Wiesław Łuka w rozmowie z profesorem Józefem Rurawskim

0
298

Wiesław Łuka

 

Lejący się strumień 

 

luka wieslawWiesław Łuka rozmawia z prof. Józefem Rurawskim, polonistą, historykiem literatury o alkoholizmie na wesoło i na smutno w literaturze i w realu, o patriotyzmie  w oparach wódki, o upolitycznionym Noblu, o harcerskich poradach prawie dziewięćdziesięcioletniego emeryta.  

 

Nie ma ani jednej dziedziny życia, czy profesji, w której alkohol nie lałby się strumieniami – to Twoje słowa ze wstępu do książki Wódko – wódeczko… motyw alkoholu we  współczesnej prozie polskiej  (Kielce 2001). Dziś prawie codziennie słyszymy i czytamy w mediach o  bitych i zabijanych niemowlętach przez pijanych rodziców lub konkubentów, o przechodniach zabijanych przez pijanych kierowców; ostatnio o pomyśle wprowadzenia zakazu picia alkoholu przez parlamentarzystów w lokalu sejmowym. Gdybyś  miał pisać drugi tom Wódki… wódeczki … to powtórzyłbyś metaforę o strumieniach?

Rzeczywiście, zacząłbym książkę od informacji: wczoraj usłyszałem w telewizji, że w domu przy Sejmie wykryto „melinę pijacką…”

 

I co dalej?

Chyba bym poświęcił parę stron tym bitym dzieciom przywożonym  z ranami zewnętrznymi i wewnętrznymi do szpitali i odbieranym przez sądy pijanym matkom. To oczywiście nie jest nowe zjawisko, ale natężyła się fala informacji o  dramatycznym i tak często tragicznym zjawisku. Również nasilił się ton  dezaprobaty mediów i społeczeństwa.  Pamiętam z moich lat dziecinnych, z podwórek warszawskiego Powiśla – ile dzieciaków biegało z  podbitymi oczami, z wyrwanym włosami; słyszałem ich skargi, gadaliśmy o  bijących tatach i „przyjaciołach”, „wujkach”  mamuś. Przyznaję, że dobrze się dzieje, że sprawy skutków alkoholizmu dochodzą  do świadomości społeczeństwa, że jest  nagłaśniana poalkoholowa przemoc wobec bezbronnych dzieci i zwierząt.

A strumienie wódy w literaturze ostatnich lat?

Właśnie – prawie nie ma tego tematu w najnowszych książkach.

Gdy pisałeś tamte teksty, niektórzy krytycy przeciwstawiali się podejmowaniu tematu, zaś Ty przeciwstawiałeś się ich przeciwstawianiu…

To było trochę inaczej –  przyjaciółką mego brata i równocześnie moją sąsiadką była redaktorka miesięcznika Problemy  Alkoholizmu. Spotykaliśmy się często i ona opowiadała o  tych sprawach. W pewnym momencie zaproponowała  mi comiesięczne pisanie o alkoholu w literaturze. Książka powstała z rozprawek  ten temat. Muszę przyznać, że on mnie naprawdę  wciągnął.

Co Cię wciągnęło ?

Zaskoczenie, że tak dużo było tego tematu w literaturze. Jednak pisarze w swoich utworach ograniczali się do powierzchownego traktowania  jednego z najważniejszych, naszych problemów społecznych. Fakt, jeszcze nie znali powieści angielskiego  pisarza, Malcolma Lowry’ ego Pod wulkanem

Ten młody, brytyjski  marynarz opisał proces wchodzenia i zgubnego trwania w uzależnieniu.

To jest analityczne studium alkoholizmu… Natomiast w naszej prozie, i nie tylko prozie, do czasu ukazania się opowiadania  Marka Hłaski Pętla w zbiorze Pierwszy krok w chmurach  (1956), pokazywano pijaków i pijaństwo raczej zabawowo.  

Chyba trzeba by zacząć od  wyjątkowego dzieła poetyckiego Mikołaja Reja – jego Krótkiej rozprawy między trzema osobami – Panem, Wójtem i Plebanem… (1543). Można w niej się w staropolszczyźnie, jak obchodzono w kościele odpusty: „Ksiądz w kościele woła wrzeszczy/ Na cmentarzu beczka trzeszczy/…Kury gdaczą, świnie kwiczą/ Na ołtarzu jajca liczą …”  Beczka, napełniona trunkiem, trzeszczy przed kościołem,  wierni w świątyni składają dary, bo tak wówczas  płaciło się w  pieniądzu i naturze za odpuszczenie grzechów… Śmieszne to i smutne.  

Jerzy Besala wydał znakomitą książkę  przed dwoma laty: Alkoholowe dzieje Polski. Czasy  Piastów i Rzeczypospolitej Szlacheckiej.  Można tam przeczytać o utworach Jana Kochanowskiego, Jana Andrzeja Morsztyna, Ignacego Krasickiego  i wielu, wielu innych … Problem nie polegał na tym, że się nie opisywało polskiego strumienia alkoholu, bo się go opisywało, ale na tym, że do zjawiska nie podchodzono od strony socjologicznej, nie analizowało się jego społecznej roli  i  dramatycznych skutków. Zaczęto to robić dopiero w epoce pozytywizmu. Do połowy XIX wieku picie opisywano z pijacką radością, jako zabawę szlachecką.  Natomiast w pozytywizmie zaczęto zauważać społeczne i ludzkie szkody zajwiska. Obraz dramatu alkoholowego pokazał  między innymi Henryk Sienkiewicz z Szkicach węglem.  Chłopski bohater opowieści, oczywiście analfabeta Rzepa , upity na umór,  naciskany przez ludzi dziedzica stawia trzy krzyżyki na zgubnych dla siebie dokumentach majątkowych . Wtedy zauważono zjawisko nie tylko od strony szlachecko – zabawowej, ale chłopskiej, tragicznej. Zaczęto rewidować dotychczasowy, romantyczny , narodowo-wyzwoleńczy wyraz patriotyzmu.

Zaczęto mówić o skutkach rozpijania chłopów – pamiętam mocną w treści rozprawę publicystyczną także Stanisława Staszica…

O  rozpływającym się w alkoholu patriotyzmie, piszą Eliza Orzeszkowa i Stefan Żeromski w swoich wczesnych opowiadaniach. Władysław Reymont w  Ziemi obiecanej pokazuje Niemca rozpijającego robotników łódzkich. Tu by można wymieniać wielu pomniejszych pisarzy, także z późniejszych lat Młodej Polski. Nawet  Gabriela Zapolska  pisze o tym zjawisku.

 Stanisław Wyspiański w Weselu pokazuje Gospodarza uczty weselnej swojej córki, który, w pijanym widzie przekazuje Jaśkowi „złoty róg” – symbol walki o odrodzenie państwa polskiego. Ten zaś, cham, odurzony alkoholem, gubi go w polu…

Analizy zgubnej roli „strumienia” pójdą jeszcze dalej w okresie międzywojennym. Nikt tak nie dostał w skórę  między innymi z powodu alkoholizmu, jak inteligencja twórcza, bohaterowie Wspólnego pokoju , Zbigniewa Uniłowskiego.

Pamiętam z odległej lektury tej powieści, jak w oparach wódki,  pisarze gnębieni przez materialną biedę, w duchu filozoficznego nihilizmu dyskutują o wielkości i upadku Polski… Pora zatem przywołać dwie polskie powieści, które podobnie jak Pod wulkanem Lowry’ego  za bohaterów mają alkoholików -można je nazwać studium tego śmiertelnego uzależnienia…

Właśnie śmiertelnego, bo Kuba Kowalski, bohater Pętli popełnia samobójstwo; choć walczy z nałogiem, to jednak beznadziejnie . Z  alkoholową trzęsionką nie jest w stanie przeżyć jednego dnia na trzeźwo.  Marek Hłasko, który mieszkał  u mnie kilka dni i spał w wannie, też miał narastający problem z wódką. Jego rozpijali koledzy i nie tylko koledzy, bo każdy chciał się napić ze  wschodzącą gwiazdą polskiej literatury. Gdy pisał Pętlę, jeszcze nie znał powieści Lowry ‘ego.  Kuba, bohater Marka mniej analizuje siebie,  bardziej chleje, choć  nie  chce się do tego przyznać. Sam Hłasko też bronił się przed tym, by go uznać za alkoholika. Miał swoje próby samobójcze i  któraś z nich okazała się skuteczna.   

Natomiast bohater Jerzego Pilcha z Pod mocnym aniołem, Juruś ma silne pokrewieństwo z przeżyciami i doświadczeniami autora Pilcha. Książka ma silny rys autobiograficzny, co Pilch przyznaje w wywiadach.  Juruś także próbuje opanować uzależnienie. Jednak daremnie szuka ratunku w miłości, w religii, rozważa własne uwarunkowania genetyczne…  

Podejmuje próby wyjścia  z nałogu, ale w końcówce powieści idzie do sklepu po nową półlitrówkę. Jeśli mówimy o stosunku naszego społeczeństwa do plagi alkoholizmu  – to wszystko idzie w niedobrym kierunku. Pytanie – dlaczego nie mamy tekstu pokazującego, jak wyjść z nałogu. Dziwna sprawa – wóda jest niezwykle barwna, jasna w opisie działania, a zupełnie ciemna w opisie skutków. 

Hłasko i Pilch  –  różne relacje pisarzy, autorów do swoich bohaterów; jakie to są relacje?

Mogę powiedzieć o ich dwóch rodzajach: jedni autorzy bronią się przed utożsamianiem ich z bohaterami, inni nie ukrywają wątków autobiograficznych w swoich utworach. Może czasami im nawet zależy na tym, by czytelnik uznał bohatera za alterego autora. Myślę, że bardziej zależy tym, którzy  w życiu nie za często się upijają.  Z autorów  przeze mnie opisanych  w książce Wóda… wódeczka…, przywołałbym Marka Nowakowskiego, który w licznych opowiadaniach z dużym znawstwem pisze o problemie. Nazwano go „warszawskim łazęgą”. Spotykał się  z ferajną dołów społecznych  i z tymi, którzy z nich wyszli.  W jego prozie można znaleźć bohaterów z różnych etapów i rodzajów alkoholizmu; jedni są utajonymi nałogowcami, inni próbują tłumaczyć swój  stan pseudofilozoficznie.  Na jedną jeszcze rzecz chciałbym zwrócić uwagę w prozie Nowakowskiego – między jego bohaterami panują jakieś prawa, wzajemna uczciwość, honor grupowy, solidarność. A na przykład u Kazimierza Orłosia, autora Cudownej meliny  obcujemy z mętami społecznymi,  których trudno uznać za jakąś grupę środowiskową wyznającą  określone zasady.  Dla odmiany  Himilsbach,  zupełnie wyjątkowy alkoholik,   pisał opowiadania w znacznym stopniu o sobie. Pokazał w nich słoneczny, optymistyczny stosunek do życia. Jego bohaterowie, pijacy – lumpy lub inteligenci – są sympatyczni.

Wróćmy do dzisiejszości …  

Powtórzę:  u najmłodszych autorów nie widzę alkoholu. Jego wyparły narkotyki. One są znacznie groźniejsze dla przyszłości Polski. Z tym, że alkohol dotyka tak menelstwo, jak i inteligencję różnych środowisk. Zaś narkotyki prawie wyłącznie pogrążają młodą inteligencję , nie wyłączając ludzi rządzących, decydentów.. 

Zmieńmy temat – Panie Profesorze. Jako historyk literatury napisałeś kilka monografii polskich autorów w cyklu Profile; między innymi: Tadeusza Dołęgi – Mostowicza, Gabrieli Zapolskiej, Władysława Reymonta. Nobliście poświęciłeś dwie książki. Pomówmy właśnie o atmosferze dochodzenia autora Chłopów do Nobla i o rywalizacji w tej sprawie ze Stefanem Żeromskim. Tamta atmosfera, prawie sprzed wieku coś mi przypomina – a Tobie?

To nie była rywalizacja dwóch wybitnych autorów. Można powiedzieć z pewnością, że oni osobiście nie interesowali się sprawą nagrody Nobla.

Właśnie piszesz – angażowali się w nią  ludzie dwóch ówczesnych (podobnych do dzisiejszych) obozów politycznych  w 1924 roku. Żeromskiego  popierały  środowiska – dziś byśmy powiedzieli: lewicowe, socjalistyczne  – zaś Reymonta prawicowe, konserwatywne. Czyli zjawisko upolitycznienia kultury i sztuki nie jest „wynalazkiem” naszej teraźniejszości?   

Obydwaj pisarze byli  obserwatorami tego zjawiska. Żeromski był już wtedy człowiekiem schorowanym. Reymont  także nie cieszył się lepszym zdrowiem. Pretendenci do wielkiej nagrody  właściwie byli rówieśnikami; także umarli w jednym roku, 1925. Zwolennicy  nagrody dla Żeromskiego nie mieli wiele do powiedzenia w realiach tamtych lat. Natomiast za Reymontem optowało nasze ówczesne ministerstwo spraw zagranicznych i polska ambasada w Sztokholmie. Żeromskiemu zaszkodziła powieść Wiatr od morza i zawarte w niej akcenty antygermańskie. Na całą sprawę Nobla nałożył się problem przekładów powieści na język francuski lub niemiecki.  Utwory w języku polskim były  nieczytelne dla Szwedów. Jeśli chodzi o Chłopów – znaleziono jakąś gwarę niemiecką,  w której pospiesznie powstał przekład wielkiej powieści;  zresztą przekład nienajlepszy.  Dotarł on do Komitetu Noblowskiego w ostatniej chwili.  Powieść nagrodzono za jej odwieczne wartości uniwersalne; ziemia, praca, ludzie. Reymont pokazywał świat scalony. Natomiast Żeromski burzył rzeczywistość. O ile w Szwecji spokojnie, w zaciszu gabinetów, dyskutowało się ( i dyskutuje) o wartościach, o tyle u nas dyskusje tradycyjnie szybko wylewają się na zewnątrz i przeradzają w kłótnie. I tak było wtedy.

Jeszcze o jeden aktualny problem chcę Cię zapytać – przez kilkadziesiąt lat byłeś silnie związany z wyższym szkolnictwem pedagogicznym. W krakowskiej uczelni pedagogicznej robiłeś  habilitację, tam zdobywałeś tytuły profesorskie, pracowałeś  także w  Instytucie Kształcenia Nauczycieli…

Na Uniwersytecie  Świętokrzyskim też  kształciłem przyszłych polonistów szkolnych. W sumie przepracowałem dla nich  56 lat..

Właśnie – aktualne, gorące  dyskusje, dotyczą reformy szkolnictwa  podstawowego i średniego. Jak je postrzegasz?

Na poważne sądy obecnej – której to już reformy? – jeszcze za wcześnie. Trzeba poczekać na efekty ostatnich zmian w strukturze oświaty. Przewodniczący Związku Nauczycielstwa, Sławomir Broniarz  informuje o tysiącach bezrobotnych nauczycieli. Zobaczymy. Dużo groźniejsze są zmiany programowe w szkołach wszystkich szczebli. Dobijając dziewięćdziesiątki, nie jestem w środku tych zmian. Jednak to, co widzę z boku,  jest niepokojące. Ogólnie mówiąc grozi naszej młodzieży  jednotorowość nauczania przedmiotów humanistycznych. Odrzuca się  znaczną część tradycji kulturowej. To jest nadzwyczaj niepokojące; teraz modnie się mówi: porażające. Kolej jednotorowa prowadzi tylko w jedną stronę. Jestem szczęśliwy, że moje dzieci i wnuki już nie chodzą do szkoły.

Kiedyś w jednym z wywiadów  wyznałeś:  we mnie siedzi wieczny harcerzyk. Jeszcze siedzi?

Zaczynałem od Szarych Szeregów w Powstaniu Warszawskim. Mogę powiedzieć: ciągle żywy jest we mnie tamten etos. Przejawia się on w nieustannej pomocy ludziom potrzebującym. Na to moje, kieleckie czwarte piętro wdrapują się koledzy i przyjaciele, by obgadać rozmaite, trudne sprawy. Gdy pracowałem na dzisiejszym Uniwersytecie Świętokrzyskim ( przedtem Akademii Świętokrzyskiej) im. Jana Kochanowskiego studenci przychodzili na moje dyżury z rozmaitymi  bolączkami. Kiedyś jedna dziewczyna, na imię miała Virginia, przyszła z płaczem po poradę. Chłopak jej powiedział: jeśli mnie kochasz, to musisz ze mną iść do łóżka. Ja go kocham – Virginia płakała przede mną – ale jestem wierząca i przed ślubem nie mogę z nim spać. Co mam robić?  Ja jej powiedziałem: jeśli do mnie przychodzisz i pytasz, to znaczy, że jeszcze za wcześnie, żebyś z nim spała. Natomiast, jeśli nadejdzie ten moment, że naprawdę zechcesz z nim iść do łóżka, to nie będziesz nikogo o to pytała. A inna studentka zbudziła mnie o czwartej nad ranem i prosiła, bym ją pogodził z chłopakiem. Krótko mówiąc: prawdziwe harcerstwo zawsze się przydaje.     

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko