Wiesław Łuka rozmawia z Januszem Marynowskim, dyrektorem orkiestry Symfonia Varsovia.
W Polsce trudno żyć z muzyki – przed laty pan wyraził taką skargę. A dziś by ją powtórzył ?
Ideałem byłaby gra rzeczywiście w jednej orkiestrze i swobodny czas na ćwiczenia. Na komfort stałego podnoszenia swoich umiejętności, a nie martwienie się, czy zarobi się na chleb z szynką, czy z serem. Trzeba jednak przyznać, że generalnie sytuacja się poprawiła.
Czyli nie obserwuje pan zjawiska wędrówek, zwłaszcza młodych muzyków, od zespołu do zespołu w poszukiwaniu wyższych zarobków?
Mam specyficzną sytuację, bo do naszej orkiestry dostają się ci, którzy chcą naprawdę w niej grać. Muszą wpierw przejść trudny etap prób i kwalifikacji. Gdy go przejdą, to nie zakładają takiego scenariusza, że pograją tu dwa, trzy lata i gdzieś uciekną. Pamiętam zaledwie jeden przypadek, że wspaniała skrzypaczka, Maria Machowska, przeszła do orkiestry Filharmonii Narodowej, ale z powodów rodzinnych – ma trójkę małych dzieci i nie mogła sobie pozwolić na nasze częste i intensywne wyjazdy zagraniczne; w Filharmonii została koncertmistrzem.
Jednak niektórym marzą się zespoły filharmoników berlińskich, czy wiedeńskich?
Każdemu wolno marzyć, a nawet trzeba marzyć. Ale zawsze nie mogę zapominać – jak zjawiskowo muszę grać, jakim warsztatem i osobowością artystyczną muszę się okazać, by się tam dostać.
Na jakie pieniądze może liczyć dobry muzyk?
W Sinfonii … nie grają źli – to po pierwsze. Po drugie – musimy zachować różnice na przykład między pierwszym oboistą (który często gra partie solowe) , a drugim czy trzecim. Cała sekcja pierwszych skrzypiec również dostaje dodatek do pensji. Wiadomo, że najlepsi mają najwięcej pracy w zespole. W tej sekcji wyróżniamy jeszcze solistów – koncertmistrzów. Orkiestra , to niezwykły organizm. Tu koncertują skrzypkowie , którzy swoją naukę zaczynają od piątego roku życia, kończą szkoły muzyczne pierwszego i drugiego stopnia, potem studia Następnie przechodzą gigantyczne sito. Tylko promile z nich mają szanse po kilkunastu latach na granie w orkiestrze. Muzycy na innych instrumentach, na przykład na dętych, przechodzą krótszą drogę.
Wielka orkiestra została zbudowana na fundamencie Polskiej Małej Orkiestry Kameralnej. Pamiętam – ona szybko, już w latach 70-tych została oceniona na świecie jako jeden z najlepszych zespołów smyczkowych; powtarzam: na świecie.
Jedenaście lat była „małą smyczkową”. Powołał ją do życia wybitny muzyk, dyrygent Jerzy Maksymiuk. Ja przyszedłem tu w 1987 roku jako kontrabasista Ale od kilkunastu starszych kolegów wiem, że pod batutą maestro Maksymiuka przeżyli tu niesłuchanie ciężki czas artystycznej harówki. Maestro wymagał niezwykłego skupienia na próbach i podczas koncertów. Próby były nieobliczalnie długie, a koncerty wymagały niesłychanego zaangażowania. Szef nie zwracał uwagi na to, kiedy próba powinna się zakończyć. Według dzisiejszych przepisów i standardów taka harówka byłaby niemożliwa. Ale dzięki swojej bezkompromisowości mógł osiągnąć szczyty jakości.
„Mała, kameralna, smyczkowa” – przeradza się w wielką, symfoniczną… Dokonało się bezbolesne przeistoczenie?
Nie –to był „szok smyczków”, gdy Maksymiuk mówi: ja już tu osiągnąłem wszystko, co mogłem, zagraliśmy cały światowy repertuar przewidziany dla orkiestr kameralnych. Jerzy dostał angaż do szkockiej orkiestry. Tymczasem dyrektor, Franciszek Wygnańczyk rzucił nieoczekiwanie myśl, by na fundamencie „małej smyczkowej” stworzyć dużą symfoniczną. Tę myśl wzmocnił dyrektor Centrum Sztuki „Studio” , Waldemar Dąbrowski ( obecny dyrektor Teatru Wielkiego Opery Narodowej) . Szok niektórych smyczków nastąpił wtedy, gdy dokooptowano „dętych”. W rodzącym się nowym zespole dało się wyczuć w pewnym stopniu antagonizm, ale on nie trwał długo. W ogóle trzeba powiedzieć, że pewien podział instrumentalistów jakby ciągle istnieje…
W pewnym momencie w Warszawie pojawia się wielki mistrz skrzypek -Yehudi Menuhin…
Zaproszenie go do stolicy, to właśnie realizacja pomysłu obydwu dyrektorów. Odszedł maestro Maksymiuk, ale zostało kilkunastu osieroconych, a znakomitych skrzypków… Nie można było im powiedzieć: dziękujemy! I wypuścić w świat! Menuhim przyjechał do Warszawy na występy ( nie pierwszy zresztą raz) sławny już, legendarny wirtuoz. Zagrał w kwietniu 1984 roku parę koncertów również jako gościnny dyrygent. I powiedział: ja chcę z wami grać nie tylko repertuar kameralny, chcę grać wielkiego Mozarta… Jakaś miłość tu się zrodziła między światowym artystą a zespołem. Wielkość Menuhina zapaliła iskrę w zespole… On gościnnie kierował zespołem kilkanaście lat, aż do swojej śmierci.
Od lat pan dyrektoruje Sinfonii Varsovii, a wcześniej również przez lata grał pan tutaj na najpotężniejszym instrumencie smyczkowym. Zatem, może pan dużo powiedzieć o tak zwanym patriotyzmie orkiestrowym. A ja pytam, czy długie granie w jednym zespole nie grozi rutyną?
W naszej orkiestrze nie ma czasu na rutynowe zachowania? W ciągu roku dajemy około sto koncertów w różnych krajach. Jeździmy po świecie jak żaden inny polski zespół. Nagrywany także wiele płyt. Nasze koncertowanie na przykład w Chinach, Japonii, czy Brazylii trwa czasami dwa tygodnie. My nie mamy czasu na myślenie o rutynie. Muzycy wiedzą – żeby otrzymać kolejne zaproszenie na tourne do innego kraju czy kontynentu, na festiwal czy nagrania płytowe, to trzeba utrzymać mistrzowski poziom muzyczny. Jeżeli dobrze gram, to dostaję zaproszenie. Jeżeli gram, to zarabiam dodatkowe pieniądze. To mnie musi mobilizować.
Powiedział pan w któryś z wywiadów, że orkiestra „jest rozpoznawalna w Europie i na świecie”. Jakie z tego płyną korzyści pozafinansowe dla muzyków?
Mamy kontakt z największymi artystami – solistami. Gramy w największych salach koncertowych świata. Zwiedzamy świat. A za cztery lata będziemy tu grać w swojej najnowocześniejszej w kraju sali na ponad 1970 miejsc. Jesteśmy samorządową instytucją kultury. Miasto kupiło dla nas teren po praskiej stronie stolicy, przy ulicy Grochowskiej ,rozpisało i już zatwierdziło projekt monumentalnej budowli. Obecny, główny budynek kompleksu, sklasyfikowany jako pałac i kilka mniejszych przy nim budynków przy ulicy Grochowskiej przeszło pod nadzór konserwatora zabytków. W tej chwili własnej sali koncertowej jeszcze nie mamy, gramy w różnych miejscach gościnnie. Jako jedyna polska orkiestra symfoniczna mamy od kilku lat zagwarantowane doroczne, dłuższe występy, tourne’s w różnych krajach.
Pan był świadkiem sztuki instrumentalnej i dyrygenckiej światowej sławy wirtuozów – jaki ślad pozostawił w zespole Jehudi Menuhin?
Wszystko, co tu robił w zakresie podejścia do dźwięku muzycznego, do różnobarwności jego artykulacji, do samego tematu utworu było absolutnie przez nas wyczuwalne. On mówił, że na przykład Beethoven skomponował siódmą symfonię tylko raz, ale ten genialny utwór podczas kolejnego odtworzenia powstaje od nowa. Dlatego, myśmy przed każdym jej koncertowym graniem odbywali solidną próbą. Menuhim miał naturalną potrzebę odkrywania na nowo utworu, który, choć powstał 200 lat temu, choć był grany dwusetny raz, to za każdym razem był traktowany jak nowe dzieło. W tym tkwi wielkość i piękno muzyki – powtarzał wirtuoz.
Czy ja, bez wykształcenia i przygotowania muzycznego mam szansę usłyszeć, wyczuć, „wyłapać” te niuanse poszczególnych wykonań?
Absolutnie tak. Proszę na próbę wysłuchać jedno po drugim, dwóch wykonań tego samego utworu. Usłyszy je pan jako dwa różne. W tym jest wyjątkowość tej sztuki – powtórzę za Menuhinem. .
Co już odkryli to starożytni Grecy oddając różne jej rodzaje pod boski patronat różnych Muz?
Dobrze, że pan to przypomniał.
Panie dyrektorze – w Sinfonii Varsovii zostawił ślady Maksymiuk, zostawił Menuhin, a teraz jej dyrektorem muzycznym jest Krzysztof Penderecki, uznany w świecie kompozytor . Jaki on zostawi ślad?
Już zostawił. Wprowadził nas w świat wielkiej symfoniki XX wieku. Mogę to śmiało powiedzieć, bo grałem jego dzieła: to jest absolutnie genialna muzyka. Do jej wykonania i odbioru muszą być spełnione odpowiednie warunki. Należy jej słuchać na żywo i musi być grana przez dobrą orkiestrę. Każdy najmniejszy fałsz wykonawczy, może „położyć” dzieło. Pamiętam, że podczas grania słynnej symfonii 7 bram Jerozolimy – u połowy widowni widzieliśmy łzy w oczach. Podobnie przy symfonii Bożonarodzeniowej, w której z zamierzonego „chaosu” na początku utworu nagle wyłania wątek kolędy Cicha noc. To wielkie szczęście, że mamy bezpośredni kontakt z tak genialnym artystą. On potrafił w jedną noc napisać 3 utwory, można powiedzieć tradycyjne, toniczne, wykorzystane potem przez reżysera, Wojciecha Hassa w filmie Rękopis znaleziony w Saragossie. Myślę, że cały czas nie zdajemy sobie sprawy w wielkości Pendereckiego.
Ktoś mówił, że pod batutą Pendereckiego gra się dość nerwowo; prawda to?
Maestro czasami chciałby, aby na pierwszej próbie pod jego batutą już grano genialnie. Więc teraz podczas wcześniejszych prób dyryguje jego asystent. Wszyscy w zespole wiedzą, że niecierpliwość wielkiemu artyście trzeba wybaczyć.
O zespole, o muzykach Sinfonii… mówi pan: oni są zakochani w muzyce. Czy może tu grać ktoś niekochający muzyki? Czy spotkał Pan takiego / ką?
W zespole istnieje świadomość utrzymania jakości i samokontroli – nie wypada grać gorzej niż gra kolega, koleżanka. Ja pracuję tu trzydziesty rok, widzę i słyszę wszystko, również wyraźne różnice zdań na rozmaite tematy. Artyści czasami ostro się spierają. Gdy jednak przychodzi koncert, panuje jednomyślność i gigantyczna odpowiedzialność za jakość. Najmniejsze „obsunięcia” są natychmiast usłyszane – zwłaszcza w partiach solowych.
Proszę rozszyfrować swoje stwierdzenie: „Ważne jest pragnienie wykreowania wydarzenia na koncercie” .
To jest wspaniały temat – dlaczego organizujemy koncert i dla kogo gramy? Czy dla siebie, dla własnego przeżycia, czy dla publiczności, wobec której pełnimy służalczą rolę. Muszę mieć absolutne przekonanie, że nie gram tylko dla siebie, czy dla koleżeństwa z orkiestry. Natomiast gram, bo wiem, że muzyka wyzwala nie tylko mnie, ale w równym stopniu publiczność. Komunikuję właśnie słuchaczowi, co ja przeżywam na estradzie i co on powinien przeżyć na sali. Suitę Jana Sebastiana Bacha mogę grać radośnie, jednak mogę także grać zimno i ponuro; mogę grać spokojnie, mogę nerwowo. To jest właśnie kreacja wydarzenia na koncercie.
Czytam pana: „… Muzycy są w stanie pójść daleko za dobrym dyrygentem…”
Orkiestra nie istnieje sama w sobie – ma jeszcze kierownika, dyrygenta. Dobry dyrygent musi swoim ruchem wywołać dźwięk zespołu, albo partii instrumentów, albo solisty. Natomiast źle jest, gdy wcześniej usłyszany dźwięk wywołuje jego ruch pałeczką, bo to oznacza, że nie panuje nad orkiestrą, nie jest jej przywódcą, nie współtworzy z nią muzyki. Co najwyżej chce pokazać, że jest gwiazdą. To oczywiście trudna sztuka. Orkiestra, to zbiór kilkudziesięciu indywidualności charakterologicznych, które, podobnie jak on, uważają się za mistrzów sztuki. Dyrygent musi umieć zainspirować ich wspólną ideą artystyczną.
