Karl Grenzler – wiersze

0
442

 Karl Grenzler – wiersze

 Grenzler

 

 

Babciu                                                Helenie Kochanowskiej z d. Graeber

 

*

jadę do ciebie otulony borami do dni w których byłaś oglądam kartki

wtedy nie zapisane pokreślone pomięte zaplamione zbieram nie

rozdane jeszcze karty dotykałaś mnie zawsze ciepłymi dłońmi

pocałowałem twoje na zawsze zimne czoło

*

zasypiałaś z misiem ulubioną zabawką twojego zmarłego synka

Januszka oczy błądzą w nadgranicznych obszarach bezprzestrzeni

dotyk nie czuje palców one osamotnione szukają i znajdują czasami

ciepło innych palców jak długo jeszcze skoro czasu tyle ile

przestrzeni coraz mniej

*

rozpadły się cztery wymiary rzeczywistości z sześciu desek zaraz

czy z wolna wstępowałaś w osobliwość czujesz ciepło zapalanych

tobie świateł modlisz się z nami bezgłośnie spoglądasz płomieniem

czujesz złożonym na płycie kwiatem

*

już częściej słychać klangor odlatujących żurawi stoimy przed tobą

my włóczędzy między rzeczywistościami z kwiatami wspomnień i

ognikami dobrych słów pewni że uśmiechnięta czekasz na nas w

swoich niebieskich okularach z cukierkami w kieszeni prostej sukni

*

w borach tucholskich jesteśmy wśród przodków naszych których

prochy nawet prochami być przestały powiększone źrenice mroku

nawoływania sprzed lat mama mama na granicy obłędu zawsze

przychodzisz z pomocą niestrudzone szepty nocy słyszę twój

spokojny głos karoolek

 

 

 

Noc

 

*

zza kotary utkanej

kolorowymi nieporozumieniami

słyszę twój oddech

jest nierówny

przerywany

nie mogę jej rozsunąć

bo zaplątałem się

w zbędnych frędzlach

fałdach załamaniach

śpisz z kosmykiem włosów na czole

nie mogę go odgarnąć

bo moje ręce nie twoje

*

nie potrafię myśleć źle o

spoglądaniu w zielone oczy

odgarnianiu włosów z czoła

dotyku palcami policzków

zasypianiu wspólnym i

budzeniu w objęciach

piciu porannej kawy

byciu codziennym bez względu

                        na pogodę

oddaniu siebie z uśmiechem

                        na zawsze

*

nadzieja odchodzi w głąb nocy

ty rozwiewasz się we śnie

gdzieś za oknem szczeka

jakaś złość po słonecznym

wyżu nadchodzi deszczowy

niż ciepła szukam w nas

zamykam okna zaczynam

śpiewać proszę ciebie o

niezgrabny taniec nieśmiało

bo nie potrafię może o

wschodzie nadejdzie nadzieja

*

zawijam wokół twojej szyi

szalik z dobrych myśli utkany

w kolorach tęsknoty czekania

nadziei miłości spełnienia

pachnący wspomieniami marzeniami

nosiłaś go niemal od początku na

różnych drogach pogodach i

niepogodach lubiłaś jego dotyk i

ciepło dawane bez granic

może zatęsknisz za nim jeśli

zapomnisz zabrać go z wieszaka?

*

uśmiechałem się do lustra

kiedy skupiona starannie

skracałaś moje włosy

uśmiechałem się do ciebie

kiedy w lustrze spokojnie

kremowałaś swoją twarz

uśmiechaliśmy się do siebie

kiedy w lustrze spotkały się

nasze spragnione spojrzenia

 

 

 

Jestem

 

ja – muszla

w której szumi

moja odległa

w bezprzestrzeni

zawieszona dusza

 

chłopcem okrętowym

na kodze z ładowniami

wypełnionymi sztokfiszem

na wzburzonych falach

morza północnego

 

pilotem arki międzygalaktycznej

opuszczającej umierającą ziemię

 

rycerzem zakonnym

na murach obronnych

ziemi świętej

 

pasażerem nocnego autobusu

między krakowem a wiesbaden

 

umierającym pod kopytami

szalonych koni

jeźdźców apokalipsy

 

zawsze

rozpoznawały mnie psy

był przy mnie

ten sam anioł stróż

i ta sama

wieczna miłość

 

 

 

Anioł opuszczony

 

jesienny dzień

z przelotnymi opadami

połyskujących w słońcu

kasztanów

 

przed cmentarną bramą

błądzi opuszczony

anioł stróż

 

pyta przechodniów

dokąd zabrali

jego podopiecznego

 

kiedy on zajęty był

 

odszyfrowaniem

mapy pożółkłego liścia

 

nasłuchiwaniem

klangoru odlatujących żurawi

 

odbijaniem

w lusterku swojej twarzy

promieni październikowego słońca

 

nikt nie znał odpowiedzi

 

kto sporządził mapę

dokąd odlatują żurawie

co oświetlił odbity promień

 

odurzeni zapachem ukrytych

w zaoranej ziemi chmur

podążali

każdy w swoją stronę

 

pozostawiając samemu sobie

błądzącego wokoło anioła

 

jesiennego dnia

z przelotnymi opadami

połyskujących w słońcu

kasztanów

 

 

         ***

 

Strażnicy w bezprzestrzeni ukrytego słowa                                Mafuszce

uwięzieni w sobie

zatrzymują czas

jednym gestem

pozbawili

dzień jasności

następnym

noc ciemności

 

w nieznanym języku

nucą prastare wersy

z świętej księgi

płonącymi runami

napisanej

 

oni

bezskrzydli anieli

boją się usłyszeć

tyknięcia zegara

pęknięcia bańki mydlanej

wdarcia się śmiertelności

 

po omacku poznają

nieznaną rzeczywistość

 

próbują

 

znaleźć

tą jedyną więź

między światami

dotknąć

tutaj ukrytego słowa

którego strażnikami

 

zostali powołani

 

 

Muzie

 

w opuszczonym mieszkaniu

pozostało

lustro

zawstydzone naszą

nieskromnością

 

uśmiechnięte szczoteczki

pasta do zębów

 

szepty ukryte

za obrazami

pod łóżkiem

za firanką

 

rzeźby

pieszczotek-dyskretek

rozdziawiątka-rozkoszki

na półkach z książkami

stolikach

w kątach

 

w wyschniętych kałużach

czterech pór roku

 

pod kalejdoskopami lamp

czają się nagie kadry

 

w muszli grala mieszają się

fluidy uniesień

 

w powietrzu wszechobecna

zawiesina zapachów

 

opuszczone mieszkanie

czeka na

szczęk

przekręcanego w zamku

klucza

 

 

Uciekając przed łzami

 

chowasz się pod

posiwiałe skrzydła

anioła stróża

 

można zaprzepaścić się

w podskrzydłych przestrzeniach

gdzie czas się zatrzymuje

a słowo gubi

 

zatrzymany tu i teraz

w czasie

z którego

nie ma wspomnień

 

szukasz słowa

klucza do zapamiętania

bezprzestrzeni

 

zatrzymanego teraz

 

 

Ciocia

 

pożegnaliśmy się na dworcu

jeszcze raz widziałem ją

jeszcze nie przepoczwarzoną

przypomniałem sobie

jak opuściliśmy wesołe miasteczko

potknąłem się o pustą przestrzeń

sześcian

który istniał tylko rzekomo

rzekomo nie istnieje

pusta przestrzeń

czy może istnieć sześcian

w zakrzywionej przestrzeni?

 

 

Największa prośba

 

w modlitwach

napisanych

światłem księżyca na skrzydłach motyla

szumem fal na piasku plaży

 

niech wszystkie dzieci wrócą do domu

niech wszystkie dzieci dorosną

 

 

O aniołach słów kilka

 

miliardy tak sobie

przelatujących fotonów

tworzą

moją postać i

spotykanych aniołów

które

znajdują mnie zawsze i

gdziekolwiek

 

przez najmniejsze zakamarki

któregoś z nich

ulatują uwięzione w

zakrzywionej przestrzeni

fotony

raz anioł jest

raz go nie ma

nawet o tym nie wie

 

niewiele czasu

pozostaje chmurom

żeby odpowiedzieć

na pytanie

ich kształtów

dokładnie tyle ile

mają anioły na

przybranie własnej postaci i

właściwych przypadłości

 

anioł powtórzeń

powiedział mi

że nie ma powrotów

 

anioł stróż

zdradził

jednemu chłopcu

że jest dziewczynką

bardzo piękną dziewczynką

 

zaraz po tym zagadnąłem

mojego anioła

dlaczego Bóg nie dał nam

zmysłów

które pozwoliłyby Go

dostrzegać

 

 

na odpowiedź czekam do dzisiaj

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko