WANDA NOWIK-PALA
W KALEJDOSKOPIE DNI
Codzienność, zamieszkałej w Małogoszczu Anny Błachuckiej, jest wielowymiarowa. Nie zamknęła się w kręgu obowiązków domowych i wykonywanego zawodu, odnalazła w sobie możliwości twórcze i systematycznie je rozwija. Urodzona na świętokrzyskiej wsi autorka fraszek, limeryków, sonetów, opowiadań i powieści ukończyła matematykę, ma więc doskonale wyćwiczony umysł i może się poszczycić wyobraźnią, do pisania jednak, oprócz talentu, konieczna jest także wrażliwość, wytrwałość, umiejętność obserwacji oraz ogromna empatia. Annie tych cech nie brakuje. Zawsze potrafiła godzić pracę zawodową z obowiązkami domowymi i twórczością. Wydała 15 książek, jest cenionym członkiem Kieleckiego Oddziału ZLP. Ale to nie wszystko – jest również animatorką kultury. Od lat prowadzi w Kielcach młodzieżową grupę literacką „Słowniacy Świętokrzyscy”. Jej talent i zaangażowanie na szczęście zauważono i należycie doceniono, o czym świadczą odznaczenia (Medal Komisji Edukacji Narodowej, Srebrny Krzyż Zasługi oraz Brązowy Medal Gloria Artis), nagrody wojewódzkie za działalność kulturalną oraz sukcesy w ogólnopolskich konkursach literackich.
Najnowsza książka Anny Błachuckiej „Świstun i inne opowiadania” została wyróżniona w II Konkursie Literackim im. Stefana Żeromskiego, jest więc dowodem jej kolejnego sukcesu. Zbiór 20. krótkich nowelek tworzy barwny kalejdoskop portretów ludzkich i dotyczących ich zdarzeń, a ponieważ życie człowieka toczy się w określonym miejscu i czasie, możemy przy okazji podziwiać celność różnego rodzaju charakterystyk i opisów. Oto oddział geriatryczny w małym szpitalu, gdzie „wszystko do siebie nadzwyczajnie pasuje”, bo wygląda tak, „jakby starzy ludzie mieszkali w szpitalu od swego urodzenia i dostali meble na wyposażenie, które to razem z nimi chorowały, miały wypadki i starzały się każdego wspólnego dnia” („Jula”). Dzieje się to wszystko w otoczeniu poobijanych ścian, wygniecionych materacy i zbyt krótkiej, spranej pościeli. A na dodatek wydaje się być skąpane w dusznej zawiesinie wyziewów schorowanych ciał. I jakby dla kontrastu, w pobliskim opowiadaniu urzeka nas piękno zimowego dnia w górach, gdzie świeże „…opady białego puchu wybieliły obszar do ostatniego punktu, słońce popisuje się i naświetla, podświetla, prześwietla niepowtarzalne w swoim kształcie nasypy, nawisy, płaszczyzny, górki”(„Antoś”) Ileż niezamierzonego okrucieństwa jest w tych dwóch, tak różnych, opisach! Upokarzająca nieporadność, zaniedbanie oraz kruchość starego człowieka, w zestawieniu z dostojeństwem okrytych nieskazitelną bielą gór, poraża, uświadamia nieuchronność przemijania, a jednocześnie podkreśla siłę i piękno Natury. Obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Autorka jest wrażliwa na piękno przyrody, lecz także na los człowieka, o czym świadczy każda z kolejnych opowieści. Boli ją i wzrusza niezaradność ubogich rodzin („Mikrofalówka”), jest wyczulona na krzywdę dzieci („W zmowie z Aniołem Stróżem”) oraz ludzi napiętnowanych przez otoczenie(„Izol”, „Jastrząb”, „Szachulec”). Widzi zarówno dobro, jak i zło. Błędy stara się zrozumieć i wybaczyć. Nie potępia nawet oskarżonego o zabójstwo bandyty, ubolewa jedynie, że przeoczono moment, gdy można go było zawrócić ze złej drogi („Skórzana torebka”).
Przestrzeń czasowa opowiadań jest dość rozległa. Jak w życiu każdego z nas – z wydarzeniami aktualnymi koegzystują mniej lub bardziej odległe wspomnienia. Współczesny mieszkaniec kraju coraz częściej się przemieszcza, ma więc szanse poznawania różnych jego zakątków i nowych ludzi („Świstun”). Kuszą go też zagraniczne wojaże. Nawet na ryby potrafi wybrać się z rodziną nad norweskie fiordy i ulec tam urokowi krajobrazu oraz czarowi muzyki („Na śmierć makreli”). Lecz obojętne, czy narratorem jest kobieta czy mężczyzna, uwagę zwracają opowiadania o tematyce wiejskiej. Emanują one bowiem jakimś szczególnym ciepłem, sentymentem do zwyczajów, zasad i obrzędów ojców i dziadów, a jednocześnie głębokim żalem, że dawna wieś w coraz szybszym tempie zanika. Teraz np. coraz więcej gospodarzy nastawia się na agroturystykę, w związku z czym np. hoduje się inne kury na jajka, a inne na filety, bo „letnicy swojskiego drobiu nie chcą jeść. Za żylaste!” A te brojlery to przecież prawdziwe dziwadła. „One jakby jakąś chorobę umysłową miały. Jakby im kto mózg zaprogramował na jedną czynność. Ani one smutne, ani wesołe, ani ciekawe, ani świadome swojego kurzego powołania. Żreć tyko i żreć…” wydziwia gospodyni w opowiadaniu „Jastrząb”.
