Z serii: Debiuty poetyckie roku 2017 – Daniel Madej
Andrzej Walter – Big Bang
Oto czas odkrywania. Literackiej eksploracji. Choć wydarza nam się…
taka „Mała epoka”…
Piszę ten tekst w Wigilię roku Pańskiego 2017, a zatem to tekst niejako uświęcony, tak jak i nasz czas uświęcony bywa poezją, a czasami nawet ważnymi słowami, od których niełatwo się wyzwolić. Jednak tekst wigilijny powinien być postny. Może być pieprzny, ale powinien posiadać jednak jakąś dozę samoograniczenia, właściwie w kontraście do nadmiaru, który towarzyszy nam w naszej ułomnej współczesności.
Nadmiaru, który niejako towarzyszy też w Polsce poezji. Jej obfitość często przygniata, zdumiewa, a niejednokrotnie tylko zadziwia, skąd w nas: te wszystkie pokłady (ponad)świadomości, ten duch wypowiedzi pomiędzy słowami i ta tęsknota – do piękna, delektowania się, do intymności… ale cóż, walka postu z karnawałem wciąż chyba trwa i jest dziś podłożem ogromnego konfliktu światopoglądowego, tudzież przekształceń społecznych tak mocnych, że mających niebagatelny wpływ na ego jednostki i jej alienację. Być może właśnie tak rodzi się poezja…
Nasza akcja „debiuty” przerosła moje oczekiwania. W sensie pozytywnym. Wiedziałem, że nadejdzie bardzo wiele tomów wierszy. Wiedziałem, że wyleje się na nas ten róg obfitości czy wręcz (nad)obfitości, ale nie sądziłem, że znajdę w nim tak wiele poezji dobrej, ważnej, czy wręcz bardzo ważnej. To optymistyczne, że my, Polacy, mamy tyle do powiedzenia. Smutne, z kolei, czy iście przygnębiające jest to, że ginie to częstokroć w gąszczu owej mnogości propozycji kulturalnej, która odbija się od ściany: komercji, powierzchowności oraz miałkości machiny medialno-rozrywkowej naszej przestrzeni publicznej. Poezję mało kto wspiera, a debiutant to już w zasadzie czuje się często jak piąte koło u wozu w takim świecie.
I jak już wspomniałem – mamy ten fascynujący kontrast pomiędzy ową kulturą masową, jakże pustą i plastikową w swym wymiarze, a pomiędzy bardzo wysokim poziomem mentalno-artystycznym naszej polskiej poezji. To mimo wszystko bardzo krzepi.
Z nadesłanych tomów odrzuciłbym, bądź taktownie przemilczał mniej niż trzydzieści procent. To o czymś świadczy. Bardzo dziękuję, w imieniu całej Redakcji Dwutygodnika Literackiego Pisarze.pl wszystkim debiutantom za nadesłanie swoich książek.
Tak kochani. Ta akcja to był wielki wybuch na pustyni. Nasza pustynia kulturalna powinna się wszem i wobec dowiedzieć jakich mamy poetów. A mamy ich świetnych. Lektura wielu tekstów to ważne doznanie. Przyczynek do rozważań. Do namysłu. Do refleksji. Szkoda tylko, że ten zblazowany i groteskowy świat nie dostrzega takich perełek na swej drodze. Cóż. Niech toczy się na zatracenie. Widać taki Jego los.
Tak oto „na początek” chciałem powiedzieć kilka słów o tomie, który wybrałem niejako przez wrodzoną przekorę. Najmniejszy, najwątlejszy, w zasadzie zeszyt literacki, choć z ISBN-em. Nawiązuje jednak ten tom niejako do wyżej poczynionych przeze mnie słów wstępu. Dobrze się wplata w te podsumowujące refleksje. Może też zdecydowanie oddaje moje własne „poglądy” na świat i jego objawy…
Pragnę Wam przedstawić świetny debiutancki tom Daniela Madeja – rocznik 1989 zatytułowany „Mała epoka”. Autor nie bawi się tu w dwuznaczność. Ta epoka przecież właśnie jest taka … mała… zblazowana, sprymitywizowana, strywializowana, merkantylnie banalna, kreująca świat małych ludzi, kurczących się pod wpływem globalności oraz wszelakiej mega, hiper, super i ekstra totalności… A może jednak Autorowi chodziło o coś innego? Na okładce czytamy rekomendacje – Karola Maliszewskiego, Marty Podgórniak oraz Macieja Taranka – zatem głos nie byle kogo… (nie przepadam za taką formą „promocji”, choć tu, słowa w/w krytyków dobrze oddają zawartość tomu)
„Epoka może mała, lecz wiersze duże” – to Karol Maliszewski … a Marta dodaje „Mnie ta poezja, spisana biegle i do rzeczy, dała do myślenia, a przede wszystkim – sprawiła przyjemność”… z kolei Maciej Taranek ujmuje to prowokacyjnie „mam dla niego hasło – Daniel Madej made my day”…
Cóż. Poezja broni się sama. Pokażmy próbkę wysokiej próby tej poezji. Tom kończy przejmujący wiersz „Summa”
Summa
Głowa obraca się
jak betoniarka. Kto dosypuje piasku
w oczy i przyprawia dni ziarnami
gęsiej skórki? Kto obiera za nas
kierunek, nadaje zwrot strzałce
która przebija serce? Ulokowani
w oknie wyglądamy
na dorysowanych jak wąsy
Monie Lisie. Stalowe zasłonki, zieleń
na zewnątrz. Balkonik
szeroki na stopę. Kiedy zaciskam powieki,
przypominają piąstki niemowlaka. Głębokie
jak zsyp perspektywy:
póki nas życie nie rozłączy
chcę być w drodze jak dziecko,
czyli zawsze na miejscu. Lecz nie wszystek
żyję. Tryb oszczędny – zbieram doświadczenia
jak butelki, wszystkie puste. Wiem –
zasnąć i obudzić się to też podróż w czasie.
Lecz nie wszytek żyję… To bardzo mocne stwierdzenie. Niczym zawołanie Marty Eloy Cichockiej – „Panie Cogito, przejdźmy na Ty”… Przecież do dziś wierzyliśmy, że „nie wszystek umrę” – jak nam wmawiali Ksiądz Tischner czy Karol Wojtyła, a tu jakiś Madej – made my day – stawia wszystko na głowie…
Może jednak nasz świat, albo nasza w nim rola zaczęła się właśnie sprowadzać do transpozycji tej głębokiej wiary w naszego ducha w tę naszą jakże kruchą pozycję, że przestaliśmy żyć naprawdę, że ulegliśmy temu przerażającemu plastikowi naszych czasów, że gnijemy w matowej codzienności ruchów rytualnych oraz z góry zaplanowanych, rytmicznych, dennych, pustych i jako tryb w maszynie docieramy do śmierci wyzuci z tego ducha… wyzuci z jakiegokolwiek ducha. Jest w tym wierszu bunt, lament i przestroga. Jest żal, lęk i strach. Jest czysta, nieskalana melancholia i ta wieczna tęsknota za doznaniem, czuciem … pięknem. „Póki nas życie nie rozłączy, chcę być w drodze, jak dziecko”
Dlaczegóż nam to uczyniłeś Panie Cogito? Może nie warto przechodzić z Tobą na Ty, a warto jedynie wyrzucić Cię na śmietnik historii, na wysypisko naszego bytu, na składowisko naszej pseudo-egzystencji naznaczonej pseudo-trwaniem i pseudo-egzaltacją? Oj, Panie Cogito, wielkieś mi uczynił pustki w domu moim, tym zniknieniem swoim…
W zasadzie każdy wiersz „Małej epoki” jest ważny, każdy trafia w punkt, każdy boli…
Zapamiętajmy kilka…
Mechaniczne jabłko
Dzielę się z tobą lękiem, łamiąc
sobie język, ukruszone słowa
zbieram w wiersze, które chciałyby być
dotkliwe jak sankcje, a nie ledwie tkliwe
niczym niezłomny silniczek zabawki.
Lądolód
Miłość nie zazdrości – mówi pismo
lecz Violetta Villas śpiewa inaczej,
więc komu tu wierzyć gdy człowiek się przymierza
do kochania jak do rzutu wolnego? (trafić w serce
niby w okienko, w razie potrzeby
zbić szybkę). Jedyne wyjście:
wejść w to zatrzaskując drzwi, wilgotnymi palcami
zgasić świecę – wszystko
bez odrywania ust i załamywania rąk, bo nie ma czego się bać:
lód pod nami jest gruby.
Powiew
Stać się nieśmiertelnym
no-life’em bez kobiety,
która siądzie na kolanach jak ptak
na linii wysokiego napięcia.
Wywieszać
język nad klawiaturą
jak słoninkę, a łzy suszyć patrząc w ekran
z intymnego dystansu.
To chyba stało się dziś naszą tytularną rzeczywistością – „patrząc w ekran z intymnego dystansu”. Patrzymy tak sobie, a chcielibyśmy, żyć, kochać, dotykać, tak realnie, naprawdę, tak blisko, coraz bliżej. Mała epoka, najmniejsza ze znanych, okruch istnienia. I nie grozi nam żaden wielki wybuch, oprócz wybuchów terrorystycznych, oprócz wybuchów procesu produkcji oraz oprócz wybuchu własnej śmierci – tego jedynego pewniaka naszych czasów. Oby Daniel Madej się mylił.
Made the Day, like nothing before …
Tak oto postny, wigilijny tekst, stał się jeszcze bardziej postny, jeszcze bardziej zziębnięty, przygnębiony, samotny. Jak ten wędrowiec, dla którego rezerwujemy miejsce przy stole. Czy takie jest życie? Czy to tylko jego aspekt w dzisiejszym świecie? Przekonamy się w omówieniu kolejnych debiutów … gdyż poezja przecież jest zwierciadłem życia i języka. Zwierciadłem myśli i stanów ducha.
Jest przedsionkiem prawdy i Hadesem traum. Jest też szansą
na nieśmiertelność.
Andrzej Walter