Wanda Nowik-Pala
WARIANTY OBSESJI
Maria Szyszkowska twierdzi, że „twórczość wiąże się ściśle z buntem wobec tego, co zastane i jest próbą szukania nowych dróg” („Twórcze niepokoje codzienności”). Najłatwiej zauważyć tę tendencję na niwie uprawianej przez artystów plastyków. Niejednokrotnie stawałam zdumiona kunsztem wykonania, zaskoczona tematyką, zachwycona kolorystyką i tajemniczością dzieła, zdarzało się też jednak, że patrzyłam z niedowierzaniem, że to, co widzę, nosi nazwę sztuki. Nikt niczego nie tworzy jednak bezmyślnie, każdemu przyświeca konkretny cel, trzeba go tylko odnaleźć i prawidłowo odczytać. Wiąże się z tym jednak pewien kłopot, nie każde dzieło jest bowiem łatwe do zinterpretowania. W związku z tym nigdy nie możemy być tak do końca pewni, że trafiliśmy na właściwy trop, możemy jedynie snuć przypuszczenia, prawdę zna bowiem jedynie autor.
Jesteśmy narodem indywidualistów, a jednak uznanie czyjejś odmienności bywa czasem trudne. Mamy kłopoty z tolerowaniem odmiennego stylu życia, poglądów i upodobań artystycznych. Zostaliśmy nauczeni dostosowywania się do ogólnie przyjętych reguł, stąd najwidoczniej lęk przed tymi, co je łamią i wciąż dominująca tendencja uznawania ich za dziwaków. A przecież już Platon przekonywał, że „człowiek zupełnie nietknięty szałem nie wejdzie do świątyni muz”.
Jak daleko można się posunąć w poszukiwaniach własnej formy wypowiedzi artystycznej łatwo zauważyć obserwując twórczość współczesnych artystów. Jedni szokują barwami, inni bazują na kształcie, rytmie, powtarzalności elementów, tajemniczości, abstrakcji, łagodności lub grozy obranej tematyki. Zdarza się, że artysta przez dłuższy czas zgłębia ten sam temat, jakby czuł niedosyt lub niezadowolenie z dotychczasowych rozwiązań. Czasem stwarza to wrażenie wręcz obsesyjnego poruszania się w kręgu tych samych motywów, tworzenia kolejnych wariantów jednego dzieła, co może świadczyć o niemocy dotarcia do istoty problemu, w efekcie przynosi jednak ciąg dopełniających się obrazów dających mniej lub bardziej czytelną odpowiedź.
Jednym z tego rodzaju artystów jest Tadeusz Król. Urodził się w 1960 roku w Końskich, dyplom z wyróżnieniem uzyskał zaś w pracowni grafiki Stanisława Wejmana w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
Tadeusz Król jest laureatem wielu nagród oraz konkursów malarskich i graficznych m.in. wyróżnienia na Ogólnopolskim Konkursie Malarskim im. L. Wyczółkowskiego w Bydgoszczy (1988), Grand Prix na IV Internationale Graphic Biennale w Lublinie (1989), Grand Prix w Bharad Bhavan Graphic w Bhopal w Indiach (1995). W 2007 roku zaś został przez miesięcznik „Sztuka.pl” wyróżniony w 38. Biennale Malarstwa „Bielska Jesień”.
Od 1996 roku uczy przedmiotów artystycznych w Zespole Szkół Plastycznych w Bielsku Białej. Zajmuje się też grafiką warsztatową, plakatem i malarstwem.
Twórczość Tadeusza Króla prezentowana na wystawie „Formy tracone” oscyluje wokół człowieka uwikłanego w zmechanizowany, groźny i nieprzyjazny świat wytworów jego własnych rąk. Maszyny lub ich części zrastają się z człowiekiem stając się klatką doprowadzającą go do wyniszczenia („Poranna toaleta”, „Pochylony”). Na kilku innych obrazach twórca ukazuje destrukcyjne działanie pędu, w jakim żyjemy. Oto koń na biegunach („Wielki wyścig”), a nad nim niejako rozdwojony jeździec – jedno jego ja przytrzymuje się jeszcze wierzchowca, drugie zaś zawisło w jakimś obłędnym pędzie ponad jego grzbietem. Naprężone mięśnie nie są w stanie wytrzymać napięcia, pękają, tryska krew, żebra i kręgosłup wychodzą na wierzch, wytrzeszczone oczy, otwarte usta i wykrzywiona twarz potęguje wrażenie. Grozę potęgują wyłaniające się zza muru wilki. Jeździec i koń utrzymany w szaro-biało- czarno- błękitnej tonacji pędzą ku zatraceniu, tylko wyłożona terakotą ściana odrobinę ociepla obraz. Ona tu pozostanie…
„Zawieszony” z kolei utknął między dwiema obdrapanymi ścianami. Widzimy trójkołowy rowerek i tułów z wystającym, kolczastym grzbietem przytrzymywany jakąś upiorną konstrukcją, do której jeździec jest przypięty. Tylko jego głowa zdołała wychylić się poza bramę. Jest niewidoczna, nie wiemy więc co tam zobaczył, ale na pewno nie było to nic dobrego. Jakim haniebnym uczynkiem usiłował uwiecznić swe imię Herostrates toczący z wysiłkiem koło zastępujące mu częściowo nogi? Dziecięca zabawka w formie ptaszka na kółkach naprowadza na trop, że być może jego zbrodnia dotyczyła świata przyrody. A może jednak dzieci? Z kolei strzałka namalowana za jego plecami sugeruje, że zmierza on w niewłaściwym kierunku. Lecz który kierunek jest właściwy dla człowieka kierowanego nieokiełznaną żądzą sławy? Równie trudno odgadnąć dokąd zmierzają postacie z takich obrazów jak: „Wieczorny lot”, „Pędzący pierwszy”, czy „Idol”. Najpewniej pędzą w niebyt i co najgorsze są chyba tego świadomi.
„Formy tracone” to swego rodzaju memento. Wszystko przemija, rozpada się, niszczeje. W wielkim stopniu jesteśmy za to odpowiedzialni. Żyjemy w coraz większym pośpiechu, zawłaszczamy i przekształcamy środowisko, niszczymy faunę i florę, zanieczyszczamy ziemię, zatruwamy wody, wyręczamy się coraz bardziej skomplikowanymi mechanizmami. Artysta ostrzega i protestuje. Nie potrafi się z tym pogodzić. Skoro przemijanie wiąże się z destrukcją, w końcu dotknie ona każdego. To, co stworzyliśmy, obróci się przeciwko nam.
W cyklu zwanym makatkami Tadeusz Król równie obsesyjnie zajmuje się człowiekiem, jak w poprzednio omówionych obrazach, z tym, że teraz ich tematem jest zbiór splątanych, kłębiących się ciał. Doprawdy, dziwne to makatki. Całą powierzchnię obrazu pokrywają części ciał ludzkich. I nie tylko ludzkich, bo skrzydła wyrastające tu i ówdzie z pleców przywodzą na myśl anioły. Nie mają one jednak w sobie nic anielskiego, są to raczej przerażające anioły śmierci. Z tej przedziwnej plątaniny wyłaniają się głowy, ręce, nogi oraz naprężone plecy z uwypuklonym kręgosłupem wzmocnionym poprzecznym ściegiem jakiegoś makabrycznego szwu chirurgicznego. Wszystko narysowane jest czarną wyraźną kreską. Najczęściej dominującą barwą całego obrazu jest kolor tych ciał. I tak możemy tu spotkać szarą „Makatkę monochromatyczną”, czerwono-niebieską „Makatkę z defektami” lub żółto-niebieską „Makatkę I”. Czym są te formy? Jakąś przerażającą wizją przeludnienia ziemi, czy czekającą nas zagładą? Przemijamy. Nieuchronnie tracimy zdrowie, kondycję, zmienia się nasze ciało, umysł i sposób odczuwania. Tracimy siebie i swoich bliskich, miejsca, które polubiliśmy, wszystko, co nas otacza, co było sensem naszego istnienia. Artysta patrzy na ten kłębiący się tłum z rezerwą, jak na bezkształtną masę, nie wnikając w szczegóły wyglądu ani odczucia jednostki. Cóż znaczy pojedynczy człowiek? Jest tylko cząstką, pyłkiem na makatce kosmosu.
Perseweracja to uporczywe powtarzanie słów, zdań, skojarzeń, czynności lub fragmentów melodii. Każdy z nas na pewno tego doświadczył. Jak widać to szczególne zjawisko psychiczne nie omija również malarzy. O ile jednak większość robi to mimowolnie, oni wykorzystują je świadomie. Staje się to ostatnio pewną dość popularną manierą, która prawdopodobnie zostanie kiedyś zastąpiona czymś, czego w codziennym trudzie uparcie poszukują wszyscy artyści naszego globu. Prędzej lub później któryś z nich wytyczy nową drogę. Jaka będzie? Zobaczymy.
Talent jest punktem wyjścia. Dzieło – efektem wielu lat nauki, zdobywania doświadczeń, kształtowania osobowości twórczej, błysku wyobraźni, pomysłu i wytężonej pracy. Dobrze, jeśli efekty tej pracy pozostawią niezatarty ślad w pamięci pokoleń. To wszystko, czego może pragnąć człowiek.