Mirosław Prandota
Nastał wieczór.
Kierownik Kozakow sprawdził przed kwadransem wszystkie posterunki, rozstawione wokół ratusza. Wprawdzie nie obawiał się jakiegoś napadu na doskonale zabezpieczony budynek, ale przecież wojna jeszcze trwa i człowiek powinien liczyć się nawet z tym, co podsuwa wyobraźnia, a Kozakowa nigdy nie opuszczało poczucie zagrożenia.
Nie czuł się dobrze w roli, w jakiej obsadzili go przełożeni.
Chodził do polskiej szkoły na Białorusi i zbyt dobrze znał Polaków, aby nie wiedzieć, jakie trudności czekają go na drodze do zaprowadzenia porządku w powiecie. Najbardziej jednak wiązał mu ręce kompletny brak dyrektyw w sprawie aresztowanych. Jego zadaniem było w każdym przypadku szczegółowe przesłuchiwanie zatrzymanych odnośnie działalności w okresie okupacji, napisanie raportu w tej sprawie i trzymanie człowieka pod kluczem „do wyjaśnienia”. Zwrot „do wyjaśnienia” oznaczał, że przyjedzie ktoś ważniejszy od Kozakowa i albo zabierze sobie człowieka do siebie, albo też wysłucha raportu, wzruszy ramionami i wyjedzie bez żadnych instrukcji co do losu zatrzymanych.