Wanda Nowik-Pala – Jak liść rzucony na wodę

0
299

 

Wanda Nowik-Pala

 

JAK LIŚĆ RZUCONY NA WODĘ

 

Jak lisc rzucony na wode            Podobno co drugi Polak na pewnym etapie swego życia próbuje zostać poetą. Należę do tego grona. Na szczęście w porę oprzytomniałam. Najwidoczniej przeważył racjonalny umysł matematyka. Jakieś szczątki sentymentalizmu jednak jeszcze we mnie drzemią, skoro z plątaniny zaspanych zwojów mózgowych, bladym świtem, wyłonił mi się utwór, którego tytuł widnieje powyżej.

            Nie pamiętam, dlaczego w chwili pisania tego wiersza czułam się marnym liściem unoszonym przez prąd rzeki „bez początku i końca”, ale tak nagle przypomniany, skłonił mnie do rozmyślań. Kończy się kolejny rok. Sąsiedzi jeszcze śpią nabierając sił na huczne witanie Nowego Roku, a ja, jako ranny ptaszek, szukam zajęcia. Jest cicho. Wsłuchując się w szelest chwil przesuwanych w różańcu mego losu zastanawiam się, co rządzi życiem człowieka…   

            Według mitologii greckiej nad wszystkim czuwa bezlitosny Chronos. Wraz z towarzyszącą mu boginią nieuchronności, Ananke, skłania nas do podporządkowania się wyrokom przeznaczenia. Godzenie się z losem należy jednak do najtrudniejszych zadań człowieka. Buntujemy się. Pragniemy zapanować nad przemijaniem. Boimy się starości, chorób, niedołęstwa, a jednocześnie chcemy żyć jak najdłużej. Czas jest więc naszym sprzymierzeńcem a jednocześnie wrogiem. Mówimy o nim, piszemy, rzadko jednak w codziennym życiu znajdujemy chwilę, by zastanowić się, czym tak naprawdę jest, jak go postrzegano i określano w mitologii, filozofii czy w poezji. 

            Według niektórych kosmogonii Chronos to źródło wszechrzeczy, budowniczy – w greckich i rzymskich mozaikach przedstawiany jako mężczyzna poruszający koło zodiaku. Możemy go także podziwiać jako starego, mądrego człowieka z długą, szarą brodą. Wyłonił się z Chaosu i trwa. Według wierzeń orfickich on i Ananke podzielili świat na trzy uporządkowane części: ziemię, morze i niebo. Razem strzegli porządku świata i nieuchronnego upływu czasu, a wraz z nim życia.

            Już wtedy jednak pojęcie czasu sprawiało kłopot. Świadczy o tym inna jego koncepcja, której uosobieniem był Kairos – bożek szczęśliwego zbiegu okoliczności, lecz także niewykorzystanej okazji. Był przedstawiany jako łysy mężczyzna z długą, bujną grzywką. Dlatego ten, kogo mijał, miał tylko chwilkę, by uchwycić jego spojrzenie. Kairos to czas chwilowego zatrzymania, zawieszenia, lecz także zanurzenia we własne wnętrze, czas kontemplacji, czas wyjątkowy, święty.

            Pragnienie zatrzymania umykających chwil widoczne jest w utworach wielu poetów. I tak np. już same tytuły wierszy z tomiku „Wirująca przestrzeń” Barbary Koceli świadczą o próbach zmierzenia się autorki z tym, co przyniósł lub zabrał jej czas. Mamy tu bowiem: „Uciekające lato”, „Spóźniony obiad”, „Pogubione chwile”, „Czas na muszce”, „Archeologię czasu”, „Algebrę czasu”, spotykamy nawet „Chronosa i Ananke”. W zawartych w nich wspomnieniach znajdujemy ślady przebrzmiałych wzruszeń, żal niespełnienia oraz świadomość, że za pochopne decyzje się płaci. Decydująca chwila minęła bezpowrotnie. Zabrakło szczęśliwego splotu okoliczności, umiejętności skorzystania z okazji, czy przychylności Kairosa?

            Nie tylko mitologia miała problemy z pojęciem czasu. Od początku powstania filozofii stał się on zagadnieniem wywołującym gorące spory. Pierwszym filozofem, który stworzył koncepcję czasu, a właściwie jego braku, był Anaksymander. Według niego początkiem świata i materii jest bezkres, bezczas, zawieszenie w przestrzeni. Nie wiem, czy wiersz „Pochwala chwili” Moniki Sznaucner-Telki ma coś wspólnego z pojęciem bezczasu Anaksymandra, ale słowa: „…to obok tego czasu stoimy,/ którego nie ma./Niewidzialnego..” przedziwnie z nim korelują. Intuicja, wiedza, czy zbieg okoliczności? I co z tym czasem – czym jest, jeśli istnieje? A może faktycznie go nie ma?   

            Heraklit  uznawał czas jako kontinuum, które charakteryzuje cykliczność, co doprowadziło go do absurdu dotyczącego podwójnego istnienia człowieka; jego śmiertelności i nieśmiertelności. Otóż, podczas gdy w obrębie jednego „wielkiego roku” jesteśmy śmiertelni, po uwzględnieniu nieskończoności cyklicznego ruchu czasu możemy być nieśmiertelni, choć kolejne nasze istnienia są jałowe, co z kolei sprawia, że ich nie pamiętamy. Przedziwnie kojarzy mi się to z nieśmiertelnością duszy ludzkiej i reinkarnacją. Wierzenia się przenikają, czerpią z siebie wzajemnie, istnieje więc możliwość, że jestem na dobrym tropie. Nie wiem jednak, co było pierwsze.

            Jego słynne „panta rhei” oznacza, że doświadczamy wokół siebie ciągłego ruchu  oraz zmian.             Podejrzewam, że mój tytułowy wiersz o liściu rzuconym na wodę ma mniej lub bardziej świadome źródło w filozofii Heraklita, albowiem powiedzenie, że nikt nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki jest tak obrazowe, że odciska się w pamięci na zawsze i wypływa z niej w najmniej oczekiwanych momentach. Zresztą nie tylko ja uległam tej sugestywnej wizji, o czym świadczą słowa Wisławy Szymborskiej „Nic dwa razy się nie zdarza”.

            Platon ze swoim wyobrażeniem czasu jako ruchomego obrazu wieczności nie natchnął chyba nikogo z moich znajomych, za to myśli Arystotelesa można odnaleźć w wielu utworach Tadeusza Zawadowskiego i Elżbiety Musiał. Może dlatego, że są one bliskie codziennemu doświadczeniu. To Arystoteles stwierdził bowiem, że czas jest  nieskończony. Nie można go jednak rozważać bez postrzegania ruchu, wszak „jedna jego część przeminęła, podczas gdy inna dopiero będzie i jeszcze jej nie ma”. Jeśli wyłączymy z czasu jego nieistniejące kawałki, pozostanie nam tylko chwila teraźniejsza, która natychmiast przemija. Tak więc wszystko, co cenimy już przeminęło na zawsze, albo jeszcze nie nastąpiło. A to, co mamy, jest nieskończenie małym wycinkiem teraźniejszości, która znika z chwilą, gdy próbujemy ją uchwycić.

            Elżbieta Musiał w tomiku „Płacz czajki” pisze, że : „…co byś nie zrobił,/ i jaką drogą nie poszedł.// Wszędzie ten czas,/ który się nie odstanie;// przestrzeni się i pętli, zaciera jasne niegdyś/ horyzonty i zawęża do jednego punktu/ wpatrzenia…” Przemijanie jest nieuchronne, bywa jednak bolesne, szczególnie gdy wiąże się z utratą czegoś, co było ważne, wiązało się z uczuciami, pozostawiło po sobie pustkę i żal. Wtedy trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo czas zrobi swoje, choć „póki co – boli/ nawet ten czas następny/ w paltociku nieporadnego wiersza” („Który się nie odstanie”). Bywa, że temat rozważań poetyckich podsuwa przypadek. To on zdecydował o powstaniu poematu Eli Musiał „Na śmierć zegarka przejechanego zimą przez samochód”. Uszkodzony, damski zegarek wyjęty przez nią z zaspy i przyniesiony do domu nadal chodził. Leżał na nocnym stoliku i swoim jednostajnym, upartym tykaniem domagał się uwagi. Osiągnął cel, bo poetka zaczęła się zastanawiać nad sensem tego zdarzenia. Męczyło ją to, a jednocześnie fascynowało, o czym świadczą słowa skierowane do zegarka: „Głos czyk, czyk../ To twój głos. Ty masz głos…” A nieco dalej wyznaje: „…Nieopatrznie/ wczoraj/ z ziemi podniosłam ciebie/ i srebrny sens minut…” Nieopatrznie, bo teraz jest zmuszona do rozmyślań o roli przypadku, związku ciała z przestrzenią, wpływie cywilizacji na ziemię i człowieka, a przede wszystkim o przemijaniu: „Sekundy i minuty,/ trakty i traktaty godzin-/ czy nie są martwe/ zanim odejdą?/ A oni mylą minutę z nieobrachowaną/ chwilą.” Poemat jest dowodem na to, jak wiele można zawdzięczać przypadkowi, gdy jest się myślącym, utalentowanym człowiekiem. A „nieobrachowana chwila” uświadamia, ile imion może nosić nieuchwytna, lecz tak przez nas upragniona, teraźniejszość. Wszak pragniemy być tu, w tym trudnym do złowienia teraz.

            Tadeusz Zawadowski z kolei pisze, że „Czas przypomina zająca/ Siedzi pod miedzą i nasłuchuje/ Jak mijają dni i godziny/ Nie zaskoczysz go/ Choćbyś nie wiem jak cicho się skradał…”(„Czas”). Nasz język jest bogaty w określenia typu: era, wiek, rok, miesiąc, dzień, godzina, minuta, sekunda, ale również wczoraj, przedwczoraj, jutro, pojutrze czy za chwilę. Używamy tych słów automatycznie, poeta jednak stara się je rozszyfrować, zobrazować słowem, zgłębić ich znaczenie. Zauważa np., że „Moment jak to moment nie zawsze dogodny/ Żeby wstąpić na drogę/ Lub w porę zejść z drogi/ Żeby znaleźć się w miejscu/ Lub miejsce ominąć…” A w wierszu „Kiedyś”, który nadał tytuł całemu tomikowi, pisze: „Kiedyś to zawsze nie dzisiaj/ W garniturze i pod krawatem/ Trzyma się na uboczu na dystans…”, a co najważniejsze kiedyś „Nie zna czasu teraźniejszego/ Zawsze mu za wcześnie to znów za późno…” 

            Czas można dzisiaj mierzyć bardzo precyzyjnie. Jest czymś, co cenimy. Można go zaoszczędzić, ale i zmarnować, wykorzystać, poświęcić komuś, czuć jego nadmiar lub brak. Nadal trudno nam jednak określić, czym tak naprawdę jest.

            Najtrafniej ujął to św. Augustyn z Hippony: „Czymże więc jest czas? Jeśli nikt mnie o to nie pyta, wiem. Jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć, nie wiem”.

            Głowili się nad tym także fizycy; od Newtona, Leibniza i Einsteina poczynając, po brytyjskiego naukowca Juliana Barboura, który, o dziwo, stwierdził, że czas być może jest jedynie iluzją. Czyżby wielowiekowe poszukiwania zatoczyły koło?

            Skoro tak, to i ja mam prawo postąpić podobnie. Wracam, by znów ujrzeć siebie jako liść unoszony przez nurt rzeki czasu. Powracam, by odnaleźć wiarę i nadzieję, że nadal będzie on zmierzał spokojnie ku własnemu przeznaczeniu. Ma własne imię, określony kształt, barwę i charakter. I spore towarzystwo obok. Duża część drogi za nim. Ile przede nim? Nie wiem.

           

                       

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko