Michał Piętniewicz Czegoś brak… – recenzja z „Ostatniej wieczerzy” Pawła Huellego

0
173

Michał Piętniewicz

 

 

Czegoś brak… – recenzja z „Ostatniej wieczerzy” Pawła Huellego

 

ostatnia wieczerza         Po przeczytaniu najnowszej powieści Pawła Huelle pt. ” Ostatnia wieczerza” właśnie to sformułowanie będące jednocześnie tytułem tej recenzji nasunęło mi się z nieodpartą siłą. Bo w rzeczy samej, tej powieści czegoś brak… Niby wszystko jest w porządku. Plastyczny język, warsztatowa sprawność opisu, wyczucie frazy, uporządkowana fabuła, erudycyjny, a zarazem lekki styl, a jednak ostatnie dzieło Huellego pozostawiło we mnie odczucie niedosytu. Na spotkaniu z Pawłem Huelle, jedna z recenzentek, a zarazem uczestniczka dyskusji nad książką stwierdziła, że chciałoby się tą powieść czytać jeszcze, że urywa się ona w pewnym momencie nagle i gwałtownie, jakby autor poszedł drogą na skróty. Mam podobne odczucia.

 

Zresztą nie tylko gwałtowne i by tak rzec brutalne w swej nagłości zakończenie jest jedyną wadą tej książki. Mam wrażenie, że Huelle porywając się na najbardziej drażliwy, a jednocześnie subtelny temat, czuły na drgania, potraktował go nieco siermiężnie. Chodzi oczywiście o polską religijność, o którą toczą się boje między gazetami czy mediami reprezentujące tzw. liberalny katolicyzm czy liberalne chrześcijaństwo, trochę w duchu Tischnerowskim jak „Tygodnik Powszechny”, a gazetami skrajnie prawicowymi utrzymanymi w obronnej i hermetycznej postawie tzw. katolickiego fundamentalizmu jak „Nasz Dziennik” czy rozgłośnia ojca Rydzyka „Radio Maryja”. Nie należy mieć oczywiście za złe pisarzowi, że porywa się na tematy współczesne i chce zabrać głos w debacie, która zdążyła już nabrać tak ognistych rumieńców, że trudno przejść obok niej obojętnie. Nie bez znaczenia jest tu również śmierć Jana Pawła II, który niejako osierocił polski kościół, który wydaje się teraz rosnąć niczym twierdza obwarowana przed skandalami wybuchającymi wśród polskiego duchowieństwa. Te wszystkie fakty skłoniły zapewne Huellego, aby napisać powieść, by tak rzec „rozliczeniową”, która rozsądzi ten ognisty spór i stanie po słusznej stronie. A jednak…

W tej powieści coś jednak nie zagrało. Huelle chciał chyba stworzyć groteskę, po Bachtinowsku pojętą powieść polifoniczną, a zarazem karnawałową, której jedną z podstawowych cech jest zabieranie głosu na tematy doraźne. Groteska w wydaniu Huellego jednak nie przekonuje, jest zbyt tendencyjna, jednowymiarowa i przede wszystkim jest nazbyt subiektywna, zarażona głosem autorskim, co już wyklucza powieść rozpisaną na głosy cudze, a skazuje Huellego na subiektywną homofonię, co nie jest wielką sztuką; jest sztuką przeciętną. W rezultacie powstała powieść zaangażowana, która agresywnie atakuje tzw. konserwatywny katolicyzm, którego reprezentantem jest tutaj w sposób obłudny i faryzejski opływający w bogactwa ksiądz Monsignore, w którym bez większych trudności można dopatrzeć się cech znanego, gdańskiego duchownego. Oczywiście wady należy piętnować, należy je nawet wyśmiewać; jednak, gdy śmiech ten będzie zbyt dosłowny i prosty, wady te nie zostaną wcale zdegradowane, ale obronią się same, ponieważ przytyk nie okazał się wystarczająco złośliwy i uszczypliwy. Tak. Bez wątpienia Huellemu zabrakło nieco większej dawki, po gombrowiczowsku pojętej, a zarazem demaskującej bezbłędnie i bezlitośnie ironii.

Ironia w wydaniu Pawła Huellego razi swoją dosłownością. Widać, że autor nie lubi księdza, o którym pisze ( zresztą miał mieć z nim proces o zniesławienie ), ale ja, jako czytelnik wcale nie czuję się zainteresowany prywatnymi natręctwami czy fobiami pisarza. Owszem, jako krytyk literacki winienem o nich wiedzieć, ba niekiedy są one niezbędne, by lepiej poznać twórczość danego pisarza. Ale kiedy natręctwa te i obsesje nie zostaną odpowiednio intelektualnie przepracowane i kiedy nie uzyskają formy artystycznie frapującej, słowem, kiedy nie wystarczają jako hipotetyczny potencjał dla przyszłego dzieła, nie przedstawiają one sobą żadnej wartości. I tak chyba niestety stało się z natręctwami Huellego. Nie okazały się one dobrym materiałem na opowieść, nie przedstawiły sobą wystarczającej dozy komplikacji.

„Ostatnia wieczerza” Pawła Huellego nie niesie ze sobą żadnej zagadki. Słowem, nie jest ciekawa, alias – jest nudna.

         Huelle sprawdził się znakomicie jako kreator światów przeszłych i minionych. Utracone dzieciństwo, do którego wraca narrator w „Weiserze Dawidku” jest dobrą ilustracją tej tezy. Autor tworzy w tej powieści krainę mityczną, ale nie ma to nic wspólnego z tzw. arkadyjskim dzieciństwem; jest za to miejsce na grzech i na okrucieństwo. W innych powieściach autor również tworzy własne, autonomiczne światy; na przykład w „Mercedes Benz”, który jest hołdem złożonym jednemu z mistrzów Huellego, Hrabalowi. „Castorp” z kolei nawiązuje do „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna.

Ostatnia powieść Huellego zdaje się być przełamaniem tej dobrej passy i znajomych, oswojonych światów, do których nawykła wyobraźnia pisarza. Autor jak gdyby stara się przywdziać szaty, które niezbyt dobrze na nim leżą. Raz jest trybunem osądzającym od czci i wiary tzw. betonowy katolicyzm, a raz arbitrem elegancji, który szydzi z tzw. „awangardyków”, ponieważ ich rzekomo nowatorstwo jest powtórzeniem tego, co miało miejsce bez mała już 100 lat temu. Zarówno religia jak i sztuka stoją w miejscu. Taka jest „bezlitosna” diagnoza Huellego.

Były dominikanin, Tadeusz Bartoś na spotkaniu z pisarzem wysnuł trafny wniosek, że mamy do czynienia w tej powieści jakby z dwoma płaszczyznami religijności. Mianowicie religiijności instytucjonalnej i tzw. religiijności indywidualnej, poszukującej. Religijność instytucjonalna jest oczywiście reprezentowana przez księdza Monsignore, religijność indywidualna natomiast, mająca być rzekomym antidotum na instytucjonalizację religii nie jest jednak bliżej w powieści określona. Wiele wskazuje na to, że przejawów religijności indywidualnej czytelnik powinien dopatrywać się w postawie narratora zafascynowanego rysunkami Davida Robertsa. A zatem, do Boga poprzez sztukę. Taka jest droga artystów, ludzi wybranych, zdaje się mówić autor.

Nawet jednak tak zarysowana religijność indywidualna nie przekonuje do końca. Brakuje w niej po prostu ducha. Ale zanim postawimy kropkę, należałoby spytać: być może takie było zamierzenia autora? Pokazać świat bez idei, bez Boga, bez trwałych wartości? Nawet jeśli, to wizja ta i tak artystycznie nie przekonuje. Bo czegoś w niej po prostu brak.        

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko