Józef Jasielski
CZECHOW UKRZESŁOWIONY
Dzieje się od lat w polskim teatrze coś takiego, że już nie wypada, ba, wstyd ! pokazywać klasyka bez reżyserskich ekstrawagancji. Na naszych scenach odgrywa się nudne ceremonie dobijania starego sensu w imię nowego rozumienia, czyli na opak. Polski teatr układa sobie stosunki z klasykami na zasadzie swoistej nekrofilii. Wyobracać takiego nobliwego nieboszczyka, przydusić, wymiętolić obscenicznym gestem i na koniec przydać nadętej głupoty, żeby nie był mądrzejszy od nas… Daleki jestem od teorii spiskowej, ale ten trend tak się dziarsko mutuje w nobilitacjach i gratyfikacjach, że już nie nadążam ze swoim zaprzałym konserwatyzmem… I, dalibóg, cenię bogactwo wyobraźni, promowanie własnej osobowości / jeśli się takową posiada /… I tak ciężko wywalczoną „wolność artysty”. Tylko wolność – od czego ? Gorzej, że coraz częściej w teatrze chce mi się wyć i uciekam zniesmaczony, bo nie ma tam myśli, którą bym chciał zatrzymać; nie ma obrazu, który chciałbym ożywić, nie ma emocji, która by mnie wsparła na resztę dnia…
Leciałem jak na skrzydłach do Teatru Wybrzeże w Gdańsku, żeby obejrzeć i przeżyć jedną z niewielu sztuk, które kocham i którą wyreżyserowałem wiele lat temu: „Wiśniowy sad” Antoniego Czechowa. Czechow stworzył teatr osobisty, nowatorski i nie do podrobienia, o którym napisał: „ Tu ludzie jedzą, tylko jedzą, a tymczasem rozstrzyga się ich szczęście, rozbija ich życie.” W „Wiśniowym sadzie” udramatyzował obraz zwyczajnych, zagubionych ludzi na tle codziennego, monotonnego życia. Ludzi świadomych tego, że oto ich oswojony świat wymyka im się z rąk, a na jego miejsce przyjdzie obce i groźne „nowe życie”… Ten okwiecony sad jest metaforą i znakiem tożsamości ziemiańskiej podupadającej rodziny. Jeżeli zostanie wyrąbany, życie straci ostatecznie sens. Sztuka Czechowa jest tylko pozornie pozbawiona dramatyczności. Pod warstwą potocznego, często banalnego dialogu, kryje się głębia ludzkich przeżyć i dramat jednostki u progu końca. To do trzewi poruszający „zmierzch ziemiańskich bogów”…
W otchłani pustej i czarnej sceny rozrzucono 15 czarnych krzeseł i ustawiono długi stół… Zamarłem. Będzie awangardowo ! Znowu zaproszono mnie na dożynanie klasyka w imię nowoczesności i doprawiania mu gęby „sędziego teraźniejszości „. Wchodzą aktorzy jakby prywatnie. Poruszają się jak manekiny, wysiadują pozy na krzesłach, gadają jak automaty; beznamiętnie, „na biało”, prawie bez kontaktu wzrokowego. Czasem ktoś krzyknie, przejdzie po scenie – jakby nie wytrzymywał tego osobnego „zasiedzenia się”… Metafora niemocy ? Teatralny chwyt na „odczłowieczenie” postaci. U Czechowa są skomplikowane i krwiste charaktery; jest głęboko skrywany ludzki dramat. W koncepcji reżyserskiej Anny Augustynowicz – ukrzesłowienie aktorów / bo przecież – nie postaci / ma poprzez bezruch i pustkę wewnętrzną pokazać jakieś zamieranie… Czego ? Bo przecież – nie konkretnej warstwy ziemiańskiej, rodzinnej wspólnoty.
Mamy aktorów, z których uchodzi powietrze.
Co chciała nam powiedzieć poprzez wykorzystanie dramatu Czechowa Anna Augustynowicz ?
Miała nieodpartą ambicję, żeby narzucić mu nowoczesną formę… Jakieś skojarzenia z „Czekając na Godota” / idę ,ale zostaję / , coś tam z zasiedzenia „Ślepców”… A przesłanie dla nas-współczesnych ? Świat, który odchodzi w wyniku naszej bezwoli, bierności i zadufania, zostanie zastąpiony światem przemocy, chamstwa i bezprawia. Kto może, niech ucieka. Dlatego aktorka wskakuje na krzesło i skanduje jak na wiecu: „Wyjedźmy stąd !” Dlatego jedna aktorka przypina drugiej aktorce… dużą broszkę / ? /. Dlatego Szarlota, która w dramacie Czechowa jest zaledwie ekscentryczną panną, tutaj okazuje się terrorystką, paradującą z kałasznikowem. Scena balu, poza tanecznym dreptaniem jej uczestników z krzesłami, jest zainscenizowana jak obraz przytrzymywania zakapturzonych jeńców przez dżihadystkę-Szarlotę… A tak w ogóle – postać Szarloty staje się ulubionym materiałem reżyserskiej obróbki. W finale pojawia się z dzieckiem w beciku, nucąc kołysankę z filmu „Dziecko Rosemary” Polańskiego, a następnie rzuca dzieckiem w ścianę… Pewnie na znak protestu przeciwko ustawie 500+ Cały czas mruga do nas ze sceny nachalny polityczny podtekst. Kwestie o charakterze krytyki społecznej są kierowane wprost do publiczności jak manifesty. Czy tego zmanipulowanego do szczętu autora chciano wtłoczyć w dzisiejszą „wojnę polsko-polską” ? Taki zmierzch przegadanej inteligenckiej partii i świt nowej, prymitywnej i wycinającej lasy… Pewnie mocno spłycam przesłanie spektaklu. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Tylko aktorów żal. Próbowali zagrać jak amatorzy. Nie wyszło.