Zdzisław Antolski – Dziennik recenzenta (3)

0
347

Zdzisław Antolski – Dziennik recenzenta (2)

antolski zdzislaw

 

 

DZIENNIK PRZEMIJANIA

obrastam dniamiZ poezją Bogusława Olczaka zetknąłem się przed laty na portalu piszemy.pl, gdzie występował pod Nickiem Bodek. Pisał wówczas wiersze baśniowe, pełne fantazji i zaczarowanych krain. Jakież było moje zdumienie, kiedy zacząłem czytać jego zbiór wierszy zatytułowany „Obrastam dniami”. Gdzież się podziały dawne krainy legend i czarów. W poezji Bogusława Olczaka liczy się konkret i codzienność sam podmiot liryczny „obrasta dniami jak pomnik mchem”.

 

 

Rzeczywistość, jaka przejawia się w tych wierszach, jest raczej szara i smutna. Może tylko wspomnienie z dzieciństwa, zaklęte w starej fotografii, która wypadła z Biblii matki jest bardziej radosne i obiecujące:

 

na zdjęciu niesforne blond loki
dołeczki w policzkach
ufne spojrzenie niebieskich oczu
duma rozpierająca mikre ciało

 

patrz mamo ujeżdżam kucyka
poszarzała rzeczywistość
pokryła siateczką zmarszczek
jestem zakładką modlitewnika
milionami odcisków jej palców
(wypadłem z biblii mojej matki)

 

Bardzo to wzruszający utwór, metaforycznie ukazujący miłość matki. Jednak z „niesfornych blond loków” autora niewiele pozostało, za to ciało nie jest już mikre i Bodek przypomina trochę zapaśnika niż wychuchanego romantycznego poetę. Natomiast pomnik na pierwszej stronie okładki rzeczywiście obrasta mchem jak poeta dniami. Utwór ten uświadamia nam, że sami sobie nie zdajemy sprawy, jaką rolę odgrywają nasze podobizny, kim jesteśmy dla innych osób?

 

Przykra rzeczywistość objawia się także na polskiej wsi, która dosłownie – umiera. W wierszu „kieszenie pełne kulek na mole” autor opisuje sielską i swojską wioskę, w której mieszkają tylko starzy ludzie. I chociaż:

 

dzwonią bańki na mleko
psy obszczekują poranek
kogut na gnijącym płocie
chrypi na swojską nutę (…)

 

w szafach wiszą
odświętne garnitury
w komórkach na opał
stoją gotowe trumny

 

W następnym wierszu pod tytułem „tylko gwiazdy świecą tam dawniej” autor pisze:

 

była wieś i byli ludzie
słychać było śmiech i pieśni
teraz tylko zapomniany świerszcz
gra przy zrujnowanym kominie

 

Następnie wracamy do miasta, czyli do stolicy. Poeta w wierszu „pierwsza niedziela czerwca” opowiada swój dzień:

 

otwieram rano facebooka
sprawdzam pocztę na tlenie
wyskakuje kolorowy tytuł
Elvis Presley żyje we Wrocławiu (…)

 

Nadchodzi kolej na wiadomości polityczne: „brudy wywlekane z różnych / sejfów i piwnic zastanawiam się / co z sumieniem”. Taka właśnie jest nasza rzeczywistość postkomunistyczna oraz brudne wojny międzypartyjne. Poeta czytając te wiadomości zastanawia się:

 

czy zalać je litrem wódki
potem szczelnie zamknąć
odstawić w ciepłe miejsce
odwrócić się czy wyjść w miasto.

 

A jakieś jest to miasto:

 

ruszamy co świt
ku termitierom ze stali i szkła
noga za nogą i koło w koło
(my, dzieci Mordoru)

 

Oczywiście, wszyscy prowadzeni jesteśmy na „kolorowych smyczach” komórkowych telefonów.

 

Tymczasem:

 

nad biurowcami neony
mamią światłem szare ćmy
zniewalają obietnicami jutra

 

wyciśnięte cytryny
wywożą nocą za miasto

 

odstawić w ciepłe miejsce
odwrócić się czy wyjść w miasto
(ślepa ścieżka)

 

Widać z tych wierszy umęczenie i udręczenie współczesnego człowieka, niewolnika korporacji i technologii. A jeszcze do tego dochodzi ideologia i polityczna poprawność. Jednak poeta jest absolutnie buntowniczo nastawiony, więc:

 

na spacerniaku za murami uprzedzeń
pulsuje ostrzegawczo żółcią
każdemu potencjalnemu wrogowi

 

noszę fioletowe ślady po ukamienowaniu
słowami za odmienność
(krytyczny stopień zasilania)

 

Ze stolicy poeta wybiera się w konkretne miejsce, mianowicie do Krasińca, gdzie „z daleko widać nieoddychający komin / obwieszony przekaźnikami radiowymi”.

 

Obserwujemy pustą, rozpadającą się cukrownię, która teraz mogłaby zagrać w filmie. Nie widać młodzieży, natomiast przed sklepem zebrani mężczyźni piją wino.

 

kiedyś tętniło tu życie
zagłębie pszenno-buraczane
polski cukier krzepi głosiły hasła
ostatnie łuszczy się na murze

 

byliśmy już drugą Japonią i Irlandią
może czas na normalną Polskę
(Krasiniec obumierające wspomnienie)

 

Ale czy to możliwe, jeśli w wierszu „na wiejskiej” czytamy:

 

widzę grecki teatr i maski
dziwacznych mutantów
wypinają kusząco pośladki
całując się w nie nawzajem

 

patrzą mi w oczy
albo jesteś z nami albo
drugiej opcji nie ma
umarli zasypiają ostatni

 

Po tych refleksjach politycznych czytamy cykl wierszy poświęcony ludziom „nawiedzonym”, artystom nieszczęśliwym i biednym, samobójcom. Znane to już literatury tematy, jednak Olczak potrafi mówić o nich w sposób odkrywczy, czasem lekko ironiczny, jak w wierszu „ucieczka w głąb siebie”. Jak podsumowanie refleksji o ludzkim losie, Olczak zamieszcza następnie wiersze miłosne. Ich prostota, bezpretensjonalność i zwyczajność, a nawet rzekłbym codzienność, zgodne są z przesłaniem całego tomu, dają czytelnikowi czas na oddech i westchnienie ulgi.

 

A na zakończenie wracamy do początku i znów udajemy się do pracy:

 

w nocy wiercę się w obszernym łóżku
budzę sąsiadów trzaskając drzwiami
rano nie czekam w kolejce do łazienki
piję lurowatą kawę

 

kłócę się zajadle z psem
by nie wyjść z wprawy
spieszę na szóstą do pracy
i wracam późno

 

by nie czuć.

 

Trudno o większe oskarżenie naszej rzeczywistości.

 

W sumie można powiedzieć, ze poezję Bogusława Olczak dobrze się czyta, nawiązuje ona trochę do poetyki Nowej Fali, kiedy interweniuje w świat polityki, ale wnosi swój oryginalny rys do pejzażu współczesnej poezji.

……………………………………….

Bogusław Olczak, „Obrastam dniami”, Autorskie Galerie Sztuki, Warszawa 2016

 

 

SŁOWO I FOTOGRAFIA

idacKiedy chodziłem do podstawówki w latach 60. ubiegłego wieku, wyprosiłem u ojca, żeby kupił mi aparat fotograficzny druh i pstrykałem trochę pejzaży mojej ulubionej wsi Pełczyska w powiecie pińczowskim. Ale później wstąpiłem do szkoły średniej w mieście Kielce i posługiwanie się druhem było już w moim środowisku obciachem (koledzy mieli znacznie lepszy sprzęt), więc zawiesiłem moje hobby na kołku, zwłaszcza, że nieszczęśliwie się zakochałem i zacząłem ostro imprezować, a później, niejako w logicznej konsekwencji, pisać wiersze. Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że można połączyć fotografię z poezją, czyli słowo z obrazem. W moim odczuciu, w sztuce słowo zazdrosne jest o obraz, a obraz o słowo.

 

Jednak ta trudna sztuka pogodzenia dwóch żywiołów artystycznych świetnie udała się Krzysztofowi Michowi w jego książce, będącej połączeniem zbioru wierszy z albumem fotograficznym pt. „Idąc”. W końcu pojęcie „poezja” często dotyczy także innych sztuk niż tylko literatura i to się udało w tej książce zawierającej poezję i fotografię poetycką. Książka składa się z dwóch części „Idąc Via Dolorosa” czyli reportaż poetycki i fotograficzny z Ziemi świętej a druga to „Przezroczyści” z wędrówek po warszawskiej Pradze.

 

Teraz padną dwa zasadnicze dla mnie pytania, czy fotografie Micha obroniłyby się same, bez tekstu? I drugie: czy tekst obroniłby się sam, bez ilustracji fotograficznej? I odpowiadam z ulgą: TAK. Zarówno fotografie, jak i tekst są naprawdę artystycznie dobre i mogłyby funkcjonować samoistnie. A jednak ich połączenie dało nową jakość artystyczną.

 

Choć sprawdza się to raczej w drugiej części książki, poświeconej Warszawie nieznanej, tej z krainy bezdomnych, lumpów, ludzi z marginesu. Poemat „Idąc via Dolorosa” jest w moim subiektywnym odczuciu tak dobry, że fotografie trochę go rozpraszają. Choć może się mylę, bo fotografie jednak sprawiają, że czuję się, jakbym szedł tamtędy wraz Krzysztofem Michem i słuchał głosów ludzi. Na przykład taki monolog kobiety:

 

On tutaj umarł
szepcze kobieta w chuście na głowie
klęczy przed metalową barierką
przewraca koraliki na sznurku
na skale jest rysunek drzewa
on umarł właśnie tutaj
najpierw opadła jego głowa
potem zwiotczały mięśnie nóg
ciało zawisło jak jagnię na haku rzeźnika
widzę to jakbym tu była
uspokajam ją – nie byłaś
to się nazywa empatia
a może jakoś inaczej

 

Albo taki dynamiczny opis, którego fotografia nie zastąpi, bo jest nieruchoma, a aparat ma tylko jedno oko. Jednak słowna poetycka relacja ma więcej ruchu, dynamiki, impresji i refleksji:

 

Kupują świeczki z wosku
zapalone stawiają przy ścianie
sadza zostaje na kamieniach
jak codzienna żałoba
za ścianą jest nieduży sarkofag
pop pilnuje wchodzących
wewnątrz jest ciemno
oliwne lampki dają mało światła
jasno jest tylko wtedy gdy patrzysz
w stronę wyjścia

 

Część druga książki, poświęcona Warszawie, a właściwie jej najbardziej ubogim, bezdomnym mieszkańcom, jest nawet bardziej poruszająca, niż zamorska podróż. Odkrywa przed nami, co jest zazwyczaj wstydliwe, ukrywa się w zakamarkach, na poboczach. Pokazuje nam ona biedę dziejącą się na naszych oczach, jest wyrzutem i oskarżeniem dzisiejszych porządków gospodarczych i politycznych. Oto wypowiedź do bezdomnego, może samego Autora, a może taka bezosobowa, narzucająca się na myśl, ale nie rozstrzygająca niczego w kategoriach moralnych.

 

„Każdy ma apartament owiec na jaki go stać – mówisz ochrypłym głosem
widoki macie te same z wyjątkiem widoków na przyszłość
a przecież mogłeś tam mieszkać zabrakło refleksji refleksu odezwał się refluks
a może po prostu byłeś za długo pijany teraz masz to dupie”
jak całe swoje życie zresztą kto go tam nie ma może tylko robaki

 

Oto inna wstrząsająca wypowiedź Anonima z Wielkiego Miasta, jak sobie takiego Narratora dla własnej wygody nazwałem. Nie pozbawiona poetyckiej ironii i swoistego, literackiego humoru słownego:

 

„moje okno na świat jest małe wieje przez nie chłodem w zimie i w lecie
to nie zależy od pory roku ani od pogody tylko od ludzi także od ciebie
nie pytaj ile ma cali pewnie masz większe myślisz że cale są ważne
ważne żebyśmy my byli cali i żebyśmy mieli cele nie te z kratami
ale takie w przyszłości kiedy wierzysz że coś jest przed tobą to idziesz dalej
popychasz ten wózek ze złomem i zbierasz szkło latem wrzuciłem do rzeki
list w butelce napisałem „dzień dobry jestem bezdomny tobie tego nie życzę”
ciekawe czy ktoś go znajdzie”

 

Posłowie do książki Krzysztofa Micha napisał znany krytyk, Leszek Żuliński. Myślę, ze nie od rzeczy będzie zacytować tutaj jego lapidarne wrażenia, zamieszczone na końcu książki Micha:

 

„Pierwszą bohaterką „reportażu fotopoetyckiego” jest Jerozolima. Wciąż egzotyczna, wciąż „z innego świata kulturowego”. Ale jej Via Dolorosa (Droga cierpienia, Droga Krzyżowa) magicznie i metafizycznie połączyła Bliski Wschód z Europą. Mity religijny wciąż odwraca nasze głowy w tamtą stronę. W stronę źródeł. I nagle to zderzenie z codziennością! Pejzaż miasta niepodobny do naszego. Egzotyka? Do niej już przywykliśmy, ale te zdjęcia nadal uświadamiają nam, jak wiele „światów” ma człowiek, jak różne pejzaże „meblują” naszą codzienność. Lecz sprawa nie na tym się kończy. Nie na tym, bowiem „nić egzystencjalna” przewija się tu gęstym ściegiem. Bez niej mielibyśmy bedeker; z nią mamy coś o wiele, wiele więcej niż „książkę podróżniczą”.

 

A drugą część tej książki to już nasze rodzime, nadwiślańskie śmiecie. Warszawa! Ta „swojskość” jednak nie taka oczywista, bo dla wielu z nas też egzotyczna. Co nieco niedzisiejsza, choć dzisiejsza. W zderzeniu z Jerozolimą – „egzotyczna inaczej”.

 

Warto także zwrócić uwagę, ze fotografie Micha to jakby „sztuka towarzysząca”, bo pozbawione są one tak częstej u innych fotografików, moralnej wyższości. Mich nie fotografuje „chłodnym okiem”, te obrazy są emocjonalne, jakby robił je jeden z jego bohaterów, ludzi bezdomnych.

…………………………………………………………….

Krzysztof Mich IDĄC, Warszawa 2017 r.

 

 

ZNAKI CZASU?

Na koniecPrzeczytałem tomik Macieja Topolskiego „Na koniec idą” z zaciekawieniem, czasem z podziwem dla kunsztu autora, a czasem z irytacją dla ich radykalizmu i może nadmiernego zaangażowania ideowego. Poeta zarysowuje świat współczesny, zgodnie z prawdą, jako miejsce wielorakich konfliktów, różnych interesów oraz egoizmu bogatych, nie liczących się z potrzebami biednych.

 

Obsługiwałem takich co mieli takich
za nieobecność na podmianę w setkach
nie pamiętali imion ani potu nie wspominając
o gorzkim smaku śliny o głodzie
(…)

 

Jeleni nigdy im nie zabraknie widziałem w lodówkach
kuropatwy zostawiły mi długi krwisty ślad na rękach
niosłem im jadło proszę uprzejmie weźcie w usta

 

Mówiłem

 

(służone)

 

 Wiersz ten, pełen oskarżycielskiej pasji, pisany jest jakby z pozycji rewolucyjnych. Zwraca się wprost nie tyle do rządzących światem, co do tych, którzy nadmiernie korzystają z nierównego podziału dóbr na naszym globie. Ich pycha i zadufanie w sobie mogą nam przynieść

 

Masz czas i pieniądz a ja daję moje ciało
w zamian więc nie mów że nie masz władzy

 

Zanim na potrzeby tego wiersza przyjmę
że gdybyś wyrzekł się mnie tak
jak ja wyrzekłem się siebie i swojego ciała
na potrzeby tego wiersza przyjmuję twoją władzę

(…)

(wyrzeczone)

Trudno temu zaprzeczyć.

 

 W wierszach Topolskiego mieści się i rewolucyjny zapał i pragnienie sprawiedliwości nie tylko społecznej, ale także romantyczna gorączka z widzeniem „znaków”, których nie dostrzega pospolita tłuszcza. Pobrzmiewają w nich także motywy biblijne i apokaliptyczne. Czy „koniec czasów” jest już przesądzony? Przynajmniej schyłek świata jaki znamy?

 

Na ostatniej stronie okładki, Jakobe Mansztajn napisał o wierszach Topolskiego, co następuje:

 

„Czytałem debiut Topolskiego jako rzecz religijną. Z jednej strony jako próbę spowiedzi. Spowiedzi ostatecznie fatalnej, która bardziej niż spacer przez łąkę odkupienia przypominają próbę przepchania chlebem ości w gardle. Nie ma ulgi, jest pogłębiająca się frustracja. Jednocześnie jest to wstęp do równoległej strony drugiej. Z drugiej bowiem strony ma w sobie debiut Topolskiego coś apokaliptycznego. Zapowiedź małej rewolucji. Gdyby Narrator z Podziemnego kręgu miał w sobie odrobinę więcej liryczności, mógłby powiedzieć, jak to Topolski mówi: „bo zło przynosi mi na usta złorzeczenia / w ręce zło czynne gesty i przedmioty. Świetna książka”.

 

Rzeczywiście, bardzo pochlebna recenzja, ja mam uczucia trochę bardziej podzielone. Nie wszystkie wiersze, wg mnie zachowują wysoki poziom i jednolity ton romantycznego wieszczenia. Jednak Topolski robi wrażenie swoimi prorockimi ostrzeżeniami przed upadkiem naszej cywilizacji, która poniechała wartości etyczne, goniąc za zyskiem.

 

W kilku wierszach słyszałem nawet echa słynnej dla mojego pokolenia pieśni: „O cześć Wam Panowie magnaci…”. Jak choćby tu:

 

Ile jeszcze panowie
ile jeszcze żeby wypełnić wam
pustą i głodną przestrzeń brzuchów rąk bibliotek
kiedy powiedzieć dość

 

I komu przyjdzie
iść i mówić znakom nie rozkrzewiajcie się
(nienasycenie)

 

Poezja Topolskiego nie daje się lekceważyć, jest zbyt poważna, sięga do źródeł kryzysu naszej cywilizacji. Wchodzi na tereny, z których poezja już dawno zrezygnowała na rzecz socjologii i filozofii. Okazuje się, że chyba przedwcześnie. Wiersze Topolskiego w sugestywny sposób przypominają nam, ze nie samą ekonomią człowiek żyje i nasza cywilizacja powinna mieć sens i wyznaczony cel, a także kierować się etyką.

 

W dodatku nie jest to poezja jednoznaczna. W końcu wszystko sprowadza się do walki dobra ze złem. Jednak może zło jest potrzebne? Może ma do spełniania jakąś rolę w naszym moralnym rozwoju? W wierszu „konieczne” poeta stwierdza: „to zło które powtarzam jako niepojęte jest konieczne / żebym miał z czego się tłumaczyć czego się wypierać”.

 

Warto się nad tymi tekstami zatrzymać.

……………………………………………………………….

Maciej Topolski „Na koniec idą”, Łódź, Biblioteka Arterii,  2017 r..

Zdzisław Antolski

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko