Krystyna Konecka – WIEK IŁŁAKOWICZÓWNY

0
555

 

Krystyna Konecka

 

WIEK IŁŁAKOWICZÓWNY

 

ill1

Dom naprzeciwko mieszkania Kazimiery Iłłakowiczówny

 

     Poznański adres na Jeżycach przy ulicy Gajowej 4 m 8. Miejsce, gdzie najdłuższy okres swojego bardzo długiego życia spędziła Kazimiera Iłłakowiczówna. Z widokiem tylko na przeciwległą kamienicę i hałaśliwą zajezdnię tramwajową po sąsiedzku. Długie dekady w ciasnych ścianach pokoju – pracowni, które jednak nie ograniczały nieskrępowanej wyobraźni poetki. W jej dramatycznym życiu i twórczości pomieściła się cała epoka przemian historyczno-kulturowych w Polsce.

    Data urodzenia Iłłakowiczówny – 6 czy 19 sierpnia? 1888 (jak na tablicy w poznańskim kościele Dominikanów) czy 1892 roku? Ta ostatnia wynika z części opracowań, w tym z przewodnika encyklopedycznego PWN „Literatura Polska” i zapisów w poznańskiej Bibliotece Raczyńskich, aczkolwiek autorka debiutanckich „Ikarowych lotów” i „Wierszy bezlistnych” raz dodawała sobie wieku, a raz ujmowała. O trzy lata młodsza jest więc w informacji w domu-muzeum przy Gajowej 4 w Poznaniu, gdzie mieszkała blisko 36 lat, aż do śmierci. Ta data jest pewna: środa popielcowa w dniu 16 lutego 1983 roku. Pogrzeb na warszawskich Powązkach odbył się 22 lutego.

 

     Z adresem przy Gajowej 4 przez kilkanaście ostatnich lat życia sędziwej „Iłły”, jako jedna z jej lektorek, a następnie – jako pierwszy kustosz w mieszkaniu-muzeum, związana była nierozerwalnie druga poznańska poetka, Łucja Danielewska (zmarła 23 sierpnia 2004 r.). Swoją twórczością literacką i translatorską (blisko czterdzieści książek) Danielewska zdziałała tak wiele, że „w uznaniu zasług dla poezji” International Biographical Centre w angielskim Cambridge przyznał jej zaszczytny tytuł International Woman of the Year 2000/2001. To dzięki niej i jej przyjaźni miałam dostęp do osobistych pamiątek po Kazimierze Iłłakowiczównie.

     Wywodząca się z Wileńszczyzny „panna Kazimiera” (sama bardzo przestrzegała tej formy), wybitna polska poetka (pisząca także wiersze dla dzieci), autorka dramatów i form prozatorskich, tłumaczka, wnuczka filomaty Tomasza Zana, świetnie wykształcona poliglotka (język angielski doskonaliła w latach 1908-9 w kolegium dla cudzoziemek na Uniwersytecie w Oxfordzie), absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, była w okresie międzywojennym urzędniczką Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz w latach 1926-35 osobistym sekretarzem Józefa Piłsudskiego (m.in. prowadziła w jego imieniu bardzo obszerną korespondencję, jeździła też po Europie z wykładami na temat działalności Marszałka).

     Mistrzyni wiersza tonicznego, specjalistka od poezji magicznej, metafizycznej, przy tym – zafascynowana przez pewien czas feminizmem, należała do najwybitniejszych postaci środowiska literackiego w stolicy. Przyjaźniła się z Julianem Tuwimem i innymi Skamandrytami, zaproszona do ich elitarnego grona. Druga wojna światowa rzuciła ją do Rumunii. Za swoją „sanacyjną” przeszłość i antysowiecką twórczość nie znalazła po wojnie miejsca w Warszawie.

     Za najważniejszy czas swojego życia uważała lata po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, kiedy mogła spełniać się jako urzędniczka, przedkładając tę profesję ponad poezję, o której wypowiadała się dość lekko, mając przecież już podówczas świadomość swego talentu i uznania w środowisku literackim. Tylko poprzez poezję mogła wyrazić swoje oddanie i platoniczne uczucie jakim obdarzała Marszałka Piłsudskiego do końca. Wkrótce po jego śmierci w maju 1935 r. wydała poświęcone mu tomy „Słowik litewski. Poezja” i „Wiersze o Marszałku Piłsudskim. 1912-1935”, natomiast w roku 1939 – tom wspomnień zatytułowany „Ścieżka obok drogi”.

     Nie, żadnych zwierzeń emocjonalnych, łatwych do odgadnięcia. Jednak odnoszę wrażenie, że w zbiorku „Portrety imion”, który uważam za rodzaj szyfru skrywającego charakterystyki wielu rzeczywistych postaci z otoczenia poetki, znalazła się strofa-szloch odnosząca się właśnie do osoby Józefa Piłsudskiego. Książka zawiera 10 cykli po 10 wierszy zatytułowanych imionami obydwu płci. Pośród 100 imion nie znalazło się imię Józef, tak powszechne wtedy jak Kazimierz, Kazimiera. Ale tę setkę wierszy poprzedza trzyczęściowy Prolog, opatrzony na końcu datą 1929. Prolog, który kończy się takimi oto wersetami:

 

…jak na mękach, jak w lochu… I serce się ściska,

by prawdy swej nie wydać, i urągowiska

by uniknąć – kryje się twarz i lęka się szpiegów…

……………………………………………………

Lecz imię twe, ukochany mój,

chociaż po stokroć wyznane,

na dnie serca leży i lśni na kształt złotego ściegu.

    

     …Nie ogarnę na tych kilku stronach przebogatej, dramatycznej biografii i twórczości „panny Kazimiery”. Epizody tylko przywołuję. W grudniu 1947 roku dotarła zatem do Poznania, gdzie wynajęła pokój we wspólnym mieszkaniu w poniemieckiej kamienicy. Tu powstały m.in. zbiory wierszy „Liście i posągi”, „Odejście w tło” oraz ‘Szeptem”, a także tom wspomnieniowy z portretami wybitnych osób pt. „Trazymeński zając”. Po książki trzeba sięgać w bibliotece, mieszkanie ich autorki warto poznać osobiście.

     Ten skromny pokój – sanktuarium odwiedzają programowe wycieczki szkolne oraz literaci, np. uczestnicy Międzynarodowego Listopada Poetyckiego. Podczas tego festiwalu przyznawana jest doroczna nagroda im. Kazimiery Iłłakowiczówny przez jury, któremu od lat przewodniczy znakomity poeta Krzysztof Karasek. Uroczystość wręczania nagrody ma miejsce w pokoju „Iłły”: w scenerii spartańskiego żelaznego łóżka (bo Marszałek sypiał na takim samym – mówiła) z poodpryskiwaną farbą, kretonowego parawanu zasłaniającego umywalkę i biurka poetki z nieodłączną lupą.

     Wizyty zwiedzających są krótkie: obejrzeć, przeczytać teksty za szkłem, niczego nie dotykać. Tylko szczęściarze mają możliwość spędzenia tu dostatecznej ilości czasu, żeby poobcować z duchem „panny Kazimiery”. Szczęściarze to ci, z którymi bywała tu Łucja Danielewska, założycielka muzeum w tym tajemniczym mieszkaniu oraz wieloletni jego kustosz (pieczę nad całością sprawuje Biblioteka Raczyńskich).

     Parę lat po śmierci autorki „Lekkomyślnego serca” Łucja Danielewska przygotowała dla wydawnictwa „Czytelnik” książkę, zatytułowaną „Portrety godzin”, zawierającą urywki rozmów, wspomnienia i refleksje na temat fascynującej osobowości swojej „podopiecznej”. Kiedy już z pokoju-muzeum wychodzili oficjalni goście, literaci polscy i zagraniczni, zostawałyśmy same. I z „panną Kazimierą”. – Wszystko jest tutaj tak jak było za życia poetki – mówiła Łucja Danielewska. – Nigdy niczego nie chciała zmieniać.

     Łucja zadbała, żeby każda rzecz pozostała na swoim miejscu. Te skromne sprzęty i kilka eleganckich drobiazgów z czasów młodości – to niemi świadkowie ostatnich lat pracy twórczej Kazimiery Iłłakowiczówny, zmagania się przez długi czas z postępującą jaskrą i godnego, aktywnego trwania mimo ślepoty. Z powodu m.in. tej choroby poetka odrzucała wszystkie propozycje przeprowadzenia się do wygodniejszego mieszkania. Tylko tutaj potrafiła poruszać się po omacku między meblami i sięgać bezbłędnie po różne przedmioty. „Ślepota nie jest mrokiem, jest formą samotności”, twierdził słynny argentyński pisarz Jorge Luis Borges, ociemniały na długo przed swoim odejściem. Podobnie mogła odczuwać Iłłakowiczówna.

     Dożywszy bardzo sędziwego wieku, niemal do końca starała się być niezależna od innych, chociaż nie odrzucała pomocy mieszkającej za ścianą Józefy Kafarskiej, działającej w czasie wojny w AK. Darzyła też przyjaźnią opiekujące się nią studentki i okazywała wiele życzliwości sprzątającej pokój „Martusi”.

     – Powinna pani wiedzieć – mówiła do Łucji Danielewskiej – że Marta dorabia sobie do robotniczej renty… Wykonuje to niezwykle sumiennie. Punktem jej honoru jest elegancki strój, a więc coś, co dla mnie po przeżyciach wojennych na obczyźnie stało się sprawą trzeciorzędną.

     Nie do końca. Dzisiaj w pokoju można oglądać dwa eleganckie kufry podróżne, a w szklanej wysokiej szafie – równie eleganckie wyjściowe pantofelki, suknię i kapelusz, nieodzowne nakrycie głowy. Równocześnie „panna Kazimiera” bardzo lubiła kwieciste spódnice, przewieszone teraz przez parawan, na którym jest też zaczepiona bardzo rzadko używana laska. Białą miała również, ale nie wychodziła z nią nigdy. Kontrast zderzenia dozgonnego ubóstwa z dostatkiem młodości widać również w oszklonej szafce-kredensie: wśród emaliowanych misek, kubków i pokrywek do garnków oraz przypadkowych słoiczków z zatartymi napisami, np. ”kawa mielona” – stoją ładne ceramiczne ptaki oraz filiżanka i cukiernica z cieniutkiej porcelany.

     – To naczynie ma pod spodem wygrawerowany rok 1822: początek polskiego Romantyzmu – mówiła Łucja, podając mosiężny dzbanuszek. Tylko nieliczni mieli okazję trzymać w dłoniach tak unikalny przedmiot. Mogę też dotknąć starego telefonu i budzika na nocnym stoliku. Dywaników na chropowatej poręczy łóżka, gdzie poetka opierała chore na artretyzm ręce. Książek, z których niemal do końca życzyła sobie czytania urywków przez lektorkę. Satynowych, urzędniczych „zarękawków” na biurku, a na krześle – koca z dziurą po wojennej kuli, która niegdyś nie dosięgła opatulonej nim „Iłły”.

     Wiele z tych pamiątek znalazło się w telewizyjnym filmie z 1999 r. W korespondencji od Łucji do mnie zachował się list z informacją: „W pierwszej dekadzie marca w Poznaniu zostanie wyświetlony film o Kazimierze Iłłakowiczównie (w części był nakręcany na Gajowej w Jej pokoju, w części na Litwie, w Wilnie, i u mnie). Później ma być wyemitowany w I programie TV, o dokładnym terminie postaram się Ciebie powiadomić…”.

     Pewnego dnia otrzymałam od Łucji Danielewskiej jej książkę pt. „Ulotność”: edycja na 70-lecie urodzin „Safony znad Warty” zawiera zbiór wierszy, fotografie rodzinne i z imprez literackich oraz fragmenty wywiadów i recenzji, w tym tych, które mówią o wieloletniej pracy translatorskiej z literatury chorwackiej. Podczas sześciu kolejnych Warszawskich Jesieni Poezji (aż do tej ostatniej) wieczorami, w hotelowym pokoju Domu Literatury słuchałam opowieści lektorki „Iłły”. „Owoc” jednej z naszych rozmów ukazał się w stołecznym miesięczniku „SuperLinia”.

     W skromnej przestrzeni poznańskiego pokoju „Iłły”, który musiał wystarczyć przez długie lata jako wielofunkcyjne mieszkanie, ściany wypełniają dzisiaj zdjęcia, malowane portrety starszej pani o szlachetnych rysach, dokumenty, autografy wierszy, dyplomy nagród i tytułów (w tym Nagrody Bł. Brata Alberta i tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu) oraz obszerna nota biograficzna pod szkłem. Badacze do dziś spierają się o rok i dzień przyjścia na świat poetki. Jej rodzona siostra, Barbara Wołk-Czerwijowska podawała datę 2 sierpnia 1888 r. Z okazji czterotomowego wydania „Poezji zebranych” podano w „Rzeczpospolitej” jako rok urodzenia 1892. Ten sam, który figuruje na kartonowej ulotce poznańskiej Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Edwarda Raczyńskiego z 1974 r., z fotografią i notą biograficzną Iłłakowiczówny. Wtedy „panna Kazimiera” nie zaprzeczyła tej informacji. Dzisiaj zapewne nie ma już żadnych tajemnic – wystarczy przeczytać znakomicie opracowaną przez Joannę Kuciel-Frydryszak i wydaną w 2017 roku książkę pt. „IŁŁA. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie”.

     Sama „Iłła” przez całe długie życie unikała też podawania szczegółów ze swojego dzieciństwa. Zostały one ujawnione dopiero po śmierci poetki, w ślad za otwartym testamentem, napisanym już w roku 1961. Cytuje ten dokument poznański poeta Józef Ratajczak:

„Jako dzieci nieślubne (…) Barbary Iłłakowiczówny i Klemensa Zana zostałyśmy przypisane do dwóch wujów, ja do wuja Jakuba Iłłakowicza, siostra moja do wuja Gustawa Wołka, i żyłyśmy z tymi dokumentami przez całe życie. W końcu XIX wieku praktykowano nieraz niewinne ostatecznie fałszerstwa, żeby oszczędzić niewinnym dzieciom wstydu z powodu ich pochodzenia. W ten sposób obie jesteśmy wnuczkami (nieślubnymi) w prostej linii Tomasza Zana (…). Mierziły mnie zawsze te fałszywe papiery i chcę dać świadectwo prawdzie”.

     Tak więc po wielu latach okazało się, że losy autorki „Śmierci Feniksa” i „Trazymeńskiego zająca” mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Odwołując się do wspomnień siostry poetki, długo uchodzącej za jej kuzynkę, Jozef Ratajczak napisał:

„Chodziło zarówno o to, by nie skompromitować matki, nauczycielki muzyki, uczącej w „dobrych domach”, jak i o to, by nie zwichnąć życia obu córkom (dzieci nieślubne nie mogły np. kształcić się w państwowych szkołach). Dzięki przybranej matce, bogatej i bezdzietnej, Iłłakowiczówna mogła zdobyć solidne i wszechstronne wykształcenie, a ponadto liczyły się także nawiązane dzięki niej znajomości w kręgach arystokracji”.

     „Przybrana matka” to nie była, obojętna na los kilkuletniej sieroty, żona wuja Jakuba Iłłakowicza, Eugenia lecz ziemianka Zofia Buyno z Zyberk-Platerów, jedyna osoba, którą mała Kazia obdarzyła prawdziwą miłością, ale której opiekę i bezcenne wsparcie materialne doceniła znacznie później. I czyż nie do niej adresowała strofy w wierszu „Zofia” w „Portretach imion”?:

 

…Masz jedną dla mnie twarz, choć inne setkami dokoła się piętrzą,

Najlitościwszą, najukochańszą, najświętszą….

 

     I w wierszu „Grzechy cudze” ze zbiorku pt. „Szeptem” – czyż nie podjęła próby zmycia winy swoich niepoślubionych sobie rodziców (guwernantki i prawnika), co napiętnowało poetkę na długi czas?:

 

Znieść jeszcze i to, że „krzywda”,

że „wstyd” i że „wszyscy powinni…”

Spuścić oczy, głosu nie wydać.

Drzwi, okna zamknąć… Zapomną winni i niewinni.

 

     Napisany pod dyktando nieustannie hałasujących tramwajów i wydany w 1966 r. tom wierszy „Szeptem” (ach, mam szczęśliwie jeden spośród 4 280 egzemplarzy!) był ostatnią nową książką poetki. Kolejne układano z wierszy powstałych w różnych okresach lub wznawiano. Jak „Portrety imion” w Wydawnictwie Poznańskim. Czwarta edycja tej – dla mnie wciąż tajemniczej – książki była składana w roku stanu wojennego, kiedy „panna Kazimiera” mierzyła się z dziesiątą dekadą swojego trudnego żywota. Książkę podpisano do druku (według stopki) w dniu 7.02.1983 r. Dziewięć dni później, 16 lutego poetka umarła. Druk ukończono w październiku…

     …O trzynastu latach, które spędzały razem, Łucja Danielewska opowiadała mi w wywiadzie do „Gazety Współczesnej” podczas wizyty w Białymstoku:

– Wzbogaciły one niesłychanie moją osobowość (…). I nieraz łapię się na tym, co by powiedziała „Iłła”, jak coś robię, czy coś napiszę (…). Kiedy umarła, nie mogliśmy w to uwierzyć, absolutnie. Ja – najmniej. Jak to, nie ma „Iłły”? Zebraliśmy się przy skromniusieńkim polowym łóżku (…). Czarna skromna sukienka, czarne pończoszki, lakierki o błyszczących noskach, i na tych czubkach bucików wsparty pęk konwalii. Zdarzył się cud śmierci (…) Wyglądała jak przepiękna młoda dziewczyna o jasnej, nieskazitelnej cerze, o swoim słynnym przepięknym profilu”.

  

   Fasadę kamienicy przy Gajowej 4, tuż przy wejściu, zdobi od lat tablica zaprojektowana przez artystę plastyka Józefa Stasińskiego: obok płaskorzeźby z wizerunkiem Kazimiery Iłłakowiczówny – sentencja z jednego z wierszy religijnych poetki:

 

Kiedy trzeba będzie iść w daleką ciemność

Niechby ta jedna nić została ze mną.

 

     Jeszcze trochę lat i skończył się wiek. Wiek Kazimiery Iłłakowiczówny.

    

  Tekst i fot.:

  KRYSTYNA KONECKA

 

 

ill1

 Gajowa 4. Rzeźbiony wizerunek Iłły, jej przyjaciółka Łucja Danielewska i KK

 

ill1

 Naczynia, ubrania, laska

 

ill1

 Poznań. Tablica na ścianie domu przy ul. Gajowej 4

 

ill1

 Pozostały dokumenty i portrety poetki

 

ill1

 Przy łóżku Iłły – z Łucją Danielewską i Grażyną Banaszkiewicz, autorką filmu o pannie Kazimierze

 

ill1

 U Iłły. 2005. Krzysztof Karasek, drugi z prawej, przewodniczący jury w gronie poetów

 

ill1

 Uniwersytecka Biblioteka w Oxfordzie, gdzie kształciła się panna Kazimiera

 

ill1

 Warszawa, Nowy Świat 57. W kawiarni Pod Pikadorem Iłła spotykała Tuwima i innych Skamandrytów

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko