Piotr Wojciechowski
na Biesiadę Literacką 27 lutego
PIĘTRO, NA KTÓRYM JEST POSPRZĄTANE
Czytam wieczorami mojej żonie powieść Karola Dickensa „Samotnia” (Bleak House). Nie jest to najlepsza jego powieść, chwilami daje się wyczuć, że goni za wierszówką. Nam te rozwlekłości nie szkodzą, a lektura dobrze robi. Dickens pozwala nam spojrzeć z perspektywy pierwszej połowy XIX wieku w Anglii na sprawy polskie początku XXI wieku. Osobliwą, pogłębiającą aktualność cechą tej prozy, jest odsłonięcie kulis brytyjskich sądów i światka adwokatury. Tak więc, to jest dla nas ucieczka w lektury, ale bez ucieczki od rzeczywistości. Nawet jeśli kapitalizm dawny i dzisiejszy różnią się – natura ludzka pozostaje tak sama. W tamtej Anglii kapitalizm osiągnął już dojrzałość, przeniknął w głąb feudalnych struktur, przemienił prawa i obyczaje. W dzisiejszej Polsce mamy kapitalizm naznaczony potęgą organizacji finansowych, wszechobecnością mediów. Rządzą w nim korporacje o światowym zasięgu, ale to jest ten sam kapitalizm. Nadal ma środki, aby promować swoje wartości – sukces, bogactwo, karierę, skuteczność, prestiż przedsiębiorstwa. Dlatego żyjącym w kapitalizmie trzeba odwagi i wysiłku, aby rozpoznać, czy nawet praktykować inne wartości, kierować się ku pięknu, prawdzie, wolności, pokojowi. Na płaszczyźnie osobistych wyborów moralnych w podobnej sytuacji jawią się wartościami cnoty ewangeliczne ukazywane przez chrześcijaństwo. Niejednemu jeszcze trudniej uznać za wartość także naród. Dla wielu przestraszonych aktualnym zgiełkiem medialnym naród stał się antywartością.
Napisało mi się może zbyt mechanicznie i płytko o tym „zgiełku medialnym” – a to przecież jest kolejna odsłona dramatu języka. Język uchwał i ustaw, oświadczeń, wywiadów, protestów i komentarzy, odsłania czarne szpary między zamiarami a skutkami, między myślami a ich formułowaniem, między rozumieniem a nawracającym epidemicznie nieporozumieniem.
Język nieudolnie wyraża myśli, jeszcze słabiej przekonuje o racjach, a z nieubłaganym okrucieństwem ujawnia pośpiech i zagubienie użytkowników języka, ich sumienia infantylne lub spaczone. Język ujawnia też braki wykształcenia, braki doświadczenia, braki kindersztuby i skazy charakteru. Brak słów, aby opisać te odsłonięte szkaradzieństwa.
No właśnie – brak słów. Brak precyzji, brak delikatności, brak wrażliwości językowej sprawia wrażenie, że znaleźliśmy się na piętrze, z którego trzeba uciekać. Uciekać do jakiegoś miejsca, gdzie jest posprzątane, gdzie nie rozdziawiają się czarne szpary. Takim miejscem jest oczywiście proza powieściowa, dobra proza – jak książki Dickensa. Tu nie może być mowy o rozziewie między rzeczywistością, a jej opisem. Opis sam jest rzeczywistością ostateczną, zmyślenie wchłonęło w siebie wszelkie materialne pierwowzory. Wobec tej prozy świat się jawi chaosem nawiedzonym przez tajfun. Wobec tego świata tekst jest jak starannie wysprzątany salon. Kwiaty w wazonach, srebra wyczyszczone, parkiet ma swój glanc.
Zanim jednak schronimy się do salonu, chciałby w tym trudnym czasie przyjrzeć się choćby temu słowu „naród”. Ile bólu sprawiają sobie wzajemnie ludzie przez oczywiste z pozoru rozumienie słowa „naród”. Ile w dzisiejszej polityce krajowej i światowej szarpaniny i dąsów wokół powierzchownego rozumienia narodu. Takie rozumienie powierzchowne, proste a niebezpieczne, to wyobrażenie sobie, że naród to taki statek, na który wpuszcza się po trapie tych, co kupili „szyfkartę” – a tych, co biletu nie mają – nie wpuszcza się i już. Uznanie narodu za zbiór jednostek posiadających pewne cechy wyróżniające – to gorzej niż błąd. To ludzka krzywda.
Co naprawdę znaczy „naród” – nie pytajcie słowników. Uwierzcie raczej, że wartości, to takie sprawy, za które ludzie szli na śmierć. Umierali za prawdę, umierali za wolność, za sprawiedliwość, za solidarność. Ale przecież umierali i za naród – w setkach rozmaitych sytuacji. Więc propozycja, aby naród nazwać wartością jest być może do przyjęcia, chociaż dla wielu nieoczywista.
Zaproszeni przez Dickensa wchodzimy w końcu do wnętrza „Samotni”, zasiadamy przy stole nakrytym aksamitną serwetą, przysuwamy się bliżej do trzaskającego na kominku ognia.
Służący wnosi wazę z ponczem. Za oknem ulewa, mgła nad wrzosowiskami. Z tej perspektywy – jak przez odwróconą lornetkę – zaglądamy w niewyobrażalnie daleki wiek XXI, w Polskę, której powrotu mało kto się spodziewał w tamtych latach. Szczególnie tam, na Wyspach – kto o niej myślał?
Widzimy samych siebie, maleńkie figurki, zajęte obsługą dziwacznych mechanizmów. Malaksery i tablety, wideofony, telewizory i rezonanse magnetyczne. To oczywiste, że jesteśmy o krok o cyfryzacji myśli w mózgach i przekazywaniu ich bezpośrednio z mózgu do mózgu. Wtedy językowi powiemy „to już koniec naszej wspólnej przygody”. A po krótkim czasie zatęsknimy za językiem, za rozmową, za prozą, nawet za politycznymi harataninami. Myśli pozbawione sukienek słów ukażą swoją dzikość, agresję, okrucieństwo, egoizm. Niezmienna natura ludzka objawi się w wersji sprzed plemiennego porządku, odsłoni delikatność jak krzemienny tłuk pięściowy. Wtedy, po niewczasie przypomnimy sobie, że w języku można się było ukryć, można było zmieniać przebrania, a obnażona nagle jaźń, natura bez szaty świadomej ekspresji, to rzecz groźna i straszna, temat na mroczny horror, ale nie na przyszłość ludzkości.
Jak wspomniałem – powieść Dickensa przekonuje mnie, że zmienił się krój surdutów, ale natura ludzka nie zmieniła się. Odczytuję ją jeszcze raz w fikcyjnych losach bohaterów dickensowskiej „Samotni” wplecionych w machinę XIX wiecznego kapitalizmu i ówczesnego sądownictwa . Jak wtedy i tam, tak tu i teraz, ludzie dążą do tego, aby mieć więcej miłości i więcej pieniędzy. Jak wtedy i teraz, nie chcą tracić godności, chcą być u siebie. Idę przez strony powieści Dickensa jakbym na tym porządnie posprzątanym piętrze był zaproszony do laboratorium wiedzy o człowieku. Prawie nic nie trzeba zmieniać w tym laboratorium, aby przyjrzeć się naszym współczesnym losom. Polityka, ekonomia, machiny mediów i rozrywki, wpływają na to, jak postrzegamy pojęcie narodu. Ale tak dziś, jak i przed wiekami to pojęcie jest ustanawiane i bronione przez kulturę wysoką. Razem z pojęciami piękna, dobra i prawdy trwa w dziełach kultury, w jej uniwersum symbolicznym, jest troską i zadaniem twórców. Gdy kultura ustępuje miejsca rozrywce, gdy rwie się przekazywanie tradycji kulturowej z pokolenia na pokolenie – przestajemy być bezpieczni w swoim narodowym bycie.