Wiesław Łuka – Poetą jest kreacjonista

0
405

Wiesław Łuka

 

Poetą jest kreacjonista

 

Filip Wrocławski

 

Wiesław Łuka rozmawia z Mieczysławem Machnickim, socjologiem z wykształcenia, dziennikarzem z zawodu, poetą z kaprysu Muzy i Daimoniona.

 

W październiku podczas Warszawskiej Jesieni Poezji otrzymałeś Nagrodę im. Juliusza Słowackiego za całokształt twórczości.

A ja w krótkim podziękowaniu powiedziałem, że ta nagroda należy mi się jak mało komu. I niezrażony śmiechem na sali, bo przecież była w nim także aprobata, kontynuowałem:   Jeśli są jakieś geny poetyckości to moje wzięły się stamtąd, z polskich Kresów. Urodziłem się bowiem niedaleko Krzemieńca. Niecałe 40 kilometrów. Mogłem się uczyć w słynnym Liceum Krzemienieckim, ale historia sprawiła, że maturę przyszło mi zrobić we Wrocławiu.

 

I właśnie tam wkrótce po maturze debiutowałeś.

W listopadzie 1961 roku, jeśli za debiut przyjąć dopuszczenie autora do wygłoszenia wiersza w finale turnieju. Wygrała wtedy, pamiętam, Urszula Kozioł głośnym Łuskaniem grochu. A potem, już w prasie literackiej, debiutowałem trzykrotnie. W 1963 roku w Tygodniku Kulturalnym wierszem, o którym wolałbym zapomnieć. Lepszy był ten z wersami: także nie ma w nas deszczu/ ostatni wytrysnął i przepadł, ale autor słynnego przed wojną Alfabetu oczu Stanisław Piętak powiedział mi: Nas czytają nauczyciele i byliby oburzeni, że w wierszu ktoś… siusia”. Dopiero po wyjściu z redakcji olśniło mnie, że wytrysnął” znaczy jednak co innego, zwłaszcza dla chłopców. Rok później za godnego łamów debiutanta uznali mnie Stanisław Grochowiak w Kulturze oraz Tymoteusz Karpowicz w Odrze. Wybrane przez nich do druku wiersze nadal uważam za ważne. Młodemu poecie, marzącemu o debiucie, chcę dziś powiedzieć: nie spiesz się, bo będziesz żałował.

W autobiografii na skrzydełku jednego z tomów cytujesz słowa Grochowiaka: „Machnicki jest poetą, bo jest kreacjonistą”.

To była odpowiedź na pytanie, które sam zadał siedzącym przy stoliku kolegom jurorom  turnieju jednego wiersza na festiwalu poezji w Kłodzku: Panowie, kto wśród nas jest poetą?” Chwilę wcześniej podszedłem do stolika z butelką wina, która była nagrodą specjalną za najlepszą metaforę. Główna: radziecki tranzystor pozwalała mi słuchać bez zakłóceń Wolnej Europy. Co dla mnie znaczyło być kreacjonistą”? To być nie opisywaczem rzeczywistości, tylko stworzycielem, twórcą nowych, alternatywnych czy wirtualnych światów. Grochowiak nie tyle mnie odkrył, ile rozpoznał naturę talentu. Ta jego opinia i takie moje jej rozumienie bardzo mi w życiu oraz mojej twórczości pomogły. Nie zniechęcałem się, gdy mnie nie rozumiano, nazywając moje wiersze szaradami, bądż posądzano o ucieczkę od rzeczywistości. Dziś cieszy mnie zdanie krakowskiego, nie, wybitnego polskiego poety Krzysztofa Lisowskiego: To nie ŻADEN KREACJONIZM ANI SURREALIZM, ale dotkliwie zobrazowany głębszy, głęboki realizm. Bo jeśli coś dla poety jest możliwe do wyobrażenia, opisu, nazwania, to jest prawdziwie realne”. 

Początki Twojej twórczości, przynajmniej formalnie, związane są z warszawską Orientacją Hybrydy.

Przepłynie ryba przestrzeń/ zostawi cię rozbitkiem –  tyle pamiętam z wiersza, którym 56 lat temu zadebiutowałem publicznie na turnieju we wrocławskim klubie Pałacyk. Oczywiście ta ryba to była ryba wszystkich ryb. I zapewne był jeszcze w tym wierszu – a jeśli nie był, to powinien być – ptak, będący ptakiem wszystkich ptaków. I zapewne był w tym wierszu – a jeśli nie był, to powinien być – kamień, będący kamieniem wszystkich kamieni. Z kamieniem rozmawiała w swym wierszu nawet Wisława Szymborska. Były to więc typowe dla ówczesnych młodych poetów pojęcia czy idee. Ryba w mym wierszu była nie tylko tylko rekwizytem, ale środowiskowym kodem.

A „rozbitek”? Wielu kojarzy to słowo z wydanym w ostatnich latach dwutomowym Dziennikiem rozbitka Krzysztofa Karaska.

Słowo rozbitek” było najbardziej osobistym w tym pierwszym moim wierszu. Było zarówno prośbą o ratunek, jak i szansą ocalenia, możliwością dotarcia do osobnej wyspy. Rozbitek był, jak zwykł mówić Krzysztof Gąsiorowski, sytuacją egzystencjalną. Już samym wyborem pierwszych zakupionych książek poetyckich wybrałem Orientację. Poetów Hybryd. Gąsiorowskiego z Podjęciem bieli. Bordowicza z Galaad. Górzańskiego z tomem Próba z przestrzenią. Uczyłem się od nich – ja, młodziutki adept trudnej sztuki pisania – jak poezji służy wyobraźnia, jakie cuda w wierszu wyczynia dobra metafora. To właśnie Orientacja Hybrydy, w której kręgu byłem najmłodszy, zaszczepiła we mnie upodobanie do tzw. pięknego pisania. Nawet na jakimś seminarium poetyckim Ryszard Krynicki powiedział, że ja rzekomo z kręgu Orientacji piszę najpiękniej”.

Takie pisanie przynosiło Ci laury w turniejach jednego wiersza na festiwalach poezji w Kłodzku czy w turniejach organizowanych w studenckim klubie Hybrydy.

Tak, miałem wtedy swoje pięć minut. Raz takie poetyckie zawody o mało nie skończyły się tragicznie. Edward Stachura chciał mnie pobić za to, że wygrałem właśnie ja, a nie jego poznański przyjaciel Andrzej Babiński. Ale dlaczego pretensje do mnie, a nie do jury w osobach Piotra Kuncewicza, Alicji Lisieckiej i chyba samego Adama Ważyka. Zapamiętałem incipit nagrodzonego wiersza: Są w tym kraju czerwone paprocie…

Któryś z krytyków pisze, że w przedziwny sposób realizujesz poetykę nadrealizmu”, że całość jest większa od poszczególnych wierszy”; to jest  jasna konstatacja. Ale kilka linijek dalej czytam: realista ukazujący bogactwo tajemnych przejść, pokrewieństw, relacji między myślami, jawnymi działaniami…” Już się gubię w znalezieniu związku nadrealizmu z realizmem…

Szufladka z napisem nadrealizm”, do której mnie w młodości wtłoczono, od razu wydała mi się niewygodna. Już lepiej się czułem jako pięknie piszący”, ale też pamiętam, jak Krzyś Gąsiorowski przekonywał, że w poezji pięknie pisanej nie można użyć słowa tramwaj”, bo zaraz zazgrzyta. Zbuntowałem się przeciwko ojcu duchowemu, wypuściłem tramwaj z zajezdni na szyny. Popędził, zapiszczał na rozjeździe i chyba nie tymi pojechał tory, którymi należało. Był białoczerwony. Spojrzałem na utwór. Przedwcześnie, kotku, wypuściłeś ten tramwaj na wolność. Jakże być tu motorniczym naszych nowych dziejów, skoro władze jeszcze nieprzygotowane na pucz poetycki.

Rozumiem, że nawiązujesz do słów Piotra Kuncewicza, który w swojej Poezji polskiej dostrzega w Twoich wierszach „ostrożną próbę buntu”. „Przez jakiś czas Machnicki   pisze krytyk – zezował w stronę Nowej Fali, ale potem wrócił do większego wymiaru”. „Stał się – jak uważa Twój wrocławski przyjaciel Janusz Styczeń – mallarmeańskim poetą niemożliwego”.

Kuncewicz spostrzega, że „w istocie korzenie jego poezji są metafizyczne”. Z czasem więc po prostu wróciłem do korzeni. „Metafizyczna elokwencja” Machnickiego – pisze Krzysztof Lisowski o tomie Lawa się nasładza skorupa ciemnieje – dobrze się tłumaczy: tak jak w tomach dawniejszych opowiadała o „wchodzeniu w głąb”, tak teraz poeta przemierza sfery wyższe, zewnętrzne, gwiezdne, przestrzenie niezmierzone i pozakosmiczne. Może tak autor wyobraża sobie wędrówki ducha odłączonego od ciała?” Przed pięcioma laty, kiedy ukazała się ta książka, miałem lat 70 i naturalne prawo do takich wyobrażeń. 

Skoro już mówimy o moich “wędrówkach międzygwiezdnymi alejami” to wspomnę, że nie chcąc robić przykrości Krzysiowi Gąsiorowskiemu, z czasem wprowadziłem do swych wierszy… autobus i tramwaj. Niby to realizm, te koła i przekładnie, ale gdzie ja jechałem?

 

jechałem rowerem po pustym kościele

coraz szybciej dalej trafiłem na siebie

pan tu nie dojechał słyszałem przez koła

zakręciłem wyżej skrzydłami anioła

nie wiem czyja była daremna przestroga

że ktoś na rowerze jedzie zamiast Boga

 

A teraz młody krytyk Krzysztof Kuliński proponuje spojrzeć na tegoroczny tomik żeby rzecz zwaną rzeką uznać za skończoną jako na szczególnego rodzaju formę rozjaśniania metafizyki. „Ta osobliwa kategoria –  nawiązująca do Jaspersowskiego rozjaśniania egzystencji – pozwala autorowi na odkrywanie ludzkiej egzystencji poprzez hermeneutyczne związanie ze sobą tego, co ludzkie i boskie…”

Na trzy ostatnie Twoje tomiki złożyły się wiersze rymowane. Każdy z tych wierszy zbudowany jest z pięciu strof, a każda jest dystychem.

Taki wiersz to decyma, co mi dopiero uświadomił pewien krytyk w swej recenzji. I wskazał niezgorszych antenatów, Kochanowskiego i Koźmiana. A mój zwrot do formy klasycznej po pół wieku uprawiania  tzw. poezji współczesnej to najpewniej, wierzcie nie wierzcie,  pośmiertna zemsta Antoniego Słonimskiego. To przecież on ogłosił pamiętny apel do młodych poetów, by pisali wiersze z rymem, rytmem i sensem. Oczywiście  jako młody gniewny awangardzista nie zgodziłem się ze starym piernikiem z Ziemiańskiej, zaprotestowałem polemicznym utworem. Chciałem pisać jak współcześni poeci, Grochowiak i Śliwonik, Gąsiorowski i Jerzyna, jak Julian Przyboś i Tymoteusz Karpowicz.

I nagle po latach, jak mówiłeś na wieczorze autorskim po otrzymaniu Nagrody im. Słowackiego, ktoś przestawił Ci wajchę w głowie i wpadłeś w trans…

29 lutego 2012 roku zapisałem swoje pierwsze, nie licząc dziecięcych, wiersze regularne, wiersze sylabotoniczne, wiersze ze średniówką. Jak zauważa Janusz Drzewucki w książce Środek ciężkości. Szkice o współczesnej liryce polskiej, poeta  „z wprawą posługuje się ośmio-, dziewięcio- dziesięciozgłoskowcem, ale także jedenasto-, dwunasto, trzynastozgłoskowcem. I – co doprawdy wyjątkowe – czternastozgłoskowcem”. Tylko że ja naprawdę nie liczę sylab na paluszkach, wiersze piszą się same, albo ja tak je zapisuję, jak je naturalnie w sobie słyszę. Zapisywałem to, co GŁOS mi dyktował. Aż wstydzę się powiedzieć, ile ich zapisałem w ciągu trzech miesięcy! Bywało, że jednego dnia pojawiły się na kartce trzy, a następnego siedem.

Poeta Krzysztof Kuczkowski, naczelny sopockiego „Toposu”, który od kilku lat wydaje Twoje decymy, już po nadesłaniu pierwszego zbioru gratulował Ci wierszy, pełnych młodzieńczej ekspresji i świeżych poetyckich pomysłów.

Jestem mu wdzięczny, że u starego poety dostrzegł taki potencjał energii. A wspomniany już Janusz Drzewucki po ukazaniu się ostatniego tomu napisał w magazynie literackim Książki, że „wszystkie te zbiory układają się w poetycką trylogię, która nie ma sobie równych we współczesnej liryce polskiej”. Myślałem, że takich słów autor może się spodziewać dopiero po śmierci.

Tytuły ostatnich tomów, jak zauważył krytyk, są ekstawaganckie. Wyjatkowo długie i każdy rozpoczyna się małą literą. Chcesz zaintrygować czytelnika, czy jednak zapowiedzieć treść dzieła?

Tytuł każdego tomu jest wersem jednego z utworów. Akurat takiego wiersza w książce, który kumuluje w sobie znaczenia wszystkich poszczególnych. Ma oczywiście intrygować, ale przede wszystkich określa temat książki, czy jej zasadniczy wątek. Na przykład tytuł środkowego tomu trylogii: jest tylko gradobicie i deszcz perseidów jest cokolwiek złowieszczy, a tak naprawdę profetyczny. Kiedy ten wiersz pisałem kilka lat temu, tornada i huragany były normalnym zjawiskiem w USA, ale Grzegorz, lub jak chcą inni Grisza, przynajmniej w Polsce wraz ze swymi tragicznymi skutkami był mało oczekiwany. A co jeszcze przed nami? chyba nie będę długo suszył sobie głowy/ na oczy spadną deszcze skośne monsunowe.

 A czym tłumaczysz brak tytułów poszczególnych wierszy?

Może wygodą? Napisałem w życiu około tysiąca wierszy. Gdyby tytułem było jedno słowo lub dwa, tutuły najpewniej się powtarzały. Tytułem mogłaby być zapewne połowa pierwszego wersu, te pięć, sześć, siedem sylab do średniówki, ale to też byłby mechaniczny zabieg. Trzykropek jako tytuł wiersza jest najlepszym wyjściem dla leniwego czy mało pomysłowego poety.

Któryś z uznanych poetów oświadczył: Co piszę, piszę dla siebie”; wiem, że tak też można, ale czy egotyzm jest jedynym uzasadnieniem twórczości?

 A gdyby powiedział: piszę dla jednego czytelnika, którym sam jestem”, popatrzyłbyś na niego równie niełaskawie? Stolarz, jeśli nie jest masochistą, robi takie krzesła, na których sam mógłby usiąść wygodnie. Ręczę, że i inni, którzy skorzystają z siedziska, nie będą mieli odcisków na tyłku, lecz przyjemność z twórczości stolarza.

Podobno bardziej niż swoją twórczość cenisz to, że w latach 70. i 80. ubiegłego wieku kierowałeś działem poezji w miesięczniku literackim młodych Nowy Wyraz oraz tygodniku pracy twórczej Radar.

Zawsze mnie cieszą sukcesy autorów, którzy debiutowali w tych pismach za moich czasów. Choćby Marcina Sendeckiego, niedawnego laureata Nagrody im. Szymborskiej, Jacka Podsiadły, nominowanego do Nike”, Karola Maliszewskiego, cenionego poety i krytyka. Talent niektórych, np. Marcina Świetlickiego rozpoznałem bardzo wcześnie. Miał 15 lat, kiedy przysłał wiersze do Nowego Wyrazu, a ja jego list jako jedyny zachowałem w swoim archiwum. Ale wiersze, już dojrzałe, wydrukowałem dopiero w 1986 roku w Radarze; szkoda tylko, że mój wybór został uszczuplony przez cenzurę.

Jest tajemnicą poliszynela, że kontakt Świetlickiego z Radarem, a właściwie z Tobą jako redaktorem działu poezji, o mało nie zaszkodził jego karierze poetyckiej.

Szczerze mówiąc, nie zostałby ze względów formalnych laureatem w konkursie brulionu na arkusz poetycki w 1992 roku. I by nie pobłogosławił go sam Czesław Miłosz. Na pewno  trudniej byłoby mu już na starcie zyskać miano lidera pokolenia wolnej Polski. Od kilku lat bowiem, od 1986 roku, byłby autorem arkusza w serii Pokolenie, które wstępuje, serii wydawanej przez poetę i prężnego działacza studenckiego, twórcę Orientacji, Jurka Leszina. Na szczęście podczas obrad jury spostrzegłem, że koledzy z Jerzyną i Waśkiewiczem na czele preferują nieznane mi panienki, więc wycofałem Marcina z grona faworytów; nie chciałem, by został babskim królem. Opuszczone przez niego miejsce w konkursie zajęła Zyta Rudzka, która mnie nie zawiodła – wkrótce objawiła się jako autorka kilku powieści, drukowanych w Twórczości oraz nagradzanych i wystawianych sztuk dramatycznych. Nie chwaląc się, miałem do debiutantów raczej dobrą rękę.

Wiem, że mógłbyś długo opowiadać o poznanych w młodości poetach. O niespełnionych do końca talentach. O twórcach, którym dziś poświęca się takie książki jak np. Legendarni I tragiczni.

Choćby o Rafale Wojaczku, z którym byłem zaprzyjaźniony w latach poetyckiej młodości. Ale o nim już tak dużo mówiłem i pisałem. Kilka dni temu pani reżyser Dagmara Drzazga nagrała ze mną rozmowę o Rafale do filmu dokumentalnego dla TVP2. Bo mit i legenda to potrzeba żywych. Żywi żywią się umarłymi. Pamiętam, jak po śmierci Rafała dwaj poeci warszawscy Krzysztof Karasek i Jarosław Markiewicz napisali: odszedł jeden z nas. Ciekawe, że nie przyznawali się do Rafała wcześniej. On także, mimo swych drapieżnych, czy antysystemowych wierszy, nie ciążył ku poetom rodzącej się Nowej Fali. Kiedy z Wrocławia przyjechał do Warszawy, chciał się spotkać specjalnie z jednym tylko poetą. Z ceniącym sobie żart i ironię, nazywanym polskim Michaux –  Jurkiem Górzańskim.

To było 29 kwietnia 1970 roku, Wojaczek pojawił się na wręczeniu nagród w konkursie „Idea Lenina”. Zorganizował go w Hybrydach niezmordowany Leszin. Rafał otrzymał, o czym mało kto wie, wyróżnienie. Jest we Wrocławiu ulica Wojaczka. Czy jak się IPN dowie o udziałe Rafała w konkursie poświęconym wodzowi rewolucji, nie zechce tej ulicy zdekomunizować?

Jak zakończymy tę rozmowę? Na spotkaniach autorskich zawsze z sali wyrywa się ktoś ciekawy tajemnic warsztatu twórczego i pyta: Jak pan pisze?

Jak piszę, kiedy piszę? Najczęściej przed zaśnięciem. Gaszę światło lampki. Wtedy myśli i słowa z całego dnia i z całego życia potykają się o siebie, zderzają się ze sobą, w ciemnym korytarzu. I naraz się biorą za ręce i łączą w mocnym uścisku. W przejrzystym świetle wiersza.

A może chciałbyś kogoś pozdrowić? Komuś podziękować?

Pozdrawiam mojego przyjaciela od chwili debiutu w Pałacyku, Janusza Stycznia. Usłyszał recytowany przeze mnie wiersz i był przekonany: we Wrocławiu pojawił się nowy poeta. Janusz wydał rok temu tom wierszy “Pani wyrocznia”. Zamieszcza w nim słowo od siebie, które wystarczy za wszystko. „Dziś kończę 77 lat, a ostatnie 50 lat poświęciłem na realizację młodzieńczego marzenia  – bycie poetą. Marzenia się spełniają. Warto marzyć”. Nie znam nikogo poza Januszem, kto by tak bardzo zaufał poezji i ona go nie zawiodła.

Dziękuję kobiecie, która w Amatorskiej zobaczyła w lustrze moje smutne, zbolałe odbicie. Czym się wtedy zamartwiałem, ja, trzydziestoletni? Ach, tym, że od tygodnia, a może dwóch, nie napisałem nowego wiersza, a więc już nigdy, myślałem, wiersza nie napiszę.  Proszę się nie martwić, powiedziała, przed panem jeszcze wiele do zrobienia. Uznałem, że to budząca zaufanie wróżka – i że ma dar dobrych przepowiedni. Wróciłem do domu i napisałem wiersz. I chyba już nigdy potem nie martwiłem się, kiedy nie napisałem wiersza przez tydzień, a nawet przez wiele miesięcy. Jak choćby w tym roku.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko