Klaudia Pompa
W labiryncie prostych słów
Groteskowy tytuł powieści z pewnością nie odbija się bez echa, nie tylko przyciąga uwagę czytelnika, lecz także pochłania go w swej treści. Już od pierwszych stron nie jesteśmy w stanie się oderwać, kartka po kartce stajemy bliżej opisywanych wydarzeń. Przesiąknięci historią, zaczynamy czuć jej głębsze znaczenia.
Ale to nie wszystko. Pod powierzchnią prostych słów kryją się wartości wyższe. Z opowieści o losach kilkuletniego Davida i jego przybranych rodziców (Simon poznaje chłopca na statku i postanawia się nim zaopiekować, a w obozie dla przesiedleńców znajduje mu matkę) wypływają różnego rodzaju przesłania filozoficzno-religijno-kulturowe. I tak książka w lekturze może się wydawać banalna, prosta do odczytania lub sprawić, że podobnie jak w hermeneutyce Gadamera[1], wejdziemy w rozmowę z tekstem, zaczniemy stawiać pytania, szukać odpowiedzi. Coś, co z pozoru wydaje się niezauważalne, odsłania się dopiero w akcie głębszego czytania. Wpadamy w treść książki, jak do studni, której dno wydaje się nie przybliżać, a tylko ukazywać coraz to nowe kształty. Zakrzywiona rzeczywistość zaczyna przybierać kształty autentyczności.
Głównym bohaterem jest sześcioletni chłopiec, który w powieści przechodzi wewnętrzną przemianę. Pomimo młodego wieku, jest świadkiem brutalnego życia, od pozornie błahego zabójstwa kaczora, do bestialsko zamordowanej nauczycielki tańca. Jest wyjątkowym dzieckiem, obdarzonym pierwiastkiem tajemniczości i wyższości nad przeciętnymi ludźmi. Nie potrafi normalnie funkcjonować w społeczeństwie, postrzega świat zupełnie inaczej – za pomocą liczb, jest uzdolniony matematycznie, ale nie radzi sobie na lekcjach. Wierzy w to, czego nie widać i nie godzi się, aby jego życiem kierował przypadek. Jego historia zaczyna się, być może, od nadania mu imienia.
W opisywanych wydarzeniach mocno podkreślony jest motyw przekroczenia granicy między dwoma krainami, dawnym życiem, a obozem w Novilli i metafora przemiany wewnętrznej, która dokonuje się w czasie podróży statkiem. Ludzie przypływający łodzią na obcy ląd zapominają o swoim wcześniejszym życiu, nie pamiętają nic ze swojej przeszłości, stają się nowymi ludźmi o czystych kartach :
Kiedy się przemierza łodzią ocean, wszystkie wspomnienia zostają zmyte i człowiek rozpoczyna całkiem nowe życie. Tak to właśnie jest. Nie ma żadnego przedtem. Nie ma historii. Łódź zawija do portu, schodzimy po trapie i pogrążamy się w tu i teraz. Zaczyna się czas. Rusza zegar.[2]
Chłopiec wielokrotnie powtarza, że przypomina sobie czas sprzed przybycia łodzi. Czy są to tylko fałszywe wspomnienia, czy jego umysł zarejestrował coś, czego nie było? Jeśli tak, to dlaczego David notorycznie wyrzeka się swojego imienia? Czy normalne dziecko po pewnym czasie nie zaakceptowałoby siebie takiego, jakim widzą go inni, nie przyzwyczaiłoby się do nadanego mu imienia? Można posłużyć się stwierdzeniem, że imię David, w sposób magiczny i niewyjaśniony, kieruje go na właściwe tory w życiu, prowadzi w nieznane dotąd terytoria, ukierunkowuje go. Na jego drodze pojawiają się osoby, które deklarują się bezinteresownie opłacać mu naukę w prestiżowej Akademii Tańca. Wstępując do szkoły, bohater odnajduje w niej swoje „ja”, ukrytą w głębi duszy zdolność do odczuwania muzyki. Kiedy nauczycielka „wydobywa dźwięk z łuku”, uczniowie muszą się „do niego dostroić”. Ten rodzaj umuzycznienia przywołuje postać Orfeusza, który doskonale rozumiał dźwięki natury, swą pieśnią potrafił zaczarować każde stworzenie. Symbolika imienia pozwala nam sięgnąć dalej – do biblijnego króla Dawida, który również odczuwał muzykę w duszy. Bohater Lat szkolnych Jezusa w tańcu zaczyna istnieć, zamykając oczy, pragnie trzymać się „niebiańskich tonów”, rozkoszuje się muzyką i zapomina o rzeczywistości.
Taniec duszy wydaje się niepojęty, wręcz niemożliwy do zrealizowania, a jednak, wielokrotnie przywoływany w literaturze, zyskuje swoją wiarygodność.
– Więc kiedy w ogóle zobaczę, jak tańczysz?
– Widzisz teraz.
Mężczyzna spogląda na chłopca. Ten siedzi spokojnie z zamkniętymi oczami i lekkim uśmiechem na ustach.
– To jest taniec. Nie można tańczyć, siedząc w samochodzie.
– Można. Zobacz. Znów tańczę.[3]
Podobny motyw możemy zauważyć w Poczwarce Doroty Terakowskiej, w której chora na Zespół Downa dziewczynka, chociaż w codziennym życiu niezaradna i niepotrafiąca przez moment utrzymać w pozycji stojącej swojego ciała, gdy zamyka oczy, czuje się baletnicą, tańczy w domu swojego Ojca, w Raju.
Akademia, do której trafił David, nie była zwykłą szkołą. Jej koncepcja opierała się na prowadzeniu uczniów przez muzykę i taniec w kierunku liczb.
Misją Akademii jest prowadzenie dusz naszych uczniów ku temu królestwu, jednoczenie ich z wielkim, podskórnym rytmem kosmosu czy, jak wolimy mówić, tańcem wszechświata. Aby sprowadzić liczby stamtąd, gdzie mieszkają, aby pozwolić im się przejawiać wśród nas, aby dać im ciało – tańczymy. […] Nie w zmysłowy, pozbawiony wdzięku i ładu sposób, lecz jednocząc ciało z umysłem, tak by liczby mogły się ziścić. W miarę jak muzyka wprowadza nas w taniec, liczby przestają być zwykłymi ideami, zwykłymi zwidzeniami, i stają się rzeczywiste.[4]
Z przytoczonego fragmentu wybrzmiewa myśl pitagorejczyków, którzy uważali muzykę za element oczyszczenia, a liczbę za fundamentalny budulec świata.
Dokonali doniosłego odkrycia:
najpierw, że przyczyną dźwięku jest ruch, a następnie, że dźwięki muzyczne wykazują matematyczną prawidłowość. […] Zagadkowe zjawisko, jakim jest harmonia, otrzymało wyjaśnienie: jest stosunkiem liczbowym, powstaje dzięki liczbie. […] Dociekania matematyczne i akustyczne zdecydowały o ogólnej koncepcji filozoficznej pitagorejczyków. Natrafiając w nich wszędzie na liczbę jako na czynnik decydujący o własnościach rzeczy, widząc, jak dzięki niej powstają figury przestrzenne, słysząc, jak przez nią tworzą się harmonie dźwięków, tak przejęli się jej potęgą, że na pytanie, z czego powstaje świat i co jest zasadniczym jego czynnikiem odpowiadali: liczba.[5]
Ale to nie wszystko. Szkoła, do której trafia chłopiec, z pozoru jest miejscem idealnym. Z upływem czasu spostrzegamy, że w szarej rzeczywistości nie ma miejsca na Arkadię, a jej równowagę wewnętrzną zaburza nie kto inny, jak sama założycielka.
Chłopcu przez cały czas towarzyszy jedna książka – Don Quixote. To dzięki niej nauczył się czytać, była jego biblią, z którą się nie rozstawał. I tak jak jej główny bohater walczył z wiatrakami, tak David zmaga się z niezrozumieniem przez dorosłych. Łączył ich wysoki poziom wyobraźni, inność wobec otoczenia i całkowite oddanie się, zawierzenie jednej kobiecie. (Don Quixote czyni wybranką swojego serca wieśniaczkę Aldonzę Lorenzo, a chłopiec bezgranicznie ufa swojej nauczycielce tańca Annie Magdalenie).
Powieść Johna Maxwella Coetzee należy niewątpliwie do arcydzieł literatury światowej. Pisarz dokonuje w niej czegoś wyjątkowego. Konstruuje świat, w którym ciemność przenika światłość, budzą się napięcia, a w opisywanej historii możemy dostrzec ślady przeszłości.
Zostajemy wciągnięci w wir niezrozumiałych dziwactw, ludzkich zachowań i niekończących się pytań, który kończy się w najmniej oczekiwanym momencie, pozostawiając niedosyt.
John Maxwell Coetzee, Lata szkolne Jezusa, przekład Mieczysław Godyń, Znak, Kraków 2018, str. 304.
[1] Gadamer, odnosząc się do poezji, mówił, że należy wejść w rozmowę z wierszem: „Wiersz zaprasza do długiego wsłuchiwania się i do dialogu, w którym dokonuje się zrozumienie”. [w: A. Burzyńska, M.P. Markowski, Teorie literatury XX wieku, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009, s. 187]. Te słowa doskonale sprawdzają się w czytaniu powieści Coetzee.
[2] J.M. Coetzee, Lata szkolne Jezusa, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018, s. 24-25.
[3] Ibidem, s. 77.
[4] Ibidem, s. 82-83.
[5] W. Tatarkiewicz, Historia filozofii, PWN, tom. 1, Warszawa 1988, s. 56.