Ale może też ich zdominować tak, jak wyczytałem w jednej z recenzji o gwiazdorstwie słynnego Ngiela Kennedy ‘ego…
On u nas tu był przez 7 lat dyrektorem małej grupy smyczkowej, czegoś w rodzaju reinkarnacji orkiestry kameralnej. Kennedy, to artysta obdarzony wizją – potrafił zawłaszczyć sobie artystycznie i emocjonalnie grupę muzyków. On przypominał trochę Jerzego Maksymiuka. Nie znał granic artystycznych. Zawsze potrzebował czegoś więcej, bawił się grą, potrafił robić psikusy w zespole, który często nie nadążał pod jego batutą. Zdarzały się momenty, że mieliśmy ochotę go rozszarpać. Nie wystarczała mu naturalna potrzeba wspólnego grania. On chciał, by każdego członka orkiestry zawsze roznosiło.
Sinfonia Varsovia organizuje festiwale i wydarzenia edukacyjne? Co to za wydarzenia?
Realizujemy od kilku lat pewną misję. Filozofia jest taka – utrzymujemy się między innymi z podatków obywateli, więc w zamian mamy obowiązek dać z siebie coś warszawiakom. Kładziemy olbrzymi nacisk na popularyzowanie muzyki. Wspólnie z pozarządową Fundacją Violi Łabanow organizujemy w sali prób bezpłatny program co drugi weekend pod nazwą Smykofonia dla noworodków od lat 0 – 2, oraz 2 – 4 i 4 – 6. Mamy też program dla uczniów szkół podstawowych (nie muzycznych) pod nazwą Labirynt Muzyczny . Słuchaczy dorosłych zapraszamy na program Stajnia Muzyczna. Realizujemy służebną rolę muzyki dla każdego, bez jakichkolwiek wykluczeń – na przykład cenowych.
Orkiestra jest silnie zaangażowana w organizację i przebieg słynnego już dorocznego festiwalu Szalone Dni Muzyki. Na czym polega wyjątkowość tej wielkiej imprezy?
Jesteśmy współorganizatorem tego międzynarodowego święta muzycznego. Ono narodziło się w 1979 roku we Francji jako pomysł muzykologa Rene’ Martina. Jako pierwszy, polski zespól zagraliśmy we Francji na tym festiwalu 7 lat temu. Teraz jeździmy na kolejne jego edycje do Francji, Japonii, Rosji, Brazylii, Portugalii i oczywiście gramy w Warszawie. Wyjątkowość polskiej edycji tego festiwalu polega na tym, że w ciągu trzech dni dajemy w Teatrze Wielkim około 60 koncertów z udziałem około 1000 artystów – muzyków. Przybliżamy repertuar klasyczny kilku tysiącom słuchaczy przełamując barierę cenową biletów. One na inne koncerty, w innych salach kosztują od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. My dla rzeszy melomanów gramy za 15 złotych. Nasz festiwal odbywa się w Teatrze Wielkim Operze Narodowej, w widowiskowej sali głównej, ale równocześnie w kilku miejscach foyer tego gmachu oraz na zapleczu ( za drugą żelazną kurtyną) jego sceny głównej, a także w specjalnym namiocie przed gmachem. W ciągu jednego dnia można wysłuchać kilku koncertów; przeważnie jednogodzinnych. Melomani mogą przy okazji zwiedzić takie miejsca w Teatrze, do których normalnie nie będą wpuszczeni. Na nasz festiwal zapraszamy… orkiestry symfoniczne i zespoły kilku krajowych szkół muzycznych. Słynny organizator i dyrektor Rene’ Martin nie może wyjść z podziwu co do poziomu gry polskich nastolatków. Podobno ich rówieśnikom z Francji daleko do tego poziomu.
Panie Dyrektorze, geniusz Beethovena przemówił przed dwustu laty: „Muzyka jest większym odkryciem niż cała mądrość świata i filozofia”. A w innym miejscu zapewniał: „Muzyka jest potrzebna narodom”. Nic się nie zmieniło od wieków?
Muzyka , to tka dziedzina sztuki, która potrafi być szczera bez jakichkolwiek kontekstów – na przykład społecznych, czy politycznych. Na przykład teatr dramatyczny często bywa uwikłany ideowo, a nawet ideologicznie; podobnie film, czy sztuki plastyczne. Z muzyką jest inaczej. Ona przynosi piękno samo w sobie. Przecież czujemy tęsknotę do piękna, do szczerości bez rozmaitych uwikłań i muzyka nam tego dostarcza. Ona w swoim przekazie nie krzyczy na tego, czy owego. Ona jest w nas i należy się każdemu. Ona nas odrywa od codzienności w ciężkich czasach.
Dziękuję za rozmowę. Wiesław Łuka