyć sylwetkę twórczą, profil poetycki Piotra Madeja, więcej, ja chciałem jeszcze o Piotrze Madeju po prostu przypomnieć, ponieważ jestem głęboko przekonany, że ta poezja zasługuje na przypominanie, odświeżanie i powracanie do niej. Uważam ją za ważne zjawisko na mapie, powiem górnolotnie, polskiej literatury, ona powinna na tej mapie zająć należne jej miejsce i znaleźć się również w lekturach szkolnych. Skoro Stachura trafiał i Wojaczek do młodzieży, trafiać będzie niewątpliwie i Madej, którego propozycja jest zupełnie osobna i arcyciekawa, choć w pewnym sensie odrobinę zbliżona do tego paradygmatu “poezji przeklętej”, który reprezentują twórcy wyżej wymienieni. Madej jednak inny, Madej skromniejszy, nieco “prostszy”, ale chyba własnie przez to bardzo ciekawy. Madej, poeta niezwykłej, szalonej codzienności, poeta, który tę codzienność przeżywał tak intensywnie, że w końcu za swoją olbrzymią wrażliwość musiał zapłacić przedwczesną śmiercią. Poeta, o którym trzeba pamiętać, do którego trzeba powracać, którym trzeba się zachwycać.

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko