Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
154

Wacław Holewiński

 

Mebluję głowę książkami

 

mebluje-glowe

 

 

 

Recenzja książki, której nie ma

To pewnie najtrudniejsza recenzja, którą przyszło mi napisać. Bo książka znakomita, a przeczytać ją może dosłownie garstka znajomych autora. Nie, nie, to nie maszynopis czy wydruk komputerowy (albo PDF). Autor na dodatek nie jest debiutantem, jego poprzednie książki, zwłaszcza pierwsza „Lwowska noc” i „Scenariusze syberyjskie” zebrały rewelacyjne oceny, a i późniejsze „Tryhubowa” i „Tchnienie” znalazły rzeszę zwolenników. Ta książka fizycznie jest, leży przede mną, ma swój numer ISBN. Co jest więc nie tak? Dlaczego, skoro piszę, że znakomita, a Krzysztof Masłoń, który napisał  o niej na tylnej okładce wyraża się równie entuzjastycznie, nie ma jej w żadnej księgarni, nie wyśle jej Państwu żadna hurtownia, internetowy sprzedawca? Pytanie zasadne i chyba tylko w Polsce możliwa jest taka sytuacja, w której powieść bez wątpienia mająca zadatki na bestseller, krążąca w kilkudziesięciu egzemplarzach, nie znajduje potężnego wydawcy.

 

Po kolei. Jest sobie autor. Nazywa się Wiesław Helak. Uczyć się pisania mogłoby od niego wielu uchodzących za gwiazdy literatów. Rzeczony, reżyser filmowy i scenarzysta, zaczął pisać i miał swoją małą, skromną wydawczynię. Narobił szumu swoimi książkami, ale Wydawnictwo, z całą pewnością nie z powodu powieści Helaka, padło. To się zdarza. Tyle, że zamiast kolejki wydawców pukających do drzwi autora „Lwowskiej nocy” z pytaniem o kolejną książkę – autor, a znam go od kilku lat, to introwertyk, zamknięty w sobie i żyjący we własnym świecie skromny i nieśmiały człowiek – nagle znalazł się w zupełnej pustce. Wysłał książkę dużemu wydawcy, ten pochwalił, przysłał umowę, ale… ale chciał zmian. Jakich – nie wiem. Wiem, że Helak nawet na tę propozycje nie odpowiedział. Moim zdaniem absolutnie słusznie. W tym momencie doszedł do wniosku, że wyczerpał mu się repertuar pomysłów wydawniczych i… i wydał ją własnym sumptem (przy niewielkiej pomocy Przyjaciół, na przykład znakomitego typografa Andrzeja Tomaszewskiego, który opracował książkę graficznie) bodaj w trzydziestu, niech będzie: stu egzemplarzach. I tyle… Wnioski? Te może później.

„Nad Zbruczem” – ten tytuł niczego Państwu nie przypomina, nie sugeruje? No pewnie. To świadome nawiązanie do „Nad Niemnem” Orzeszkowej. Czas akcji: koniec XIX wieku, początek XX – bohater, Konstanty, w chwili wybuchu I wojny światowej ma 44 lata. Ostatni jej akord to początek II wojny, agresja Niemiec i Sowietów na Polskę. Miejsce akcji: majątek w okolicach Husiatynia. No dobrze, miejsce akcji jest jednak szersze, bo to i dwór cesarza austriackiego, Wiedeń, to rewolucyjne Sowiety, Kijów, to także trasa walk Legionów Piłsudskiego.

A sam bohater? Syn, jedynak, ojciec, mąż, artysta, zabójca jednego z dwóch synów. Wszystko zagmatwane. Boże wychowanie, bunt przeciw nakazom patriotycznym ojca, przysięga na wierność Franciszkowi Józefowi, poczucie bycia „w drużynie” europejskiego monarchy, pycha, wyrzeczenie się przykazań. A potem? Mógłbym powiedzieć resocjalizacja, ale to złe słowo. Więc raczej nawrócenie, szeroko otwarte oczy, miłość, przywiązanie do skrawka ziemi, ojczyzny, której nie ma, ale która przecież się odrodzi, będzie.

Jest w tej książce znacznie, znacznie więcej. Bo może to książka o wychowaniu, jakiego od paru pokoleń już nie ma? Albo o samotności, wyobcowaniu, wykluczeniu? Albo o konieczności dziejowej, o przypadku. O tym, że nie chcesz zabijać, a musisz? O Bogu, który kieruje poczynaniami bohaterów, wyznacza ich ścieżki? Albo o rewolucyjnej grozie? O przemianie ludzi w drapieżne zwierzęta? O przebaczeniu?

Helak jest wybitnym, nie waham się użyć tego słowa, pisarzem. Kompletnie osobnym, idącym własną ścieżką, najczęściej wbrew temu co modne, co mogłoby go wynieść na piedestał. Jeśli miałbym mu szukać literackich antenatów, to przychodzi mi na myśl tylko jeden: Florian Czarnyszewicz, ten od „Nadberezyńców”, odkryty dla polskiej literatury ledwie kilka, kilkanaście lat temu. Jak tamten, opisuje świat, którego już nie ma, który przepadł w odmętach historii i, co gorsza, już nie wróci. To nie jest bogoojczyźniane pisanie (choć to Bóg jest najważniejszy), bohaterowie Helaka, ulepieni delikatną kreską, raz po raz się gubią. Ale potrafią się podnieść, zaufać, szukać drogowskazu w najlepszych wzorcach. Nie towarzyszy im wieczne szczęście, raczej odwrotnie, ponoszą klęski, śmierć często idzie trop w trop z nimi, ociera się o nich, wskazuje, że wszyscy jesteśmy śmiertelni, a to, co po nas zostanie, nasze dziedzictwo, ma swoją wartość, jest świadectwem naszego człowieczeństwa.

Wracam do początku. I pytania o wnioski. Jest tylko jeden, dla mnie oczywisty. Ja nie proszę, ja żądam, żądam od polskich wydawców: natychmiast skontaktujcie się z Helakiem, natychmiast wydajcie mu tę książkę w dużym nakładzie!

Zdradzę też pewną tajemnicę. Kilka dni temu obradowało jury Nagrody imienia Mackiewicza. Okazało się, że dwóch z nas zna tę książkę. I obaj nie mieliśmy wątpliwości. To mocny, bardzo mocny kandydat na pewno do nominacji, a być może wyróżnienia albo i głównej nagrody w przyszłorocznej edycji Nagrody. Drodzy Wydawcy, niech Wam to da do myślenia!

Wiesław Helak – Nad Zbruczem, SWH, Warszawa 2017, str.292.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko