Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Pożegnanie z „Głową”
Lekturze opowieści Izy Bartosz o Januszu Głowackim towarzyszyła mi melancholia i z takim też uczuciem ją kończyłem. W końcu był on cząstką i mojego świata. W licealnej młodości lubowałem się w jego prozie, byłem jej fanem, rozsmakowywałem się w jego stylu jak kot w walerianie. To wiele znaczyło, bo jak każdy namiętny i wieloletni czytelnik przeczytałem dzieła nieprzeliczonej liczby pisarzy, w tym wielkich, ale wielbionych stylistów pośród nich mógłbym policzyć zaledwie na palcach i to być może tylko jednej dłoni. Po drugie, przez lata fascynował mnie świat do którego bohater opowieści przynależał, świat kultury czasów PRL, a ściśle biorąc owej „cyganerii warszawskiej”, której barwna historia zaczęła się od Marka Hłasko a zakończyła definitywnie właśnie chyba wraz ze śmiercią Janusza Głowackiego. Po trzecie wreszcie, mam z Januszem Głowackim związane własne okruchy wspomnień. Otarłem się o niego kilka razy, zamieniliśmy kilka zdawkowych, choć miłych zdań, a poza tym przez kilka lat byłem w stanie permanentnego „umawiania się” z nim na wywiad. Początkowo zależało mi na tym wywiadzie z powodów wyżej wyłożonych, ale i była w tym staraniu jakaś nuta snobizmu, bo w Januszu Głowackim było coś takiego, że „mieć z nim wywiad” dawało jakąś formę zaspokojenia tej nuty. Umawianie się okazało się „na święty Nigdy”, a ja z czasem traciłem serce do własnego zamiaru, bo Głowacki w międzyczasie udzielał wywiadów coraz bardziej jałowych i kręcących się głównie wokół wątku jego „sukcesu amerykańskiego”. To ględzenie o jego spełnionym „american dream” coraz bardziej mnie nużyło (miałem wrażenie, że pisarza też, ale poddawał się temu z prawdziwym stoicyzmem), tym bardziej, że w tych rozmowach najczęściej pomijano najświetniejszy okres jego twórczości z końcówki lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych czyli to, co w jego prozie najlepsze i dziś już prawdziwie klasyczne. Postanowiłem więc uciec do tyłu i napisałem o prozie Głowackiego syntetyczny, retrospektywny szkic, którego jednej z wersji nadałem tytuł „Lutnia po Gombrowiczu”. Dziś, po latach uważam zawartą w nim sugestię, że Głowacki był w polskiej literaturze następcą Gombrowicza, za niezbyt trafną, bo poza podobieństwem na polu wyrafinowanego, ironicznego poczucia humoru jednak niewiele ich łączyło. Głowacki był gorzkim, tragicznym humorystą typu gogolowskiego, Gombrowicz wielkim, przewrotnym doktrynerem i literackim filozofem. „Świat bez głowy” Izy Bartosz nie jest ani biografią pisarza, ani analizą jego twórczości. Jest subiektywną opowieścią, portretem, można by rzec – gawędą o fascynującej postaci, opartą na jej przyjaźni z nim i na rozmowach z innymi jego przyjaciółmi i znajomymi, pełna oczywiście także – w przypadku Głowackiego nie może być inaczej – wybornych anegdot wokół barwnych zachowań i komentarzy pisarza. Z pomieszczonej na końcu książki listy publikacji (szkiców i wywiadów) poświęconych Januszowi Głowackiemu przeczytałem większość, więc już mocno byłem tą tematyką przesycony, a nawet znużony. Jednak lektura opowieści Izy Bartosz nie znużyła mnie – potoczyście, zajmująco, inteligentnie napisana, jest w sam raz dobra na pożegnanie z „Głową”. Teraz będę już tylko wracał do jego starych, dobrych opowiadań z „Paradisem” i „Wirówką nonsensu” na czele. Kto jak to, ale Janusz Głowacki na wirowce nonsensu doskonale się znał.
Iza Bartosz – „Świat bez głowy”, wyd. Czerwone i Czarne, Warszawa 2018, str. 275, ISBN 978-83-7700-312-1
Kulturalna mozaika rosyjska
Grzegorzowi Wiśniewskiemu, znakomitemu historykowi kultury, eseiście, znawcy muzyki a nade wszystko popularyzatorowi kultury rosyjskiej w Polsce oraz polsko-rosyjskich relacji kulturalnych, publiczność polska zainteresowana kulturą rosyjską zawdzięcza cały już niemal pakiet publikacji książkowych jej poświęconych, w tym m.in. przewodnika po dawnej i współczesnej kulturze Moskwy. To szczególnie ważne w czasach, w których kultura Rosji jest w polskiej codzienności kulturalnej nieporównywalnie mniej obecna niż choćby jeszcze kilkanaście lat temu, a podejrzewam, że podobnie być może i w drugą stronę. W czasach PRL można było mieć czasem wrażenie nadobecności kultury rosyjskiej i radzieckiej, co niektórych nawet irytowało. Po 1989 roku ta ważna kultura rangi światowej, która wydała zwłaszcza wielkich pisarzy i kompozytorów, stawała się na polskim rynku kulturalnym coraz mniej obecna. Zgodnie z dominantą swoich zainteresowań, znaczącą część miejsca w zbiorze swoich szkiców poświęcił autor muzyce rosyjskiej, dając na wstępie interesujący szkic „O charakterze muzyki rosyjskiej”, akcentujący jej silnie ideowy i „literaturocentryczny” charakter. Szkice poświęcił też międzynarodowemu festiwalowi „Moskiewska Jesień” czy operowym realizacjom teatru „Bolszoj”, operze moskiewskiej, operze Teatru Maryjskiego w Petersburgu, dramatycznym relacjom Sergiusza Prokofiewa ze Stalinem, Bałakiriewowi, krzewicielowi kultu muzyki Chopina w Rosji, któremu Wiśniewski poświęcił wydaną kilka lat temu osobną książkę, Mieczysławowi Wajnbergowi rodem z Warszawy, twórcy operowej wersji „Pasażerki”, opartej na powieści Zofii Posmysz, a także przedstawieniom operowym opartym na prozie Fiodora Dostojewskiego. Są także szkice poświęcone rosyjskim teatraliom, m.in. wybitnym rosyjskim aktorom zmarłym w tym samym 2007 roku, Michaiłowi Uljanowowi i Kiryłłowi Ławrowowi (doskonale pamiętam z radzieckich filmów ich sugestywne osobowości artystyczne), wybitnemu twórcy rosyjskiej sceny, reżyserowi Walerijowi Fokinowi czy scenografowi Walerijowi Lewentalowi, a także teatralnym inscenizacjom moskiewskim czy petersburskim. W zbiorze Wiśniewskiego ważne miejsce zajmuje też literatura, choćby postać jednego z najwybitniejszych współczesnych pisarzy i dramaturgów rosyjskich, Aleksieja Słapowskiego rodem z Saratowa. Szkic o mieście Kołomna dał autorowi okazję do opowiedzenia m.in. o tradycjach rosyjskiej powieści historycznej i jej prekursorach, jak Michaił Zagoskin, twórca powieści „Jurij Miłosławski, czyli Rosjanie w 1612 roku” czy „rosyjski Walter Scott”, Iwan Łażecznikow. Zawsze interesuje mnie jak na literaturę polską patrzą obcy krytycy, historycy i literaturoznawcy, bo ich spojrzenie, wolne od polskich subiektywizmów pozwala na ukazanie jej w inny sposób niż to czynią polscy autorzy. Opowiada o tym szkic „Od Prusa do Kabatca – literatura polska rosyjskimi oczyma”, poświęcony pracy rosyjskiego polonisty Wiktora Choriewa „Literatura polska w XX wieku”, zamykającej się w ramach czasowych 1890-1989, przy czym dwie trzecie objętości książki poświęcone są okresowi Polski Ludowej. Nie znalazłem w szkicu informacji, czy praca Choriewa została przełożona na język polski, a jeśli nie (chyba nie), to szkoda, bo nabyłbym ją na pniu i przeczytał z zainteresowaniem. Recepcji dawnej polskiej literatury w Rosji poświęcony jest też szkic o prozie „apostoła” polskiego pozytywizmu, Aleksandra Świętochowskiego, bardzo tam cenionego a w Polsce zupełnie zapoznanego. W szkicu „Zdobywanie Moskwy wczoraj i dziś” opowiada autor o odległych czasach silnej obecności kultury polskiej w Rosji, m.in. dzięki aktywności szefa wydziału kultury polskiej ambasady polskiej w Moskwie Mieczysława Wojtczaka, a także samego autora jako wicedyrektora Ośrodka Informacji i Kultury Polskiej w Moskwie. Szkoda tylko, że ta bardzo interesująca i bogata merytorycznie lektura musi – z konieczności – wypełnić rolę niejako zastępczą w czasach, gdy rytm wymiany kulturalnej polsko-rosyjskiej, zwłaszcza po polskiej stronie, jest cieniem dawnych czasów.
Grzegorz Wiśniewski – „Muzea, teatr, książka w Rosji”, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2018, str. 213, ISBN 978-83-8019-848-7
Profesor Jacek Leociak (ur. 1957), szef Zakładu Badań na Literaturą Zagłady w Instytucie Badań Literackich PAN jest jednym z najbardziej uznanych znawców problematyki Holokaustu, relacji polsko-żydowskich, także historykiem warszawskiego getta („Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście”, napisany wspólnie z Barbarą Engelking), badaczem problematyki „Tekstu wobec Zagłady. O relacjach z getta warszawskiego”. Wraz z Barbarą Engelking przygotował koncepcję galerii „Zagłada” w Muzeum „Polin”.
„Młyny Boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie”, niewielka objętościowo książeczka, to pakiet zapisków Jacka Leociaka dotyczących stosunku Kościoła katolickiego do antysemityzmu i Holokaustu. Leociak nie neguje licznych pozytywnych, udokumentowanych przejawów pomocy Żydom ze strony Kościoła, ale demaskuje rzekomą wielką skalę tego zjawiska i podważa mit, tworzony przez kościelną historiografię, jakoby postawa Kościoła była w tym względzie nieskazitelnym, niedościgłym wzorem. Jacek Leociak zawiesza w tej książce postawę bezstronnego naukowca, a może raczej przestawia akcenty. Jest ostry, sarkastyczny od pierwszych stron wstępu, gdy kontruje dwie najbardziej znane autohagiograficzne publikacje kościelne odnoszące się do Zagłady – anonimowe opracowanie z 1968 roku „Dzieło miłosierdzia chrześcijańskiego. Polskie duchowieństwo a Żydzi w latach okupacji hitlerowskiej” oraz książkę Edwarda Kopówki i księdza Pawła Rytela-Adrianika „Dam mu imię na wieki. Polacy z okolic Treblinki ratujący Żydów”. Pierwszej przypisuje rolę fałszywej podstawy mitu masowego zaangażowania Kościoła katolickiego w ratowanie Żydów, drugiej próbę przypisania tej roli nurtowi katolicko-narodowemu jako całości. Obu zarzuca słabą podstawę źródłową i naukową oraz skłonność do nieuprawnionych generalizacji. Obu autorom nie szczędzi Leociak sarkazmu i złośliwości, co zresztą należy do czytelniczych walorów tej książki. I tak m.in. napisał: „Przyznaję, że postawa Kościoła hierarchicznego oraz poszczególnych duchownych w czasie Holokaustu dręczy mnie od dawna. Zacząłem więc na kartkach spisywać to, co nie daje mi spokoju. Zastanawia mnie, w jaki sposób instytucja powołana do niesienia przesłania miłości bliźniego, jakże często, niezależnie od czasów i miejsca, wikłała się w działania niejednokrotnie przynoszące krew i łzy. Problem polega na tym, czy reputację instytucji, która od tylu wieków się myli, która popełniała przestępstwa często na masową skalę i przyczyniła się do cierpień i śmierci tak wielu ludzi na różnych kontynentach – rzeczywiście ratują co dobrze, wspaniali, odważni, którzy po prostu wierzą w Chrystusa”. Wspomina i o odważnych zakonnicach ratujących Żydów, ale i o żydożerczych księżach, Stanisławie Trzeciaku i przedwojennym rektorze Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Józefie Kruszyńskim, a także o biskupie lubelskim Stefanie Wyszyńskim, przyszłym Prymasie Polski, którego postawa wobec pogromu kieleckiego była co najmniej, najdelikatniej mówiąc, wymijająca.
Notatki Jacka Leociaka są lekturą fascynującą nie tylko z powodu ich erudycyjnej wartości, ale także właśnie przez ich wysoką temperaturę moralną, polemiczny, sarkastycznie gorzki temperament autora. To dobrze, że traf sprawił, iż ukazała się w czasie sporów między obozem rządzącym w Polsce a Izraelem i środowiskami żydowskimi, religijnymi i laickimi. To zwiększa szansę, że nie zostanie przemilczana, a niebezpieczeństwo przemilczenia jest duże, jako że chodzi o reputację instytucji, której waga w polskim życiu społecznym jest znacząca.
Jacek Leociak nie kryje, że jest w swoich ocenach ostry i subiektywny, nie kryje swojego stosunku emocjonalnego do Kwestii. Nawet to podkreśla. Jego uwagi są rzeczywiście ostre, kąśliwe. Poszczególne, oznaczone numerami cząstki zapisków, to często mini-pamflety, a kwantyfikator chronologii historycznej, jaką autor nimi obejmuje jest rozległy, od Kościoła wczesnych wieków chrześcijaństwa po spory niemal bieżące, z naszych dni. Leociak nawiązuje do rozległych obszarów literatury Przedmiotu, więc odnosi się i do dzieł swoich koleżanek i kolegów badaczy, ale i do Zofii Kossak – Szczuckiej czy publicystyki Ewy Kurek, z którą nie sympatyzuje, a także do nauk Jana Pawła II. Otwarcie podkreśla: „Według danych z 2007 roku wśród Polaków uhonorowanych medalem „Sprawiedliwy wśród narodów Świata” jest czterdzieści sióstr zakonnych i dwudziestu księży. Na swoich kartkach starałem się jednak notować to, o czym pisze się rzadziej. Wyjmuję je z pudełka po butach firmy Bradshaw and Lloyd. (…) zależy mi na konkretach, nawet na drobiazgach. Nie silę się na bezosobowy chłód czy wyprany z emocji obiektywizm. Przeciwnie – jest to zapis subiektywny, a wybór stronniczy. W końcu to moje pudełko”.
Nie ma sensu by szczegółowo referować tu zawartość „Młynów Bożych” Jacka Leociaka. Także dlatego, że to niemożliwe, bo jest ona prawdziwym, gęstym silva rerum dotyczących kwestii – Kościół katolicki a antysemityzm i Zagłada. Gorące rekomenduję lekturę tej znakomitej, pasjonującej publikacji.
Jacek Leociak – „Młyny Boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, str. 198, ISBN 978-83-8049-646-0