Młodzi wyjeżdżają do miasta. I to ci najzdolniejsi, co się wyuczyli. Początkowo jeszcze wpadają w czasie sianokosów czy żniw, lecz gdy obrosną rodziną, wejdą w kierat kariery zawodowej, zjawiają się coraz rzadziej. Pracują tam jako pielęgniarki, nauczycielki, lekarze, służą w wojsku, a ich starzy rodzice, gdy opadną z sił, by mieć za co żyć, oddają gospodarki na Skarb Państwa. „Za daleko to wszystko zaszło. Nic tylko teraz przyjdzie się chłopom w mieście rodzić! Tam poszły chłopskie syny, to i tam się będą rodzić takie, co pole i las, i łąki ukochają w sobie ponad wszystko” ubolewa stara Majdanowa. I dodaje: „Dawniej dni były dłuższe, czas tak szybko nie furkoł, nie miał tyle pokus co dzisiaj. Po wszystko trzeba było iść, wszystko wyhodować, to i czasu musiało by więcej. Nie to, co teraz, wszystko w sklepie. Półki zawalone towarem. Jedno koło drugiego, aż nie wiem co dobre. Jak się czekało jedenaście miesięcy na to, żeby prosiak urósł, to wie pani, jak smakowała potem słonina? Albo pomidor. Zaglądało się co dzień do ogródka. Z zielonego robił się białawy, potem żółkł, a na końcu czerwieniał…W środku był czerwieńszy niż na wierzchu. A teraz odwrotnie. Na wierzchu czerwony, a ze środka wylewają się zielone gluty, jakby kto go od środka zasmarkał”(„Drumlik”).
Powyższe cytaty doskonale obrazują, z jaką swobodą autorka oddaje sposób rozumowania i mówienia starej, doświadczonej życiem, wiejskiej kobiety. Gwarowe naleciałości świadczą o tym, że nadal żyje w niej język dzieciństwa. Kiedyś wszyscy we wsi mówili gwarą, śpiewali okolicznościowe przyśpiewki, nosili ludowe stroje. W wielu świętokrzyskich chatach można jeszcze odnaleźć pasiaste zapaski przypominające wstęgi okolicznych pól. Przetrwała też pewna charakterystyczna cecha wsi, czyli jej„…zbiorowe czucie, zbiorowe oczy, uszy i pamięć”. Wieś osądza po swojemu. Czasem jedynie wytyka, dokucza, spluwa z obrzydzeniem, naznacza przezwiskiem, bywa jednak, że kogoś wyklina. Wiele tytułów omawianego zbioru opowiadań wskazuje na to, że nadawanie różnego rodzaju przydomków nadal jest dość popularne. Wieś bezbłędnie wychwytuje odmienność i trafnie ją określa odpowiednim mianem. Ich wachlarz jest szeroki – od pobłażliwych zdrobnień poczynając, jak w przypadku upośledzonego lecz lubianego Stasińcia, poprzez złośliwe przezwiska (Szachulec-krzywulec), informacje dotyczące osobowości lub umiejętności (Izol, Drumlik), aż po odstraszające i piętnujące jak Krzysica-diablica. Na wsi bowiem „…na pokolenia szła wina. To była kara. Tej wsiowej kary nie idzie odsiedzieć, nie idzie zamknąć w kilku latach, bo ona wrasta w winowajcę na całe życie, wrasta potem w jego dzieci, wnuki…” twierdziła ta ostatnia, albowiem by uchronić dzieci, musiała tę rodzinną wieś opuścić.
Współczesna wieś coraz bardziej upodabnia się jednak do miasta. Jadąc przez kraj coraz trudniej zobaczyć krowę, nie mówiąc już o koniu. Kury gdzieniegdzie egzystują jeszcze na wygrodzonych wybiegach na zapleczu. Murowane domy i wykoszone, ozdobione iglakami trawniki przypominają peryferia miast. Po mleko i jajka chodzi się do sklepu albo jeździ do Biedronki. Typowe wiejskie zabudowania przenoszone są do skansenów. Rolą pisarza jest więc pochylenie się nad pięknem starych zwyczajów i opisanie ich, zanim całkowicie zaginą. I to między innymi jest wielką zaletą książki Anny Błachuckiej, że tak jak wielu wcześniejszych pisarzy ukazuje nam wieś prawdziwą, bo z niej się wywodzi, na niej się zna i tylko tam jest u siebie. Julian Kawalec np. twierdził wręcz, że „jeśli pisarz pochodzi ze wsi, to temat wybiera go sam”. I miał chyba rację, bo nieco wyidealizowany obraz wsi znajdujemy już u Mikołaja Reja i Jana Kochanowskiego. Różne aspekty życia wsi ukazywali też tacy poeci, pisarze i dramaturdzy jak Adam Mickiewicz, Eliza Orzeszkowa, Władysław Reymont, Henryk Sienkiewicz, Stefan Żeromski, Stanisław Wyspiański i wielu, wielu innych.
Książkę Anny Błachuckiej czyta się z zainteresowaniem. Autorka jest dobrą obserwatorką, a przy tym potrafi wniknąć w psychikę bohaterów, oddać ich rozterki i ból, okazać współczucie i zrozumienie. Nikogo nie przekreśla, ani nachalnie nie poucza, co najwyżej dziwi się bezmyślnością lub złym postępkiem. Postaci bohaterów są krwiste, barwne i bez względu na wiek, tętnią życiem. Widać, że autorka lubi ludzi. Uczmy się tego od niej!
Anna Błachucka, „Świstun i inne opowiadania”, STON 2, Kielce 2018, s. 148