Rekomendacje książkowe z Biesiady Literackiej SPP

0
117

 

 

 

Wacław Holewiński

 

Pisarskie wcielenie Pablopavo

 

mikrotykiCzy jest jakiś sposób aby debiutant, nawet bardzo dobrej książki, miał jedno spotkanie autorskie za drugim, aby wypełniał po brzegi sale czytelnikami? Jest! Wystarczy, że nazywa się Paweł Sołtys! Nic wam to nie mówi? No, mnie też nic nie mówiło. Ale to przecież Pablopavo, muzyk, piosenkarz (wejdźcie na youtoobe, posłuchajcie jego piosenek, naprawdę warto). Wszystko jasne. Dla wielu taka rekomendacja jest… antyreklamą. Bo celebryta, który „jedzie” na swoim „celebryctwie” i jeszcze zachciało  mu się dorobić na pisaniu… Nie tym razem. To naprawdę bardzo, bardzo udany tom opowiadań. Generalnie warszawskich. A jak warszawskich to od razu przychodzi na myśl Marek Nowakowski. To nie jest zły trop, ich pisarstwo czasami ociera się o siebie. Ale Sołtys to jednak inna wrażliwość, inny język, inne klimaty, nawet słownictwo inne. Myślę sobie jednak, ze gdyby Marek urodził się czterdzieści lat później pisałby podobnie do Pablopavo.

Sołtys ma swoich bohaterów. Brzydką fryzjerkę, profesora Kruka z tomem Iwaszkiewicza, Witolda, który na przerwie czytał katechizm Cerkwi prawosławnej, wujka, który siedział w pokoju przez trzydzieści lat, Andrzeja, który nie pił już pięć lat i Lenę, która… Ale to nie wszystko. Sołtys chodzi po mieście, zaludniające jego opowiadania postaci palą listy umarłych, opowiada o papierosach, o warszawskiej „Patelni”. Niby nic, każdy to widzi, każdy ma takie momenty w życiu. Sztuką, ogromną sztuką, jest ich nie przeoczyć, zauważyć, umieć oddać chwilę.

Mały tom, ledwie 143 strony, ale zapowiadający pisarza pełną gębą. Faceta, który  jak mawiał Krzysztof Mętrak, umie „zakręcić słowem”.

Paweł Sołtys – Mikrotyki, Czarne, Wołowiec 2017, str. 144.

znaczek

Piotr Müldner-Nieckowski

 

Teresa Ferenc: Wiersze. Wybór

 

wiersze wybor ferencPoeci starszych pokoleń są coraz mniej znani szerszej publiczności, ale to właśnie oni ciągle trzymają poziom polskiej poezji bardzo wysoko. Do poetów (i tym samym poetek) kategorii najwyższej należy Teresa Ferenc. O ile można mówić o sztuce w kategoriach rywalizacji – jak w sporcie. Chyba jednak tak, skoro ludzie pytają: „kogo byś polecił do czytania?” albo „do studiowania?”.

Niezmiennie od wielu lat polecam Teresę Ferenc, i to nie tylko dlatego, że kiedy zaczynałem swoją drogę literacką, polecała mi ją Anna Kamieńska wespół z Ludmiłą Marjańską. Dlaczego polecały, już się bezpośrednio nie dowiemy, obie mistrzynie już nie żyją, ale nie zdradzę tajemnicy, jeśli powiem, że jest kilka kluczy, które otwierają furtkę do takiego stawiania sprawy. Klucz pierwszy zawiera się w rzadko spotykanym naturalnym sposobie opowiadania o sobie, o przeżyciach, emocjach, dramatach i (z rzadka, ale też) radościach, o sobie w świecie i o świecie w sobie. Zawiera się także w stosowaniu skrótu poetyckiego, niezauważalnie łączącego się z metaforą, zawsze tak świeżego i zgrabnego, że potrafi wprawić w osłupienie:

 

W ogrodzie Boga-ojca

stojącego na straży z piorunem

plenił się owoc jak pokuszenie –

soczyste zaklęcie

 

albo

 

Na nowo dziś odkryłam źdźbło trawy

Zaszeleściło mi jak żywioł wszelki

 

Co fraza, to nowość, która każe się zatrzymać i powtórzyć za autorką. A więc oryginalność, która nie wynika z pracy nad stylem i językiem po to, żeby zaistnieć. Wprost przeciwnie, jest to mowa cicha, stonowana, niczego nie udająca, a więc także pokazująca ślady z lektur, tropy literackie, i doświadczenia całkowicie własne, a jeśli trzeba, to również innych ludzi. Ani słowa o niczym, każde słowo o czymś.

Drugi klucz do tego tomu zawiera się w życiorysie poetki. Od pewnego czasu wiemy o tym dużo więcej niż z zestawień biograficznych Teresy Ferenc – dzięki córce, Annie Janko, również poetce, która wydała słynną już i przejmującą książkę „Mała zagłada”. Jest to jakby druga warstwa, druga muzyka o tragicznym dzieciństwie (i domyślnie: dalszym życiu) autorki tomu, z tym że pierwsza zawiera się rzecz jasna w poezji; to inny ton, inny śpiew. I inne rozumienie tego, co czytelnicy „Małej zagłady” wzięli już dla siebie. Tak, to warte prześledzenia i porównania: co miała do powiedzenia Anna Janko, a co opowiada Teresa Ferenc i co dodaje, czerpiąc spoza tej tematyki.

Trzeci klucz zawiera się w budowie książki, którą można do pewnego stopnia traktować jako przegląd przemian poetycko-twórczych poetki. Prowadzi nas tą drogą starannie przeprowadzony przez profesor Małgorzatę Łukaszuk wybór utworów od pierwszego tomiku „Moje ryżowe poletko” (1964) do bodaj ostatniego zbiorku „Widok na życie” (2012). Autorka wyboru w słowie wstępnym dobrze nas do tego przygotowuje, celnie wskazując, że Teresa Ferenc zaznacza swoją obecność „odrębnością doświadczeń, a więc i wyobraźni” i że nie da się tego poetyckiego zjawiska sprowadzić do standardów uczuciowości czy poetyki.

Są i inne klucze, ale ich rozpoznawanie polecam gorąco czytelnikom, niech przeżyją to bez wspomagania.

Można pogratulować wydawcy oraz redaktorce serii „Biblioteka poezji polskiej”, profesor Bernadetcie Kuczerze-Chachulskiej, pomysłu przedstawienia dorobku tej wybitnej poetki. Ale też trzeba dodać, że jest to jednocześnie pomysł na atrakcyjność serii. Bo Teresa Ferenc, czy tego chce, czy nie, jest z pewnych powodów właśnie atrakcyjna. Przyciągająca. Nie pozwala o sobie zapominać.

Piotr Müldner-Nieckowski

_____________

Teresa Ferenc, „Wiersze. Wybór”. Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 2017. Stron 140. ISBN 978-83-64708-25-1.

 

znaczek

 

Małgorzata Karolina Piekarska

 

Ta cudowna intelektualna melinka

 

dzika bibliotekaPo „Dziką bibliotekę” Pawła Dunin-Wąsowicza sięgnęłam nie tylko dlatego, że autora znam od 7 roku życia, gdyż chodziliśmy do jednej klasy w podstawówce i z roczną przerwą do jednej klasy w szkole średniej. Także nie dlatego, że czytałam fragmenty, ale przede wszystkim dlatego, że wiedziałam, że znajdę tam całą masę rzeczy, o których rozmawialiśmy, ale też co najmniej drugie tyle rzeczy, o których nie rozmawialiśmy nigdy.

Kiedy kilka lat temu na YT pojawiło się nagranie z nim pt. „Sztuka czytania pokaz książki” mąż mojej przyjaciółki obejrzał i powiedział o bohaterze filmu: „Co za cudowna intelektualna melinka.” Cóż… ja znam to od dzieciństwa. I od dzieciństwa jestem za. Dzika biblioteka to przełożona na papier opowieść o intelektualnej melince autora. To taka autobiografia literacka przeplatana anegdotami towarzyskimi, czyli opowieść o ulubionych książkach autora, książkach ważnych dla niego, a także takich, które go ubawiły, zachwyciły, a nawet zniesmaczyły – jednym słowem opowieść o tych dziełach literackich lub do literatury aspirujących, do których choć na chwilę wsadził swój czytelniczy nos. Historia jest poniekąd chronologiczna, a poniekąd tematyczna. Są tu książki, które go fascynowały w dzieciństwie m.in. ta, którą fascynowaliśmy się wspólnie, jak „Skarb pradziadka” Ewy Kołaczkowskiej, której bohaterowie trafiają na wakacje do tajemniczej organistówki. Jest opowieść o prawdziwych i zmyślonych Duninach, o których gadaliśmy w dzieciństwie przy okazji fascynacji cyklem Nienackiego o Panu Samochodziku, którego bohater w „Wyspie złoczyńców” trafiał na skarb dziedzica Dunina. Jest rozdział o uwielbianej przez nas oboje „Lalce” Bolesława Prusa i jej reminiscencjach w literaturze. A także dość pokaźny rozdział o książkach, które powinien przeczytać każdy, kto chce napisać powieść (najlepiej kryminał) retro dziejący się w Warszawie. Jest rozdział o antysemitnikach, czyli polskich powieściach antysemickich, wśród których nie zabrakło tych autorstwa szwagra mojej prababci Antoniego Skrzyneckiego. To dzięki Pawłowi już kiedyś dowiedziałam się, że to też może być coś ciekawego. Teraz zaś poznałam innych antysemickich autorów dziwiąc się, że było ich aż tylu. Nie zabrakło opowieści o „Robinsonach” w literaturze polskiej, do których autor ma ogromną słabość. Sporo jest o literaturze i pismach kolejowych, typograficznych i innych, a wszystko w sosie barwnych anegdot o kolegach bibliofilach, koleżankach pisarkach i dziennikarkach i świecie antykwariatów, w których nikt tak dobrze się nie porusza jak Paweł.

„Dzika Biblioteka” jest to, najkrócej mówiąc, cudowna erudycyjna opowieść o wszystkim i o niczym. To książka, która otwiera głowę czytelnika na analizę jego własnych lektur poprzez analizę lektur autora. Jest co analizować, bo żadna intelektualna melinka nie jest tak pełna niespodzianek, jak „Dzika biblioteka” Pawła Dunin-Wąsowicza.

 

Małgorzata Karolina Piekarska

 

Paweł Dunin-Wąsowicz

„Dzika biblioteka”

Wydawnictwo Iskry

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko