Andrzej Wołosewicz – Już czytam bez emocji a nawet z grymasem poznawczym

0
147

 

Andrzej Wołosewicz

 

Już czytam bez emocji a nawet z grymasem poznawczym

 

AW            Przygotowuję „Liryki” Krzysztofa Gąsiorowskiego. Staraniem jego siostry, Małgorzaty Bocheńskiej, szczęśliwie – mam nadzieję – ukażą się na wiosnę. Przy „szczęśliwie” pojawił się znak zapytania znany już z końcówki tekstu o książce Małgosi „ruchomy świat” (pisarze.pl nr 1-2/2018), bo ruchomy świat siostry Krzysztofa zamknął się 2 stycznia br. Będzie, co będzie.

            Ponieważ jednak pracę nad „Lirykami” właściwie skończyłem, chcę podzielić się swoimi uwagami.

Krzysztof wydał 25 tomików, choć sam podaje liczbę 17. (Różnicę w tych rachunkach tłumaczę w książce, o której jeszcze tu wspomnę). Napisał ponad 1200 wierszy. Dokładna liczba możliwa będzie do ustalenia po analizie rozproszonych a jeszcze niedostępnych zapisków, notatek, szpargałów. Nie sądzę jednak, aby znaczenie przekroczyła ona wskazany stan).

 

            Do podsumowania Krzysztof przymierzał się dwukrotnie. Najpierw na płycie „Kanon” (tytuł raczej znaczący) wydanej własnym sumptem w nieznanej liczbie egzemplarzy. „Kanon” zawiera 810 wierszy z prawie wszystkich tomików. „Prawie” dotyczy pominięcia wierszy z książki „Pod powierzchnią pogody i Historii” i z tomiku „Małe rapsody”, którego Krzysztof był współautorem obok Zbyszka Jerzyny. To raczej rzadkie, aby dwóch poetów wydało wspólny tomik. „Małe rapsody” otrzymały w 1968 roku wyróżnienie w ramach corocznych nagród przyznawanych przez MON, cytuję ze skrzydełka: „za twórczość w dziedzinie małych form literackich i scenicznych”. Drugą próbę podjął w roku 2008, gdy zaczęliśmy pracować nad „Lirykami”, nad którymi właśnie wznowiłem pracę. Po dziesięciu latach! Wtedy nie poradziliśmy sobie z kasą, progi wydawnicze, płatne progi wydawnicze okazały się zbyt wysokie. (Piszę o tym we wstępie do „Liryk”, więc tu pominę szczegóły).

            Czytam więc całego Gąsiorowskiego po raz nie wiem już który, bo w międzyczasie napisałem książkę „Krzysztof Gąsiorowski – biografia sensu. Poezja poza interpretacyjnymi oczywistościami”. (Też nie wydaną, też czekającą na dobry zbieg okoliczności.) Obecna lektura to jednak lektura po kilku latach odpoczynku, a więc i dystansu, który przy pisaniu wspomnianej książki nie był możliwy. Teraz czytam co prawda szybko, by do wybranych przed laty 170 wierszy dodać niemal drugie tyle (dzięki Siostrze Krzysztofa!), ale smakuję, bo już nic nie muszę o tych wierszach pisać. Widzę je, widzę ich czytelnika, widzę, co mogą mu dać, co do niego mówią. Co on z tego weźmie, w jaką wejdzie z nimi relację, to już inna sprawa. Czytam więc i tylko notuję, jeśli coś mi przychodzi do głowy, co uznaję za warte przypomnienia, utrwalenia. A warta przypomnienia wydaje mi się pewna zmiana poetyckiego głosu Gąsiorowskiego, którą sytuuję  – przy ciągłej lekturze łatwiej to zauważyć – w okolicach 5 tomiku, tomiku „Bardziej niż ty” z 1975 roku. Od niego Krzysztof staje się językowo prostszy, znikają  te wszystkie metaforyczne zawijasy, tak charakterystyczne nie tylko dla Orientacji ale i dla całej poezji lat 60-70, aż do początku lat 80-tych. To poezji tego okresu dotyczą zarzuty kilu krytyków spod znaku Nowej Fali czy innych, np. Sidorskiego . (Na marginesie – zbyt łatwo, i w tym sensie nieprofesjonalnie, przenieśli oni to nastawienie na późniejszą twórczość Orientalistów zupełnie ich nie doczytując. Ale to inna sprawa.) Od tego momentu następuje wyraźne przełamanie. Wcześniej zbyt gęsta czasami powłoka słów przytłaczała ich sens, krytyce powiedzieliby, że przykrywała jego brak, ale to nie prawda. To raczej efekt tego, że – być może – i poeci muszą dojrzeć do własnego myślenia, by było ono jaśniejsze. Ten mój tytułowy grymas poznawczy dotyczy wierszy sprzed tomiku „Bardziej niż ty”, chociaż – to musi być wyraźnie powiedziane – nie wszystkich wcześniejszych wierszy, o nie. Bo to tak się nie dzieje. To, co ja konstatuję, że się stało przy „Bardziej niż ty” jest procesem, który musiał toczyć się wcześniej, a tu już wyraźnie się dokonał. Chcę zwrócić uwagę, że właśnie wtedy Krzysztof zniknął z obiegu literackiego, zaczął wydawać niszowe nakłady u prywatnych wydawców.

            Teraz, jak się w „Liryki” ponownie wczytuję, dostrzegam dominację fantomów życia i śmierci. I że są to wiersze naprawdę krwawe, bez żadnych środków znieczulających. Tu nawet miłość jest raną. A mówię o wierszach do „Wyprawy ratunkowej”, o wierszach sprzed 1980 roku, roku wydania właśnie „Wyprawy”, która była swoistym ratunkiem dla samego poety, bo jest ona wyborem z wszystkich wcześniejszych tomików uzupełnionym o kilkanaście wierszy nowych. A w 1980 poeta miał ledwie 45 lat, tymczasem wiersze są dojrzałe intelektualnie jak rzadko kiedy w tym wieku.

            Są też w „Lirykach” sytuacje niezrozumiałe, które recenzenci na pewno wychwycą, choćby to pojawianie się dwukropka na początku wersu. Tej maniery nie rozumiałem i nadal nie rozumiem (i nie udało mi się jak dotąd od nikogo uzyskać jakiegoś sensownego wytłumaczenia), ale była ona charakterystyczna dla tamtego czasu, łatwo ją odnajdziemy w wierszach wielu poetów. Nad całością dominuje jednak – tak to widzę – wysiłek przedzierania się pod podszewkę słów, bo jest to poezja nad wyraz poważna, i w pierwszej kolejności jest taka dla samego autora. A to jest łatwo rozpoznawalne, czy poeta „bawi się” w bycie poetą, próbuje siebie w tym „zawodzie”, czy też najpierw pisze całym sobą a reszta jest absolutnie wtórna. I, aby było jasne, brak „bawienia się” nie oznacza, że pisanie całym sobą musi być pozbawione językowego i literackiego poczucia humoru. Nie musi.

            „Liryki” Krzysztof zaczyna „Marksistowską teorią literatury”. Przyznacie, że jak na tytuł wiersza brzmi to wyzywająco, może odstręczająco nawet. Nie przytoczę wiersza, proszę sięgnąć choćby po wspomnieniowy tekst Bohdana Wrocławskiego (pisarze.pl  23 lipca 2013 roku), gdzie autor przywołuje ten wiersz Gąsiorowskiego. Ja przytoczę dwa inne żeby wybrzmiała sama poezja, nie będę przecież – ani teraz, ani po ukazaniu się „Liryk” – cudował pisząc recenzję z książki, do której w dużej mierze się przyczyniłem. Współtworzyłem ten wybór a teraz zań odpowiadam.

            Zatem nie „Marksistowska teoria literatury”, lecz dwa inne wiersze:

 

Rdza i werble

 

Równina,

gdzie prąd słońca przyspiesza jak w szpitalu,

równina nadmiaru:

każdy upadek jest do pomyślenia.

 

W ciemnym powietrzu suną ciemne strzały

nie nazwanego zagrożenia.

Od drzewka mózgu wyglądamy ku mieliznom senności.

 

Stado naszych spojrzeń długimi włosami

po pas brodzi we śnie o oczywistości,

jaką u znają tylko rdza i werble.

 

Tuż za najbliższym zakrętem ciemności

padają kroki niezmierzonej warty: oto stąpa

stopa krwi – ludzkie serce.

 

Czuwa, ale kogo dla nas strzeże,

jeżeli nie przystaje i nie przyzwyczaja się,

serce – wieczny tułacz na równinie znaczeń?

 

 

W błysku pięćdziesięciu słońc

 

Kilka razy na dzień

miewasz jednak te swoje pięćdziesiąt lat,

swoje pół wieku, tu, w samym środku

Środkowej Europy…

 

i jakby na to nie spojrzeć,

coś niecoś wiesz o tym najlepszym

ze światów.

 

Niewiele cię może już zaskoczyć – łudzi i

judzi pycha trwogi.

 

Aż tu nagle, bez żadnej widzialnej

przyczyny, czyli jakby z samej natury rzeczy,

nadchodzi dzień zwątpienia –

 

i świat ludzi

wydaje się być pocieszeniem.

 

Tyle tylko, że nie śmiesz już

z kimkolwiek dzielić się nieszczęściem;

każdy ma swoje.

 

Twoja samotność i rozpacz stają się

raczej winą niż karą.

 

Miewasz więc te swoje pięćdziesiąt lat,

ale i one cię mi zostać

wszechobecny, wieczny, wszechmocny, nieskończony…

Boże.

 

Byłby to wszak wytrych zbyt wielki

na takiego drobnego jak ja złodzieja,

uciekającego przed sobą.

 

z łupem pięćdziesięciu słońc i

odpowiednią ilością nocnych srebrników.

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko