Andrzej Wołosewicz
Czy szósty tomik może być na 6?
Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz wydała swój szósty tomik. Poprzednie ukazywały się w latach 2000 („Gdyby tak miłość”), 2004 (Kobiety”), 2011 („gównazjum”), 2013 („Sublimacje”) i 2014 („Wiersze na kartki”). Szósty tomik zatytułowany „późnia” jest datowany na 2017 a dostajemy go tuż po nowym roku, bo tak to już bywa z tomikami z końca każdego roku kalendarzowego, że zanim dotrą do czytelnika to mamy rok kolejny chociaż prace wydawnicze (i odpowiednia data w książce) skończyły się rok temu J. Można to też zrzucić na feralną późnię, ale o tym później. Podałem tą datologię (jest późnia może być datologia), aby uzmysłowić i sobie i czytelnikom, że mogą być, że są jeszcze poeci, którzy się nie śpieszą (późnia?), nie zarzucają nas tomikami w cyklu co rok to prorok i podałem ją z satysfakcją, bo zawsze jestem podejrzliwy wobec „nadprodukcji” poetyckiej. Moje doświadczenie ze sztuką jest takie, że wszystko musi się odleżeć. Mamy oczywiście etapy, okresy napięcia twórczego, gdy wyrzucamy z siebie to, co nam Muzy dyktują niczym wulkan. Oczywiście mam pełną akceptację dla takich momentów nagłej i intensywnej erupcji, ale gdy staje się ona regularnie częsta nabieram podejrzliwości. Każde narodziny, tak wiersza jak i człowieka muszą być poprzedzone ciążą, porodem i – nie zapominajmy – połogiem! Agnieszka zdaje się sprzyjać tej zasadzie niespieszności. Tak to wynika z przedstawionych dat i z tego, co mówiła na spotkaniu promocyjnym w dniu 15 stycznia 2018 roku w siedzibie ZLP.
Zajmijmy się teraz samą „późnią” zaczynając od przytoczenia pierwszego wiersza:
Z czasem trudniej się ukrywać. Pamiętaj, kim jest prawdziwy wróg.
Najlepszy czas nastaje po ataku, chyba że atak nie ustaje.
Zostań. Niebawem przyjdzie rozejm, przestanę się bronić.
Nie wybieramy powietrza, którym oddychamy. Leczy nas
przeświadczenie, że tak być powinno. Dymy nad miastem zyskały
miano mgławic – tak czy inaczej – nadal żyjemy w państwie teoretycznym.
Dobrze, że to ty jesteś moją ojczyzną.
Odczytuję tu próby zaczepienia się o rzeczywistość, bo jak inaczej odczytać passus nadal żyjemy w państwie teoretycznym? Nazwałbym ten sposób dobierania się poetki do świata, który nas otacza znaczącą enigmatycznością: autorka nie penetruje otaczającego świata, ale jakby go nakłuwa mówiąc, zobaczcie sobie sami, co stamtąd wycieka. A do tego wystarczy właśnie taki sztych jak państwo teoretyczne. I ten sposób nakłuwania rzeczywistości znajdziemy – tak mi się Agnieszkę czyta – w następnych wierszach (a może i w niektórych miejscach poprzednich tomików). Zatem wspomniana enigmatyczność nie jest, bo być nie może tu zarzutem, lecz moją próbą rozpoznania sposobu operowania rzeczywistością poprzez język, jaki tu znajduję. Dlatego dodałem, że jest znacząca. A o jej znaczeniu niech zaświadczy kolejny wiersz:
Nie wybieramy powietrza, którym oddychamy
Dociekanie podstawy kwadratu nie ma sensu, a ty nie masz czasu.
Przyjdą inni zachłanni.
Gdy tylko nauczą się mówić, zapytają o przynależność,
o litery otoczone pętlą,
o zbiory i części wspólne.
Kwadrat nie zajmie ich w ogóle, podobnie jak pogląd na temat wolności,
którą gimnastykujesz każdego poranka.
Już są.
Potrafią zrobić więcej z językiem niż tamci, są bardziej czujni i wysportowani.
Nie interesują ich obowiązkowe choroby,
więc inni muszą przechorować więcej niż wytrzymają.
Naostrzyli dachy na wypadek nieostrych noży.
Kwadrat nie wzbudza ich podejrzeń –
nie ma okien i niebezpiecznych drzwi.
Obliczyli jego pojemność, są spokojni,
nikt nie może się w nim ukryć.
Kiedy zbadają szkielet czworokąta, uznają cię za winnego rozpadu bryły.
Twój język będzie jak żyletka, aż do plucia krwią.
Wszystko, co powiesz, nie zagoi się szybko
i będziesz szukał powodu dla swego starego ciała,
i będziesz kradł chwilowe kroki.
Kiedy zbadają, że wiesz za dużo – otworzą ci gardło na nowo,
ale nie pozwolą powiedzieć prawdy.
Robi się jakby duszno w tej „nakłutej” naszej rzeczywistości, nawet jeśli zapleciemy ją poetycko w język i – zadawałoby się – bezpieczną geometrię kwadratów. Czy ratunkiem jest dystans? Późnia? Bo i ona wreszcie się pojawia, w piątym wierszu:
Nadejście późni jest nieuniknione. Kiedy przychodzisz spóźniony
i bywa za późno, organizm popada w osobliwy stan odwrotu. Ale
nie jest to powrót, choć tak samo dotkliwy, tak samo niepewny i konieczny.
Należy przekonywać siebie. To nużące zajęcie –
coś się wydarza, ale nie tworzy, a nawrócenie może prowadzić do celu,
którego nie ma.
Zastanawiam się nad późnią (kto z czytelników się nie zastanawia?). Być może późnia pojawiła się jako psychologiczno-językowy zabieg antydepresyjny na to, co poetka zobaczyła podczas swojej wycieczki z dziećmi (jest nauczycielką – przypomnijmy) do obozu zagłady. Wszak od tego wyjaśnienia genezy wielu wierszy rozpoczęła swoje spotkanie, o którym wspominałem. Dlatego czytam wiersze o proweniencji obozowej bardziej jako poetycką autoterapię niż rzecz o cywilizacyjnej zagładzie. Jestem skłonny upierać się, że o przeżycie poetki chodzi a nie o relację czy powrót do historii obozowych, bo to by kazało, wymagało zmierzenia się choćby z literaturą Borowskiego czy innych. To tak jakby po Powstaniu Warszawskim podanym nam wedle Baczyńskiego, Gajcego czy Białoszewskiego próbować coś sensownego literacko pisać. Te wiersze, wiersze Agnieszki a nie wymienionych przed chwilą, wymagają jednak komentarza i dobrze, że autorka nam go podarowała. Czytelnik, który go nie będzie znał. może zupełnie inaczej przeczytać wiersz taki jak „Liczydło” niż ci, którzy słyszeli z ust poetki o jej wizycie z dziećmi w obozie.
Liczydło
Dzieci lubią swoje numeryczne tatuaże – to jedyna rzecz, której
nikt im nie odbierze. Droczą się ich mnogością, a nawet uczą
na nich liczyć. Wiodą paluszkiem po zakrętasach, dziwiąc się,
że to takie proste – zapisać swoje imię. Numery są dobrą zabawą
w zgadywanki, a maluchy śmieją się, gdy ktoś się pomyli.
Niektóre szkraby mają tatuaże na udach (z powodu zbyt małych
przegubów dłoni), z dumą podciągają nogawki spodenek,
że także mają imię, chociaż słabo widoczne.
„Liczydło” jest przejmującym wierszem, w którym nad wyraz trafnie – tak mi się wydaje – oddała Agnieszka dziecięce oswajanie koszmaru życia, które tak naprawdę zanurza ich w śmierci, ale śmierć dla dzieci – niezależnie od tego, co się dzieje naokoło – jest abstrakcją, nie-Bytem. Coś jak w filmie „Życie jest piękne” Roberto Benigniego: okrutna rzeczywistość jedynie jako forma zabawy dorosłych. Ale „późnię” nie wypełniają wyłącznie wiersze obozowe. Drugą stronę(?), przeciwwagę(?), stanowią wiersze zupełnie inne, o innej tematyce, innym nastroju, innym „życiu wewnętrznym”, choćby takie jak:
Nie ma rzeczywistego wyjścia z labiryntu, kiedy jest się
labiryntem. Szukanie nie ma sensu – wszelkie połączenia
są odłączeniem. Od chwili, gdy odizolowałeś się z pola widzenia,
oszukuje mnie podszept oddechu.
Jesteśmy słabo ukrwieni i mocno okablowani. Każdy przewód
dowodzi i plącze się jak zeznania. Nie pytaj o to, czego nie chcesz
wiedzieć . w otulinach jest coraz ciaśniej i ciszej, ale nikt się nie tuli.
Ważne, byśmy powrócili w stosownym czasie,
by zniknąć we właściwy sposób.
Co tutaj mamy? Według mnie autorka rysuje tu jakąś przestrzeń nadwyrężonej prywatności. Tu i w kilku innych miejscach:
Wczoraj chodziłam nago. Nieco ciężkie piersi z nalanymi brodawkami,
Brzuch wzdęty, dwa bochenki, bez których nie dałoby się usiedzieć.
Po co mówić o stopach czy dłoniach – tylko noszą coś nieważnego.
Na ciemnej linii trójkąta trzeba słów ciepłych i wilgotnych
lub milczenia. Dokuczają mi rzeczy piękne, ale nie wstydzę się.
Niegdyś bywało we mnie piękno i jestem z nim oswojona. Kiedy
Brzydniemy, zaczynamy wierzyć w przepisy kulinarne –
nawet majówki nie wyciągają nas z domu.
Naprawdę trudniej jest połykać niż kochać. Noc
jak kostka lodu – nie do utrzymania w ustach – żarliwie
rozjaśnia nieboskłon. Skłaniam się do połknięcia świata.
Mroczenie wysysa biel małych pigułek, które
nie rozpuszczają się jak lód, ale tak samo bolą.
Coraz bardziej obwiniam siebie za niejasność i wąski przełyk;
noc jak rozgrzana blacha czerwienieje o wschodzie, kiedy
trzeba tamować pamięć. Mówisz – daj sobie spokój i milkniesz
jak żaby z nastaniem zimy.
Nadwyrężona prywatność – nie umiem inaczej i lepiej określić tego specyficznego dla Agnieszki Tomczyszyn-Harasymowicz sposobu pisania/tworzenia poetyckich ciągów słów zaczepionych o niematerialne napięcie między ludźmi. Ona przecież nie rysuje obrazów, nie portretuje ciał (nawet gdy pisze o sobie nagiej), nie buszuje w oswojonej przestrzeni wiadomego, ona portretuje nierealność możliwą do dotknięcia tylko i wyłącznie poetyckim słowem. I przy tym ani nie epatuje, nie krzyczy, a przy poruszanych tematach, bez żadnych zastrzeżeń, mogłaby, bo wszystko, czego dotyka w swoich wierszach, co nam uobecnia, stwarzałoby jej doskonałe alibi do takich form wyrazu. A jednak tego nie robi. Jest w tym pisaniu jakiś trudny i ciemny spokój. Dziejący się między teraz a późnią? Poetycką późnią? Pytana, pytania, pytania… poezja Agnieszki w tym tomie stawia pytania, ale są to pytania bardziej o poetyckie jak niż poetyckie co.
I jest jeszcze trzeci motyw, 9 poetyckich listów (strony 34, 36, 38, 40, 42, 44, 46, 48 i 50). Listy mnie nie przekonują. U Marka Wawrzkiewicza (na inspirację którego „15 listami” autorka się powołuje) tchnęły świeżością, tu już tylko powtórzeniem, będąc raczej popisem sprawności niż czegokolwiek innego. Są jak dobrze odrobiona praca domowa, tylko po co? No i przez te listy tomik mi się dziwnie nie spina. A gdyby ich nie było? A przynajmniej ośmiu, bo ten zatytułowany „Odpowiedź spod wysokich sosen” istnieje jakby poza „strukturą” pozostałych, to co? Ale to już chyba pytanie bardziej do wydawców i redaktorów, którzy tyle się nagadali o swojej pracy, ale o samych wierszach a szczególnie o tej konstrukcji całości tomiku, konstrukcji cokolwiek eklektycznej nie powiedzieli nic. Nie chcieli jej bronić? A przecież powinni. Nie tylko dlatego, że „późnia” zdobyła główną nagrodę w 5. Ogólnopolskim Konkursie na Tomik Wierszy „Duży Format” w kategorii „po debiucie”, jak brzmi pełna nazwa konkursu, ale dlatego, że są to bardzo dobre wiersze (niezależnie od mego marudzenia, że całość mi się nie skleja).
—————-
Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz, późnia, Warszawa 2017