Jan Adam Borzęcki
Droga do siebie
Jestem po lekturze małej książeczki, która zrobiła na mnie duże wrażenie. Mowa o zbiorze opowiadań pt. Camino znaczy droga autorstwa Bohdana Gumowskiego – dziennikarza Radia Kielce, radiowego reportażysty, autora i reżysera słuchowisk oraz autora zbioru opowiadań „Gniazdo”. Ale także człowieka o licznych pasjach – w przeszłości szybownika, żeglarza i maratończyka, który mimo wieku wysiłku fizycznego nie poniechał dwukrotnie przechodząc trasy pielgrzymki z Francji do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. Pierwszy raz drogą Camino Francaise (ok. 800 km) , a potem wyczerpującą, liczącą około 1200 km Camino Norte . Informacja o pielgrzymkach nie jest tu bynajmniej jedynie biograficzną ciekawostką bowiem ściśle wiąże się z treścią sygnalizowanej na wstępie książki,.
Najkrócej mówiąc tematem opowiadań jest pielgrzymka, a jedynymi bohaterami są droga i pielgrzym. Aby rozwiać obawy czytelników nie gustujących w tematyce religijnej, powiedzmy, że w opowiadaniach wątek ten występuje marginesowo, a jeśli już to wyłącznie w charakterze historycznego tła. Trochę to nawet dziwne, bo w książce będącej wszak opisem pątniczej drogi nie poznajemy zarówno pielgrzymkowej intencji, jak i stopnia religijnego zaangażowania pielgrzyma. Obie te informacje starannie ukryte są w gęstej mgle skupionej kontemplacji, ale odrywającej się od religii i stającej się synonimem głębokich humanistycznych rozmyślań i medytacji nad uniwersum. W tym ujęciu pielgrzymka staje się synonimem najszerzej pojmowanej ludzkiej drogi w czasie i przestrzeni, intelektualnym błądzeniem i szukaniem egzystencjalnego sensu. W takiej wersji wędrówki mniej ważny staje się cel i intencja, a najistotniejsza staje się intelektualna aktywność oraz przyrost mądrości jako sztuki pojmowania świata; sztuki niwelującej ideologiczne podziały na religie i ustroje, bo sięgającej uniwersum, w którym zacierają się pojęcia sacrum i profanum. W drodze dającej komfort ignorancji codziennych, oszukujących swą ważnością problemów, które z perspektywy wędrówki stają się dowodem naszej ograniczającej przyziemności i zniewolenia sprawami banalnymi awansowanymi do rangi egzystencjalnego być albo nie być :
– Pielgrzymujesz? Czy może chcesz odnaleźć cos, czego nie potrafisz nazwać?
– Sam nie wiem. Każdy dzień pielgrzymowania niesie jakąś tajemnicę, czasami myślę, że to wielki sen, z którego za chwile się obudzę.
Mówisz tajemnica, wielki sen, a wiara?
– Jak ci odpowiedzieć? Rozglądasz się wokoło, potem wędrujesz i widzisz różnorodność zmieniającego się świata. To nie może być ludzka ręką uczynione….
A kiedy już zrozumie się tę głębię motywacji, nieistotne staje się pytanie co skłania ludzi w różnym wieku, różnej płci, kondycji i stopniu religijnego zaangażowania do przebycia tej morderczej drogi i co skłoniło do tego samego autora? I chociaż odpowiedź może wydawać się banalna, warto się nad nią zastanowić, bo skoro jest efektem myślowego wysiłku, musi zawierać ziarno prawdy o naszej intelektualnej kondycji. Nawet najbanalniejsza odpowiedź osłoni szacunek dla tego medytacyjnego maratonu w pełni uzasadniającego decyzję o wędrówce. I niezależnie od stopnia religijnego zadżumienia nie ma się wątpliwości, że te odległe pielgrzymki są echem tamtej średniowiecznej, fanatycznej wiary, która mimo zmiany czasu trwa w nas w niewiele zmienionej formie. Że człowiekowi potrzebna jest taka irracjonalna, metafizyczna droga, z jej oddalającą codzienność romantyką i potrzeba pobycia sam na sam ze sobą, co zresztą wymaga odwagi, bowiem samotność najlepiej uświadamia, że jest się człowiekiem i co to oznacza.
Trudno streszczać książkę, w której myślą przewodnią jest intelektualna obróbka siebie i otaczającego nas świata; wymiaru w którym materia miesza się z duchem (a może zresztą odwrotnie?) i w którym pojęcie człowieczeństwa wciąż jeszcze nie jest w pełni zdefiniowane. W którym trzeba nauczyć się zaufania do instynktu psa i docenić pozytywny aspekt, wymuszającej zwolnienie kroku, stromizny stoku; w którym pokora wobec dzieła Boga/Natury uczy skromności w ocenie ludzkich dokonań, a jednocześnie napełnia dumą, że stać nas było na tak pozytywny wysiłek; w którym ateistyczna wolność myśli zatrzymuje się na wspaniałej ornamentyce gotyckiej katedry i magnetycznej właściwości religijnej legendy.
Tak głębokiego efektu nie można byłoby osiągnąć bez językowej powściągliwości. Dlatego też na szczególne podkreślenie zasługuje wielka dyscyplina słowa, którym Bohdan Gumowski posługuje się z wielkim wyczuciem, w miarę potrzeby poszerzając lub redukując jego znaczenie. Kolejnym pozytywem jest maksymalne zawężenie wątków, co sprzyja kondensacji tekstu oraz jasności przesłania, dzięki czemu każde z opowiadań będąc autonomiczną kroplą, staje się poszerzeniem poprzedniego. W efekcie książka staje się językowo i merytorycznie zwartą, syntetyczną sprężyną, której efekt rozprostowania się następuje dopiero w czytelniczym odbiorze.
Na koniec przyznam się do własnego błędu. Po lekturze jednego – dwu opowiadań, skłonny byłem zarzucić autorowi niewykorzystanie możliwości kulturowych osobliwości Hiszpanii, który Hemingway nazwał kulturowym przekładańcem i ostoją katolickiej pogańskości. Kiedy jednak dobrnąłem do końca książki zrozumiałem głęboki sens tego skupienia się na sobie i tę pradawną symbolikę drogi, która na początku niepokoi, a potem uładza, porządkuje i pozwala odnaleźć sens…
Camino znaczy droga – Wydawnictwo Jedność Kielce 2017